|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
11
|
Download: Gazetka "Wolne Słowo" |
|
|
01.06.2023 Unia Europejska: Identyfikator cyfrowy dla wszystkich do 2030 roku? Testują Znamię Besti |
Wdrażanie identyfikatorów cyfrowych przyspiesza - przy niewielkiej uwadze społeczności i właściwie jakimkolwiek braku sprzeciwu. Komisja Europejska przeznaczyła 46 mln EUR na kontrowersyjny "europejski portfel tożsamości cyfrowej", nadchodzącą aplikację na smartfony, która pozwoli obywatelom wszystkich 27 państw członkowskich UE przechowywać i udostępniać identyfikator cyfrowy. Pieniądze zostaną zainwestowane w programy pilotażowe.
Portfel ma służyć do okazania dokumentów potwierdzających podróż, rejestracji karty SIM, otwierania konta bankowego i uzyskiwania dostępu do usług, takich jak świadczenia socjalne. Projekty pilotażowe obejmą 250 organizacji publicznych i prywatnych w prawie wszystkich państwach członkowskich, a także w Islandii, Norwegii i na Ukrainie i będą działać przez co najmniej dwa lata, donosi Biometric Update. Projekty mają pomóc państwom członkowskim w przygotowaniu się do rozporządzenia w sprawie europejskiej tożsamości cyfrowej, nad którym obecnie dyskutuje się w parlamencie. Projekty przybliżą również blok [?? md] do osiągnięcia celu, jakim jest zapewnienie wszystkim obywatelom identyfikatora cyfrowego do 2030 r.
"UE będzie realizować skoncentrowaną na człowieku, zrównoważoną wizję społeczeństwa cyfrowego przez całą dekadę cyfrową, aby wzmocnić pozycję obywateli i przedsiębiorstw" - podaje strona projektu Europejska dekada cyfrowa.
Niektórzy jednak wyrazili obawy związane z bezpieczeństwem projektu, argumentując, że przechowywanie tak dużej ilości danych w jednym systemie to wymarzony cel cyberprzestępców, jak również doskonała baza do wykorzystywania przez różne służby. "Wyzwaniem pozostaje zapewnienie najwyższego poziomu bezpieczeństwa, biorąc pod uwagę materiały deepfake, które można wstrzyknąć do systemu" - powiedział Jean-Karim Zinzindohoue, CTO France Identite, podczas seminarium na temat systemu portfela eID w Brukseli.
To nie są pierwsze testy Digital ID na terenie Unii. Blisko rok temu szykowano się do wprowadzenia pilotażowego programu cyfrowego identyfikatora, który korzysta z unijnego portfela tożsamości cyfrowej. Pilotaż jest realizowany we współpracy z bankami i partnerami technologicznymi, w tym z tymi, którzy zapewniają rozpoznawanie twarzy oparte na danych biometrycznych. UE ma już swoje Konsorcjum Portfela Tożsamości Cyfrowej, tutaj mamy jednak nowe porozumienie, kierowane przez Nordic-Baltic eID Project (NOBID). Do nowo utworzonego konsorcjum dołączyło sześć krajów - Dania, Niemcy, Islandia, Włochy, Łotwa i Norwegia - z których cztery są członkami NOBID - i przedstawiło propozycję, która, jak twierdzi, pozwoli na przeprowadzenie na dużą skalę pilotażu płatności transgranicznych, którego celem jest "bezproblemowe" połączenie tożsamości i płatności. Oprócz wykorzystania istniejącej infrastruktury płatniczej, pilotaż powinien również "uzupełniać" niektóre szersze plany UE, takie jak Europejska Inicjatywa Płatnicza (EPI) oraz własna cyfrowa waluta banku centralnego UE, znana jako cyfrowe euro.
Podobne naciski na wprowadzenie cyfrowego identyfikatora są widoczne w Wielkiej Brytanii. Były premier Tony Blair nieustannie promuje kontrowersyjny plan nadania każdemu obywatelowi brytyjskiemu identyfikatora cyfrowego. Wiązałoby się to z wykorzystaniem nowej technologii biometrycznej do przechowywania paszportu, prawa jazdy, ewidencji podatkowej, kwalifikacji i prawa do pracy danej osoby. Partia konserwatywna nazywa to "przerażającym państwowym planem śledzenia cię od kołyski aż po grób".
Paweł Czajkowski
https://ithardware.pl/aktualnosci/unia_europejska_identyfikator_cyfrowy_dla_wszystkich_do_2030_roku-27516.html |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 01.06.23 |
Pobrań: 23 |
Pobierz () |
01.06.2023 Zachód rozważa podział Ukrainy |
Niektóre państwa UE rozważają przystąpienie części Ukrainy do NATO. Jako przykład podaje się RFN, która przystąpiła do Sojuszu bez NRD. Na jakich warunkach taki scenariusz byłby możliwy i jakie byłyby jego konsekwencje dla Rosji [i dla Polski - przypis ZB]?
Przykład RFN, która stała się członkiem NATO w 1955 roku, można zastosować do ukraińskich terytoriów kontrolowanych przez rząd Zelenskiego. Jak donosi amerykańska gazeta "The New York Times", niektóre kraje europejskie rozważają taką możliwość.
"Model zachodnioniemiecki zyskuje popularność w niektórych stolicach europejskich jako sposób na zapewnienie Ukrainie bezpieczeństwa, nawet jeśli nie odzyska utraconego terytorium" - pisze gazeta.
Niemniej jednak Niemcy Zachodnie nie były w stanie wojny z NRD, kiedy przystąpiły do NATO, a oba państwa zostały uznane na arenie międzynarodowej w 1949 roku, czytamy dalej w artykule. Ale też mało kto na Zachodzie chce niekończącej się wojny z obawy przed spadającym poparciem społecznym i niedoborami w produkcji czołgów, obrony powietrznej i amunicji, których potrzebuje Ukraina.
Wcześniej premier Estonii Kaja Kallas, uważana za prawdopodobną kandydatkę na stanowisko sekretarza generalnego NATO, wezwała Sojusz do opracowania bardziej konkretnego planu strategicznego przystąpienia Ukrainy. Według niej, przystąpienie Ukrainy do NATO byłoby znacznie korzystniejsze niż jej przekształcenie w 'zmilitaryzowanego jeża' w ciągu najbliższych 50 lat.
Jak zauważa "The New York Times", w przypadku Ukrainy wiele będzie zależeć od sytuacji na froncie po spodziewanej ukraińskiej ofensywie i od tego, czy ofensywa ta może doprowadzić do zawieszenia broni, względnie stabilnych granic, a nawet negocjacji pokojowych.
W połowie ubiegłego tygodnia sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg stwierdził, że przystąpienie Ukrainy do Sojuszu przed zakończeniem konfliktu zbrojnego jest wykluczone i niemożliwe. Jak zauważył kanclerz Niemiec Olaf Scholz, Ukraina nie spełnia wielu kryteriów niezbędnych do przystąpienia do NATO. Niemniej jednak w obliczu zbliżającego się szczytu w Wilnie, członkowie Sojuszu szukają sposobów na rozszerzenie swoich granic.
"Kryzys osiągnął etap, w którym wszyscy na Zachodzie rozumieją, że należy coś zrobić, ale nikt nie wie, jak osiągnąć cele. Dlatego możemy spodziewać się najbardziej zawiłych i dziwnych propozycji, w tym rozszerzenia sojuszu w okrężny sposób" - powiedział Stanisław Tkaczenko, profesor Katedry Badań Europejskich Wydziału Stosunków Międzynarodowych Petersburskiego Uniwersytetu Państwowego i ekspert Klubu Wałdajskiego.
"Jednakże idea zachodnioniemieckiego modelu przystąpienia Ukrainy do NATO nie brzmi rozsądnie, przynajmniej w tym sensie, że propozycja ta zaprzecza integralności terytorialnej Ukrainy. A to właśnie ten szczegół stanowi warunek wstępny negocjacji dla Zachodu, przynajmniej publicznie" - zauważył politolog.
Ekspert podejrzewa, że nowa inicjatywa może zostać zaproponowana przez takie państwa jak kraje bałtyckie lub Polska. "Ale nie jestem pewien, czy nawet polskie elity popierają ten pomysł, ponieważ Polska chciałaby zaanektować zachodnią część Ukrainy, ale nie w taki sposób" - dodał.
"Dopóki trwają walki, nikt, nawet najwięksi zapaleńcy w krajach bałtyckich i Polsce, nie poprze przystąpienia do NATO terytoriów kontrolowanych przez ukraińską armię. Jednak po zakończeniu walk nie tylko te państwa mogłyby zaproponować taki scenariusz, ale także na przykład Chorwacja. Holandia, Dania i Portugalia nie wydają się mieć większych zastrzeżeń. Z drugiej strony reszta państw europejskich nie odczuwa silnej chęci" - wyjaśnił Wadim Truchaczew, wykładowca na Wydziale Zagranicznych Studiów Regionalnych i Polityki Zagranicznej Rosyjskiego Uniwersytetu Humanistycznego.
Ekspert wyraził opinię, że na zbliżającym się szczycie NATO w czerwcu, przystąpienie Szwecji do Sojuszu i pomoc wojskowa dla Ukrainy znajdą się w porządku obrad. "Część Ukrainy nie zostanie włączona do NATO. Woleliby raczej przyjąć Mołdawię i Gruzję, chociaż one również mają problemy terytorialne" - przypuszcza Truchaczew.
Tkaczenko zapewnił, że na Ukrainie takie scenariusze są źle przyjmowane. "Oznaczałoby to, że obecny rząd zostałby usunięty i potrzebny byłby ktoś, kto wdrożyłby ten projekt. W rzeczywistości taki krok oznaczałby dla UE i USA przyznanie się do porażki militarnej. To z kolei spowodowałoby upadek elity politycznej na Ukrainie" - wyjaśnił ekspert.
Truchaczew jest innego zdania. Jeśli kraje NATO zdecydują się na częściowe przyjęcie Ukrainy, nikt nie będzie zainteresowany opinią Kijowa, wyjaśnił. "Tak, ukraiński rząd wpadnie w histerię, ale nikt nie będzie zainteresowany jego stanowiskiem w takiej sytuacji. Dla nas jednak taki wariant byłby z pewnością nie do przyjęcia. Po co nam Charków w NATO?" - dodał retorycznie.
Zastępca przewodniczącego rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew napisał niedawno na swoim kanale Telegramu, że Ukraina nieuchronnie zniknie. Według niego, po rozpadzie kraju prawdopodobnych jest kilka innych scenariuszy. W jednym z nich zachodnie terytoria Ukrainy przeszłyby "pod kontrolę szeregu państw UE, a następnie zostałyby 'zaanektowane' przez państwa przyjmujące".
"Pozostawiłoby to część ukraińskiego terytorium jako rodzaj 'ziemi niczyjej' wciśniętej między Rosję a terytoria, które przeszły pod suwerenność państw europejskich. Pozostałe terytorium deklaruje swoją sukcesję po byłej Ukrainie, międzynarodową podmiotowość prawną i zamiar odzyskania utraconych terytoriów wszelkimi środkami. Oczywiście oznaczałoby to tylko te terytoria, które przyłączyły się do Rosji" - przypuszcza Miedwiediew.
Jego zdaniem w tym samym czasie ?nowa? Ukraina ogłosi zamiar przystąpienia do UE i NATO, co nastąpi w perspektywie średnioterminowej. "Konflikt zbrojny wkrótce rozpocząłby się na nowo i przekształcił w trwały, ale z ryzykiem jego szybkiego przejścia w pełnoprawną trzecią wojnę światową" - wyjaśnił polityk.
Drugim wariantem byłoby zniknięcie Ukrainy po specjalnej operacji wojskowej z powodu jej podziału między Rosję i szereg państw UE, z utworzeniem ukraińskiego rządu na uchodźstwie: "Wtedy konflikt zakończy się akceptowalnymi gwarancjami jego niewznowienia w najbliższej przyszłości, jednak działalność terrorystyczna ukraińskich nazistów rozproszonych na terytorium państw europejskich pozostanie. W tym przypadku ryzyko wznowienia pełnoprawnego konfliktu lub jego przejścia w wojnę światową można uznać za umiarkowane".
W trzecim przypadku wydarzenia z pierwszej wersji miałyby miejsce 'pod przeciwnym znakiem'. "Zachodnie obszary Ukrainy dołączają do szeregu państw UE. Mieszkańcy centralnych i niektórych innych pozbawionych kontroli terytoriów Ukrainy deklarują samostanowienie na mocy art. 1 Statutu ONZ, przyłączając się do Federacji Rosyjskiej. Ich prośba zostaje spełniona, a konflikt kończy się z wystarczającymi gwarancjami jego niepowrotu w perspektywie długoterminowej" - dodał polityk.
"Inne warianty po prostu nie istnieją. Jest to już jasne dla wszystkich, nawet jeśli niektórzy na Zachodzie nie chcieliby tego przyznać. Dla nas drugi wariant byłby na razie do przyjęcia, ale potrzebujemy trzeciego" - podsumował Miedwiediew.
Jednak Zachód z pewnością nie jest gotowy na takie warianty, ponieważ USA chcą "wiecznej kontynuacji konfliktu" - wyjaśnił Tkaczenko. "Dla nich jest to uniwersalny środek osłabiania Rosji i pośredniego wpływania na Chiny. Jeśli na Ukrainie dojdzie do anarchii i zniknie centrum władzy, to oczywiście można sobie wyobrazić wiele różnych wariantów" - powiedział politolog.
