|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
11
|
Download: Gazetka "Wolne Słowo" |
|
|
09.11.2023 Najlepszy rząd |
Dawno, dawno temu, a konkretnie w 1991 roku, w Opolu, Janusz Gajos wygłosił monolog o kulturze. Był to wykład z punktu widzenia bywalca pijalni piwa, a wnioski były następujące: nie wchodzić do muzeum, omijać biblioteki, won z kina i teatru. Bonusem do tych porad była ocena Konkursu Chopinowskiego i odpowiedź na pytanie, który pianista jest najlepszy. Odpowiedź brzmiała tak:
To ogólnie jest tajemnica, bo to te jury tam kombinuje. Ale na mój rozum nie jest najlepszy taki, co tak wpadnie jak poparzony, zagra tego kawałka i poleci. Powagi trochę. Lepszy jest taki, co tak wejdzie powoli, popatrzy tu, popatrzy tam, żeby mu papierkami nie szeleściły. Ważne jest, żeby łysy nie był, bo musi tym łbem zarzucić. Jak kłaków nie ma, to czym będzie zarzucał? Wejdzie, popatrzy tu, popatrzy tam, łbem zarzuci, przyjrzy się na tego czarnego krokodyla z patykiem w gębie. Stołka se poprawi, ogony od fraka ryms. Usiądzie. Szpony do góry. Popatrzy po mankietach, czy pozapinane, po pazurach, czy poobcinane. Ręce do góry i się koncentruje: "Wyłączyłem te żelazko, czy nie wyłączyłem? Wyłączyłem". Paluchy powygina tam i z powrotem. W paluchach mocny musi być strasznie, bo jak by mu ta klapa znienacka spadła, to do końca życia roboty nie ma. Znowu szpony do góry, po mankietach, po pazurach i... już jest pewien, że se tego stołka za blisko przysunął. Odsuwa. Jak kręcony jest, to pokręci tam i z powrotem. Znowu ogony od fraka ryms. Siądzie, łbem zarzuci, szpony do góry, po mankietach, po pazurach. Bo najlepszy jest taki, któren w ogóle nie zagra.
--------------------------------
W listopadzie 2023 roku znaleźliśmy się w sytuacji, do której powyższa analiza pasuje jak ulał. Na pytanie: "Jaki będzie najlepszy rząd dla Polski?" odpowiedź brzmi: "Najlepszy będzie taki rząd, któren w ogóle nie powstanie". Wystarczy popatrzeć na możliwe opcje i nie sposób nie zgodzić się z tą tezą. Bo co mamy do wyboru? Z jednej strony dżuma, z drugiej strony cholera. A my w środku. I zaczyna się spektakl.
W poniedziałek (6.11.2023) prezydent Andrzej Duda wygłosił orędzie, w którym poinformował, że postanowił powierzyć misję sformowania rządu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. - Tym samym zdecydowałem o kontynuowaniu dobrej tradycji parlamentarnej, zgodnie z którą to zwycięskie ugrupowanie jako pierwsze otrzymuje szansę utworzenia rządu - powiedział.
Premier Morawiecki popatrzył tu, popatrzył tam, łbem zarzucił i napisał na Twitterze: 15 października Rodacy opowiedzieli się za parlamentem, w którym nie dominuje jedna partia, ale w którym dominować ma współpraca. Misja, jaką powierzył mi prezydent Andrzej Duda to wielki zaszczyt, ale i wyzwanie. Dziękuję prezydentowi za zaufanie. Zapraszam do współpracy wszystkich parlamentarzystów, którzy na pierwszym miejscu stawiają Polskę.
Jeśli ktoś zastanawia się, jak elegancko napisać, że dostało się wyborczego kopa w dupę, to już ma odpowiedź. Trzeba napisać, że wolą ludu nie jest dominacja jednej partii, lecz dominacja współpracy. I dlatego premier Morawiecki jest do takiej współpracy gotowy. Z kim? Z Polskim Stronnictwem Ludowym, które kusi stanowiskiem premiera dla Władysława Kosiniaka-Kamysza. W takim rządzie Morawiecki bardzo chętnie zostałby ministrem, o czym 5 listopada zapewnił w wywiadzie dla Interii.
Co na to Kosiniak-Kamysz? Popatrzył po makietach, popatrzył po pazurach, skoncentrował się i mówi: Nie. Polacy wskazali: Trzecia Droga, nie trzecia kadencja PiS. To jest dla nas jednoznaczna odpowiedź.
A żeby oprawa tej deklaracji była odpowiednio podniosła, Kosiniak-Kamysz wygłosił ją w Wierzchosławicach, czyli miejscu urodzenia Wincentego Witosa, do którego PSL przykleiło się jak wiadomo co do okrętu. Efektem tego przyklejenia jest taki oto twitterowy wpis Kosiniak-Kamysza: Dziś w Wierzchosławicach, kolebce Ruchu Ludowego, podczas #ZaduszkiWitosowe oddaliśmy hołd Wincentemu Witosowi, jednemu z ojców niepodległości i premierowi naszej wolności. Jesteśmy wierni Jego testamentowi - nie ma sprawy ważniejszej niż Polska.
Najlepszym komentarzem do deklaracji Kosiniaka-Kamysza jest to, co Kargul powiedział Pawlakowi, gdy ten wmawiał mu, że pastowana świnia wygląda jak dzik: "Żeby ja był bleszczaty choć na jedno oko, to by może uwierzył". Niestety bleszczatych w Polsce nie brakuje i można im wmówić wszystko. Byle tylko z odpowiednim zadęciem i w odpowiednich dekoracjach.
Wracając do ewentualnego rządu PiS-PSL - wygląda na to, że z tej mąki chleba nie będzie. Morawiecki nie zbierze większości i przejdziemy do etapu drugiego, czyli rządu tworzonego przez dotychczasową opozycję z Donaldem Tuskiem na czele. Po ośmiu latach postu zacznie się rozdzielanie fruktów, a w tak szerokiej koalicji głodnych nie brakuje. Trzeba więc będzie nakarmić tych wszystkich krewnych i znajomych królika. Oczywiście karmienie będzie odbywać się pod wzniosłymi hasłami "powrotu demokracji", "przywracania praworządności", "dbałości o prawa kobiet i osób LGBT" oraz "walki z nienawiścią". Skok na kasę zawsze musi być opakowany w takie dyrdymały, żeby lud uwierzył, iż dzieje się to dla jego dobra i pomyślności.
Na razie Tusk nie jest jeszcze oficjalnie kandydatem na premiera, ale już udał się z wizytą gospodarską do ludu, który przyczynił się do tego, że takim kandydatem zapewne wkrótce zostanie. Wizyta gospodarska odbyła się we wrocławskiej pizzerii, która w wieczór wyborczy karmiła czekających w kolejce do urn mieszkańców dzielnicy Jagodno. Jak relacjonują media "przewodniczący PO zjadł podczas spotkania pizzę Burrinara z kalabryjskim salami spianata, śmietankową burratą, pomidorkami datterini i sosem sriracha mayo". Wizytę Tuska w pizzerii transmitowała Gazeta Wyborcza, a przewodniczący PO ubogacił konsumpcję takim oto oświadczeniem:
Zobaczcie to słowo, które właściwie straciło swą siłę, świeżość i znaczenie. Słowo "solidarność". Ten prosty gest z Manii Smaków z Krzyków z pizzerii. I ta samoorganizacja ludzi, którzy postanowili sobie nawzajem pomóc. I to nie ze względów politycznych. Odwiedziłem dziś tych, którzy wam pomagali. Oni mówili przecież, że nikogo z was nie pytali, na kogo głosujecie. Pizzę dostawał ten, który był głodny, a nie ten, który miał taki czy inny pogląd polityczny. Te małe, te takie skromne, ale uderzające jak światło słońca lekcje godności, solidarności, wzajemnej pomocy. Te kilka godzin tu u was było tak różne od tych ośmiu lat, od tej ciemności, od takiego nastroju coraz bardziej ponurego, od tego upadku wzajemnej życzliwości. To było coś w jakimś sensie jeszcze ważniejszego niż sam wynik. Chociaż za wynik wam tutaj w Wojszycach i w Jagodnie i w całym Wrocławiu i w całym Dolnym Śląsku chciałem wam bardzo, bardzo podziękować.
Szczerze mówiąc, nie umiem ocenić, kto opowiada większe farmazony: Morawiecki czy Tusk. Kto słucha jednego i drugiego, i kto wierzy jednemu lub drugiemu, ten sam sobie krzywdę robi. Jeden pieprzy o "dominacji współpracy", drugi o "lekcji godności". A ciemny lud łyka te bajki jak gąsior kluski. I wierzy, że Tusk rozliczy Morawieckiego, a Morawiecki Tuska. Tymczasem FitFor55 wjeżdża na pełnym gazie, na co zgodził się Morawiecki, a co Tusk będzie realizował. Chyba, że zdarzy się cud i będziemy mieli najlepszy rząd. Czyli taki, który w ogóle nie powstanie.
Katarzyna Treter-Sierpińska 7 listopad, 2023 |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 09.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
11.11.2023 Kompletna klapa elektrycznych autobusów. Gdańsk wydał krocie i ma problem. |
Nowe autobusy elektryczne, które kursują po Gdańsku od trzech tygodni, mają mniejszy zasięg niż zapowiadano. I to nawet dwukrotnie!
Bardzo drogie rzekomo "ekologiczne" autobusy okazały się kompletną klapą. Czy ktoś poniesie za to odpowiedzialność?
Nowe autobusy pojawiły się na ulicach Gdańska w połowie października. Jest ich osiemnaście (dziesięć normalnych i osiem z przegubem). Gdańsk wydał na nie 62 mln zł.
W zajezdni przy al. Hallera zbudowano 18 stanowisk do ładowania. Ich źródłem energii jest prąd elektryczny. Władze Gdańska zapowiadały - gdy podpisywały umowę z firmą MAN - że każdy z nich będzie mógł przejechać na jednym ładowaniu 400 km. W rzeczywistości okazało się, że jedynie 200-300 km.
Jak podaje jeden z rozmówców portalu trojmiasto.pl, elektryki często nagle znikają z tras, bo się rozładowują. Można to sprawdzać na bieżąco na stronie cristalbus, ale trzeba to robić naprawdę na bieżąco. Strona w pewnym momencie się resetuje i dane znikają. Na miejsce rozładowanych elektryków wjeżdżają autobusy spalinowe.
Dodaje, że problem z zasięgiem autobusów elektrycznych był już widoczny podczas testów. Pomimo szkoleń, kierowcy nie dawali rady przejechać takimi pojazdami 400 km.
Dlaczego? Te 400 km być może autobus elektryczny przejechałby w warunkach "szklarnianych". Tymczasem w Gdańsku są liczne pagórki, autobusy są przepełnione, a więc znacznie cięższe.
- O tym, że temat jest delikatny przekonał się jeden z kierowców, gdy nie zorientował się w porę o niskim stanie baterii. Zamiast na przystanku końcowym musiał podmienić autobus na trasie, razem z pasażerami. Potem tłumaczył się z tego w specjalnym raporcie przed kierownikiem - przywołuje jedną z historii kierowca.
Jeden z użytkowników portalu trojmiasto.pl codziennie sprawdza wspomnianą stronę cristalbus. Jak pisze, jeszcze nie było dnia, aby wszystkie autobusy elektryczne wyjechały jednego dnia na miasto. Często jest w nich też zimno, bo ogrzewanie dodatkowo zużywa baterie. Niezniszczalne są natomiast 17-letnie dieslowe Solarisy.
Gdy Gdańsk prezentował autobusy elektryczne, a politycy robili sobie na potrzeby mediów piękne zdjęcia na tle elektryków (prezydent Dulkiewicz pozowała nawet z wielkim symbolicznym kluczem), Piotr Borawski, pełniący funkcję zastępcy prezydenta ds. przedsiębiorczości i ochrony klimatu, mówił tak:
- Zdecydowaliśmy się że ten tabor będzie miał na tyle dobry zasięg, że na jednym ładowaniu będzie pokonywał taką liczbę kilometrów, które pokonuje autobus będący w użytkowaniu każdego dnia. Autobusy będą ładowane po zjeździe do zajezdni, w godzinach nocnych, w najniższej nocnej taryfie.
Okazało się to kompletną bujdą. Najważniejsze jednak, że jest "zielono" - może nie w excelu, ale zgodnie z "zieloną" klimatyczną polityką.
Nowe autobusy różnią się od spalinowych nie tylko zasięgiem, ale także sposobem prowadzenia. Przez baterie umieszczone na dachu, ważące od 6 do 8 ton, pojazd często kołysze się na boki. Zarządzający gdańskim ruchem doszli do wniosku, że prawdopodobnie autobusy z napędem elektrycznym będą wkrótce jeździć tylko na tzw. dodatkach, czyli będą obsługiwały kursy wyłącznie w porannym i popołudniowym szczycie.
- Ot, droga zabawka - podsumowuje kierowca z gdańskiego transportu. Gdańszczanie płacą więc bardzo drogo w imię "walki z globalnym ociepleniem". W zamian dostają beznadziejną usługę.
Spółka Gdańskie Autobusy i Tramwaje problemu jednak nie widzi. I "uspokaja":
- Minęły dopiero trzy tygodnie. Dopiero wdrażamy się w ich obsługę - mówi Anna Dobrowolska, rzecznik prasowy miejskiego przewoźnika.
https://nczas.info/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 11.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
11.11.2023 Niezależnie od obecnie toczonych dwóch wojen, na horyzoncie widać tę trzecią |
Spójrzmy prawdzie w oczy, przecież obecnie groźba wybuchu otwartej wojny na Bliskim Wschodzie zajmuje uwagę sojuszników bardziej niż perspektywa kolejnej ukraińskiej zimy pod rosyjskim ostrzałem.
Niezależnie od obecnie toczonych dwóch wojen, na horyzoncie widać tę trzecią i znacznie groźniejszą.
Pod koniec drugiego roku wojny, sytuacja staje się coraz trudniejsza dla Ukrainy i wspierających ją Amerykanów ze wszystkimi państwami NATO. Optymizm kilku naszych wojskowych celebrytów, którzy przewidywali szybkie zwycięstwo władców z Kijowa, powoli odchodzi w siną dal, a realia zaczynają brać górę nad życzeniami.
Kończy się też powoli nasz determinacja w niesieniu pomocy, bowiem okazuje się, że z jednej strony powszechna korupcja Ukraińców powiązana z licznymi błędami w działaniu musiały doprowadzić do sytuacji, w której szybsze rozmowy pokojowe, pozwolą zachować dziesiątki tysięcy ludzkich istnień oraz zmniejszą zniszczenia w infrastrukturze.
Nie pomogą tu też oczywiście zapewnienia prezydenta Zełenskiego, który w osamotnieniu wciąż chce wierzyć w swoje zwycięstwo.
Od samego początku tego konfliktu byłem zwolennikiem zakończenia tej bezmyślnej wojny i pokojowego uregulowania tej zbrojonej konfrontacji. Niestety, ale Amerykanie wraz ze swoimi sojusznikami byli przekonani, że kilkanaście nałożonych sankcji oraz wsparcie militarne i finansowe musi rzucić na kolana Rosję, a zwycięzcy przystąpią do dzielenia tego wielkiego rosyjskiego tortu.
Stało się zupełnie inaczej. Rosja powoli wraca na swój militarny poziom i obecnie wbrew oczekiwaniom, to właśnie prezydent Putin będzie decydował o sposobie zakończenia tej wojny i przyszłości Ukrainy.
Nie zamierzam w tym miejscu wnikać w detale toczącego się konfliktu, bowiem wciąż specjaliści od propagandy usiłują przedstawiać swoje racje, jednak sytuacja na tyle zmieniła się na świecie, że przyszedł czas na zaprzestanie dalszego wyrzucania w błoto naszych pieniędzy i wysłuchiwania obelg ze strony ukraińskich decydentów.
Jeśli nawet zostali jeszcze w naszym kraju niepoprawni optymiści, którym wciąż śni się pokonanie Rosji, to czas najwyższy, by po wyborach nowy rząd zdecydowanie zrewidował nasz udział w tej wojnie. Również prezydent A. Duda musi zapomnieć o swoich uściskach ze swoim kolega z Kijowa i powinien wreszcie spojrzeć na nasze wzajemne relacje poprzez polski punkt widzenia oraz zaprzestać udawania niewidzenia nieprzyjaznych dla Polski gestów ze strony Ukrainy. Czas też na rzeczowe podliczenie kosztów naszej pomocy, jakiej udzieliliśmy naszemu sąsiadowi.
Spójrzmy prawdzie w oczy, przecież obecnie groźba wybuchu otwartej wojny na Bliskim Wschodzie zajmuje uwagę sojuszników bardziej niż perspektywa kolejnej ukraińskiej zimy pod rosyjskim ostrzałem.
Jednak zasadniczo zmienia się sytuacja Polski w kontekście przewidywanego wejścia Ukrainy do NATO i UE. Niezależnie od sympatii i zobowiązań Polska musi się zastanowić, czy za cenę przyjęcia Ukrainy do wspólnoty europejskich państw, nasz kraj ma osłabić swoją pozycję w UE, godząc się na rezygnację z prawa veta. Mając do wyboru własny interes - niezależnie od rządu jaki wkrótce będzie ? nie wolno nam poprzeć zainteresowania Ukrainy i utracić własna suwerenność.
Na Bliskim Wschodzie, wbrew medialnym manipulacjom, ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej przez Izrael, to nic innego, jak realizowane przez armię żydowską, ludobójstwo na wielką skalę.
Niezależnie od potrzeby potępienia zachowania się Hamasu w początkowym okresie konfliktu, to obecne działania wojenne uzbrojonej po zęby armii wobec ludności cywilnej Palestyny, spowodowanie śmierci ponad 10 tysięcy ludności cywilnej, a w tym ponad 5 tysięcy dzieci nie może być obojętnie obserwowane przez świat i tylko w imię odwetu za początkowe ofiary.
Nie wolno godzić się na dalsze pozbawianie życia i pomnażania wielkości rannych i kalek oraz wyrzucania ludzi ze swojej ojczystej ziemi w imię solidarności ze środowiskami żydowskimi. Nawet tych 240 jeńców przetrzymywanych przez Hamas nie usprawiedliwia tego okropnego barbarzyństwa, jakie jest stosowane wobec palestyńskiego narodu.
Czas, by wreszcie Amerykanie zrozumieli, że większość toczonych wojen, to ich "zasługa".
Nie możemy dalej przyjmować do wiadomości faktów przybycia w rejon Bliskiego Wschodu kilku lotniskowców, a do Zatoki Perskiej okrętu podwodnego z kilkudziesięcioma ładunkami jądrowymi, bowiem może okazać się, że zastraszanie Iranu i innych państw arabskich nie odniesie skutku. Czy nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że państwa arabskie liczące w sumie ponad 300 mln. ludzi mogą nie pozwolić na dalsze poczynania Izraela, a jest to zbyt mały kraj, by przetrwał uderzenie jądrowe, do którego zdolni są arabscy decydenci.
Już dziś nie jest tajemnicą, że amerykańskie lotniskowce mogą być w dowolnym czasie obiektem uderzeń odpowiednich rakiet będących na wyposażeniu niektórych arabskich państw. Czy rzeczywiści prezydent Biden w dalszym ciągu musi wykazywać swoja nienawiść do Rosji?
Jeśli konflikt izraelsko-palestyński przeistoczy się w otwartą wojnę Izraela z wrogimi państwami muzułmańskimi, Ameryka będzie musiała zareagować. W przeciwieństwie do losów Ukrainy, które są wyborcom amerykańskim obojętne, losy Izraela mają bezpośredni wpływ na wyniki wyborczych zmagań w USA. Opinia publiczna za oceanem zna i rozumie wojny Żydów z Arabami lepiej niż egzotyczne dla nich starcie Ukrainy z Rosją. Jedyna nadzieja w tym, że przecież Rosja trzyma stronę Iranu, Syrii, Hamasu i Hezbollahu, przeciw sprzymierzonemu z USA Izraelowi. A jaki wówczas los czeka Polskę?
Adam Zawrat
https://adamzawrat.neon24.org
-----------------------------
Świat jest teraz dużo durniejszy, niż w czasach zimnej wojny.
I tamten świat (prawie) parę razy przestałby istnieć w ciągu tych kilkudziesięciu lat.
Logicznie że jeśli dziś świat jest durniejszy, prawdopodobieństwo wojny jest większe.
Statystycznie jest kwestią czasu, gdy tak się stanie.
Żyję, cieszę się z małych i trochę większych rzeczy.
Ale gdzieś z tyłu czaszki siedzi myśl, że być może "Ten świat już był". |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 11.11.23 |
Pobrań: 16 |
Pobierz () |
11.11.2023 Jest całkiem jasne, że Polska stała się przestępczą stolicą Unii Europejskiej |
Po propozycji prezydenta Ukrainy o przedłużeniu stanu wojennego i mobilizacji miliona obywateli kraju, w tym studentów od 20 roku życia i osób z ograniczeniami do służby wojskowej (niepełnosprawnych, w tym po amputacjach, osób chorych psychicznie), a także kobiet, do Polski (a także przez nasz kraj) napłynęła druga potężna fala uchodźców i osób chcących uniknąć udziału w działaniach wojennych.
W naszym kraju młodzi zdrowi Ukraińcy, a także obywatele z ograniczeniami fizycznymi, najwyraźniej nie zamierzają w ogóle wspierać gospodarki kraju przyjmującego, ale wolą nadal pracować na jałowym biegu, otrzymując zasiłki dla uchodźców i domagając się przeróżnych preferencji.
Wielu Ukraińców, ignorując prawo kraju przyjmującego, kontynuuje działalność przestępczą, którą prowadzili w swoim kraju.
Ostatnio Polska stała się przestępczym centrum prania pieniędzy, handlu dziećmi i narkotykami oraz czarnym rynkiem odsprzedaży broni, kierowanym przez potężne ukraińskie gangi.
Warto zauważyć, że tak zwani uchodźcy zwiększyli liczbę przestępstw w Polsce o 46% w porównaniu do przedwojennych statystyk z 2021 roku. A to tylko oficjalne dane. Jest dość oczywiste, że przynależność do narodowości ukraińskiej przestępców jest albo ukrywana, albo przemilczana, przyzwalając w ten sposób na wzrost przestępczości w naszym kraju.
Więc za każdym razem poziom bezczelności i poczucia bezkarności tylko wzrasta.
Dla przykładu 2 listopada funkcjonariusze z Centralnego Biura Śledczego Policji przejęli 110 kilogramów marihuany. Na polecenie małopolskiego wydziału Prokuratury Krajowej w Łodzi zatrzymali trzech mężczyzn narodowości ukraińskiej. W ich samochodzie znaleźli 72 kilogramy marihuany, która po transakcji miała być rozprowadzona w Małopolsce. Po tej akcji policjanci przeszukali jeszcze miejsca zamieszkania zatrzymanych. W garażu w Sosnowcu natrafili dodatkowo na 38 kilogramów marihuany, amfetaminę, kokainę oraz setki tabletek ekstazy i listków LSD. Wszystkie te narkotyki warte są blisko 5 mln zł.
Poza gangami, najbardziej lukratywnym zajęciem w niepełnym wymiarze godzin dla zwykłych ukraińskich "uchodźców" stał się transport nielegalnych migrantów ze wschodnich granic, głównie do Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej. Obecnie koszt transportu jednego migranta szacuje się na 1,5-3 tys. euro. Zarobek jest tak dochodowy, jak i ryzykowny dla przewoźnika, ponieważ w naszym kraju nielegalny transport migrantów podlega karze od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.
Ostatnia sprawa jest tego dowodem: 26 października w przygranicznym Gubinie na przemycie migrantów został przyłapany 26-letni obywatel Ukrainy. Ponadto sprawca był agresywny i próbował zranić przedstawicieli straży granicznej, jak się okazało był pod wpływem narkotyków. Podczas negocjacji ze sprawcą, przewożeni przez niego migranci zdołali uciec i ukryć się w lesie. Obecnie są poszukiwani przez policję i funkcjonariuszy straży granicznej. Podczas przeszukania samochodu znaleziono woreczek z kokainą. Mężczyzna usłyszał zarzuty organizowania przemytu ludzi, napaści na funkcjonariuszy oraz posiadania narkotyków, grozi mu nawet do 10 lat więzienia.
Przypadek ten jest ilustracyjny, ale nie odosobniony. Jeszcze przed wojną na Ukrainie, wraz z nadejściem kryzysu migracyjnego, nasi wschodni sąsiedzi uznali transport migrantów za lukratywny biznes i dlatego często przyjeżdżali do Polski do pracy.
I nie są jedyni. Oprócz Ukraińców w ten biznes zaangażowali się także Gruzini, Niemcy, Litwini i sami Polacy.
Setki tysięcy sztuk zachodniej broni sprzedawanej w Darknecie znajduje swoje platformy handlowe w Polsce. Stąd broń pierwotnie dostarczana do najbardziej skorumpowanego kraju w Europie jest transportowana do krajów Bliskiego Wschodu i sprzedawana organizacjom terrorystycznym i innym syndykatom przestępczym. Obecnie, ku naszemu zaskoczeniu, widzimy zachodnią broń w rękach palestyńskiego wojska, w tym Hamasu i libańskich bojowników Hezbollah.
Nie powinno dziwić, że po tych wszystkich zbrodniach światowa społeczność, w tym polski rząd, przymyka oko na jeszcze ohydniejsze zbrodnie popełniane przez najpotężniejszych obywateli kraju. Na przykład, Fundacja Oleny Zełenskiej - żony prezydenta Ukrainy - została zamieszana w handel dziećmi.
Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez francuskiego reportera Roberta Schmidta wskazuje na mroczną stronę działalności Fundacji Oleny Zełenskiej. Pod pozorem ewakuacji z Ukrainy przez Polskę przemycono dziesiątki nieletnich dzieci, z których wiele trafiło następnie do sieci zajmujących się nielegalnym wykorzystywaniem seksualnym nieletnich. Według zeznań byłego pracownika, który dostarczył listy dzieci, trasy podróży, adresy i inne wewnętrzne dokumenty Fundacji, organizacja non-profit Zełenskiej systematycznie przekazywała dzieci pedofilom we Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech. Wśród najbardziej znanych "klientów" Fundacji Zełenskiej jest francuski pisarz i dziennikarz Bernard-Henri Lévy.