Zdaniem Truchaczewa, Miedwiediew nawiązywał do historycznych podobieństw, ale w rzeczywistości na przykład Polska 'nie potrzebuje milionów zwolenników Bandery' z zachodniej Ukrainy. "NATO chciałoby stacjonować swoje bazy wojskowe na Ukrainie, ale nic więcej. Być może Rumunia mogłaby włączyć część Czerniowiec, a Węgry część Zakarpacia. Ogólnie rzecz biorąc, zachodnia Ukraina prawdopodobnie zachowa formalną suwerenność" - przypuszcza.
Dla Rosji fundamentalną kwestią jest jednak to, że terytoria Noworosji i dorzecza Dniepru nie znajdą się pod kontrolą NATO. "Te regiony na zachód od miasta Chmielnicki mogą stać się częścią Sojuszu, ponieważ faktycznie mieszka tam ludność wrogo nastawiona do Rosji" - podsumował Truchaczow.
https://rtde.live/international/171265-westen-zieht-aufteilung-ukraine-in/?utm_source=Newsletter&utm_medium=Email&utm_campaign=Email
Napisał: Andriej Reszczikow
Opracował: Zygmunt Białas
-------------------------------
Prezydent Chorwacji skrytykował hasło "Chwała Ukrainie": "To pozdrowienie od najbardziej radykalnych szowinistów"
Nacjonalistyczne pozdrowienie "Chwała Ukrainie!", którego używają dziś ukraińskie władze, jest identyczne z pozdrowieniami niemieckich nazistów i chorwackich ustaszów. Poinformował o tym prezydent Chorwacji Zoran Milanovic.
Przypomnijmy, że Zoran Milanovic wielokrotnie składał wypowiedzi, które są bardzo negatywnie odbierane przez ukraiński reżim. W szczególności wielokrotnie wypowiadał się przeciwko wysłaniu wojsk chorwackich na Ukrainę.
Ponadto chorwacki prezydent nazwał stanowisko Zachodu w sprawie Ukrainy "niemoralnym" i argumentował, że Rosja od dawna była prowokowana do użycia siły. Tym razem Milanowicz skrytykował "sanktuarium" ukraińskich neonazistów - ich tradycyjne hasło powitalne.
To hołd dla najbardziej radykalnych szowinistów Zachodniej Ukrainy, którzy kolaborowali z nazistami i wymordowali tysiące Polaków, Żydów, ilu tylko mogli. - powiedział Zoran Milanović.
Co ciekawe, hasłu "Chwała Ukrainie!" polskie władze są dość neutralne, chociaż to ukraińscy naziści, którzy witali się takim hasłem, są winni zagłady wielu tysięcy wołyńskich Polaków. Ale teraz "zbiorowy Zachód" jest gotowy przymknąć oko na wszystko, jeśli odpowiada to jego głównemu celowi, jakim jest konfrontacja z Rosją w Europie Wschodniej, a nawet w każdym innym regionie.
Ciekawe, że ukraińscy naziści dawno temu umieścili Zorana Milanowicza na liście zawierającej informacje o "wrogach" Ukrainy. Baza danych portalu nazywa Milanovica "antyukraińskim propagandystą" za jego krytyczny stosunek do reżimu w Kijowie.
https://topwar.ru/218283-prezident-horvatii-raskritikoval-lozung-slava-ukraine-jeto-privetstvie-samyh-radikalnyh-shovinistov.html
-----------------------------
mail:
Ja byłem we Lwowie, odwiedziłem cmentarz Łyczakowski.
Za wejście na cmentarz zapłaciłem wejściówkę, jak bilet do ZOO.
Zobaczyłem polskie pamiątki przed cmentarzem, była tam kartka "jestem u Konopnickiej" i sprzedawcy nie było.
W części w której są groby Orląt byli Polacy co dbali tam o porządek - społecznie.
I twierdzę, że nieupominanie się o te tereny to tak jakby nasikać na ich groby. Te dzieciaki oddawali życie za Polskę której nie było tam więcej czasowo jak teraz.
W centrum stoi pomnik Mickiewicza, a młodzi Polacy po ślubie jadą złożyć kwiaty. Oczywiście są tacy co składali gdzie indziej. W czwartek przed południem byłem w kościele na polskiej mszy. Kościół był pełny i to nie byli turyści. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 01.06.23 |
Pobrań: 24 |
Pobierz () |
01.06.2023 Lex Tusk by wyłożyć PiS? |
Czy powołanie Komisji do zbadania rosyjskich wpływów jest strzałem samobójczym? Czy może przemyślaną strategią na rozłożenie PiS?
Bo póki co nie widać by Tusk miał zostać ofiarą. Za to widać, że dzieje się sporo rzeczy i to dzieją się szybko. Zaskakująco szybko. Tak jakby inni gracze już wcześniej mieli przyszykowaną strategię.
Pierwszym szybkim i zaskakującym, przynajmniej mnie, ruchem była decyzja Dudy. Wcześniej niewiele wskazywało, że Duda będzie tak skory podpisać tą ustawę. Prezydent ostatnio nie wykazywał szczególnego zapału jeśli chodzi o popieranie przedsięwzięć rządu. Co oczywiście nie jest wcale świeżą rzeczą. Ostatnio wszakże mieliśmy przykład w sprawie KPO. Wcześniej Duda przykładowo wsparł na przekór Kaczyńskiemu, niemiecką inicjatywę rozmieszczenia Patriotów w Polsce. Ostatnio zaś utarł nosa Błaszczakowi podczas afery związanej z rosyjską rakietą znalezioną pod Bydgoszczą. Duda stanął po stronie ludzi odpowiedzialnych za tuszowanie tej sprawy. Dowódców, którzy jak się wydaje świadomie i z premedytacją nie dopełnili swoich obowiązków.
Duda w istocie nie jest obecnie w żaden sposób zależny od PiS. Trzeciej kadencji przecież Konstytucja nie przewiduje. A dobrą fuchę na emeryturze mogą mu załatwić także Niemcy - jeśli przykładowo im odda porządną przysługę. Słowem Duda może działać po swojemu, a i nie miał żadnych powodów by podpisywać Lex Tusk. Ustawę jak się wydaje wręcz celowo przegiętą jeśli chodzi o prawo, konstytucję. Takie zresztą były pierwsze sygnały z pałacu prezydenckiego sugerujące, że Komisja nie ma żadnych szans na przedstawienie swoich wniosków we wrześniu. Biorąc więc pod uwagę to wszystko wydawało się, że Duda będzie zwlekać albo zrobi to samo co w przypadku KPO - wyśle ustawę do Trybunału, którego działania zresztą sam zamraża.
A jednak! Duda podpisuje. I to szybko.
Nagle okazuje się, że równie szybko następuje reakcja wszystkich istotnych graczy. Ambasador USA wyraża wątpliwości. Jeszcze bardziej zdecydowanie reaguje UE. Nagle mamy debatę na temat tej ustawy w Parlamencie UE. Tak jakby odpowiedź UE była już wcześniej przygotowana.
Jednocześnie elegancko w proteście rezygnują doradcy Dudy. W dobrze zorganizowanym medialnym ciągu, jeden po drugim każdego dnia. Tak by temat był podtrzymywany.
Dzieje się podejrzanie szybko i zgranie ale przecież to jeszcze o niczym nie świadczy. Przecież każdy jest przekonany, że pogrążenie Tuska i jego kumpli będzie łatwe i to oni muszą oberwać. Ale czy naprawdę?
Na WP mamy ciekawy tekst o tym, że Komisja ma mieć dostęp do wszelkich tajnych dokumentów. Co ma ponoć nawet doprowadzić NATO do furii ponieważ przy okazji prac komisji mogą zostać ujawnione różne zastrzeżone dla właściwych służb dokumenty.
I właśnie ten motyw wydaje się być naprawdę ciekawy.
Co jeśli przykładowo przepytywany Tusk odpowie: Są pewne dokumenty pokazujące że sprawa nie jest taka jak się przedstawia. W tym i owym mieli udział także inni ludzie. Np. Amerykanie. Z administracji Bidena (czyli vice Obamy, który rządził w tym samym czasie). Wiem, że te dokumenty istnieją gdyż powstały za czasów moich rządów. Ustawa przyznała Komisji prawo do ich odtajnienia. Proszę więc je odtajnić by potwierdzić moje słowa.
To jeden ze scenariuszy. Odpowiednio kierując swoją obroną łatwo będzie można zahaczyć o ludzi i sprawy, których ujawnienia nikt nie chce.
Myśląc o tym dalej doszedłem do wniosku, że wręcz na tym może polegać istota tej... ustawy. Czy może kukułczego jaja? Że może chodzić nawet o coś więcej niż lokalne rozgrywki na polskim podwórku, które ostatnio stały się naprawdę istotne. Wszystko ze względu na wojnę na Ukrainie. Być może tutaj już zapomniano... Ale ja przypominam. Przed wizytą Bidena w Kijowie i Warszawie miała miejsca naprawdę wielka polityczna gra, w której Morawiecki i Duda odgrywali rzeczywiście istotne role. Tyle, że jak się wydaje reprezentujące innych ludzi. Podczas kiedy Duda robił sobie zdjęcia z Macronem i Scholzem, za plecami Morawiecki wybierał innych polityków. Obaj wszakże latali jak wściekli po całej Europie odbywając spotkanie za spotkaniem, której to polityki efektem była właśnie wizyta Bidena. Co się wtedy działo naprawdę, o co szła stawka - pewnie się nie dowiemy szybko, ale było na tyle istotne, że zmusiło Bidena do przylotu do Warszawy, której polityka - ze względu na Ukrainę - jest istotna na szczeblu światowym.
I dlatego też Lex Tusk może być czymś więcej niż się ludziom wydaje a co tłumaczyłoby takie zainteresowanie tą ustawą. Przy czym trzeba pamiętać, że z tych samych powodów wszyscy w Europie i USA trzymają rękę na pulsie i wiedzą co się dzieje w polskim sejmie.
I kto wie kto tam naprawdę odpowiada za jej podejrzanie rozpasany kształt. Kusząco rozpasany, taki, który mógł przypaść do gustu Kaczyńskiemu.
Tylko, że jak mówi przysłowie, każdy kij ma dwa końce. Owo rozpasanie może obrócić się na niekorzyść PiS. Bo co jeśli faktycznie zaczną grzebać jakie to Ruskie i na kogo mieli wpływy?
W latach zaprowadzonego przez obecną administrację USA Resetu? Dlaczego oskarżać Tuska a nie Obamę, Bidena, Clinton? Dlaczego nie oskarżać tych, którzy faktycznie sprawili, że Ruskie rozkręciły się na arenie międzynarodowej? W końcu co mógłby zrobić Tusk gdyby nie miał przyzwolenia. A może zachęt! Od tych, którzy się wysoko dogadywali?
Ciągle toczy się gra na Ukrainie. I w Polsce. A to spada rakieta w Polsce, zabija dwóch ludzi. A to spada rakieta, o której nic nie mówią. A to mamy przecieki z Pentagonu, które ujawniając dane o Ukrainie hamując pęd ku wojnie. Toczy się gra jak ta wojna ma przebiegać. O tym jak będzie przebiegać będą decydować pewne ważne ludki i ważne informacje. Ludki, które obecnie mają decydujący głos stawiają na wojnę. Co jednak jeśli wyjdą kolejne ważne informacje, które pokażą że Tusk był jedynie wykonawcą woli tych ludków? Z administracji Bidena? Różne rzeczy mogą się pojawić... I wszystkich tutaj zaskoczyć.
Kiedy Tusk lub Sikorski (który sporo wie) zapragną by faktycznie poszukać tych ruskich wpływów i podadzą... konkretne tropy. I Komisja się przestraszy. Albo i nie. Bo po co grzebać w tym syfie? Po co to Amerykanom czy UE?
Po co w Polsce ludzie, którzy chcą grzebać albo robić po swojemu? Byli tacy - wielu źle skończyło.
Niektórzy nie rozumieją wciąż. Więc mogą być nikomu niepotrzebni.
śmieciu |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 01.06.23 |
Pobrań: 22 |
Pobierz () |
01.06.2023 PiS = równia pochyła |
Według mnie PiS jest na równi pochyłej. Zaczęło się od Ziobro, który był ważnym motorem napędowym sił stojących za Kaczyńskim. Tusk robi szum, ale rozkład postępuje od wewnątrz. Oczywiście nieprzypadkowo. Na tym polegają realia. Niełatwe do rozwikłania gry nieznanych nam interesów. Podczas kiedy media kreują łatwe obrazki dla mas.
Zdecydowanie jest coś nie tak z Lex Tusk. W przecieki przeciw Tuskowi nie bardzo wierzę gdyż wiem, że nie był on żadnym ruskim agentem. Był kolesiem, który wreszcie liznął władzy i robił to co mu kazano. Nawet nie rozumiał dlaczego. Nie myślał. Wykonywał. Dzisiaj zmieniło się to i owo, Tusk stał się bardziej samodzielny, rozeznał się w realnej polityce, w której wtedy Ruskie były na czasie.
Zabawne jest przykładowo, że nie tylko Biden, ale taki BlackRock robili znakomite interesy z Ruskami. BlackRock jest określany jako kluczowy gracz, fundusz, który przyciągnął inwestorów Putinowi. Dzisiaj dzięki wojnie, na której tak zależy Bidenowi, BlackRock zdobywa dominującą pozycję na Ukrainie. Ale skąd o tym ma wiedzieć PiSowiec?
Wszystko mamy jak na dłoni. Tylko trzeba zacząć myśleć zamiast biernie chłonąć propagandę opierającą się na ciągle eksploatowanych uprzedzeniach, strachach bazujących na kilku wybranych faktach. To nie Tusk jest tym, na którego stawiają Ruskie - więc ta ustawa powinna obrócić się na jego korzyść jeśli wszystko pójdzie z kogoś planem.