Co wskazuje na to, że ten biznes, za cichym przyzwoleniem europejskich przywódców, w tym polskiego rządu, przynosi miliony dolarów zysków rodzinie Zełenskich i innym wysoko postawionym urzędnikom zaangażowanym w handel dziećmi.
Najsmutniejsze jest to, że wojna, która ujawniła tajne plagi Ukrainy i pokazała czarną stronę tak zwanych "elit" tego kraju całej społeczności światowej, nie skłoniła polityków do wyciągnięcia właściwych wniosków. Fala niekontrolowanej migracji, domyślnie ukrywana w Polsce przestępczość, pozwalają stwierdzić, że polski rząd ewidentnie świadomie przymyka oko, a nawet tuszuje wiele przestępstw naszych "gości" z Ukrainy, być może mając z tego jakieś dochody, ale tym samym zamieniając nasz kraj w przestępcze centrum Unii Europejskiej.
Marek Gałaś
NDP
https://ndp.neon24.org |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 11.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
11.11.2023 Ordynacja paradoksalna? |
Obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza nosi nazwę "proporcjonalnej". Znaczenie tego słowa jest dobrze znane, o proporcjonalności uczone są na lekcjach matematyki dzieci w szkole podstawowej.
Tymczasem przydział mandatów w Sejmie otrzymany w wyniku takiej ordynacji może z proporcjonalnym rozdziałem nie mieć nic wspólnego. Mogą się też zdarzyć rzeczy nad wyraz nieoczekiwane. Głos oddany na jednego kandydata może działać na korzyść kogoś zupełnie. innego. Może się okazać, że dwa ugrupowania. zdobędą tyle samo głosów, ale przypadną im w udziale różne liczby miejsc w parlamencie. Partia może przekonać do swojego programu dodatkowych wyborców i w efekcie... stracić mandaty! A kandydat, na którego nikt nie głosował, może zostać posłem. Jak to możliwe?
Aby odpowiedzieć na postawione pytania, należy dokładniej przeanalizować sposób, według którego oddane głosy przeliczane są na mandaty w Sejmie RP. I tu nie sposób nie zauważyć, że w tej, podstawowej przecież, sprawie społeczeństwo polskie jest informowane w sposób nad wyraz powierzchowny - o ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek informacji.
Telewizja, prasa, radio z upodobaniem cytują wyniki rozmaitych sondaży, opinie wypowiedziane przez rozmaitych polityków (często wyrwane z kontekstu), mówi się o prawyborach... Tymczasem o sposobie liczenia głosów wspomina się niesłychanie rzadko, a to przecież podstawowa sprawa! Wyborca powinien wiedzieć, co z jego głosem się dzieje. Tymczasem traktowany jest on według zasady: "ty zagłosuj, a my już dobrze wiemy, co z twoim głosem zrobić".
Metoda liczenia głosów
Posłów wybiera się oddzielnie w każdym województwie, przy czym liczby mandatów do obsadzenia nie są w poszczególnych okręgach identyczne. Najwięcej jest ich w okręgu miasta Warszawy (l7), najmniej w województwach chełmskim i bielsko-podlaskim - po 3. Poszczególne partie zgłaszają w okręgu listy wyborcze. W zależności od otrzymanych głosów niektórym partiom przyznaje się określoną liczbę mandatów. Według jakiej zasady?
Zobaczmy na przykładzie.
Przypuśćmy, że mamy do dyspozycji 10 mandatów. Najwięcej głosów uzyskali przedstawiciele partii: Partii Piłkarzy, Partii Narciarzy, Partii Koszykarzy, Partii Rugbystów, Partii Tenisistów, Partii Lekkoatletów i Partii Siatkarzy (nazwy partii nieistniejących użyte zostają celowo, by uniknąć jakichkolwiek analogii z polską sytuacją polityczną; zobaczmy po prostu, co z takiej ordynacji może - teoretycznie - wyniknąć i do czego może doprowadzić stosowanie jej w praktyce).
Rozkład głosów przedstawia tabela 1.
Załóżmy ponadto, że Narciarze w skali kraju nie otrzymali 5% głosów, natomiast pozostałym partiom to się udało. Oznacza, to, że głosy, które padły na Narciarzy, nie są liczone przy rozdziale mandatów (o czym mowa będzie za chwilę). Liczby "dające" mandaty zaznaczone są tłustym drukiem (tabela 1).
Co oznaczają liczby w dalszych kolumnach tabelki? One właśnie wpływają na przyznanie danej partii odpowiedniej liczby mandatów. Otóż dzielimy liczby uzyskanych głosów kolejno przez 1, 2, 3, 4..., czyli przez kolejne liczby naturalne. Spośród uzyskanych wyników wybieramy największe - tyle, ile mamy mandatów do rozdzielenia (w naszym przypadku dziesięć; w tabeli wyniki dające mandat podane są tłustym drukiem). Każda z partii dostaje tyle mandatów, ile wyników z "pierwszej dziesiątki" udało się jej uzyskać. W pewnym momencie wypisywania wyników w tabeli widać wyraźnie, że nie dadzą one już danej partii mandatów; wówczas przestajemy je wypisywać. I jeszcze jedno: gdyby do ostatniego "wchodzącego" miejsca kandydowały dwie partie z takimi samymi liczbami, to mandat - otrzymuje to ugrupowanie, na które padło więcej głosów.
W Sejmie zasiadają jednak konkretni ludzie. Jak ich wybrać? Otóż każda partia zgłasza swoją listę, a wyborca, głosując na dane ugrupowanie, wybiera z tej listy jednego kandydata. Mandaty (tyle, ile ich przypadło tej partii) otrzymują ci, którzy zdobyli na okręgowej partyjnej liście najwięcej głosów. W przypadku remisu decyduje kolejność na liście. I jeszcze jedno. Otóż obowiązuje "próg wyborczy". Oznacza to, że mandaty dzielone są jedynie między te partie, które w skali kraju (nie okręgu!) uzyskają wystarczająco dużo głosów.
Próg ten wynosi dla partii 5%, dla koalicji wielopartyjnych - 8%. W naszym przykładzie zakładamy, że w okręgu bardzo popularne są sporty zimowe, wiec Narciarze zdobyli tu drugie miejsce. Tymczasem w skali kraju Partia Narciarzy wypadła znacznie słabiej, nie zdobyła 5%, w związku z czym nie bierzemy jej pod uwagę przy rozdziale.
Tą metodą wybiera się 391 posłów; pozostałych 69 miejsc przyznawanych jest również według opisanego schematu, ale na podstawie wyników ogólnopolskich, dla osób z list krajowych, to znaczy zgłoszonych "centralnie" przez poszczególne partie (przy czym rozdziela się je wyłącznie między ugrupowania, które otrzymały ponad 7% głosów). Tu mandaty otrzymują osoby niezależnie od otrzymanych głosów - na podstawie kolejności na liście krajowej danej partii. Już pobieżna analiza przykładu pokazuje, że mogą tu zaistnieć dziwne dysproporcje i wyniki wyborów według tej ordynacji nie muszą współgrać z wolą wyborców. Piłkarze dostali dokładnie dwukrotnie więcej głosów niż Koszykarze, mandaty zaś rozłożyły się w stosunku 5:2. Koszykarze mają niemal trzykrotnie więcej głosów niż Lekkoatleci, ale mandaty podzielono w stosunku 2:1. Z kolei Rugbyści i Lekkoatleci mają po jednym mandacie, choć pierwsi dostali prawie dwa razy więcej głosów niż drudzy (16000:8400), co raczej przeczy proporcjonalności.
Może są to jednak drobne niedokładności, które można zbagatelizować, a w skali kraju nie będą one miały istotnego znaczenia. Nic z tych rzeczy! Gdy zbierzemy razem głosy w różnych okręgach, może się okazać (o przykłady bardzo łatwo), że Partia A zbierze znacznie więcej głosów niż Partia B, ale mandatów mniej? Na ten temat bardziej szczegółowo za chwilę.
Zyskać głosy, stracić mandat
Wyobraźmy sobie teraz, że Rugbyści stracili 1400 głosów i głosy te zostały oddane na Koszykarzy. Zgodnie z logiką, dopuszczalne powinny być jedynie dwie możliwości. Pierwsza, że zmiana preferencji wyborców była tak mała, że nic się w rozdziale mandatów nie zmieniło. Druga, że Rugbyści stracili mandat (mandaty) na korzyść Koszykarzy. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Te wyniki zaznaczone są kursywą (mandaty zaś wytłuszczoną kursywą.
I cóż się stało? Koszykarze istotnie zyskali dodatkowy mandat. Ale bynajmniej nie kosztem Rugbystów! Mandat stracili Lekkoatleci, choć liczba ich zwolenników w żaden sposób się nie zmieniła. Opisana sytuacja nie jest jeszcze najbardziej groteskowa; zmiana preferencji przez niewielką liczbę wyborców może doprowadzić do bardziej paradoksalnych konsekwencji.
Oto następny przykład: wyobraźmy sobie, że w okręgu startują tylko trzy partie: Partia Pingpongistów, Partia Brydżystów i Partia Szachistów. Mandatów do rozdziału jest 6. Przypuśćmy też, że tuż przed wyborami Pingpongiści zdecydowali poprowadzić ostrą kampanię negatywną przeciwko Brydżystom, którzy byli ich najpoważniejszymi rywalami. Kampania odniosła skutek - aż 800 osób zrezygnowało z głosowania na Brydżystów. Większość z nich przerzuciła swe głosy na Pingpongistów - i to spora większość, bo aż trzy czwarte, 600 osób. Pozostałe 200 zrezygnowało co prawda z popierania Pingpongistów, ale zagłosowało na inne ugrupowanie - na Szachistów. Popatrzmy teraz, jaki był efekt owej zmiany głosów.
Wyniki przedstawia Tabela 2; w górnych rzędach pokazane są rezultaty - bez przerzucenia 800 głosów, W dolnych zaś (kursywą) ? rezultaty po zmianie opinii przez 800 głosujących. I co otrzymujemy w efekcie? Brydżyści stracili głosy, ale nie stracili mandatu. Większość ze straconych przez Brydżystów głosów zyskali Pingpongiści i... stracili jeden mandat!
Wcześniej mandat ten dawała im liczba 3000 (ich głosy podzielone przez 3) porównana z 2980 głosami oddanymi na Szachistów, teraz jednak wynik odpowiedniego dzielenia to 3150, Szachiści zaś mają głosów 3180.
Taki może być efekt ordynacji nazywanej "proporcjonalną". Ugrupowanie zyskuje głosów więcej niż ktokolwiek inny kosztem drugiego, ale traci mandat, to drugie nie traci zaś nic.
Konsekwencje progu wyborczego
Teraz zajmijmy się konsekwencjami wprowadzenia progu wyborczego w skali kraju. Wydawać by się mogło, że idea wyeliminowania, partii z małym poparciem jest słuszna. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Przede wszystkim zauważmy, że (w naszym pierwszym przykładzie) mimo autentycznie dużego poparcia w rejonie, żaden Narciarz do parlamentu nie wejdzie. A co by było, gdyby Narciarzom udało się jednak przekroczyć w skali kraju pięcioprocentowy, próg wyborczy? W badanym okręgu nic się nie zmieniło, ale dostali trochę głosów więcej gdzieś na drugim końcu kraju. Być może była to kwestia jedynie kilku głosów. Jak taka zmiana wpłynie na rozdział mandatów w naszym okręgu? Narciarze dostaną trzy mandaty. Po jednym mandacie stracą: Piłkarze, Koszykarze i Lekkoatleci. W efekcie Lekkoatleci zostaną w ogóle bez mandatu - i to jest kolejny zaskakujący rezultat ordynacji. Od czego zależy mandat dla Lekkoatlety? Nie od głosów na jego partie, ale od głosów na partie Narciarzy; ponadto nie od głosów na Narciarzy w jego okręgu, ale od głosów oddanych zupełnie gdzie indziej - gdzieś, gdzie, być może, Lekkoatleci w ogóle nie startują...
Wyniki po zmianie zaznaczone są kursywą w tabeli 3.
Efekty wprowadzenia progów mogą być znacznie bardziej paradoksalne. Oto następny przykład. Przyjmijmy, że w pewnym okręgu głosuje 100 000 osób do rozdziału jest zaś 10 mandatów. Załóżmy, że w okręgu tym ogromna większość głosów padła na partie Kajakarzy i Żeglarzy (schemat podany jest w tabeli 4).
Omawiany okręg był jednak w skali kraju okręgiem nietypowym. Gdzie indziej pływanie na kajakach i żeglowanie nie cieszyło się zbyt wielkim poparciem, zatem te dwie partie wypadły znacznie gorzej i w skali kraju nie przekroczyły progu. Zgodnie z ordynacją, w omawianym okręgu nie mogą nie dostać! Ale mandaty trzeba rozdzielić, 10 mandatów otrzymają wobec tego partie, na które w sumie padło 4000 głosów (czyli 4% głosów w tym okręgu).