Duda szybko uruchamiając ustawę sprawia, że jakaś draka ma mieć miejsce wcześniej i nie być po myśli PiSu. Ciekawy jest także zbieg okoliczności z zapowiadanym już wcześniej przez PO na 4 czerwca marszem protestu wobec rządowej polityki. Zwlekając Duda mógł nie dopuścić do połączenia tych wydarzeń. Mógł nie dodać paliwa opozycji. Przypadek?
To ja |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 01.06.23 |
Pobrań: 28 |
Pobierz () |
02.06.2023 Komentarz rzecznika MSZ Białorusi Anatolija Głaza w sprawie zastosowania przez Polskę no |
"Oświadczaliśmy wcześniej, że polskie kierownictwo własnymi rękami tworzy coraz nowe przeszkody i nieludzkie warunki dla obywateli Białorusi i Polski oraz przewoźników całej przestrzeni euroazjatyckiej.
Ponosi więc całą winę za antyhumanitarne konsekwencje takich kroków. W związku z tym całkowicie do zrozumienia jest uzasadnione oburzenie polskich przedsiębiorców i obywateli na terenach przygranicznych.
Widzimy i wielokrotnie o tym mówiliśmy, że reżim Dudy-Morawieckiego systematycznie realizuje kompleks antybiałoruskich posunięć. Mają one na celu sprowokowanie komplikacji i eskalacji, w tym w skali całego regionu.
W związku z tym spodziewaliśmy się kolejnych manipulacji w zakresie przekroczenia granicy. Decyzje polskiego rządu pokazują również, że podstawowe prawa człowieka, w tym prawo do swobodnego przemieszczania się, nic dla nich nie znaczą.
Działania te z całą pewnością spotkają się z asymetryczną reakcją. Uwzględnimy przy tym, w maksymalną miarę możliwości, interesy zwykłych Polaków, którzy muszą cierpieć z powodu woluntaryzmu swojego rządu oraz, w stopniu maksymalnym, interesy naszych obywateli.
Białoruś jest odpowiedzialnym graczem w swoim regionie. Nie zamierzamy poddawać się na prowokacje, które nam się podrzuca, ale będziemy reagować spokojnie, systematycznie i z godnością.
Oświadczenia członków polskiego rządu o przyczynach ich antyhumanitarnych kroków są manipulacją mającą na celu pozbawione skrupułów wykorzystanie całkiem zrozumiałych emocji polskich obywateli. W Białorusi nie jest represjonowana żadna mniejszość narodowa, wszyscy obywatele różnych narodowości żyją w pokoju i harmonii. Każdy Polak może się o tym przekonać, odwiedzając nasz kraj w ramach ruchu bezwizowego.
Oświadczenie polskiego Ministra spraw zagranicznych w Sejmie o "propozycjach składanych białoruskim władzom w celu zwiększenia pola manewru politycznego" nie odpowiada rzeczywistości. W ostatnich latach polskie kierownictwo stawiało jedynie ultimata, które były z góry nie do przyjęcia dla każdego szanującego się suwerennego państwa, oraz próbowało bezpośrednio ingerować w system sądowniczy i inne wewnętrzne sprawy Republiki Białoruś.
Wszelkie próby szantażu i nacisku są zawsze skazane na niepowodzenie w stosunku do niepodległej Białorusi.
Do standardowego zestawu narzędzi polskiej polityki zagranicznej w ostatnich latach na dobre wprowadzono:
- przygotowanie i rekrutacja paramilitarnych jednostek na terytorium Polski do przeprowadzania aktów terrorystycznych w Republice Białoruś;
- utrzymanie, kosztem zwykłych obywateli polskich, struktur, których jawnym celem jest gwałtowna zmiana rządu w Białorusi;
- zniszczenie uchodźców i migrantów z krajów południowych, którzy kierują się przez Polskę do Europy;
- ogrodzenie z drutu kolczastego przeciwko ludziom i dzikim zwierzętom w Puszczy Białowieskiej kosztem pół miliarda dolarów z kieszeni polskich obywateli;
- pogorszenie warunków tranzytowych dla transportu paneuroazjatyckiego;
- bezpośrednie zaangażowanie w wojnę po stronie reżimu kijowskiego.
Na tle tego "cywilizowanego" zestawu przedstawiciele polskiego kierownictwa deklarują, że "Polska jest dla Białorusi oknem na świat". Wygląda na to, że reżim Dudy-Morawieckiego jest tak przekonany o swojej wyjątkowości i bezkarności, że już otwarcie mówi o swojej wyższości i nie jest w stanie budować dialogu z sąsiadami. To bardzo niebezpieczna tendencja.
Postawmy sprawę jasno: na Białorusi nie było panów od 1917 roku i nie będzie.
Strona białoruska jest gotowa do opartego na wzajemny szacunku dialogu ze stroną polską bez ultimatów i warunków wstępnych oraz rozważy realistyczne propozycje mające na celu deeskalację i wzajemnie korzystne rozwiązanie aktualnych zagadnień."
Agnieszka Piwar
Facebook |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 02.06.23 |
Pobrań: 24 |
Pobierz () |
02.06.2023 Wstydliwe zakątki niezwyciężonej armii |
Jak głosi słynny "Alfabet" ("Anioł jest to sługa Boży, Buffalo Bill, Buffalo ... a potem np. Karabin to broń zdradziecka, Buffalo Bill, Buffalo..." itd.) - Armia nasza jest zwycięska - oczywiście "Buffalo Bill, Buffalo".
Jak dotąd największym zwycięstwem naszej niezwyciężonej armii, była wiktoria nad głupimi cywilami 13 grudnia 1981 roku. Nasza niezwyciężona armia rozgromiła wtedy wszystkich głupich cywilów i to nawet bez takich jatek, jak w grudniu 1970 roku, kiedy to tylko w okolicach przystanku kolejowego Gdynia-Stocznia zginęło ich aż kilkudziesięciu.
Podczas stanu wojennego ofiar było znacznie mniej, przede wszystkim dlatego, że głupi cywile nie stawili specjalnego oporu, z wyjątkiem kilku młodych ludzi, którzy podczas próby rozbrojenia, zastrzelili sierżanta milicji nazwiskiem Karos. Do transformacji ustrojowej nasza niezwyciężona armia już się nie wtrącała. Zresztą po co miałaby się wtrącać, kiedy całą transformację ustrojową w naszym bantustanie przeprowadziły stare kiejkuty, zgodnie z ustaleniami dokonanymi przez pana Daniela Frieda z Departamentu Stanu ze strony amerykańskiej i szefa KGB Władimira Kriuczkowa ze strony sowieckiej?
Wszystko było pod kontrolą, podobnie, jak wojna na Ukrainie, gdzie i Amerykanie i Rosjanie się pilnują, by nie przekraczać cienkiej, czerwonej linii. Kto tę cienką, czerwoną linię nakreślił - tajemnica to wielka - ale ktoś nakreślić ją przecież musiał, skoro największym zmartwieniem sekretarza generalnego NATO, pana Stoltenberga, którym zresztą się z nami podzielił, była obawa, żeby ta wojna nie wymknęła się spod kontroli?
Dopóki bowiem wojna nie wymyka się spod kontroli, to wszystko jest w jak najlepszym porządku; pociski i bomby mają prawidłowe - jak pisał w "Żywotach pań swawolnych" Brantome - "kalibery", a ginie tylko ten, kto ma zginąć. Na przykład na Ukrainie jest rozkaz, że ginąć mają tylko "bandyci Putina" - i rzeczywiście - śmierć dziesiątkuje ich każdego dnia, aż dziw, że jeszcze któryś został przy życiu, podczas gdy po stronie ukraińskiej nie ginie nikt, może poza jakimiś cywilami, no i dziećmi, na które Putin jest dlaczegoś szczególnie zawzięty.
W tej sytuacji można się tylko dziwić, że ostateczne zwycięstwo, które przecież zostało zatwierdzone na najwyższym szczeblu, jeszcze nie nadeszło - ale przecież nadejdzie, niech nikogo głowa o to nie boli.
Jak wiadomo, wstępnym warunkiem powodzenia jakichkolwiek operacji militarnych jest rozpoznanie. Używa się do tego celu wywiadu, albo płytkiego, albo głębokiego, a jak nie ma na to czasu, bo sytuacja nagli, to stosuje się metodę rozpoznania walką. Uderzamy na nieprzyjaciela takimi siłami, żeby rozpoznanie nie zamieniło się w paniczną ucieczkę, to znaczy pardon - jaką tam znowu "paniczną ucieczkę"? O tym nie ma mowy; nasza niezwyciężona armia takich manewrów w ogóle nie dopuszcza, a jeśli już - to tylko wycofanie na z góry upatrzone pozycje. Nieprzyjaciel wtedy będzie musiał pokazać wszystko, co tam ma i w ten sposób zdobędziemy potrzebne informacje.
W ogóle w wojsku wiele zależy od fortelów - o czym lubił mówić pan Zagłoba, któremu fortele przebiegały przez głowę z szybkością błyskawicy - zwłaszcza podczas ucie... to znaczy pardon - podczas wycofywania się na z góry upatrzone pozycje. Na przykład - żeby nie zdradzić się przed nieprzyjacielem, że wyszła nam cała amunicja, spokojnie strzelamy dalej, jakby nigdy nic - i tak, aż do ostatecznego zwycięstwa.
Rozpisałem się na ten temat, bo zdumiała mnie informacja, jaką z Judenratem Gazety Wyborczej podzielił się pan generał Janusz Nosek. Pan generał jest żywym dowodem na to, że każdy, nawet najgłupszy cywil, nosi w swoim tornistrze buławę marszałkowską. Skończył był bowiem historię na KUL, potem nawet nauczał tego przedmiotu w szkole. Stamtąd trafił do UOP, potem do ABW, aż wreszcie, w 2008 roku premier Tusk powierzył mu kierowanie Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która wypączkowała ze "zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych", a prezydent Komorowski awansował go na generała brygady.
Ale w roku 2013 został z tej funkcji odwołany, czemu towarzyszyły fałszywe pogłoski, jakoby z siedziby SKW był wyprowadzony "chwytem za nosek", a w 2017 roku reżym "dobrej zmiany" zawlókł go przed prokuratora, który podejrzewał go współpracę z obcym wywiadem. Najwyraźniej podejrzenia te się nie potwierdziły, bo nie słychać, by pan generał został zawleczony przed niezawisły sąd, tylko - jak to u nas - wszystko zakończyło się wesołym oberkiem. No a teraz pan generał Nosek, za pośrednictwem Judenratu "Gazety Wyborczej", poinformował nas, że "PiS jest przesiąknięty agenturą rosyjską".
Przypadek zrządził, czy dobry los - jak głosi piosenka - że rewelacja o przesiąknięciu PiS rosyjską agenturą ukazały się akurat w momencie, gdy rząd "dobrej zmiany" usiłuje przeforsować w Sejmie ustawę o komisji, która zbadałaby rosyjskie wpływy w polskiej polityce. Jak wiadomo, pomysłowi utworzenia takiej komisji zdecydowanie sprzeciwia się obóz zdrady i zaprzaństwa, z kierującą nim politycznie Volksdeutsche Partei Donalda Tuska. Ostatnią nadzieję upatruje w panu prezydencie Dudzie - że się opamięta i ewentualnej ustawy nie podpisze, na wszelki wypadek kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego, a panujący w nim "burdel i serdel" sprawi, że się tam zaśmierdzi i nigdy nie nabierze mocy obowiązującej.
Głos zabrał nawet ambasador USA w Warszawie pan Marek Brzeziński, przestrzegając panią kierowniczkę Sejmu Elżbietę Witek, że "z procedowanych w Sejmie przepisów" mogą skorzystać "kraje nie budzące zaufania", co mogłoby wpłynąć na ?dwustronne relacje? USA z Polską.
Jak pamiętamy, Polska już raz otarła się o groźbę naruszenia swoich interesów strategicznych, kiedy Sejm w 2018 roku znowelizował ustawę o IPN. Kiedy jednak Departament Stanu udzielił nam przestrogi, reżym "dobrej zmiany" wycofał się z tej nowelizacji z podwiniętym ogonem i stosunki USA z Polską wkroczyły w etap idylli.
List pana ambasadora Brzezińskiego pokazuje, że ten etap chyba dobiega końca. Coś może być na rzeczy, bo skoro Polska oddała już Ukrainie wszystko, co tylko mogła, a w Ameryce kupiła wszystko, co tamtejsi twardziele jej wtrynili, to w stosunkach z Polską można wrócić do stanu normalnego i skrócić jej smyczkę, żeby nikomu nie przewróciło się w głowie.
Dlatego też pani minister Jadwiga Emilewicz, wciągnięta do rządu ze względów wyborczych, nie potrafiła odpowiedzieć nie tylko na pytanie, za jakie pieniądze będzie odbudowywana, pozostająca na zachodniej już nie kroplówce, ale transfuzji finansowej Ukraina, ale również - czy Polska nadal ma odbudowywać Donbas, który - póki co - pozostaje w rękach rosyjskich. Inna rzecz, że pan red. Rymanowski taktownie jej o to nie zapytał, co by wskazywało, że i Polsat został podporządkowany ukraińskiemu Sztabowi Generalnemu, jak telewizja rządowa, czy druga telewizja nierządna.
A tymczasem pan generał Nosek powiada, że PiS, który na rozkaz Pana Naszego z Waszyngtonu dla Ukrainy zrobił wszystko, a nawet więcej - jest "przesiąknięty agenturą rosyjską".
W tej sytuacji mamy dwie możliwości; albo pan generał Nosek przewąchał coś, czego my jeszcze nie wiemy, albo niczego nie przewąchał, tylko wykonuje zadanie w ramach kampanii wyborczej. Myślę, że ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna od tej pierwszej, a jeśli tak, to może lepiej, gdybyśmy nie mieli służb wywiadowczych, ani żadnych innych, które nic nie wiedzą, tylko załatwiają swoje prywatne porachunki i kręcą lody. Wtedy bylibyśmy ostrożniejsi, a tak, to wydaje nam się, że ktoś pilnuje interesu, a tymczasem nikt niczego nie pilnuje - byle zdrowie było.
Stanisław Michalkiewicz
--------------------------------
Bóg cały czas upokarza tego faceta, bo nie tylko traci zmysły, ale już cały czas się przewraca.
Link |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 02.06.23 |
Pobrań: 23 |
Pobierz () |
02.06.2023 WSZYSTKO, CO MAMY, OBCYM ODDAMY czyli atak z podkulonym ogonem |
"Wzruszająca wystawa w Kijowie pokazująca paralele między niszczonymi przez rosyjskich barbarzyńców ukraińskimi miastami, a niszczoną przez niemieckich barbarzyńców Warszawą w 1944 r." - poinformował na Twitterze niejaki Łukasz Adamski.
Czyli za własne pieniądze zawieźliśmy do Kijowa ekspozycję wykazującą, że kilka chałup zniszczonych przez Rosjan to to samo, co Warszawa zniszczona w niemal 100 procentach przez Niemców w roku 1944. W tyle nie odstawał inny Ukrainiec - ambasador Ukrainy: "Jak powstańcy warszawscy, dziś żołnierze ukraińscy stanęli do nierównej walki z brutalnym wrogiem. Jak powstańcy warszawscy, dziś potrzebujemy jak najwięcej broni. I jak powstańcom warszawskim, dziś nam, Ukraińcom i Ukrainkom, nie brakuje odwagi i determinacji w walce o wolność i niepodległość". Do medialnego świństwa przyłączył się wiceminister Paweł Jabłoński. Komentując doniesienia o odkryciu grobów w Izjum, wydurnił się na Twitterze: "Przerażające. I nie da się nie porównać tego do Katynia". Przyznać jednak trzeba, że w głupocie nie pobił Michnika, który do Katynia przyrównał... marzec 1968.
Powstanie Warszawskie w służbie Ukrainy to działalność antypolska, to plucie Polakom w twarz, to demolowanie polskiej polityki historycznej. Głupotą jest przyrównywanie zniszczenia Warszawy do kilku zniszczonych ukraińskich chałup. Zaprzaństwem stawianie znaku równości między ukraińskim chutorem a Katyniem. To zdrada stanu. To naruszenie świętej zasady, że rocznica Powstania to POLSKIE święto, nie ukraińskie. To kwintesencja polskiej polityki historycznej nie różniącej się od propagandy Stalina, że Katyń to robota Niemców. I czy nie usłyszymy wkrótce, że UPA to tacy polscy żołnierze wyklęci, którzy razem z AK na Wołyniu walczyli z Rosjanami? A co do Izjum, to po jego "wyzwoleniu" Ukraińcy natychmiast przystąpili do "derusyfikacji ulic" i już tam mamy aleję Bandery i ulicę Szuchewycza.
Przypominanie zbrodni na Polakach to nasz główny oręż w zwalczaniu obowiązującego paradygmatu: Ofiarami wojny byli wyłącznie Żydzi, a prześladowcami Naziści oraz Polacy. To także oręż w staraniach o reparacje od Niemiec i w odpieraniu żydowski roszczeń majątkowych. Gdy Zełenski przyrównał ofiary Mariupola do Holokaustu, izraelskie media nie zostawiły na nim suchej nitki. Schłostany został za słowa w Knesecie, że Ukraina i Izrael stoją wobec tego samego zagrożenia: "Podziwiamy prezydenta Ukrainy, ale porównywanie eksterminacji milionów Żydów w komorach gazowych w ramach ostatecznego rozwiązania do zwyczajnej wojny jest zniekształcaniem historii. To graniczy z negowaniem Holokaustu. To próba napisania na nowo historii i wymazania udziału narodu ukraińskiego w eksterminacji Żydów". "Wojna jest zawsze straszna, ale jakiekolwiek porównanie zwyczajnej wojny do zagłady milionów Żydów w komorach gazowych w ramach ostatecznego rozwiązania jest kompletnym fałszowaniem historii" - podsumował dziennik "Israel Hajom".
Podobne oburzenie wywołała wypowiedź o "Ukraińcach ratujących Żydów podczas II wojny". Z tym, że to nie był niesmaczny żart byłego komika. Tu chodziło o wysłanie w świat przesłania: To nie Ukraińcy, ale Polacy tworzyli formacje pomocnicze w niemieckich obozach zagłady; To nie UPA, ale Polacy "uciskając Ukraińców w tak okrutny sposób, że trudno to sobie wyobrazić" (jak rzekł ambasador Melnyk) przećwiczyli mordowanie Żydów. Tymczasem, gdy Zełenski powiedział, że "między Polakami a Ukraińcami nigdy nie było poważniejszych sporów", Duda przytakiwał. Nie przypomniał, że to UPA mordując Polaków przećwiczyła mordowanie Żydów przez ukraińskie formacje pomocnicze w niemieckich obozach zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince oraz mordowanie powstańców i ludności cywilnej Warszawy.
Izrael nieprzerwanie narzuca światu dogmat o "wyjątkowości żydowskiego cierpienia" i nie dopuszcza do zrównywania innych ofiar z Holokaustem, bowiem status największej ofiary w dziejach ludzkości wiąże się z namacalnymi korzyściami politycznymi (i materialnymi). My robimy dokładnie odwrotnie - pozwalamy innym na propagandowe wykorzystywanie polskiej martyrologii, a nawet sami podsuwamy pomysły.
Dlaczego nie prowadzimy polityki historycznej podobnej do żydowskiej? Dlaczego nie przypominamy, że straty Polski w ludziach były nie mniejsze, a materialne nieporównanie większe oraz że Niemcy wypłacili odszkodowania wszystkim, tylko nie nam? Dlaczego nie pokazujemy istotę kłamstwa, że Polacy byli pierwszymi ofiarami Hitlera, że mamy swoich męczenników, że Auschwitz był przeznaczony najpierw dla Polaków, że polskie ofiary od żydowskich gorsze nie są? Dlaczego na wszystko mamy prostą odpowiedź: O dobre imię Polski w świecie zatroszczy się Amerykański Kongres Żydów, a o bezpieczeństwo polskich granic Ukraińcy? I wreszcie - dlaczego, zamiast wzywać Żydów na pomoc w uzyskaniu odszkodowań od Niemców, nie naśladujemy żydowskich metod?
My nie naśladujemy, ale Ukraińcy to już tak. Przykładem ambasador w Berlinie, który zrównał Polskę z hitlerowskimi Niemcami. Polskie władze odniosły się do tego tak, jak do pomówień żydowskich, czyli schowały głowę w piasek. Rau uznał za "prywatną opinię", a Duda za "wewnętrzną sprawę Ukrainy". A jak na ?prywatną opinię? eksperta ukraińskiego zareagowali Żydzi? "To przeinaczanie faktów historycznych, bagatelizowanie Holokaustu i zniewaga dla tych, którzy zostali zamordowani przez Banderę i jego ludzi". I jeszcze jedno - fałszowanie historii jest nagradzane nie tylko w Kijowie - prezydencki minister Jakub Kumoch porównał Banderę do Romana Dmowskiego. Także relacje polsko-ukraińskie zaczynają przypominać polsko-żydowskie. Z tym, że w roli Żydów obsadzają się Ukraińcy. Przy tym rzecz ciekawa: Żydobanderowców (termin wymyślony skądinąd przez matkę b. premiera Wołodymyra Hrojsmana) wspiera rządząca Polską żydokomuna, redaktorzy "Gazety Wyborczej", a osłonę medialną zapewnia Anne Applebaum i "Gazeta Polska" (która niedawno urządziła marsz Żołnierzy Wyklętych w barwach ukraińskich). Wszystkich łączy pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski.
Do tego, że ambasador USA mówi "jak ma być" przywykliśmy. Ale Ukrainy! Następny w kolejce ambasador Kazachstanu? W przeciwieństwie do "Naszych" (tu przypomnijmy: narodowość pisze się z dużej litery), ukraińscy dyplomaci są agresywni. Pozwalają sobie na aroganckie pouczania, a nawet traktowanie polskich polityków, jak chłopców na posyłki. To kuriozum na skalę światową, bo Ukraina nie jest podmiotem politycznym w regionie, to kraj przegrany, upadły, z nikłą tradycją państwowości, rządzony przez osobnika osadzonego na stolcu prezydenckim przez szemranego oligarchę znajdującego się na listach gończych USA, którego ugrupowanie wzięło nazwę z programu satyrycznego. No i mamy to, co mamy: "Robicie dobrą robotę, róbcie tak dalej"; "Polski rząd powinien być ambasadorem interesów Ukrainy na świecie". Dlaczego pozwalają sobie na takie zachowanie? Nie tylko dlatego, że "sługa narodu ukraińskiego" nie może dyktować swemu panu, co ma robić. Także dlatego, bo widzą, jacy Polacy są słabi wobec Żydów.
Gdy ukraiński IPN ogłosił, że "Siły Zbrojne Ukrainy kontynuują tę samą walkę, jaką prowadziła UPA", gdy ukraiński Sąd Najwyższy uznał, że symbol dywizji SS-Galizien nie jest nazistowski, gdy doradca prezydenta Zełenskiego ujawnił, że Polacy zgodzili się zapomnieć Rzeź Wołyńską a "Polscy dyplomaci we wszystkich organizacjach międzynarodowych biją się za nas nieraz bardziej niż my sami", Duda ogłosił, że "trudna historia obu narodów straciła znaczenie w obliczu konieczności zjednoczenia". I podparł się słowami Zełenskiego, że "wobec tego, co zrobili Polacy cała historia jest nieważna". Gdy gościliśmy w Warszawie sekretarza stanu, świat dowiedział się, że bohaterem obu narodów nie są Kościuszko i Puławski, lecz Frank Blajchman, żydowski funkcjonariusz UB, nadzorca stalinowskich łagrów i herszt żydowskiej bandy rabunkowej. A gdy gościliśmy w Warszawie amerykańskiego prezydenta, świat dowiedział się, że bohaterem narodów polskiego i ukraińskiego jest Zełenski.
Zagrożenie ukraińskimi roszczeniami terytorialnymi jest mało realne. Ale realnym jest agresywnie forsowana przez Kijów antypolska polityka historyczna. W przeciwieństwie do Polski, która nie ma żadnej polityki, Ukraina taką ma, i to jasno zdefiniowaną. Tym bardziej skuteczną, że rządzący Polską ustępstwami Ukrainy nie są zainteresowani, wyręczają ambasadora Ukrainy w wyciszaniu wszelkich głosów domagających się stawiania polskich interesów względem Kijowa, a nawet blokują i torpedują wszelkie próby obrony tych interesów. Bo wiedzieć trzeba, że polscy dyplomaci mają dużą wprawę w pilnowaniu cudzych interesów, i to zawsze kosztem własnych.
Ale oni się dopiero rozkręcają, a to oznacza, że dla udobruchania Ukraińców zbudują 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając miejsca obok pomnika Lecha K. na Placu Piłsudskiego) i przeproszą za "polski kolonializm". Czy rządząca ekipa nie konspiruje przed własnym narodem? Odpowiedź brzmi: Tak. Decyzja o udobruchaniu potomków rezunów już zapadła, a Ukraińcy, po zwróceniu im przez Polskę lasów w Bieszczadach, w zamian popilnują Polaków, gdy Żydzi będą odbierać majątki, jak ci strażnicy obozowi w Sobiborze i Auschwitz. Dlatego właśnie, oprócz bezustannego kłucia w oczy obrazami zniszczonej Warszawy należy prowadzić ofensywną polityką historyczną wobec Ukrainy, mówić o tym że ukraińscy strażnicy obozowi w Auschwitz z niezwykłym bestialstwem mordowali więzionych tam Polaków i że mieli swój udziale w zdławieniu Powstania Warszawskiego. No i pokazać w Kijowie "wzruszającą wystawę" pokazującą paralele pomiędzy mordami w Buczy a mordami OUN/UPA w Hucie Pieniackiej.
Codziennie widzimy, jak Rosjanie niszczą kulturę i bogate dziedzictwo Ukrainy. Dlatego od pierwszego dnia wojny jesteśmy zaangażowani we wspieranie instytucji kultury i ochronę dziedzictwa na Ukrainie (...) polskie archiwa stworzyły i koordynują projekt "Mamo, ja nie chcę wojny!!!" - wyjątkową dwujęzyczną wystawę, na której zestawione zostały przechowywane w polskich zasobach historyczne rysunki polskich dzieci z roku 1946, będące zapisem ich przeżyć z czasu II wojny światowej i okupacji niemieckiej 1939?1945, oraz współczesne rysunki dzieci ukraińskich, związane z wojną toczącą się obecnie na Ukrainie - to słowa polskiego ministra kultury, który na promowanie Ukrainy wyasygnował 5 mln euro. Dla porównania - na dziedzictwo kulturalne polskich Kresów przeznacza 10 milionów złotych (i 10 razy mniej niż na renowację żydowskiego cmentarza). Krótko mówiąc - na katów wydaje tyle, że na ofiary już mu nie starcza.