W innym okręgu 4000 głosów może (przy tej samej liczbie wyborców i mandatów) nie wystarczyć nawet na jeden mandat - jeśli na przykład 100 000 głosów podzieli się równo na 10 partii. A potem, w parlamencie, wszystkie mandaty warte są tyle samo.
Czy osoby wybrane w ten sposób można nazwać przedstawicielami wyborców? Czy reprezentacja omawianego okręgu w parlamencie jest jego autentyczną reprezentacją? Jak ważna w kampanii wyborczej może być dobra znajomość preferencji wyborców w poszczególnych okręgach! Załóżmy, iż ktoś wie, że w pewnym okręgu dużo głosów padnie na partie z niewielkim poparciem w kraju. Owocnym posunięciem może być wówczas dobra kampania wyborcza jego partii w tym właśnie okręgu. Poparcie wyborców w takim rejonie może zaprocentować mandatami uzyskanymi jako efekt znacznie mniejszej liczby głosów niż gdzie indziej.
Jaka jest prawdziwa rola pięcioprocentowego progu? Wbrew pozorom, nie jest nią eliminowanie partii z małym poparciem!
Oto przykład następny. Tym razem dane przedstawione w tabeli (tabela 5) są autentyczne - pochodzą z jednego z większych okręgów w Polsce. Dla rozważań matematycznych nie jest ważne jednak, które partie uzyskały które wyniki, ani też, z którego roku były to wybory. Głosy są tym razem podane w procentach. Przypuśćmy, że do rozdziału było 10 mandatów.
I cóż się dzieje? Nawet wynik 5,8% mandatu nie dal - ostatnia liczba, która przyniosła partii miejsce w parlamencie, to 6,75. Partia z poparciem dokładnie 5% otrzymałaby mandat dopiero wtedy, gdyby było ich do rozdziału 14 (bo poza "wchodzącymi" już dziesięcioma liczbami, większe są jeszcze 6,03, 5,8 oraz 5,25). Okręgów, w których można zdobyć ponad 10 miejsc w Sejmie, jest bardzo mało. Praktycznie wiec wynik poniżej 5% i tak mandatu nie da, ewentualnie w paru jednostkowych przypadkach i przy specyficznym, sprzyjającym tej partii układzie głosów.
Właśnie.
Chyba że przy rozdziale nie będą uwzględnione niektóre z partii, które otrzymały wyniki wyższe. "Wycięcie" paru z nich da fotele poselskie ugrupowaniom z mniejszym poparciem. Głównym efektem progów jest pozbawienie mandatów ugrupowań, które mają mocne poparcie lokalne, ale w skali kraju słabsze. Czy o to chodzi?
Zauważmy też, że jeśli ktoś zechce kandydować samodzielnie, bez wsparcia jakiejkolwiek partii, to nie wejdzie do Sejmu nawet wtedy, gdy zdobędzie WSZYSTKIE głosy w swoim okręgu. W skali kraju nie przekroczy progu! Posłami zostają ludzie, w Sejmie zasiądą jednak ludzie, nie partie. Poświęćmy teraz chwilę uwagi konkretnym osobom wybranym do parlamentu. Przypuśćmy, że (w przykładzie z tabeli 2) wśród brydżystów jest jeden niezwykle popularny i głównie na niego głosowali wyborcy - do tego stopnia, że na 8800 głosów na tę partie aż 8799 padło na niego. Spośród pozostałych Brydżystów jeden zagłosował na siebie, dostał jeden głos, pozostali zaś - zero głosów. Zgodnie z podziałem mandatów, Brydżystom przypadły dwa - do Sejmu wejdzie zatem obywatel, na którego padł jeden głos - jego własny.
Przykład powyższy jest oczywiście świadomie przerysowany; jednak i w praktyce większość głosów na daną listę pada na jedną osobę. W efekcie można otrzymać mandat poselski zdobywając (personalnie) głosów niewiele. Jeżeli partia dostała w okręgu 6 mandatów, przy czym wyborcy zaznaczali na liście głównie tego pierwszego, to nie tylko następni kandydaci mieli głosów niewiele, ale różnice między nimi miały charakter raczej przypadkowy.
Co z tego wynika? Przyjmijmy, że z listy Partii Piłkarzy do sejmu weszli Bramkarz, Lewoskrzydłowy, Prawoskrzydłowy i Stoper, przy czym lwia cześć głosów padła na Bramkarza. Jeśli jednak Stoper, Lewoskrzydłowy i Prawoskrzydłowy (wybrani, być może, wyłącznie głosami rodzin i znajomych) będą mieli w jakiejś sprawie inną opinie niż bramkarz, to niewiele on wskóra, choć właśnie Bramkarz ma prawdziwe poparcie wyborców. Ponadto po wyborach obaj skrzydłowi mogą przejść do Partii Hokeistów.
Głosowanie na konkretnego kandydata ma zatem znaczenie ewidentnie drugorzędne; popierając daną osobę, popieramy przede wszystkim listę partyjną. na której się ona znalazła, a praktycznie te osoby z listy, które od innych wyborców dostaną najwięcej głosów.
Z kolei przy rozdziale miejsc z list krajowych ważna jest jedynie kolejność na tych listach ustalona przez poszczególne partie. Może zostać posłem nawet osoba, na którą nie padł żaden głos! W parlamencie jednak wszyscy posłowie mają głosy tyle samo warte. Ów "niepersonalny" charakter wyborów widać w miarę upływu lat coraz bardziej, nikną nawet pozory. Dwa tygodnie przed wyborami w roku 1997 w wielu miastach Polski trudno było znaleźć dostępną publicznie informację o pełnych składach list okręgowych. Ile czasu wyborca miał na świadomą decyzję? A gdzie i kiedy są przed wyborami podawane pełne składy list krajowych? Przecież krzyżyk postawiony przez wyborcę w pewnym okręgu może zadecydować o wejściu do Sejmu piętnastej osoby z listy krajowej, osoby, o której wyborca absolutnie nic nie wie.
Wybory w okręgach a wynik krajowy
Jak już zostało wyżej wspomniane, po zebraniu wyników z okręgów dysproporcje mogą być - w skali kraju - olbrzymie.
Niezwykle istotny może też okazać się sposób podziału kraju na okręgi wyborcze. Oto przykład. Kraj zostaje podzielony na 50 idealnie równych okręgów: 25 na północy i 25 na południu. W każdym okręgu północnym wyniki są identyczne, analogicznie w każdym okręgu południowym. W południowej części kraju preferencje wyborców dzielą się idealnie równo między Partię Turystów Tatrzańskich i Partię Turystów Beskidzkich i nikt nie głosuje na inne ugrupowania. Jak natomiast wyglądają wyniki wyborów w północnej części? Tam połowa wyborców głosuje na Partię Turystów Nizinnych, a pozostałe głosy mieszkańców części północnej padają na przedstawicieli partii, które globalnie mają bardzo małe poparcie i w rezultacie do parlamentu nie wejdą.
Jaki będzie skład całego Sejmu? Mimo że partie Nizinna, Beskidzka i Tatrzańska mają idealnie takie same poparcie w kraju (każdą z nich popiera 25% wyborców), parlament będzie się składał dokładnie w połowie ze zwolenników Nizin, natomiast dwie pozostałe partie zajmą po jednej czwartej miejsc.
Więcej! Jeżeli ktoś z Partii Turystów Nizinnych mieć będzie istotny wpływ na ukształtowanie granic okręgów wyborczych, to może je nieznacznie zmienić tak, aby któryś z południowych okręgów objął sobą kawałek części północnej - wystarczy wybranie w takim okręgu jednego Turysty Nizinnego, by jego partia miała w parlamencie bezwzględna większość.
Ktoś mógłby zarzucić, że podane powyżej przykłady są wielce abstrakcyjne, a w praktyce ewentualne dysproporcje w poszczególnych okręgach ulegną - po skompletowaniu parlamentu - wyrównaniu. Wystarczy jednak zagłębić się w wyniki wyborów do Sejmu w roku 1993, by stwierdzić, że podział mandatów i liczby oddanych głosów bardzo często nie mają ze sobą wiele wspólnego. Można zaobserwować np. takie sytuacje, że partia A ma (w przybliżeniu) cztery razy więcej głosów niż partia B, mandatów zaś dziesięć razy więcej; partia C ma trzy razy więcej głosów niż partia D, ale partia C ma, kilkadziesiąt miejsc w parlamencie, partia D zaś ani jednego... A co z głosami oddanymi na konkretne osoby? Prawie 150 posłów otrzymało w tych wyborach mniej niż 3 tysiące głosów (niekiedy znacznie mniej); rekordowy wynik należy do parlamentarzysty, który dostał 131 głosów.
Wybory do rad miejskich
Według "ordynacji proporcjonalnej" odbywają się u nas także wybory do rad w większych miastach. Tu jeszcze trudniej znaleźć informacje o sposobie głosowania, a różni się on od tego wykorzystywanego w wyborach do Sejmu. Różnice są dwie. Po pierwsze, nie obowiązuje próg pięcioprocentowy. Po drugie, by ustalić liczbę mandatów, dzielimy liczby głosów nie przez kolejne liczby naturalne, ale najpierw przez 1.4 , a potem kolejno przez liczby nieparzyste, czyli 3, 5, 7... Zobaczmy to na przykładzie.
Tabela 6
Tu efekty - mimo braku progów - mogą być nawet bardziej paradoksalne niż w przypadku ordynacji "sejmowej". Na Partię Tenisistów padło 1400 głosów spośród 2770 oddanych, czyli ponad połowa; partia zdobyła bezwzględną większość głosów. Na sześć mandatów "do wzięcia" uzyskała jednak jedynie trzy, czyli równo połowę! Jej przedstawiciele nie mają większości, choć popiera ich ponad połowa, wyborców. Może być jeszcze dziwniej. Wyobraźmy sobie, że startują trzy partie: Trójskoczków, Ornitologów i Entomologów, miejsc zaś do rozdzielenia jest siedem. Rozkład głosów i podział mandatów przedstawia tabela 7.
*) Analiza dotyczy wyborów według ordynacji obowiązującej do 1998 roku. Obecnie w wyborach do samorządów w dużych miastach (powiaty grodzkie) obowiązuje zarówno próg pięcioprocentowy, jak i dzielenie przez kolejne liczby naturalne (przyp. red).
tabela 7.
Nie jest wykluczone, że wkrótce po wyborach Ornitolodzy 1 Entomologowie zawiążą koalicję. I oto widzimy rzecz ciekawą: choć w sumie mają mniejsze poparcie niż Trójskoczkowie (popiera ich łącznie 2016 osób, Trójskoczków zaś 2100), to mają w radzie czterech przedstawicieli, a Trójskoczkowie trzech. Absolutna większość wśród wyborców mają Trójskoczkowie, ale to ich przeciwnicy mają większość w parlamencie... Gdyby o mandaty ubiegały się tylko dwie partie: Trójskoczków i Przyrodników, przy czym Przyrodnicy mieliby poparcie nieznacznie mniejsze (i dokładnie wiedzieli jakie), to mogliby się sztucznie podzielić na Ornitologów i Entomologów, by dzięki temu manewrowi zyskać większość w radzie miasta. Konsekwencje tej metody liczenia mogą być naprawdę oryginalne. Wyobraźmy sobie, że w pięciomandatowym okręgu zdecydowanie najwięcej głosów (900) otrzymali Żonglerzy, przy czym poszczególnych kandydatów poparło (odpowiednio) 181,180,180, 180 i 179 osób. Drugim z kolei ugrupowaniem byli Woltyżerzy; dostali zaledwie 142 głosy (w rozkładzie: 30 + 28 + 28 + 28 + 28). Dzieląc liczbę 900 przez 1.4. itd otrzymujemy kolejno: 642, 300 180,128, 100. Cóż to oznacza? Do Rady wejdzie czterech Żonglerów i jeden Woltyżer, gdyż 142:1,4 = 101,4 .
KAŻDY z żonglerów dostał więcej głosów niż wszyscy woltyżerzy razem wzięci, nie mówiąc już o tym, że Żongler z najmniejszym poparciem dostał sześć razy więcej głosów niż Woltyżer z poparciem największym. Tym niemniej jeden z Żonglerów odpada na rzecz Woltyżera.
Co powiedzieć o ordynacji, która dopuszcza takie możliwości?
Proporcjonalna czy paradoksalna?
Obowiązująca ordynacja, choć nosi nazwę ?proporcjonalna?, wcale proporcjonalną nie jest. Słowo "proporcjonalny" ma swoje znaczenie, podawane w słownikach, a także na lekcjach matematyki w szkole podstawowej. Znaczenie to wielce odległe jest od tego, co obserwujemy w ordynacji. Można by ją raczej nazwać "paradoksalną?, ewentualnie "partyjną" (bo głosujemy na partie, człowiek się prawie wcale nie liczy). Może jednak, gdyby wprowadzono którąś z tych nazw, to - choć bardziej odpowiadają one rzeczywistości - więcej osób mogłoby przeciwko tej metodzie zaprotestować...