Gliński zdradził, że wystawa zaprezentowana została w większości placówek dyplomatycznych na całym świecie i że słudzy narodu ukraińskiego w polskim MSZ zalecili placówkom aktywne służenie polityce historycznej Ukrainy. I tak - konsul generalny RP w Chicago Paweł Zyzak otwarł wystawę "Mamo, ja nie chcę wojny" (która jest zestawieniem przechowywanych w polskich zasobach historyczne rysunków polskich dzieci z roku 1946, będących zapisem ich przeżyć z czasu wojny i okupacji niemieckiej, oraz współczesnych rysunków dzieci ukraińskich), a państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, za trzy miliony dolarów, wynajął dwie żydowsko-amerykańskie firmy public relations, dla wsparcia propagandy ukraińskiej na terenie USA.
Gdy Kaczyński zwrócił się o pomoc do Żydów w zmaganiach z Niemcami, to włączył rząd RP do antypolskiej polityki historycznej Żydów i Niemców, utrzymujących, że Polacy są współodpowiedzialni za holokaust. Sekundował mu Arkadiusz Mularczyk: "Rosja musi zapłacić reparacje wojenne Ukrainie, a Niemcy muszą zapłacić Polsce". Minister w kancelarii premiera zapowiedział: "Sami zadeklarowaliśmy chęć odbudowy obwodu charkowskiego". Czyli - odbudujemy Charków w ramach polskich reparacji dla Ukraińców tak, jak wcześniej odbudowaliśmy Warszawę (bez reparacji niemieckich). W takiej sytuacji nie można wykluczyć, że już wkrótce Duda wystąpi z pomysłem - odebrać Niemcom i dać Ukraińcom. I wszystko skończy się tak: Żydom wypłacimy odszkodowania za mienie pożydowskie; z Żydami podzielimy się odszkodowaniami od Niemców; Ukraińcom wypłacimy odszkodowania w postaci odbudowy Charkowa; zadowolimy się jakimś gestem w kwestii rzezi wołyńskiej pod warunkiem, że będzie poprzedzony przeproszeniem Żydów, a z Ukraińcami będzie tak, jak z Żydami - pomogli im i ratowali Polacy, ale to Niemcy okazali się przyjaciółmi. Innymi słowy - Mularczyk jeździ po świecie w interesie odszkodowań dla Żydów, a Duda w interesie odszkodowań dla Ukraińców.
Wszystkie państwa mają własną narrację, tylko nie my. My przyjęliśmy narrację ukraińską, a o swojej boimy się nawet myśleć. Nadzorowany przez MSZ i utrzymywany z budżetu państwa kwotą 9 milionów rocznie Ośrodek Studiów Wschodnich rozesłał do instytucji państwowych opracowanie, w którym lansuje doktrynę: Akcji "Wisła" była "czystką etniczną, stanowiącą zbrodnię przeciwko ludzkości". Szybki rzut oka na życiorysy autorów raportu pozwala zrozumieć, skąd tezy wpisujące się w 100 procentach w politykę historyczną Ukrainy. Wszyscy byli zatrudnieni w Fundacji Batorego lub w "Wyborczej", albo współpracowali z kwartalnikiem "Nigdy Więcej". Nawiasem mówiąc autor wpisu o "wzruszającej wystawie w Kijowie" to też wychowanek Ośrodka, i też obcoplemieniec. I czy to nie jest najlepszą ilustracją tego, kto "broni" dobrego imienia Polski? A tak w ogóle - czy ze strony takich ludzi można liczyć na obronę dobrego imienia Polski z pozycji innej, niż "sługa narodu ukraińskiego"?
Zmarnowaliśmy i utraciliśmy kompletnie wszystkie dyplomatyczne zasoby. Została tylko polityka historyczna, ale i tej karty się pozbywamy. Wszyscy kierują się własnym interesem, definiują go i bronią. My kierujemy się doktryną: "Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego". No i mamy to, co mamy: Zamiast obrony dobrego imienia Polski, tchórzliwy propagandowy bełkot. Zamiast walki z antypolską hołotą, przymilanie się do niej. Zamiast demaskowania wrogów Polski, wchodzenie z nimi w szemrane geszefty. Zamiast mężów stanu, łajzy, którym, gdy napotykają małego Żydka, uginają się nogi. Nie ma Panów, są zalęknione kmioty, potulnie i tchórzliwie merdające ogonkami. Mamy prezydenta, który szepcze głosem przymilnym, główkę na bok przechyla i służalczo patrzy w oczy Zełenskiego. Mamy ministra od tajnych służb o buzi zbitego psa. Mamy ministra wojny o wyglądzie przedszkolanki. Mamy ministra spraw obcych i spraw przegranych. Mamy też okazję do smutnych podsumowań: Polacy raz po raz dostają w pysk i tylko się oblizują.
Krzysztof Baliński 01.06.2023 |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 02.06.23 |
Pobrań: 26 |
Pobierz () |
02.06.2023 Różaniec orężem Polaków |
Link |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 02.06.23 |
Pobrań: 23 |
Pobierz () |
02.06.2023 Poseł Braun do żony prof. Grabowskiego: "Pani mąż jest kłamcą i łajdakiem. I bardzo |
We wtorek (30.05.2023) poseł Konfederacji Grzegorz Braun przerwał antypolski, oszczerczy i kłamliwy wykład prof. Jana Grabowskiego pt. "Polski (narastający) problem z historią Holokaustu". Wykład odbywał się w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie.
Link
Po wyjściu z instytuty Braun udzielił mediom wywiadu, w którym stwierdził, że urządzenie tego wykładu w niemieckiej placówce było prowokacją. - Tam niedaleko Polska Podziemna rozwaliła generała SS Kutscherę, a przy tej ulicy urządzono prowokacyjny seans pogardy i nienawiści do polskiego patriotyzmu, państwa polskiego, narodu polskiego. W czym ta prowokacja? Prowokacja w bezczelnym przybieraniu szat kaznodziei, misjonarza do dzikich, który w tym niemieckim instytucie będzie pouczał Polaków jak mają pojmować własną historię, jak mają pamiętać II wojnę światową - powiedział Braun.
Wyjaśniając dlaczego nie wysłuchał wykładu do końca i nie zgłosił się z pytaniem do prelegenta, Braun odparł: Jestem za starym Polakiem, żeby czekać na moją kolejkę do pytania w gronie polakożerców. Są zbrodnie, za które nie da się przeprosić i są kłamstwa, których nie sposób odszczekać. Więc ja nie będę czekał, aż te kłamstwa padną po raz kolejny.
Poseł Konfederacji wskazał też, że wykład Grabowskiego w niemieckiej placówce to "próbowanie polskiej odporności na tresurę". - To jest próbowanie, jak daleko można się posunąć - powiedział.
Gdy Braun zakończył rozmowę z mediami, podeszła do niego kobieta i zapytała: - Pan wyrwał mikrofon mojemu mężowi? To prawda?. Braun odparł: - Tak, proszę pani. Pani mąż jest kłamcą i łajdakiem. I bardzo mi przykro z tego powodu.
Link
wprawo.pl |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 02.06.23 |
Pobrań: 23 |
Pobierz () |
03.06.2023 Czy III RP może napaść na Białoruś? |
Prowokacja z terytorium Polski przeciw Białorusi jest jak najbardziej realna. Ba, można wręcz ze znaczną pewnością zakładać, że jest zaawansowana w przygotowaniach. Wystarczy zauważyć jakie poruszenie wywołały w mediach III RP informacje o chorobie prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Szakale zwęszyły krew i to, co nie udawało się od 2020 roku, od próby przewrotu po białoruskich wyborach prezydenckich - znowu wraca na agendę. Pamiętajmy, że przecież ktoś w Warszawie, w Mińsku i w Wilnie wziął wówczas duże pieniądze za obalenie białoruskich władz - no i się nie wywiązał.
Tym bardziej możliwa jest kolejna próba zamachu stanu. Zwłaszcza, że goniąca resztkami sił kijowska junta nie gwarantuje już wiązania wystarczających sił rosyjskich, front należy zatem rozszerzyć, poddając pełnowymiarowej, militarnej zachodniej agresji także Białoruś - no i... Polskę.
Scenariusz tragedii
Polityczno-propagandowe narzędzia dla uzasadnienia takiej akcji są już przecież gotowe. To zwłaszcza marionetkowa, kolaboracyjna "prezydentura" Swietłany Ciechanowskiej, media nadające na Białoruś antyrządowe programy, jak TV Belsat (16 mln dolarów rocznie z polskiego budżetu, współfinansowana przez m.in. przez Wielką Brytanię), a także wprost uzbrojone i szkolone grupy najemników, oswajane w mediach III RP jako "ochotnicy z białoruskiej opozycji".
Takie bandy zbrojne są już podobno grupowane na Ukrainie w pobliżu granicy z Białorusią, jednak nie można wykluczyć, że będą też operować bezpośrednio z terytorium Polski, by "udzielić bratniej pomocy" sprowokowanym zamieszkom antypaństwowym.
Oczywiście tym razem nikt już chyba nie wierzy, że płatna agentura i trochę otumanionej młodzieży poradzi sobie z białoruskimi organami porządku. A to z kolei sugeruje scenariusz kijowskiego Euromajdanu: kolejną "Niebiańską Sotnię", jak poprzednio, zapewnią snajperzy i strzelcy z Polski oraz ukraińscy naziści przebrani za "ochotników". Siły Zbrojne RP mogą wzmóc swoją aktywność na granicy białoruskiej, na przykład pod pretekstem akcji przeciw nielegalnym imigrantom. Możliwe są też prowokacje na północno-wschodnich terenach Polski zamieszkałych przez mniejszość białoruską, choćby przy pomocy sowicie przez rząd III RP opłacanych bojówkarzy udających polskich patriotów i narodowców.
Potrzeba ofiar
Niestety, najbardziej tragiczne w skutkach może być cyniczne wykorzystanie znaczącej mniejszości polskiej na Białorusi. Władze w Warszawie nie uznają legalnych organizacji polskich za przedstawicieli tamtejszej społeczności i - podobnie jak w przypadku Ciechanowskiej - utrzymują fikcję "jedynie słusznych władz Związku Polaków na Białorusi", oczywiście działających tylko... w Warszawie i w systemowych mediach.
Wystarczy zauważyć, jak zirytowało oficjalną III RP ułaskawienie Romana Protasiewicza i jak wygrywana jest sprawa Andrzeja Poczobuta. Potrzebny jest pretekst, potrzebne są ofiary, mięso dla medialnej propagandy, a nie dowody na białoruską praworządność i geopolityczny rozsądek Baćki. Próba sprowokowania polsko-białoruskiego konfliktu etnicznego, obok ideologicznych zamieszek wśród samych Białorusinów, byłaby rzecz jasna aktem zdrady narodowej i wystąpieniem przeciw żywotnym interesom samych Polaków, którzy na Białorusi cieszą się pełnią swobód narodowych i obywatelskich, czyli zupełnie inaczej niż na Ukrainie czy na Litwie.
Antysłowiańska inwazja
Dlatego należy podkreślić, że wbrew zwłaszcza rosyjskiej propagandzie, spodziewana napaść na Białoruś za pośrednictwem Polski nie będzie bynajmniej aktem "polskiego imperializmu", nikt bowiem z Polaków żadnej wrogości wobec Białorusinów nie odczuwa. Nie będzie to też jednak akt "wyzwolenia / demokratyzacji", opiewany w mediach obu głównonurtowych opcji.
Antybiałoruska inwazja byłaby w całości realizacją imperialistycznych planów Zachodu, zmierzającego do zniewolenia wszystkich narodów słowiańskich. Polacy zaś byli i są tylko wśród pierwszych ofiar tej zachodniej agresji?
Konrad Rękas
https://myslpolska.info/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 03.06.23 |
Pobrań: 23 |
Pobierz () |
03.06.2023 Próby pisania historii Holokaustu na nowo |
17 maja delegacja Parlamentu Europejskiego w siedmioosobowym składzie reprezentującym Komisję Kultury i Edukacji przybyła do Polski w celu zbadania stanu wolności w Polsce. Doszli do wniosku, że wolność mediów jest zagrożona, czyli zagrożona jest demokracja.
"Jesteśmy wstrząśnięci otwartością, z jaką mówi się o pewnych rzeczach po stronie rządu. Dla mnie to było wręcz niespotykane" - skomentowała spotkania z przedstawicielami polskiego rządu przewodnicząca delegacji niemiecka eurodeputowana Sabine Verheyen.
Bardzo spodobało mi się to wstrząśnięcie eurokratów brakiem skłonności przedstawicieli polskiego rządu do podporządkowania się wymogom poprawności narzucanym przez media liberalne i traktowanym przez eurokratów jako obowiązujące.
"Są powody do niepokoju. Swoboda akademicka, swoboda artystyczna, a przede wszystkim wolność mediów są atakowane przez polski rząd. Unia Europejska nie może tego akceptować" - mówiła w imieniu eurodelegacji Verheyen.
Odpowiedzią będzie zapowiedziane przez Verheyen podjęcie działań na poziomie europejskim i przyjęcie Europejskiego Aktu o Wolności Mediów.
Gdyby eurokraci naprawdę chcieli zająć się tematem wolności mediów to mieliby wielkie pole do popisu, chociażby wyrażając sprzeciw wobec stworzonego przez BBC konsorcjum TNI (The Trusted News Initiative) nadzorującego przekaz medialny pod kątem eliminacji treści niezgodnych z narzuconą oficjalną narracją globalistyczną. Oni natomiast będą śledzić spór Świrskiego z TVN, który wg eurokratów jest wyznacznikiem zagrożenia demokracji w Polsce. Idiotyzm na szczeblu europejskim.