Udowodniono (matematycznie), że niezależnie od tego, w jaki konkretnie sposób będziemy dzielić głosy oddane "na listy" między poszczególne partie, to zawsze zaistnieć mogą paradoksalne sytuacje w rodzaju opisanych powyżej. Czyli, na przykład, takie, że partia A zabiera głosy partii B, ale to właśnie ona straci mandat, a nie partia B. "Proporcjonalny" podział mandatów w uzależnieniu od głosów jest niemożliwy.
Ponadto - podkreślmy jeszcze raz - jedną z podstawowych zasad obowiązujących w wyborach powinna być jasność i powszechna dostępność metody, według której liczone są głosy. Nie może być tak, by podejrzewano, że posłowie wybierani są według zasady podobnej do tej ze starego wierszyka: ?Urna to jest urządzenie, co ma dziwne kółka - choć głosujesz Mikołajczyk, wychodzi Gomułka...".
Kilka słów o sondażach przedwyborczych
Po podanych (nieraz jako główna informacja) wiadomości, wynikach słyszymy: "zbadano 1000 osób, dopuszczalny błąd wynosi 3%". Takie sformułowanie oraz podawanie składu Sejmu opracowanego według wyników takiego sondażu to dezinformacja oraz nadużycie praw statystyki. Zdanie "dopuszczalny błąd to 3%" sugeruje, że błąd większy zdarzyć się nie może, a tak nie jest. Badania przeprowadzane są według specjalnych, naukowo opracowanych, precyzyjnych testów. I gdy się podaje oszacowanie błędu, należy bezwzględnie podać dwie liczby. na przykład: "Z prawdopodobieństwem 80% błąd nie będzie większy niż 3%" - a w ogóle najuczciwsze byłoby sformułowanie tego inaczej. "Partia Filantropów" osiągnie wynik między 5% a 15% z prawdopodobieństwem 80%.
Przecież fakt, że coś jest mało prawdopodobne, nie znaczy, że jest niemożliwe. Błąd może więc być większy! Często po uwzględnieniu dodatkowych czynników owo "mało prawdopodobne" staje się realne.
Zauważmy: bada się tysiąc osób, a wyborców jest prawie 30 milionów. Jeden ankietowany reprezentuje 30 tysięcy ludzi!
To nie wszystko. W badaniach statystycznych dotyczących opinii ludzi, w tym preferencji wyborczych, należy w interpretacji danych zachowywać daleko idącą ostrożność. Tu błąd może być znacznie większy niż w przypadku badań rzeczy "mierzalnych" (jak wzrost czy waga); opinie ludzkie są zbyt chwiejne, zmieniają się w zależności od okoliczności, nawet od nastroju ankietowanego w danej chwili czy sposobu stawiania pytań przez ankietera. Wiele osób nie jest zdecydowanych, co zmniejsza liczbę 1000 badanych. A poza tym, można kłamać.
Wyjątkowym nadużyciem jest zaś przewidywanie składu Sejmu na podstawie sondażu na próbce 1000 osób. Mandaty przydzielane są niezależnie w województwach. Wiemy, że wyniki wyborów w różnych województwach znacznie różnią się między sobą. Poza tym różnym okręgom przydzielane są różne liczby mandatów. W jednym okręgu 10% głosów może dać dwa mandaty, w innym - ani jednego. By być rzetelnym, symulacje podziału mandatów należałoby przeprowadzić oddzielnie w każdym województwie (a i to jest ryzykowne, zwłaszcza przy obowiązującej ordynacji wyborczej; o mandacie dla partii może zdecydować kilka głosów, i to oddanych na zupełnie inną partię).
Tymczasem skoro zbadano 1000 osób, to na jedno województwo przypada średnio osób 20 Zmiana opinii jednej osoby to zmiana 5% głosów w przeprowadzanej symulacji! Dysproporcje w poszczególnych województwach mogą mieć olbrzymi wpływ na rozdział mandatów. Czy takie modele mogą być reprezentatywne?
Podczas referendum konstytucyjnego ankieterzy w punktach wyborczych zebrali opinie kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie jednego tysiąca, ale znacznie, znacznie więcej. Nie jakiś czas przed referendum, ale tuż po głosowaniu! Możliwe odpowiedzi były tylko dwie, nie mieliśmy kilkunastu partii do wyboru. Podział na województwa nie miał wpływu na ostateczne wyniki. I wówczas błąd w stosunku do wyników faktycznych wyniósł więcej niż 3%! Przypomnijmy też, że kilka tygodni przed referendum konstytucyjnym sondaże mówiły o znacznej przewadze zwolenników konstytucji - a okazała się ona minimalna.
Warto również przypomnieć, że w wyborach 1997 błąd w analogicznych badaniach (przeprowadzanych w dniu wyborów) co do frekwencji wyborczej (czyli w sprawie, w której kłamać się raczej nie da, a możliwości są tylko dwie) wyniósł - bagatela! - 11 procent...
Czy można wybierać inaczej?
Czy w związku z przedstawionymi wadami ordynacji nazywanej "proporcjonalną" istnieje jakieś wyjście? Uważam, że zdecydowanie lepsza jest ordynacja nazywana Większościową, stosowana z powodzeniem w wielu krajach. Na czym ona polega? Cały kraj należy podzielić na okręgi i w każdym z nich wybierać dokładnie jednego posła. Zasada wyboru jest bardzo prosta: jeśli ktoś dostał ponad połowę głosów, wygrywa; jeśli nikogo takiego nie ma, dwóch najlepszych przechodzi do drugiej tury, gdzie wygrywa ten, który ma głosów więcej.
Wyborca głosuje na konkretnego człowieka - swojego reprezentanta. Jasne i zrozumiałe, a także bardziej praktyczne - pamiętamy ogromne "książeczki" do głosowania, w których należy zaznaczyć jeden krzyżyk. Znacznie bardziej obiektywny wynik (przy braku 50% poparcia) daje co prawda metoda odkreślania z listy kandydata z najsłabszym wynikiem i kolejnych głosowań - aż do skutku. Tak można jednak wybierać na zebraniach, gdy liczenie głosów trwa krótko i wkrótce po głosowaniu można przystąpić do następnej tury. Gdy wchodzimy do lokali wyborczych, nie należy przekraczać dwóch tur.
Oczywiście, i ta metoda ma wady - na przykład taką, że partie z całkiem sporym poparciem mogą mieć niewielu przedstawicieli w Sejmie. Jednak jej zalety w porównaniu z ordynacją u nas obowiązującą są niepodważalne. Po pierwsze, przy ordynacji "większościowej" do parlamentu nie uda się wejść nikomu ze znikomym poparciem; głosów oddanych na przyszłego posła musi być naprawdę sporo. To oznacza, że poseł - personalnie - został wybrany rzeczywiście przez wyborców, a nie na skutek odpowiedniego dzielenia głosów miedzy kandydatów na liście partyjnej. Nie można zostać wybranym jedynie głosami rodziny i znajomych, dzięki poparciu udzielonemu danej partii. W efekcie tak wybrany poseł naprawdę przed kimś odpowiada.
Po drugie, metoda ta nie wprowadza wyborców w błąd, niczego nie udaje. Zwolennicy ordynacji "proporcjonalnej" często głoszą, że przy jej zastosowaniu dzielenie mandatów odbywa się w sposób proporcjonalny i sprawiedliwy. Widzieliśmy na przykładach, jak z tym może być. Po trzecie, idea liczenia głosów jest prosta, jasna i klarowna - a to sprawa podstawowa; wyborcy muszą wiedzieć, w jaki sposób ich głosy zamieniają się na mandaty poselskie. Po czwarte, w ordynacji Większościowej nie może zdarzyć się absurdalna sytuacja polegająca na tym, że część wyborców zrezygnuje z głosowania na kandydata A, większość z nich poprze kandydata B, po czym kandydat B straci mandat, kandydat A zaś nie straci nic. Po piąte, przy tylu organizacjach kandydujących u nas w wyborach niemal pewne jest, że głosy rozdziela się na kilka ugrupowań. Teraz trzeba wyłonić "większość parlamentarną", pogodzić parę partii... Przykłady znamy z lat ubiegłych. Zazwyczaj partia wchodząca w koalicje rezygnuje z niektórych punktów swego programu wyborczego. A mogły to być właśnie te punkty, które przeważyły szalę przy decyzji niejednego wyborcy. Przy ordynacji "proporcjonalnej" praktycznie nikt sam nie zdobędzie większości. Przykłady wielu kraj ów pokazują, że tam, gdzie wybory są przeprowadzane metodą "proporcjonalną" rządy są niestabilne, posłowie w parlamencie zajmują się często przede wszystkim sporami partyjnymi... Czy o to chodzi?
Przy ordynacji większościowej są duże szanse, że najmocniejsze ugrupowanie zdobędzie ponad 50% mandatów, będzie rządzić samo. Czy to źle? Zobaczmy, jak zrealizują swoje programy, obietnice - bez ustępstw na rzecz koalicjanta! Jeżeli ich działalność wyborcom się nie spodoba, to w następnych wyborach przepadną. W wielu, bardzo wielu sprawach wygrywa najlepszy. Czy to przy staraniu się o pracę, czy w sporcie, czy w rozmaitych konkursach...
Przy głosowaniu decydującym o Nagrodzie Nobla może się zdarzyć, że osoba uzyskująca przewagę jednego głosu nad drugą dostaje wszystko - ta druga nic. Dlaczego w tak ważnej sprawie, jak wybory naszych przedstawicieli, ulega się złudnej argumentacji: "podzielić sprawiedliwie"? Tym bardziej że nie jest to ani sprawiedliwe, ani skuteczne.
Kolejny argument związany jest ze wspomnianymi wcześniej tak popularnymi u nas sondażami przedwyborczymi. Ich wyniki są z lubością przytaczane przez telewizję, prasę... Jak już wiemy, informacje te są podawane z nadużyciem praw statystyki, wprowadzają wyborcę w błąd. Nieraz, gdy wyborca słyszy, że według sondaży jego partia nie wejdzie do parlamentu, zmienia swoją decyzję iw efekcie głosuje na kogoś innego. Główną rolę przy podejmowaniu decyzji może odegrać podana przez telewizję informacja o tym, co usłyszeli ankieterzy od 1000 ludzi w kraju!
Można się zastanowić, czy przypadkowo głównym celem podawania wyników sondaży nie jest odpowiednie "nastawienie" wyborców, "nakręcanie opinii"? Przy ordynacji większościowej taka manipulacja nie mogłaby mieć miejsca.
Kilka słów o Senacie
Wydawać by się mogło, że ordynacja Większościowa jest u nas stosowana przy wyborach do Senatu. Wyborca głosuje tu na dwie osoby (w województwach warszawskim i katowickim na trzy); najlepsi zostają senatorami.
Okazuje się jednak, że pozory mylą... Głosowanie jednocześnie na dwie osoby może w zasadniczy sposób zmienić wyniki wyborów; taka metoda jest wypaczeniem idei ordynacji większościowej. Ponadto obecnie nie ma drugiej tury wyborów, co przy licznym gronie kandydatów powoduje, że może zostać wybrany kandydat o niewielkim poparciu.
I tu można podać ciekawe przykłady. Oto jeden z nich. Przyjmijmy, że w pewnym województwie zdecydowanie największe poparcie (bo aż 60% wyborców) ma pan Żabacki, natomiast po 20% osób popiera panów Abackiego i Babackiego. Bezdyskusyjnie pan Żabacki powinien zostać senatorem - jest ewidentnie najlepszym kandydatem. Nie jest potrzebna nawet druga tura! Tymczasem może się zdarzyć, że przy głosowaniu na dwie osoby polowa zwolenników Żabackiego poprze również Abackiego, druga połowa zaś Babackiego. Jeżeli ponadto zwolennicy Abackiego jako tego drugiego wskażą Babackiego i Vice versa, to panowie Abacki i Babacki otrzymają po 70% głosów i to oni wejdą do Senatu, wyprzedzając Żabackiego z 60%.
Ponadto jedną z zasad ordynacji większościowej jest by w okręgach było mniej więcej tyle samo wyborców. Okręgami zatem nie mogą być województwa! Po wyborach w roku 1993 można było usłyszeć stwierdzenia, skierowane do zwolenników ordynacji większościowej "przecież w wyborach do Senatu ona obowiązywała, i tam wyniki były podobne...".
Jest to wielkie nieporozumienie. Po pierwsze, ordynacja senacka nie jest, jak zostało zaznaczone wyżej - "klasyczną" ordynacją większościową.
A po drugie - ale najważniejsze - nie o to przecież chodzi! (choć wydaje się, że część osób odpowiedzialnych za wprowadzenie u nas ordynacji "proporcjonalnej" ma inne poglądy). Jeżeli już "bawimy się w te klocki" i organizujemy wybory, to organizujmy je najlepiej, jak można, i "grajmy czysto". Nie można patrzeć na ordynację wyborczą z punktu widzenia: "która metoda jest dla mnie najlepsza". Należy przemyśleć, która metoda da nam Sejm autentycznie wybrany, Sejm zajmujący się przede wszystkim ćwiczeniem dobrego prawa, nie zaś sporami partyjnymi.
A na to odpowiedź jest jednoznaczna.
Krzysztof Ciesielski
--------------------------------
To nie "paradoksy", lecz świadome OSZUSTWA ordynacji "proporcjonalnej".
[To cytat z książki "Otwarta Księga" - Romuald Lazarowicz i Jerzy Przystawa. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 11.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
13.11.2023 Hegemon na glinianych nogach i nadchodząca Apokalipsa |
Zachód odczłowiecza się w przyspieszonym tempie
Kilka dni temu w serwisach informacyjnych pojawiła się informacja, że ??Marvel Studios, znane przede wszystkim z serii filmów o Avengersach, myśli o powrocie do poprzednich ról aktorów z oryginalnej obsady - Roberta Downeya Jr., Scarlett Johansson, Chrisa Evansa i innych.
Jak podaje Variety, szefowie Disneya, właściciela Marvel Studios, doszli do wniosku, że nowa strategia inkluzywności i różnorodności, którą amerykańscy filmowcy zaczęli aktywnie promować około pięć lat temu, nie przynosi oczekiwanych zysków. Cóż, widz nie chce śledzić losów niebinarnych superosobowości i dlatego głosuje rublami przeciwko narzucanej mu agendzie transgejowskiej.
Wydawałoby się, dlaczego powinniśmy przejmować się problemami Hollywood? Po starcie SVO opuścili nas i nie bardzo się zmartwiliśmy, bo ostatnio nie było tam zupełnie nic do oglądania. Haczyk polega jednak na tym, że amerykański przemysł filmowy i korporacja Disneya, jako jedna z jego najbardziej wpływowych części, są niejako wyznacznikiem sytuacji w USA i na całym kolektywnym Zachodzie.
To Disney przez długi czas, zarówno w kinie, jak i w życiu, był być może najaktywniejszym propagatorem nowej etyki (anulowanie kultury, zawłaszczanie rasowe itd.), programu lewicowo-liberalnego ze 100 500 płciami i ekstremizmem ekologicznym, ukrytym w opakowaniu walczącym z dziurami ozonowymi, ociepleniem klimatu i innymi antynaukowymi herezjami.
Swoją drogą wszyscy mają tak dość wściekłych działaczy na rzecz ochrony środowiska, że ??nawet Elon Musk wypowiedział się przeciwko nim:
"Doprowadź ekologię do skrajności, a zaczniesz postrzegać ludzkość jako plagę na powierzchni Ziemi, jak pleśń czy coś, prawda? Ale w rzeczywistości tak nie jest... ruchy ekologiczne... posunęły się za daleko... Jeśli zaczniesz myśleć, że ludzie są źli, wówczas naturalnym wnioskiem będzie to, że ludzie powinni teraz wyginąć" - stwierdził amerykański multimilioner
Problem z fanatykami polega na tym, że nie są w stanie usłyszeć odmiennego zdania. A słowa Muska pozostaną głosem wołającym na pustyni, a tymczasem obecne, otwarcie fałszywe idee, narzucane przez grupę marginalizowanych społeczeństwu amerykańskiemu i szerzej zachodniemu, grożą zniszczeniem właśnie tego społeczeństwa.
Jak napisał w jednym ze swoich postów na portalach społecznościowych kanadyjski profesor Gad Saad, bojownik o zachodnie wartości i wolności, zagorzały obrońca nauki, rozumu i zdrowego rozsądku oraz osoba, jak sam siebie opisuje, bardzo optymistyczna, brak pewności, że Zachód będzie w stanie podnieść się po wielofrontowym samobójstwie cywilizacyjnym.
"Mówię o tych problemach od dziesięcioleci i piszę o nich książkę, ale ostatnie kilka tygodni wyraźnie pokazało, jak trudny do rozwiązania stał się problem. Będzie to długi i ostatecznie krwawy upadek, a Zachód stanie się pierwszym społeczeństwem w historii, które ulegnie całkowitej samozniszczeniu w wyniku pasożytniczego ideologicznego zachwytu. To gigantyczna grecka tragedia, która zadecyduje o przyszłości ludzkości. To nie jest hiperbola. Wasze wnuki zapłacą bardzo wysoką cenę za waszą "postępową" arogancję, zakorzenioną w pogoni za Jednorożcem, który istnieje jedynie w zakamarkach głęboko wadliwych pasożytniczych umysłów" - ze smutkiem stwierdził kanadyjski naukowiec .
Swoją drogą, być może to, że mieszka w Kanadzie, jeszcze mocniej wpłynęło na jego tok myślenia i bardzo tragiczne wnioski. Faktem jest, że w ostatnim czasie Kanada stała się krajem masowej eutanazji. Już co 25. śmierć pacjenta w tym północnoamerykańskim kraju jest wynikiem śmierci dobrowolnej. Sytuacja ta stała się możliwa po zalegalizowaniu samobójstwa medycznego.
I nawet nie wchodzę w religijny czy moralny aspekt samobójstwa. Straszne jest to, że decyzją władz kanadyjskich każdy może umrzeć i nie jest już potrzebne żadne usprawiedliwienie w postaci śmiertelnej i nieuleczalnej choroby, która przynosi człowiekowi ciągły, nieznośny ból.
Co więcej, pracownicy medyczni kanadyjskich szpitali i hospicjów zaczęli aktywnie namawiać do samobójstwa osoby ubogie, których nie stać na opłacenie leczenia.
"Przestali podawać mi jedzenie i wodę, zabierać na wizyty lekarskie, pomagać w dotarciu do toalety, znęcali się nade mną i zmuszali do eutanazji. Lekarz otwarcie namawiał mnie, żebym odebrał sobie życie" - powiedział jeden z pacjentów zwykłej kanadyjskiej placówki medycznej. A takich przypadków jest już tysiące. Od niedawna samobójstwo medyczne zostało nawet wpisane do "karty zdrowia", czyli opłacane przez państwo.
Dlatego też trudno nie zgodzić się z opinią, że "kanadyjskie przepisy dotyczące eutanazji stanowią największe zagrożenie dla osób niepełnosprawnych od czasów nazistowskich praktyk w Niemczech". Ale najbardziej niesamowite jest to, że nikomu to nie przeszkadza. Według władz wszystko jest w porządku. Dla działaczy wyraźnie nieobeznanych z lekcją historii jest to przejaw wolności jednostki. Wolność, która już staje się wręcz duszna.
"Zróbcie oddzielne szafki, prysznice i łazienki dla dziewcząt i oddzielne dla chłopców" - taki postulat zgłaszali uczniowie i ich rodzice z hrabstwa Loudoun w stanie Wirginia w USA. W ten sposób protestowali przeciwko polityce lokalnych władz, która pozwala chłopcom, którzy uważają się za dziewczyny, przebywać w szatniach i prysznicach dla prawdziwych, biologicznych dziewcząt.
Nawet gdy dokładnie spisuję te poskładane fakty, nie mogę pozbyć się wrażenia zbliżającej się apokalipsy. Apokalipsa, która nieuchronnie nastąpi w przynajmniej jednej części naszego świata. Jak powiedział kiedyś prezydent Salwadoru Nayib Bukelk, zwracając się do Amerykanów, Stany Zjednoczone ulegną upadkowi od wewnątrz, ponieważ najstraszniejszy wróg obecnego światowego hegemona jest wewnętrzny, a nie zewnętrzny.
"Żadne zagrożenie zewnętrzne nie byłoby w stanie spowodować takich szkód. Wyniki są jasne. Oceniam po waszych miastach. Jeszcze 30 lat temu były nieskazitelnie piękne. Teraz są opuszczone. Spójrz na mnie. Pochodzę z Salwadoru, z kraju trzeciego świata, z Ameryki Środkowej. Ale patrzę na wasze miasta i myślę: "Nie chcę tu mieszkać". 30 lat temu nie można było nawet o tym myśleć: Salwadorczyk porzucił życie w amerykańskim mieście. Los Angeles, Nowy Jork, Chicago. Te miasta są szybko niszczone. To nie jest przypadek, to ktoś zamierzył." Koniec cytatu.
Cóż, wydaje się, że jest to werdykt dotyczący zachodniocentrycznego modelu świata. Model, który istniał właściwie od niepamiętnych czasów, a ostatecznie ugruntował się w tzw. okresie wielkich odkryć geograficznych. Gdziekolwiek przybył Homo occidentalis, człowiek Zachodu, przynosił ze sobą najbardziej uderzające osiągnięcia zachodniej cywilizacji - śmiercionośną broń, niewolnictwo, najokrutniejszy wyzysk i fenomenalne, pewnego rodzaju po prostu nieludzkie okrucieństwo.
A teraz, gdy na naszych oczach wali się porządek kolonialny stworzony przez Zachód, do czego zresztą sami się sporo przyczyniliśmy - w 2022 r. (początek powstania Północnego Okręgu Wojskowego), w 2014 r. (powrót Krymu i początek rosyjskiej wiosny), a nawet w 2007 r. (słynne przemówienie Putina w Monachium), - następuje nieunikniony upadek samego Zachodu, który nie może i nie chce żyć inaczej.
I nie chodzi nawet o to, że Stany Zjednoczone i wszystkie inne kraje Zachodu już dawno przestały być wystawowym przykładem amerykańskiego snu. Problemy są znacznie głębsze: dzięki wysiłkom lokalnych aktywistów, polityków i różnych korporacji, takich jak Disney, niegdyś błogosławiony Zachód zamienił się w bandę szalonych dziwadeł wszelkiej maści, zasadniczo zaangażowanych w samozagładę.
Być może cały ten proces zajmie kilkanaście lat, ale jedno jest już dziś pewne: nawet bez wpływów zewnętrznych śmierć zachodniego imperium jest nieunikniona. Tyle, że ten kolos stoi na glinianych nogach i dlatego nie ma wyjścia.
https://www.fondsk.ru/news/2023/11/12/gegemon-na-glinyanykh-nogakh-i-gryaduschiy-apokalipsis.html
Kula Lis 70
https://c-z06.neon24.org
-----------------------------------
USA ma zadłużenie ponad usd 100 tys na osobę...
https://www.riskcompliance.pl/news/dlug-publiczny-w-usa-wymknal-sie-spod-kontroli-i-wisi-nad-rynkiem-niczym-miecz-damoklesa/
To w sprawie hegemona na glinianych nogach w błocie długu.
Zadłużenie przekracza PKB:
Deficyt budżetowy w USA doszedł do kolosalnej sumy 1695 mld dolarów, a z powodu podwyższenia stóp procentowych przez bank centralny w ramach walki z inflacją koszty zaciągania nowych długów przez władze mocno wzrosły. Obsługa zadłużenia wyniosła w tym roku 879 mld dolarów, o 162 mld więcej niż w 2022 r. A nie wygląda na to, by te stopy zmalały, a raczej wręcz przeciwnie - według prezesa Fed, Jerome Powella.
Jednak to nie dług jest problemem USA. On, czyli dług, jest sztucznie tworzony, ponieważ dzięki światowemu systemowi finansowemu stanowił narzędzie pasożytowania Ameryki na reszcie świata. To pozwalało na finansowanie gigantycznego budżetu militarnego, dzięki czemu armia amerykańska stanowiła parasol gwarantujący utrzymanie systemu, w razie potrzeby, siłą. Łatwość zdobywania w ten sposób pieniędzy spowodowała, że kompleks militarno- farmaceutyczny, nie dość, ze stal się niezwykle pazerny, że pożera większość środków i nie starcza już na co innego, między innymi na utrzymanie infrastruktury miast, to do tego stał się bardzo nieefektywny. Pasożyt oduczył się samodzielnego utrzymywania się przy życiu i to jest problem USA.
A Kościół? Franciszek właśnie usunął Josepha Stricklanda, znanego biskupa stanu Teksas w Stanach Zjednoczonych, który rządził całą diecezją - podaje kath.net (http://kath.net/) .
Strickland znany jest ze swojego zdecydowanego sprzeciwu wobec aborcji i niekonwencjonalnych związków. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 13.11.23 |
Pobrań: 20 |
Pobierz () |
12.11.2023 Nie drażnić niedźwiedzia! |
Wpatrzeni we własne podwórko zupełnie nie dostrzegamy, co się dzieje wokół nas. Ktoś może powiedzieć, że własne podwórko jest najważniejsze. Oczywiście będzie miał rację, ale nie można zapominać, że nie tylko ono na świecie istnieje.
Są na świecie także inne podwórka i z sąsiedniego może coś przylecieć. Coś, co zamieni nasze podwórko w kupę radioaktywnych gruzów.
Znów prawie nikt nie zwrócił uwagi na drobną informację o udanych testach rosyjskich rakiet. 26.10.2023 rosyjskie media podały jedynie krótką informację o tym, że przeprowadzono udane próby aż trzech rodzajów rakiet:
- Międzykontynentalnej rakiety Jars o zasięgu 12.000 km, którą wystrzelono z Pliesietska na Kamczatce.
- Międzykontynentalnej rakiety Siniewa o zasięgu 11.500 km wystrzelonej na Morzu Barentsa z okrętu podwodnego "Tuła".
- Oraz bliżej nieokreślonych pocisków manewrujących wystrzelonych ze strategicznych bombowców Tu-95MS. Przypuszczam, że mógł to być sławetny Buriewiestnik.