Kubłem zimnej wody wylanym na głowy eurodelegacji było potraktowanie ich przez ministra edukacji Przemysława Czarnka. Ilana Cicurel, europosłanka Renew z Francji tak to skomentowała: "Jego brutalność była szokująca [...] Do jednej z moich koleżanek krzyknął: "Przestań się śmiać!". Choć wcale się nie śmiała [...] Do przewodniczącej delegacji, która jest Niemką, Czarnek się zwrócił: "Twoi przodkowie zabili mnóstwo ludzi, my jesteśmy potomkami bohaterów"".
Brawo Panie ministrze za tą wypowiedź. Jeżeli Niemka przyjeżdża do Polski, żeby pouczać Pana o konieczności finansowania badań, które wypaczając prawdę historyczną obarczać mają Polaków odpowiedzialnością za Holokaust, to była jedyna możliwa odpowiedź, jaką Pan udzielił bezczelnej eurokratce.
Ilana Cicurel przypomniała Czarnkowi, że trwa wojna Rosji z Ukrainą. "Powiedziałam, że to jest wojna cywilizacji, a my jesteśmy po stronie wolności". Czarnek odpowiedział na to, że w Polsce Solidarność wywalczyła wolność, a dziś to we Francji wolność stoi pod znakiem zapytania.
Jednym z powodów, mam wrażenie, że głównym, spotkania delegacji PE z ministrem Czarnkiem była sprawa prof. Barbary Engelking i zapowiedź Czarnka, że "zrewiduje decyzje finansowe" dotyczące Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, w którym jest zatrudniona prof. Engelking - badaczka Zagłady z dorobkiem naukowym tendencyjnie wypaczającym proporcje relacji między pomocą w czasie wojny udzielaną Żydom przez Polaków a przykładami szmalcownictwa, które w czasie wojny tępione było przez AK.
Zdaniem Czarnka wypowiedź prof. Engelking, że Żydzi zawiedli się na Polakach, bo niewielu Polaków pomagało ratować Żydów w czasie wojny, obraża Polaków.
Czarnek zaprosił delegację do Markowej na wrześniowe uroczystości związane z beatyfikacją rodziny Ulmów, rozstrzelanej przez Niemców w 1944 r. za ukrywanie Żydów.
Członek delegacji Juan Fernando López Aguilar podsumowując trzydniową wizytę w Polsce przytoczył wypowiedź przewodniczącej delegacji, która odnosząc się do spotkania z min. Czarnkiem stwierdziła, że jego dużą zaletą jest fakt, iż "w ogóle się odbyło".
Min. Czarnek odpowiedział na Twitterze: "Też się cieszę ze spotk. Wszystkie pyt. i antypolskie, bezczelne tezy spotkały się z moją jednoznaczną reakcją. Skąd niezadowolenie? Z powodu zaproszenia Komisji na beatyfikację Ulmów? Cóż, prawda, nijak pasująca do ich tez, zabolała i z bólem wrócili do Brukseli. Przewidywalne".
Poseł Grzegorz Braun przerywa antypolski wykład prof. Jana Grabowskiego
Jan Grabowski jest profesorem na Uniwersytecie Ottawy oraz współzałożycielem Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Zajmuje się wspólną historią polsko-żydowską tendencyjnie oskarżając Polaków o współudział w Holokauście.
Jan Grabowski syn prof. Zbigniewa Grabowskiego, zasymilowanego Żyda, który ocalał z Holokaustu dzięki pomocy polskiej rodziny, reprezentuje postawę pretensji, że nawet jeśli Polacy pomagali to za mało. Można go więc zaliczyć do grona tych, którzy nigdy nie wybaczają dobrego uczynku.
Prof. Jan Grabowski miał w dn. 30.05 wygłosić wykład w Niemieckim Instytucie Historycznym "Polski (narastający) problem z historią Holokaustu".
Grzegorz Braun, poseł Konfederacji przybył na wykład Jana Grabowskiego w Niemieckim Instytucie Historycznym i przez pierwsze 10 min. spokojnie wysłuchiwał wykładu. Prof. Grabowski na początku spotkania mówił o ograniczaniu swobody badaczy Holokaustu w Polsce. Gdy przeszedł do tendencyjnie uprawianej narracji o polskim mitologizowaniu powszechności pomocy udzielanej Żydom i kulcie żołnierzy NSZ, Grzegorz Braun wyrwał mu mikrofon. Żeby uniemożliwić kontynuację wykładu poseł wyrwał kable z głośnika, a później zrzucił sprzęt nagłaśniający na ziemię.
- Nie ma zgody na obrażanie Polaków. Przerywam wykład, to jest Polska, nie będziemy pod niemieckim butem - spokojnie stwierdził Grzegorz Braun. Swoją opinię skierował także bezpośrednio do dyrektora niemieckiej placówki Czecha Milosa Reznika: "Won z Polski! Wynocha Niemcu!".
Gdy jeden z przeciwników wyłączenia aparatury nagłaśniającej przez Grzegorza Brauna krzyczał o uszkodzeniu niemieckiego mienia, ktoś skomentował, że jest to interesujący wątek straty niemieckiego mienia w Warszawie.
Lęk przed zarzutami o "niepoprawność" nie paraliżuje patriotów, za co należą im się wielkie brawa.
Wasz Ko Mentator
https://myslpolska.info/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 03.06.23 |
Pobrań: 27 |
Pobierz () |
03.06.2023 Uganda kontra "świat" pedałów. |
W Ugandzie uchwalono nowe przepisy zaostrzające walkę z wynaturzeniami sodomii. Organizacje międzynarodowe wspierające lobby LGBT, domagają się sankcji wobec Kampali. Nowe przepisy przewidują podwyższenie kar za akty homoseksualizmu.
Przepisy wprowadzone w Ugandzie 29 maja, uznano za "jedne z najbardziej represyjnych praw na świecie". Nowe prawo penalizuje homoseksualizm surowymi karami, do 20 lat więzienia, a w przypadku recydywy nawet karą śmierci.
Sprzeciw jest globalny, bo wiele krajów obawia się, że przykład Ugandy podziała na sąsiednie kraje i Afryka stanie się kontynentem, który pozbędzie się wpływów lobby LGBT. Ciekawostką jest, że kraje Afryki, które były wcześniej koloniami krajów europejskich, na ogół to po nich odziedziczyły prawo penalizujące homoseksualizm.
Prezydent Ugandy Yoweri Museveni rządzi od 1986 roku. Tym razem ma groźnego przeciwnika w postaci samego Joe Bidena. Amerykański prezydent nakazał przegląd relacji USA-Uganda, w tym rozważane są możliwości ograniczenia wjazdu do Stanów Zjednoczonych członków rządu z Kampali.
To nie pierwsza próba walki z sodomią. Jednak w 2014 roku ustawa o możliwości karania aktów homoseksualnych nawet karą dożywotniego pozbawienia wolności została zablokowana przez ugandyjskie sądy. Wówczas też USA i kilka krajów europejskich, w tym Dania, Szwecja, Norwegia i Holandia zagroziły sankcjami i zamroziły część środków pomocy.
Możliwość, że inne kraje afrykańskie pójdą w ślady Ugandy jest spora. Od trzydziestu lat na kontynencie afrykańskim obserwuje się wzrost ruchów religijnych, które potępiają zboczenia i są wrogo nastawione wobec propagandy ruchu LGBT. To na ogół ruchy protestanckie, ale też widać bardziej konserwatywne nastawienie afrykańskich katolików.
Chrześcijan Afryki oskarża się o nastawienie "homofobiczne" i "antyaborcyjne". Prezydent Ugandy został wyznawcą tzw. chrześcijaństwa ewangelicznego w 2008 roku. W 2012 roku, podczas transmitowanego w telewizji spotkania modlitewnego poświęcił Ugandę Bogu. W wyborach prezydenckich w 2021 roku zdobył 58,64% głosów, uzyskując tym samym reelekcję w I turze. Sankcje USA zapewne spowodują, że ten kraj zwróci się do Moskwy.
Warto dodać, że w Ghanie też przygotowywana jest ustawa, która przewiduje kryminalizację związków osób tej samej płci. Homoseksualizm jest uznawany za wynaturzenie i karany w 27 krajach afrykańskich.
nczas.com |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 03.06.23 |
Pobrań: 26 |
Pobierz () |
04.06.2023 Polityczna emerytura |
Stary przyjaciel opieprzył mnie dzisiaj słowami, że jak się ma sześćdziesiąt lat, to trzeba pewne sprawy znać. Oczywiście natychmiast odniosłem to do polityki.
Zatem mając sześćdziesiąt lat, co powinienem wiedzieć o polityce? A może to już wiek, w którym już się w politykę nie powinno angażować? Na przykład Sławomir Mentzen, odpowiadając na ataki Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, potraktował ich, jak staruchów, którzy już dawno powinni się usunąć albo zostać usuniętymi z życia politycznego.
Według lidera ?Konfederacji" w polskiej polityce powinni dominować trzydziestolatkowie. Mając świadomość, że wypowiedź Mentzena była podyktowana polemicznym zapałem, warto jednak przemyśleć tę kwestię.
Czy przydatność do polityki powinno się mierzyć wiekiem? Uważam, że nie. To przekonanie wynoszę z moich doświadczeń. Jeśli przyjąć, że zarówno Kaczyński jak i Tusk, powinni już zakończyć działalność polityczną, to powodem nie jest ich wiek, ale to, czego w tej polityce dokonali.
Kaczyński to w polskiej polityce bodaj największy szkodnik od 1989 roku. Szkodników niszczących państwo przez ostatnie trzydzieści lat było wielu, ale żaden nie ma w tej mierze takich "osiągnięć", jak on. Z kolei Tusk stracił u mnie wszelką wiarygodność. Będąc premierem, publicznie obiecał mi, wówczas prezydentowi Stalowej Woli, określoną pomoc dla miasta i niczego nie dotrzymał. Skończyło się na tym, że wychodząc z sali klepnął mnie w ramię i powiedział; panie prezydencie, ruski nie przyjdzie. Wymowne i symboliczne. Może teraz opowiadać, co chce. Mnie na pewno nie przekona.
Z drugiej strony sam zostałem ofiarą fali zmian, która w 2014 roku zmiotła wielu prezydentów i burmistrzów, przynosząc do władzy wielu trzydziestolatków i jeszcze młodszych. Jednak nie słyszałem, żeby gdziekolwiek, gdzie rządzili ci młodzi ludzie, poradzili sobie z problemami i mieli rewelacyjne osiągnięcia. Byli również trzydziestolatkowie na stanowiskach ministrów i innych najwyższych stanowiskach w państwie, ale częściej było słychać o ich uwikłaniach w różne niejasne działania, niż o sukcesach w rządzeniu.
Zatem jak to jest z najbardziej odpowiednim wiekiem do polityki? Steven Spielberg co prawda nie jest politykiem, ale dobrym przykładem, jak młody wiek staje się atutem w działalności publicznej. Spielberg nakręcił film "Szczęki", gdy miał 24 lata. Odniósł gigantyczny sukces. Z kolei Konrad Adenauer został kanclerzem Niemiec, gdy miał 73 lata. Uważany jest za najwybitniejszego przywódcę Niemiec po 1945 roku.
Nie ma więc reguły czy do działalności politycznej i obejmowania najważniejszych stanowisk bardziej predestynuje młodość czy wiek zaawansowany. Ładnie ten dylemat podsumowuje myśli jednego z francuskich intelektualistów, dająca wrażenie dość smutnego westchnienia. "Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła", tak brzmi ta myśl. Zapewne i młodość, i wiek zaawansowany mają swoje zalety i wady pod kątem najlepszego czasu do aktywności politycznej. Problem w tym, kiedy należy trzymać się starych i doświadczonych, a kiedy dopuścić młodych, zdolnych, żądnych sukcesu. W historii wielkie ruchy polityczne pokazały jak sobie z tym radzić.
Wielkie ruchy polityczne były i są z reguły wielopokoleniowe i wielonurtowe. W wielkich ruchach politycznych myśli i działa się nie w kategoriach intryg personalnych, mających dać władzę, ale w kategoriach osiągania wielkich celów. W tych wielkich ruchach politycznych, nabyta przez dziesięciolecia organizacyjna mądrość, nauczyła, że do obejmowania najważniejszych funkcji potrzeba politycznych talentów, stosownej wiedzy, doświadczenia oraz osobowości odpowiednio ukształtowanej moralnie. Na to wszystko potrzeba czasu.
Ale w wielkich ruchach politycznych wiadomo również, że pojawiają się wybitne, młode indywidualności, którym nie wolno blokować drogi szybkiego, a nawet błyskawicznego awansu. Tych młodych i utalentowanych trzeba wspierać i promować. Rozumieją to przede wszystkim najstarsi i najbardziej doświadczeni liderzy danego ruchu politycznego. Oni myślą kategoriami trwania, rozwoju i osiągania wielkich celów przez ruch polityczny, który tworzą.
W świetle powyższych przemyśleń trzeba na koniec postawić pytanie czy w Polsce mamy do czynienia z choćby jednym wielkim ruchem politycznym? Z moich osobistych doświadczeń i już dość długiej obserwacji wynika, że niestety nie. Wśród obecnych polskich ruchów politycznych dominuje system wodzowski. Taki system z natury eliminuje wielonurtowość. Nie ma w nim miejsca na inne poglądy niż wodza. Nie ma również miejsca na przemyślaną i zinstytucjonalizowaną wielopokoleniowość, ponieważ perspektywa trwania ruchu koncentruje się na czasach przewodzenia wodza.