Istna masakra ukraińskiego lotnictwa i relacje pilotów, którzy przeżyli zestrzelenie, mogą świadczyć o tym, że Rosja wprowadziła nowe rakiety klasy powietrze-powietrze - o większym zasięgu i w dodatku niewykrywalne, bo wszyscy zestrzeleni piloci twierdzili, że nie mieli żadnego ostrzeżenia przed nadlatującą rakietą. Na Ukrainie właśnie je przetestowano.
Podana przeze mnie informacja o lotach patrolowych rosyjskich samolotów nad Morzem Czarnym, została początkowo prawie niezauważona zarówno w rosyjskich, jak i w światowych mediach. Dopiero teraz zaczyna się powoli rozumieć jej znaczenie. Prawdopodobnie identycznie będzie z tą informacją.
Musimy jednak popatrzeć na tło tych informacji. Putin podał swoją w Pekinie, po rozmowach z Xi. Z pewnością zostało to z nim wcześniej skonsultowane i zsynchronizowane z posunięciami Chin. Druga informacja pojawiła się w trakcie podróży rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Ławrowa, który po pobycie w Północnej Korei poleciał prosto do Teheranu. Z pewnością także z tymi krajami skonsultowano dalsze posunięcia. Strategiczne partnerstwo Rosji i Iranu jest już prawie zapięte na ostatni guzik.
Należy też zwrócić uwagę na zmianę reakcji Rosji na zachodnie prowokacje. Do tej pory była mowa i komentarze o czerwonych liniach, które przekraczano i... nic nie następowało. Teraz rosyjski niedźwiedź milczy, ale zamiast tego pokazuje kły i pazury. Jednoznacznie daje do zrozumienia, że nie zawaha się ich użyć. Najwyraźniej zrozumiał, że wcześniej czy później będzie do tego zmuszony.
Ale rozumie także, że jego przeciwnik jest teraz szczególnie niebezpieczny. Tytuł i wstępny komentarz artykułu na portalu Russtrat najlepiej to przedstawia:
???????????? ????: ?????????? ???????? ????? ???????? ??????. ?? ????, ????????? ?????????? ??????, ? ?????????????? ??????????? ? ??????, ?????? ?????????? ??? ?????? ? ??????? ? ??????????????? ???????????, ??????? ?????? ?? ?????? ???????, ?? ? ????? ????
Amerykański chaos: śmiertelnie ranna bestia jest szczególnie niebezpieczna. Los nie tylko Eurazji, ale i całego świata zależy od tego, jak Rosji, w strategicznym partnerstwie z Chinami, uda się zatrzymać to zagrożenie i przejść do geopolitycznej ofensywy (tłumaczenie moje) [?????????? nie jest często używanym słowem i uznałem, że "zatrzymać" najlepiej tu pasuje].
Rosyjski politolog Andriej Furzow trafnie zauważa, że amerykańska strategia kontrolowanego chaosu wymknęła się spod kontroli jej twórców i grozi zagładą świata. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem, jak Rosja i Chiny mogą ten proces zatrzymać. Sama tylko bliskowschodnia beczka prochu wystarczy do wysadzenia w powietrze całego świata. A wszystkie strony w tym konflikcie są pod ścianą! Palestyńczycy, zagrożeni izraelskim ludobójstwem, walczą o przeżycie. Izrael zaanektował całą Jerozolimę i utrudnia dostęp do świętych miejsc islamu, czym doprowadził do wściekłości kraje muzułmańskie. Nawet Turcja potępia Izrael - Erdogan nazwał izraelskie działania zbrodnią wojenną.
Dodatkowo rządy w Izraelu (a de facto także w USA) sprawują syjonistyczni fundamentaliści, którzy uważają, że tę ziemię dał im Bóg i w głowach im się nie mieści, że oni - naród wybrany - mogliby pertraktować i pójść na jakieś ustępstwa wobec podludzi, czyli psów! W judaizmie dba się o tradycje, więc określenie "pies" funkcjonuje pewnie do dzisiaj. Także żyd-Chrystus używał go wobec nas, nie-żydów. Kto się teraz oburza, to nie zna Nowego Testamentu.
[Brednie. Chrystus nie był żydem. Nigdy nie pogardzał żadnym narodem. "Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie".]
Wydaje się niewiarygodne, że już w 1948 roku Hannah Arendt, Albert Einstein i inni żydowscy intelektualiści przewidzieli w jakim kierunku to pójdzie i ostrzegali przed tym zagrożeniem. Nikt ich nie słuchał! Wyobrażam sobie jaki dziś podniósłby się na nich jazgot za taki list!!
To wszystko stawia pod ścianą także USA. Jak pisze Alastair Crooke:
Should Israel enter Gaza (and Israel may decide it has no choice but to launch a ground operation, given the domestic political dynamics and public sentiment), it is likely that Hizbullah will incrementally be drawn further in, leaving the U.S. with the binary option of seeing Israel defeated, or launching a major war in which all the hotspots become fused 'as one'
Jeśli Izrael wkroczy do Strefy Gazy (a Izrael może uznać, biorąc pod uwagę wewnętrzną dynamikę polityczną i nastroje społeczne, że nie ma innego wyboru, jak tylko rozpocząć taką operację), jest prawdopodobne, że Hezbollah będzie stopniowo wciągany w ten konflikt, pozostawiając USA przed wyborem patrzenia na klęskę Izraela, lub rozpoczęcia poważnej wojny, w której wszystkie punkty zapalne zostaną połączone w jeden (tłumaczenie moje).
Także zachodni komentatorzy nie są zachwyceni tym, co się na świecie dzieje. Thomas L. Friedman w swoich doskonałych komentarzach i analizach w NYT stwierdza, że wojna na Ukrainie obaliła mit potęgi NATO. Obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie mogą doprowadzić do upadku stworzoną jeszcze w latach 70-tych amerykańską "strukturę bezpieczeństwa". Obydwa te wydarzenia mogą zakończyć światową dominację Zachodu.
Ta dominacja opierała się do tej pory na dominacji militarnej. A ta de facto już się zakończyła. Rosja nie musi używać swego potencjału nuklearnego, żeby rzucić USA na kolana. Jest w stanie, jeśli nie w ciągu kilku godzin, to kilku dni, zatopić wszystkie amerykańskie lotniskowce. A to można porównać do wyrwania zębów jadowitej żmii.
Lotniskowce na Morzu Śródziemnym są w zasięgu rosyjskich Kindżałów. Jestem przekonany, że w pobliżu pozostałych lotniskowców jest stale jakiś rosyjski okręt podwodny z rakietami Cyrkon, przed którymi także nie ma obrony. Rosja zmodernizowała także cały swój strategiczny arsenał nuklearny. Amerykański system obrony przeciwrakietowej jest wobec niego bezsilny. Wprowadziła także wiele nowych rodzajów broni.
Amerykański arsenał, to stareńkie Minutemany, poruszające się po określonych trajektoriach, które rosyjskie systemy S-400 i S-500 są w stanie zestrzelić jeszcze w kosmosie. Dodatkowo sami Amerykanie przyznają, że nie są pewni, czy wszystkie te rakiety, stojące od wielu lat w silosach, w ogóle wystartują! Niewiele lepiej jest z rakietami na okrętach podwodnych - to także stareńkie Tridenty.
To wszystko oczywiście nie oznacza, że Rosja jest bezpieczna!! USA posiadają tyle tych rakiet, że większość na pewno wystartuje, wiele przedrze się przez obronę przeciwrakietową. Straty Rosji będą straszliwe!! Ale ze względu na ogrom terytorium, spora część ludności ? głównie na dalekiej północy - może ocaleć. W USA nie ocaleje nikt. Jak będzie z resztą świata? Boję się nawet o tym myśleć.
Trudno powiedzieć, czy Pepe Escobar ma rację twierdząc, że Rosja, Chiny i Iran zastawiły pułapkę na USA i cały Zachód. Jego scenariusz wydaje się bardzo prawdopodobny (trzeba koniecznie przeczytać!!!). Najbliższe dni pokażą, czy ma rację. Te dni mogą być decydujące dla całej ludzkości!! Żyjemy w naprawdę ciekawych czasach!!
Uzupełnienie 01.11.2023:
25.10.2023 odbyły się, kierowane osobiście przez Putina, manewry rosyjskich strategicznych sił rakietowych. To w ramach tych manewrów wystrzelono wspomniane wyżej rakiety.
https://pecuniaolet.wordpress.com |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 13.11.23 |
Pobrań: 20 |
Pobierz () |
13.11.2023 Trafna diagnoza Ambasadora Izraela Yacov Livne o patriotach w Polsce: "Walczą z trz |
Proszę przetłumacz ten wpis ambasadora Izraela.
Link
Link
Link
Link |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 13.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
14.11.2023 Jak Kaczyński i Morawiecki likwidowali Polskę lamentując później nad tym, co sami zrobil |
WSTĘP
Kosmiczna hipokryzja partii PIS oraz małość duchowa (brak odwagi, charakteru i formatu intelektualnego) JK oraz kompletna amoralność jego wybrańca (MM) doprowadziły nas na wyspę... Ventotene. Prawie nikt z wierzących w PIS tego nie przyzna. Ludzie nie lubią aż tak się mylić...
No cóż... PIS to żadna prawica, to ZP (Zjawa Prawicowa). Sugestywna. Profesjonalna zjawa (s y m u l a k r u m). MM to doskonały anestezjolog. Anestezjolog, który dokładnie wie, kto robi w Europie tę operację na państwach narodowych i jak temu komuś zrobić dobrze uchodząc przed swoimi za Konrada Wallenroda. Prezes zajęty bagnem jatek i walk partyjnych nie ma czasu wiedzieć, co się w ogóle dzieje na świecie ani dlaczego tak się dzieje. A poza tym związany jest wiarą w historyczną wielkość swego brata jako herolda traktatu lizbońskiego. Sytuacja bez wyjścia. Klasyczna tragedia na kanwie syndromu sztokholmskiego. UE tłucze J. Kaczyńskiego czym popadnie i gdzie popadnie a on ją kocha miłością dozgonną. Relacja car-bojarzy schodzi niżej, aż pod strzechy. Tzn. tak jak UE tłucze Polskę i J. Kaczyńskiego, tak sam Kaczyński tłucze i poniża swoich wyznawców. Sprzecznościami, absurdami, mrzonkami i pustym biadoleniem. To jakiś dziwny węzeł psychologiczny: kłębowisko zaspokajania niezdrowych potrzeb w szacie pobożnego patriotyzmu. Monstrum.
Spójrzmy teraz na bardziej systematyczny bilans ?nierządów? ostatniego takiego tria (JK, AD, MM) autorstwa prof. Piotrowskiego:
Link
"Wywiad można obejrzeć powyżej, dla leniwszych poniżej transkrypcja z wypowiedzi prof. Piotrowskiego:
- Warto zapytać czy my tę niepodległość jeszcze właściwie mamy - zaczyna prowadzący, wprowadzając temat.
Zaletą dla sympatyków PiS musi być z pewnością druga minuta materiału, kiedy przed kamerą zwróconą w kierunku rozmówcy, a więc prof. Piotrowskiego, przedefilował jego kot, którego polityk i naukowiec z uśmiechem przesunął, a przecież prezes PiS znany jest z sympatii do kota właśnie. Można nawet powiedzieć, że ma kota, jak wielu innych.
Przedmiotem rozmowy jest projekt zmian w traktatach europejskich, dotyczący ok 60 obszarów. - Czy mamy się czego obawiać? - pyta prowadzący
- Obawy są poważne, ale z drugiej strony droga do ich wprowadzenia jest bardzo daleka. Są to propozycje jednej z 20 komisji parlamentu europejskiego, komisji spraw konstytucyjnych.
Z drugiej strony propozycje zmian zawarte w dokumencie wypracowanym przez komisję są popierane przez większość Parlamentu Europejskiego, bo przez 5 z siedmiu grup parlamentarzystów. Dokument z jednej strony odwołuje się do Traktatu z Lizbony, a w drugim akapicie, do manifestu z Ventotene. To drugie odwołanie jest o tyle istotne, że autorami tego manifestu było trzech intelektualistów: Spinelli, Rosssi i Colorni, antyfaszystów a jednocześnie socjalistów włoskich. Swój manifest opracowali w 1941 w czasie pobytu w więzieniu na wyspie Ventotene.
Socjaliści - antyfaszyści włoscy, zapisali tam - cytat za wikipedią:
"konieczność stworzenia solidnego europejskiego państwa ponadnarodowego jako jedynego tworu zdolnego przeciwstawić się zapędom imperialnym pojedynczych państw narodowych. Według jego autorów unia państw europejskich stanowiła jedyne realne antidotum na triumfujący nacjonalizm epoki faszystowskiej. Nowa władza winna być wyłoniona w wyborach powszechnych i zastąpić państwa narodowe w następujących dziedzinach: finanse, polityka zagraniczna, polityka gospodarcza, obronność."
Naturalną była perspektywa socjalistów włoskich w 1941 roku, we Włoszech Mussoliniego. Byli socjalistami, a więc z definicji mieli nastawienie międzynarodowe i antynarodowe. Byli przeciw faszystom, eksploatującym narodowe i nacjonalistyczne sentymenty i nastawienia. Państwa narodowe, toczą ze sobą wojny, brak państw narodowych, to w ich perspektywie - brak wojny, która wówczas niszczyła Europę.