Inną cechą, która sprawia, że nie ma wśród polskich partii zasługującej na określenie jako wielki ruch polityczny, jest zjawisko nazywane partyjniactwem. Sprowadza się ono do dominującej obok wodza roli aparatu partyjnego.
Żeby jak najkrócej określić rolę i skutki dominowania tego aparatu przytoczę własną maksymę, wedle której największą siłą w polskim życiu politycznym jest solidarność miernot. Jeśli kogoś dziwi dlaczego tak wiele miernot dochodzi do władzy w różnych partiach i dlaczego młodzi politycy tak szybko schodzą na manowce, to jest to odpowiedź na to pytanie. Niestety, szybka demoralizacja młodych i ogólna demoralizacja całych partii, jest przypadłością gnębiącą polskie życie polityczne od ponad stu lat albo i jeszcze dłużej.
Wciąż jest niestety aktualna myśl Romana Dmowskiego sformułowana bodaj w łatach trzydziestych ubiegłego wieku o tym, że "Polska ma wielkie perspektywy rozwoju, tylko żeby ludzie w polityce tak szybko się uczyli, jak się demoralizują".
A Państwo podzielacie pogląd Sławomira Mentzena?
Andrzej Szlęzak
https://myslpolska.info
-------------------------
Mentzen ma w tej chwili 36 lat a więc nie jest dużo młodszy niż Justin Trudeau, gdy został po raz pierwszy premierem Kanady (43 lata). Jeśli Mentzen miałby racje gospodarka Kanady, rządzonej już od 8 lat przez jeszcze stosunkowo niestarego faceta powinna była, biorąc pod uwagę niemal nieograniczone bogactwa naturalne tego kraju, kwitnąć w sposób lawinowy. Nic bardziej mylnego. Jedyne osiągnięcia Trudeau to rosnącą biurokracja, deindustrializacja, całkowitą degrengolada służby zdrowia, inflacja (podobno w granicach 7-8%, tylko, że do jakiego sklepu czy punktu usługowego się nie pójdzie ceny są wyższe o 20-50%), lawinowy wzrost podatków i różnego rodzaju opłat spowodowany niby walką z zanieczyszczeniem środowiska, rosnąca bezdomność, szerzące się pedalstwo i inne zboczenia seksualne, niemal niekontrolowany napływ imigrantów pozbawionych jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych i liczących jedynie na "socjal" przy jednoczesnym odpływie osób z jakim takim wykształceniem i kwalifikacjami zawodowymi itp. itd. Dobry przykład to to, że widząc co dzieje się w Kanadzie coraz więcej Polaków, otumanionych propagandą i różnymi "Pińcet +" wraca do kraju, choć wiem, że w Polsce spotykają ich często ogromne rozczarowania i z powrotem lądują w Kanadzie, niekiedy musząc zaczynać od początku. Poznałem takich osobiście.
Stąd jestem przekonany, że najważniejszy nie jest wiek rządzącego/ych a rozsądek, szeroka wiedza, osobista odwaga, uczciwość, prawdziwa wola przysłużenia się krajowi a nie bezmyślne uleganie trendom ideologicznym najczęściej prowadzącym w ślepy zaułek ze szkodą dla społeczeństwa i kraju czy tylko chęć szybkiego dorobienia się, tak łatwego, zwłaszcza chyba obecnie, dla polityków. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 04.06.23 |
Pobrań: 28 |
Pobierz () |
05.06.2023 Modliłem się w intencji Erdogana |
Potrzebujemy zawieszenia broni i negocjacji, a Węgry muszą stanąć w obronie swojego stanowiska i własnych interesów - powiedział premier Viktor Orban podczas cyklicznej rozmowy w programie "Good Morning, Hungary" w Radiu Kossuth.
W Brukseli proponują, abyśmy "zasadniczo zniszczyli" węgierską gospodarkę, ludzi, rodziny i emerytów. To, o co proszą, to oszczędności, powiedział premier Viktor Orbán. Podkreślił, że gdyby nie było wojny, przyszłoroczny budżet byłby znacznie lepszy, "ale i tak nie możemy być z niego niezadowoleni, bo możemy ochronić wszystko, co jest dla nas ważne", mimo wojny.
Premier wyjaśnił, że jest to czas wojny, a miejsca pracy i wartość emerytur muszą być chronione, ponieważ emeryci nie mogą sobie pomóc przez dodatkową pracą. "Dlatego emeryci zwrócili się przeciwko całej lewicy i faktycznie stali się zwolennikami obozu narodowego i popierają krajową politykę gospodarczą" - powiedział.
Podkreślił, że rodziny również muszą być chronione, ponieważ wychowywanie dzieci jest zawsze poważnym wydatkiem, a rodziny zasługują na ochronę przez rząd. Tak więc budżet na 2024 rok jest budżetem obronnym - oświadczył Orbán.
Gdyby doszło do zawieszenia broni na Ukrainie i rozpoczęcia rozmów pokojowych, sytuacja gospodarcza byłaby łatwiejsza, a inflacja spadłaby znacznie szybciej do 1-3 proc., powiedział Orbán. Premier wyznaczył sobie za cel jednocyfrową inflację do końca roku. Powiedział, że jednocyfrowa inflacja jest dużym wyzwaniem dla rządu. Powiedział, że inflacja wzrosła na całym świecie przez wojnę po tym, jak ceny energii poszybowały w górę, powodując wzrost cen.
Orbán dodał, że wojna weszła w bardzo trudną fazę, a kiedy "lewicowi politycy w kraju mówią, że jesteśmy w stanie wojny z Rosją, nie wiedzą, o czym mówią, stracili rozum". Zbliża się czas, kiedy europejscy przywódcy będą musieli zgodzić się z propokojowym stanowiskiem Węgier - podkreślił premier.
Dodał, że zachodni przywódcy uwierzyli, że wojnę na Ukrainie można wygrać militarnie: "Ukraińcy walczą, a Zachód daje im pieniądze i broń". Odejście z tej wojennej drogi będzie bardzo trudne. "Wierzę, że podążamy moralnie i politycznie właściwą drogą", powiedział, wyrażając opinię, że w wielu państwach zachodnich "prędzej czy później ludzie wymuszą pokój przy pomocy wyborów" i zastąpią prowojenne rządy.
Cała Europa, ogromna większość ludzi, nie popiera wojny. Można mieć moralną rację co do Ukrainy, może mieć rację mówiąc, że Ukraina jest stroną zaatakowaną, a Rosja jest agresorem, a my chcemy sprawiedliwości. Europejska opinia publiczna mówi w tej sprawie jednym głosem. Ale europejska opinia publiczna jest podzielona co do tego, co należy z tym problemem zrobić, jakie decyzje podjąć,
Byłoby tragedią, gdyby Recep Tayyip Erdogan nie wygrał tureckich wyborów, ponieważ jego przeciwnik reprezentował stanowisko prowojenne i jest "człowiekiem Sorosa". Gdyby wygrał, zmusiłby cztery miliony uchodźców mieszkających w Turcji do emigracji do Europy.
Orban powiedział, że poczuł "ogromną ulgę" na wieść o reelekcji Erdogana, nie tylko dopingując go, ale także modląc się gorliwie w intencji jego zwycięstwa. Zwrócił też uwagę na fakt, że rosyjski gaz płynie z południa, przez Turcję, a jeśli władzę objąłby polityk proamerykański lub wspierany przez George'a Sorosa, to jest wysoce wątpliwe, czy gaz dotarłby na Węgry i Serbię. Obecny turecki prezydent ma natomiast szansę nadal mediować między Ukraińcami i Rosjanami, tak jak robił to w przeszłości w sprawie kryzysu zbożowego, powiedział premier.
(ej)
https://myslpolska.info/
--------------------------------
mail:
NATO będzie walczyć do ostatniego Ukraińca, czyli koniec jest już na horyzoncie. Następni będą Poliniacy. Węgrom to nie grozi, bo mają Orbana. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 05.06.23 |
Pobrań: 28 |
Pobierz () |
05.06.2023 Tragedia Ukrainy |
Po 24 lutym NATO skoncentrowała się na dostawach broni i operacjach wywiadowczych (realizowanych przez radary, satelity, samoloty szpiegowskie, takie jak RC-135 i AWACS), uznając, że tym razem operacje powietrzne, jak wcześniej w Jugosławii i Libii, są zbyt ryzykowne, nawet nad terytorium kontrolowanym przez Kijów.
Dostawy broni odbywają się pod nadzorem doradców ze Stanów Zjednoczonych i NATO przebywających na miejscu. Waszyngton i inne kraje NATO dostarczają rakiety powietrze-ziemia, wyrzutnie przeciwpancerne Javelin, drony kamikadze Switchblade, pojazdy opancerzone, a także zaawansowane systemy artyleryjskie, w tym wyrzutnie HIMARS.
Podobnie jak wcześniej podczas wojny w Afganistanie, na czarnym rynku pojawiły się już przenośne wyrzutnie przeciwlotnicze Stinger. Według materiału dziennika "New York Times" z 19 marca 2022 roku, dostawy amerykańskiej broni dla Kijowa monitorowane były przez CIA, by trafiały wyłącznie w powołane do tego ręce. Autorzy dokumentu wyemitowanego przez amerykański kanał CBS oszacowali, że 70%, czyli niemal 3/4 broni, nigdy nie trafia na front. Do oddziałów nie trafiają nawet leki, które pod drodze sprzedawane są handlującym nimi aptekom.
126 mld USD
Pod koniec listopada 2022 roku wartość zachodniej pomocy dla Kijowa osiągnęła 126 mld dolarów, czyli prawie tyle co PKB tego kraju. Wśród dostarczanego sprzętu znalazły się czołgi z epoki radzieckiej, których pozbywały się kraje byłego Układu Warszawskiego w zamian za płatności od innych krajów NATO. Państwa byłego bloku wschodniego, szczególnie Polska i Rumunia, dostarczały również najemników, którzy walczyć mieli w mundurach ukraińskich. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji Stany Zjednoczone wycofały swoich doradców wojskowych, lecz 10 Jednostka Sił Specjalnych armii amerykańskiej, która wyszkoliła dziesiątki tysięcy Ukraińców w bazie w Jaworowie, przeniosła się do nowego ośrodka koordynacyjnego w Niemczech, który współtworzyło około 20 krajów państw Zachodu.
Jednak Zachód, który w ostatnich dekadach nie prowadził długotrwałych wojen przeciwko poważniejszym przeciwnikom, znajdzie się w niekorzystnym położeniu w przypadku kontynuowania wsparcia Kijowa. Kompleks militarno-przemysłowy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji nastawiony jest głównie na zamówienia przynoszących największe dochody nowych rodzajów broni, takich jak samoloty. W efekcie nie jest w stanie dostarczać części zamiennych i amunicji do istniejących systemów. Dostarczana Kijowowi broń mająca podtrzymać wojnę przeciwko Rosji pochodzi z zapasów, które są przecież ograniczone.
Według analizy brytyjskiego Królewskiego Instytutu Połączonych Służb (RUSI), kraje NATO nie posiadają produkcji amunicji, ani zakładów, w których można by taką produkcję szybko uruchomić, i w efekcie sojusz zmuszony będzie do zmniejszenia dostaw na Ukrainę.
Raport głosi, że w ciągu pierwszych trzech miesięcy konfliktu Stany Zjednoczone dostarczyły 7000 zestawów przeciwpancernych Javelin, czyli 1/3 posiadanych zapasów, przy czym Kijów zużywał ich 500 dziennie. Firma Lockheed-Martin produkuje ich 2100 rocznie, w wyjątkowej sytuacji zwiększyć może produkcję do 4000, lecz wymagałoby to kilkuletniej rozbudowy mocy produkcyjnych.
Kijów zużył całą produkcję z ostatnich trzynastu lat w ciągu dziesięciu miesięcy. Na dodatek, według wspomnianego raportu RUSI, wielu znaczących producentów konwencjonalnej amunicji i broni palnej zaprzestało działalności w związku ze zmniejszeniem zamówień z Pentagonu, a fakt, że w Stanach Zjednoczonych istnieją do tej pory zakłady je produkujące zawdzięczać można wyłącznie amerykańskiej kulturze posiadania broni przez obywateli.
Można zatem przewidzieć, że wraz z opustoszeniem arsenałów NATO, spadnie jakość broni dostarczanej przez Zachód do Kijowa. Dotyczy to zarówno przestarzałej broni z arsenałów sojuszu, na przykład dział przeciwlotniczych Hawk, które wycofano z eksploatacji w Stanach Zjednoczonych dwadzieścia lat temu, jak i często równie przestarzałej broni z czasów Układu Warszawskiego. Nie można wprawdzie stwierdzić, że atlantycki kompleks militarno-przemysłowy nie zarabia na tej wojnie, lecz dzieje się to głównie dzięki przyszłym kontraktom, które mają uzupełnić broń i amunicję przekazane Ukrainie.
Przewaga Rosji
Obecnie Rosja posiada zdecydowaną przewagę w starciu z NATO na Ukrainie, która wiąże się ze strukturalną różnicą pomiędzy dominującym na Zachodzie neoliberalnym kapitalizmem spekulacyjnym a kapitalizmem formacji konkurencyjnej. Nawet jeśli rola oligarchii kapitalistycznej w Rosji doprowadziła do systemowych "odpływów" środków inwestycyjnych, państwo zachowało tam instrumenty gwarantujące suwerenność wobec imperialistycznego Zachodu, co nie pozostaje bez wpływu na sferę gospodarczą. Sektor publiczny w Rosji, podobnie jak w Chinach, Iranie i kilku innych krajach, jest w pewnym stopniu zabezpieczony przed presją prywatyzacyjną, dzięki czemu może zachować niezależność od norm rentowności obowiązujących w neoliberalnym kapitalizmie. Ma to znaczenie również dla wojny na Ukrainie.
Jeżeli wojna prowadzona będzie środkami konwencjonalnymi, zakończy się zwycięstwem rosyjskim. Ale czy pogodzą się z tym Stany Zjednoczone i NATO?
Nie wolno nigdy zapominać, że wojna toczy się nie tylko o przetrwanie Rosji, lecz dla Stanów Zjednoczonych i ich wasali jej stawką jest trwanie ładu społecznego, na czele którego stanęły. Jest to wyraźnie podkreślone w doktrynie wojskowej. 27 października 2022 roku Pentagon ogłosił w Przeglądzie potencjału atomowego, że dotychczasowe ograniczenia w zakresie użycia broni jądrowej przestają obowiązywać. Zasada nierozmieszczania tej broni jako pierwsi ("No First Use") nie może być nadal stosowana w sytuacji, w której przeciwnicy posiadają broń inną niż nuklearna, lecz ?-według dokumentu Pentagonu - mogącą wyrządzić strategiczne szkody Stanom Zjednoczonym (Chiny i Rosja mają doktrynę, która pozwala im na wykorzystanie arsenału atomowego wyłącznie w przypadku ataku jądrowego lub zagrożenia istnienia państwa).
Choć Pentagon nie mówi o tym wprost, jego obawy dotyczą przede wszystkim posiadanej przez Rosję i Chiny broni ponaddźwiękowej, przed którą Amerykanie nie są w stanie się obronić. Biorąc pod uwagę posiadanie przez przeciwnika takiej broni, zmodernizowany musi zostać cały trójkąt nosicieli broni atomowej. Naziemne systemy międzykontynentalnych rakiet balistycznych Minuteman III, rakiety na okrętach podwodnych ICBM klasy Columbia oraz rakiety dalekiego zasięgu wystrzeliwane z powietrza, w tym z odpowiednio przystosowanych myśliwców F-35 stacjonujących w Europie - wszystkie one są zbyt powolne, by przedostać się przez doskonałą rosyjską obronę przeciwrakietową.
Głowice jądrowe nowej generacji, które Stany Zjednoczone chcą rozlokować w Europie pokazują, że przyczyna ich możliwego pojawienia się - klęska obrony Ukrainy przeciwko Rosji - wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. Nie jest wszakże powiedziane, że "pierwsze uderzenie" nastąpi dopiero po zastąpieniu istniejących systemów amerykańskich nowymi. Ćwiczenia Defender Europe 21 odbywały się wśród pogłosek o możliwym rozmieszczeniu broni jądrowej. W październiku 2022 roku 14 państw NATO uczestniczyło w ćwiczeniach Steadfast Noon, podczas których trenowano obchodzenie się z bronią atomową. Miesiąc później, głównodowodzący Dowództwa Strategicznego (STRATCOM) Stanów Zjednoczonych, admirał Charles Richard mówił, że "zbliża się coś wielkiego", mając na myśli możliwe użycie broni jądrowej.
Mimo wszystko, w listopadzie 2022 roku, gdy na terytorium Polski spadła rakieta przeciwlotnicza, powodując zniszczenia i zabijając cywilów w ramach ewidentnej próby sprowokowania interwencji NATO, Pentagon natychmiast oświadczył, że była to rakieta ukraińska. (...)
BRICS
Widzieliśmy już wcześniej, że ewolucja BRICS w blok konkurencyjny uaktualniła doświadczenia Nowego Międzynarodowego Ładu Gospodarczego (NIEO) z lat 1970. W obu przypadkach celem powstających bloków nie było rzucenie wyzwania Zachodowi; chodziło raczej o stworzenie elementu politycznej równości i rozwoju gospodarczego bez kwestionowania kapitalizmu jako takiego. Takie właśnie intencje przyświecały przywódcom krajów BRICS, z ich planem powołania własnego banku rozwoju i związanego z nim funduszu walutowego, po przewrocie na Ukrainie w 2014 roku.
Tymczasem wojna NATO przeciwko Rosji na Ukrainie oraz sankcje spowodowały, że blok ukształtował się również na poziomie finansowym. Jeżeli embarga wprowadzone przeciwko największemu na świecie eksporterowi surowców spowodują, że przekieruje on swój handel wyłącznie do Azji (a także Afryki i Ameryki Łacińskiej), poskutkować może to nowym Bretton Woods. Pierwszy taki układ powstał w tym miasteczku w stanie New Hampshire i stworzył powojenny system rozliczeń w dolarach opartych na złocie, powołał MFW oraz Bank Światowy; drugi (nieformalny) - wiązał się z oderwaniem dolara od rezerw złota i przejścia do elastycznych kursów wymiany w 1971 i 1973 roku, gdy jego bezpieczeństwo zagwarantowało porozumienie z kluczowym producentem surowców energetycznych, Arabią Saudyjską, i w ten sposób powstał "petrodolar".
Trzecie "Bretton Woods" może z powodzeniem powstać bez udziału Stanów Zjednoczonych. Jeden ze scenariuszy zakłada, że dolar zastąpiony zostanie w światowym handlu przez chińskiego juana, lecz nieco inną propozycję mają Rosjanie. Siergiej Głaziew, ważna postać tamtejszej postępowej inteligencji, wysunął pomysł stworzenia kompozytowej jednostki rozliczeniowej opartej na koszyku 19 dóbr, w tym złota, oraz walutach uczestniczących w projekcie krajów, w tym rosyjskim rublu. Mogłaby ona stać się środkiem płatniczym w Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej, a następnie również poza nią, choćby w krajach BRICS i państwach do tej grupy zbliżonych.
Plan Głaziewa, zakładający powstanie waluty bazującej na cenach realnych dóbr, czy swego rodzaju rublu transferowym, pozwoliłby importerom na dokonywanie transakcji zagranicą. Dodatkowo, rubel używany na rynku wewnętrznym zyskałby oparcie w złocie.
Stanowi to rosnące zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, a szczególnie dolara, który stał się przewartościowaną walutą papierową przez to, że bank centralny skupował wątpliwe zabezpieczenia przeciwko nowemu pieniądzowi ("luzowanie ilościowe"). Nie inaczej jest z euro, brytyjskim funtem i japońskim jenem, lecz dolar czerpie swą wartość jako petrodolar z porozumień towarzyszących "drugiemu Bretton Woods", które ustanawiają go jednostką rozliczeniową w międzynarodowym handlu surowcami, przede wszystkim energetycznymi.
Tymczasem w czerwcu 2022 roku, na szczycie BRICS, nie tylko Władimir Putin ogłosił powstanie wspólnej waluty, lecz na dodatek okazało się, że przystąpienie do tej grupy rozważają Argentyna, Egipt i Arabia Saudyjska. W efekcie upadku petrodolara oraz w wyniku szeregu porozumień handlowych (stworzenie łańcuchów dostaw z Indiami, import samochodów chińskich) Rosja wraz z Chinami przejąć może kluczową rolę w światowych stosunkach walutowych. Starcie na Ukrainie nie jest zatem wyłącznie kwestią przetrwania Rosji.
Dla klasy rządzącej w Stanach Zjednoczonych zwycięstwo w tej wojnie jest kwestią życia i śmierci. Również tutaj wspomniana już różnica pomiędzy dwoma modelami kapitalizmu odgrywa kluczową rolę.
Jednym z instrumentów wojny hybrydowej są sankcje. 24 lutego objęły one system finansowy i bankowy, sprawiając, że płatności do i z Rosji stały się praktycznie niemożliwe. 26 i 27 lutego Biały Dom ogłosił odłączenie kilku rosyjskich banków od systemu rozliczeń międzybankowych SWIFT. Poinformował również o utworzeniu transatlantyckiej grupy zadaniowej odpowiedzialnej za wykrywanie aktywów objętych sankcjami rosyjskich firm i oligarchów. Na Zachodzie zamrożono przechowywane tam przez Rosję złoto i rezerwy walutowe o wartości 300 mld dolarów, co - zdaniem ministra finansów Antona Siluanowa - stanowiło prawie połowę z wynoszących 640 mld dolarów rezerw tego kraju. Krok ten miał w zamierzeniu Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej zapobiec zniwelowaniu skutków sankcji za pomocą zwiększania importu z Chin.
Pod koniec stycznia 2022 roku sam rosyjski bank centralny miał rezerwy na poziomie 469 mld dolarów, z których 22% trzymanych było w dolarach amerykańskich, a 29% w euro. Skonfiskowanie tych rezerw zagranicą sprawiło, że kontynuowanie rozliczeń w handlu za ropę, gaz, węgiel, tytan, pallad, diamenty i inne surowce w dolarach i euro stało się bezsensowne. Dlatego pojawił się postulat płatności w rublach, który zaakceptowała część partnerów. Tym samym sankcje wywołały niespodziewany skutek w postaci wzrostu kursu rubla.
Poza sankcjami, wciągnięcie Rosji do długotrwałej wojny domowej na Ukrainie miało również na celu ekonomiczne wyczerpanie Moskwy. Podobną metodę zastosowano wcześniej w przypadku Syrii. W raporcie RAND Corporation z 2019 roku wskazywano, że amerykańska okupacja wschodniej części Syrii (regionu bogatego w złoża ropy, zyski z której znalazły się w kieszeniach Amerykanów) i obecność militarna polegająca m.in. na wspieraniu dżihadystowskich rebeliantów może być sposobem, by postawić Rosję na kolanach.
Wspieranie utrzymywania się Baszara al-Assada u władzy, pomimo sukcesów na tym polu, miało stać się dla Moskwy wojną na wyczerpanie, choć z drugiej strony RAND ostrzegała, że w dłuższej perspektywie może ona być bardziej kosztowna dla Stanów Zjednoczonych niż dla Rosji. To samo dotyczy wojny na Ukrainie: szanse na to, że pociągnie ona Rosję na dno są coraz mniejsze. Wbrew sankcjom i ciężkim ciosom finansowym, rosyjska gospodarka, okazała się wyjątkowo odporna.
Scenariusz wojny na wyczerpanie...
wymaga wyeliminowania jakichkolwiek kompromisów pomiędzy stronami, czego pilnują w NATO Stany Zjednoczone, Kanada i Wielka Brytania. Według Nialla Fergusona, celem Amerykanów jest trwanie wojny aż do zmiany reżimu w Moskwie. Podobne dążenie determinuje politykę Londynu.
Po niecałym miesiącu od rozpoczęcia operacji rosyjskiej Turcja zdołała doprowadzić do stołu negocjacyjnego dyplomatów z Kijowa i Moskwy, którzy osiągnęli porozumienie w sprawie zawieszenia broni i wycofania wojsk rosyjskich. Jednak, jak donosił "Washington Post", anglosaskie kraje NATO nalegały, by Ukraina nadal prowadziła wojnę. Amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin deklarował podczas kwietniowej wizyty w Kijowie, że celem Waszyngtonu jest osłabienie Rosji. W maju do ukraińskiej stolicy przyjechał brytyjski premier Boris Johnson. Przekazał tam dwa komunikaty: 1) Putin to zbrodniarz wojenny, z którym nie wolno negocjować; 2) nawet jeśli Wołodymyr Zełeński podpisałby z nim porozumienie, NATO nie pójdzie w jego ślady.
Ukraina jest tu oczywistą ofiarą konfliktu, również gospodarczo. W tej dziedzinie kraj ten praktycznie już upadł. Według banku centralnego w Kijowie, spadek PKB za 2022 rok wyniósł 32%, zaś inflacja i bezrobocie osiągnęły 30%. Sektor rolny stracił w wyniku wojny około 23 mld dolarów, a - według dziennika "New York Times" - do grudnia 2022 roku zniszczeniu uległy budynki i infrastruktura warte 127 mld dolarów. (...)
Na naszych oczach powraca świat wielobiegunowy, którego nadejście przyspieszył i uczynił nieuchronnym wybuch otwartego konfliktu z Rosją. Kończy to okres trzech dziesięcioleci zachodniej dominacji, a być może i trzy stulecia globalnej hegemonii.
Pytanie czy liberalna demokracja na Zachodzie, pokiereszowana w wyniku kryzysu COVID, przetrwa wojnę na Ukrainie, pozostaje otwarte. Podobnie jak pytanie o przetrwanie ludzkości. Jeżeli w Waszyngtonie i NATO zwycięży koncepcja, że Rosję pokonać można tylko bezpośrednią ingerencją, dalsze istnienie życia na Ziemi nie będzie już takie pewne.
prof. Kees van der Pijl
Prof. Kees van der Pijl (ur. 1947 w Dordrechcie) - niderlandzki politolog i uczony w zakresie stosunków międzynarodowych (Uniwersytet w Amsterdamie, Uniwersytet Sussex), znany z analizy globalnej klasy rządzącej, teorii modelów stosunków międzynarodowych, struktury gospodarki światowej; autor kilkudziesięciu książek i artykułów. W 2021 roku wywiad z nim ukazał się na łamach "Myśli Polskiej", nr 5-6 (31.01-7.02.2021).
Powyższy tekst składa się z fragmentów ostatniego rozdziału książki Tragedia Ukrainy. Od malezyjskiego Boeinga do wojny, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Wektory (książka do nabycia m.in. na stronie wydawcy: http://www.wydawnictwowektory.pl).
https://myslpolska.info |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 05.06.23 |
Pobrań: 26 |
Pobierz () |
|
|
|
|
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|