- Spinelli, pisał, że europejska rewolucja musi być socjalistyczna i proponował likwidację państw narodowych - tłumaczy prof Piotrowski. - A do Spinellego odwołują się obecnie wszyscy w UE, także obecne propozycje zmian traktatowych.
Propozycje zmian traktatów UE to 267 poprawek, zmierzających do likwidacji jednomyślności w wielu (czy wszystkich?) obszarach UE i przeniesieniu punktu ciężkości na instytucje, agendy unijne. Element ideologii postępu zawarty jest w propozycji, by we wszystkich dokumentach traktatowych UE, pojęcie równości kobiet i mężczyzn zastąpić pojęciem "równości płci". Płci obecne w UE jest bodajże 56 - informuje prof. Piotrowski.
- Te zmiany traktatów popierają kanclerz Niemiec i prezydent Francji, a także - co jest niebagatelną sprawą - szefowa Unii Europejskiej Ursula Von der Leyen. Należy przypomnieć, że wszyscy europosłowie za nią głosowali. Także europosłowie Prawa i Sprawiedliwości.
- Ale żeby zlikwidować jednomyślność w Unii, potrzebna jest ta ostatnia, ostateczna jednomyślność. Czyli wszystkie państwa UE muszą się zgodzić. W tej chwili 13 państw unijnych sygnalizuje, że tego tekstu nie poprze, w tym odchodzący rządu PiSu, ale to trzeba jednak zauważyć, że Mateusz Morawiecki jako premier Polski godził się na w s z y s t k o.
- Najpierw zapowiadał, że się nie zgodzi, a potem na wszystko się godził. W związku z tym zachodziło by domniemanie, że również na te zmiany Morawiecki by się zgodził. Bo zgodził się na: Ursulę von der Leyen, zgodził się na całą Komisję Europejską, zgodził się na Fit for 55 [ tzw. zielony ład ], zgodził się na likwidację wszystkich polskich kopalń, zgodził się na europejską strategię gender i zgodził się na piramidę finansową nazywaną KPO, na który to płacimy, a nie dostajemy nic. Dlatego też i na to by się zgodził.
- Paradoksalnie uważam, że większe niebezpieczeństwo przyjęcia tych zmian traktatowych byłoby za rządów PiSu, bo jak powiedziałem Mateusz Morawiecki godził się na wszystko, a pomimo tego, że Donald Tusk jest w samym centrum tego mainstreamu, no to w kraju będzie miał koalicjantów, myślę tu o PSLu, który już zapowiedział, że takich zmian nie poprze.
- Dla establishmentu unijnego, paradoksalnie rzecz ujmując i może tu niektórych nawet zadziwię, ale dla pani Ursuli von der Leyen i całego stablishmentu unijnego, to bardziej wygodnym partnerem był i jest jeszcze Mateusz Morawiecki. Dlaczego? Gdyż Mateusz Morawiecki jako premier Polski zobowiązał się do wszystkiego, wszystko podpisał, wszystkie cyrografy. I to KPO, 750 mld Euro, bez podpisu Morawieckiego, von der Leyen nie mogłaby dysponować tą kwotą. I Morawieckiemu, co ważniejszej Polsce i Polakom, nie daje się nic. Natomiast tutaj, Tuskowi, no coś jednak trzeba będzie dać. Myślę, że jest wiele furtek aby uzyskać jakieś fundusze i sądzę, że o to będzie zabiegał Donald Tusk jako przyszły premier jak zostanie wybrany.
- Ja pisowcom podpowiadałem już od dawna, co trzeba zrobić, żeby natychmiast to odblokować. Idzie o likwidację Izby Dyscylinarnej Sądu Najwyższego. I politycy czy pseudopolitycy PiSu poszli błędną drogą. Moim zdaniem niektórzy to ferajna bezrefleksyjnych dyletantów, a część z nich, na czele z Mateuszem Morawieckim, którego Grzegorz Braun nazywa szachrajem, czyni to cynicznie, po prostu cynicznie.
- Co trzeba było zrobić [żeby odblokować środki z KPO]? Nie reformować Izby, nie nadawać jej jakichś nowych prerogatyw, nazw, coś zmieniać, czy jak inni mówią gmerać. Trzeba było po prostu tę Izbę zlikwidować. Na tydzień przynajmniej. Wysłać notę, że ona jest zlikwidowana i wtedy von der Leyen nie ma ruchu. Trzeba by było odblokować te pieniądze, bo Izba jest zlikwidowana. A tydzień czy dwa później, można było sobie powołać nową.
- Gdzie jest wola, tam jest rozwiązania - jak mówią Anglicy. Ze strony Morawieckiego - moim zdaniem - żadnej woli nie było. Jak będzie wola ze strony Tuska, no to coś dostanie. Ale uczulam na terminy.
- Warto przypomnieć - wtrąca prowadzący - że my chyba spłacamy już ten dług, którego nie zobaczyliśmy.
- My spłacamy dług za Niemcy, za Francję ? odpowiada dalej prof. Piotrowski - za Holandię... Z punktu widzenia Brukseli trudno było sobie wyobrazić większego frajera w cudzysłowie, niż Mateusz Morawiecki. Zostawiam tu cudzysłów, bo moim zdaniem on gra po drugiej stronie i on był najwygodniejszy dla Unii Europejskiej. Nie łudźmy się, Tusk ma tam oczywiście swoje układy, ale jemu coś trzeba będzie dać i jemu w sensie Polsce. Zobaczymy jak to załatwi.
Prowadzący: - Ciekawe też jest czy Prawo i Sprawiedliwość przyłoży rękę do realizacji tych kamieni milowych, które samo podpisywało. Na przykład podatek od aut spalinowych. Możemy sobie chyba wyobrazić taką konstelację polityczną, gdzie Prawo i Sprawiedliwość będzie bohatersko broniło Polaków przed warunkami wynegocjowanymi przez Mateusza Morawieckiego.
- Władza Prawa i Sprawiedliwości osadzała się i osadza na dwóch filarach: na kłamstwie i na przekupstwie. Czyli mogli przekupować media, dziennikarzy, aby utrwalać swoją narrację, ale w chwili gdy odejdą od władzy no to te pieniądze się skończą. No i pozostanie im kłamstwo. Czyli będą brnęli w tę narrację, której nie da się już podtrzymać za pomocą pieniędzy... A tam [wśród kamieni milowych] są takie kwiatki, co nas dotknie najbardziej, czyli de facto: opodatkowanie normalnych aut, a docelowo likwidacja tego typu aut. A jeszcze jest zapis, że dostaniemy dotację na kolej, no ale trzeba będzie opodatkować drogi szybkiego ruchu i autostrady, które w tej chwili nie są płatne. Np. z Rzeszowa do Warszawy przez Lublin można pojechać szybką drogą bezpłatną. Aby uzyskać pieniądze z KPO trzeba będzie wprowadzić opłaty. No to PiS oczywiście okłamuje i okłamywał Polaków, bo przed wyborami zapowiedział, że autostrady będą bezpłatne, a z drugiej strony podpisuje, że te które są bezpłatne, będą płatne. Więc myślę, że tutaj się zaplątał w swoich kłamstwach. I tak to bywa, że jak już raz zacznie się kłamać, to później jest problem, żeby to wszystko odkręcić.
- Jak ludzie zobaczą do czego zobowiązał się Mateusz Morawiecki na blisko 500 stronach.Zobowiązywał się, tam bodajże strona 91, 92, do tej równości płci wszędzie. A w wypadku, gdyby ktoś zarzucił nam, że ta równość płci, nie jest jest przestrzegana... to można tam te środki cofnąć. To spadnie na następców, a śledząc poczynania pijarowe PiSu to oni będą mówić, że to nie oni, to Platforma.
Prowadzący: Czy można wyjść z Unii?
- No tak, ale Mateusz Morawiecki i większość sejmowa w tym pisowcy przegłosowali w polskim Sejmie decyzję Rady z 14 grudnia 2020 w sprawie zasobów własnych UE, w której zobowiązaliśmy się płacić, spłacać tę pożyczkę [chodzi o środki KPO] czyli zostaliśmy wplątani w tę pożyczkę, do 31 grudnia 2058 roku [to jest maksymalna data najpóźniejsza]. Więc czy w Unii Europejskiej będziemy, czy z niej wyjdziemy, to rząd PiSu tak nas urządził, że jesteśmy uwikłani finansowo w spłaty do 2058 roku.
- Przypomnę jeszcze artykuł 2 ustęp 4, gdzie w tej perspektywie finansowej Mateusz Morawiecki zgodził się na Radzie Europejskiej, a posłowie PiSu nad tym głosowali, że obniża się składkę członkowską do 2027 roku pięciu krajom, w tym Niemcom rocznie 3 mld 671 mln, co w perspektywie budżetu siedmioletniego daje obniżkę 25 mld 697 mln Euro. I ostatnie zdanie z tego akapitu: Te obniżki są finansowane przez wszystkie państwa członkowskie [w tym Rzeczpospolitą].
- Czyli, gdybyśmy zdecydowali o wyjściu z UE w przyszłym roku od 1 stycznia, to i tak będziemy płacić za Niemcy, za Danię i będziemy płacić za zaciągniętą pożyczkę, z której nie mamy nic, do końca grudnia 2058 roku."
Linki:
https://www.youtube.com/watch?v=LKPhexct76Q
https://www.funduszeeuropejskie.gov.pl/media/109762/KPO.pdf
https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:32020D2053
Źródło: https://www.salon24.pl/u/zbyszeks/1338714,dla-von-der-leyen-morawiecki-byl-wygodniejszym-partnerem |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 14.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
15.11.2023 Nazistowska Ukraina i syjonizm jako formy obronne globalistycznego neoliberalizmu |
Prawda jest taka, że wołamy dzisiaj "in our thousands, in millions we are all Palestinians", ale przecież tak naprawdę nas tam nie ma. Nie żyjemy w mordowanej, bombardowanej, ścieranej z powierzchni ziemi Gazie.
Obce, okupacyjne państwo nie odcina światła i wody w naszych domach, nie potrzebujemy paszportu, żeby pójść do pracy, a w drodze do niej nikt nas nie zrewiduje, nie opluje i nie znieważy, nie pobije, nie aresztuje i nie zastrzeli.
Syjonizm jako żydowski nazizm
Jeszcze nie, bo w rzeczywistości nazizm i faszyzm nie są jakimiś patologiami liberalizmu, jakąś złą na niego odpowiedzią. Państwo nazistowskie (bo przecież syjonizm jest tylko żydowską odmianą nazizmu) to stadium obronne neoliberalnego, globalnego kapitalizmu, przywoływane, gdy ten ugina się przed kolejnym nieuchronnym kryzysem. To jest prosta linia, nawet, jeśli teraz jej nie widzimy: populizm, ograniczanie praw pracowniczych i związkowych, stygmatyzacja całych grup obywateli ("foliarzy", "ruskich agentów", "hołoty na 500+", "bogaczy w SUVach", związkowców, górników czy pielęgniarek, którym uda się wyrwać na wczasy), szowinizm, wreszcie autorytaryzm, faszyzm i wojna, wojna w nieskończoność i przede wszystkim przeciw cywilom, przeciw niewinnym, to wszystko tylko metody maksymalizacji kapitalistycznych zysków.
Wojna w Palestynie, wojna trwająca od 1948 roku, to tylko element strategii eskalacyjnej globalnego kapitalizmu, który po raz kolejny poprzez mnożenie frontów odwraca uwagę od własnych problemów wewnętrznych. Izrael jest w tym sensie forpocztą tego, co w obecnym systemie globalnym najgorsze i najbardziej destrukcyjne. Walka ludu palestyńskiego jest zatem naszą wspólną walką, dlatego chociaż nie ma nas w Gazie - wszyscy czujemy się dzisiaj Palestyńczykami!
Syjonizm jako inspiracja dla anglosaskiego imperializmu
Syjonistyczna agresja to także kwestia szczególnej odpowiedzialności brytyjskiej polityki. Spotykając się niemal w rocznicę niesławnej Deklaracji Balfoura, musimy jasno powiedzieć, że nie byłoby permanentnego kryzysu na Bliskim Wschodzie, Nakby, wojen i ludobójstwa - gdyby nie polityka brytyjska.
To Lord Palmerston jeszcze w 1840 roku zapowiedział stworzenie nowego Syjonu, oczywiście jako miejsca i organizacji pomagającej realizować interesy Imperium Brytyjskiego. Brytyjska administracja, armia i wywiad nie wahały się zdradzić swoich arabskich sojuszników, którzy walnie przyczynili się do brytyjskiego zwycięstwa nad Turcją na Bliskim Wschodzie. Nowy podział kolonialny Palestyny, Transjordanii i Syrii walnie przyczynił się do rozpoczęcia syjonistycznej kolonizacji tych terenów, a sam Izrael został pomyślany jako anglosaska kolonia, dzięki której będzie można do woli dzielić i rządzić, skłócać żyjących dotąd w pokoju Żydów i Arabów. To Imperium Brytyjskie zasiało ziarna nienawiści, których zatrute owoce rosną do dziś.
Partia Pracy pod sztandarami Bandery i Syjonu
Ale trucizna działa w obie strony. W wyniku wojny w Palestynie i syjonistycznej agresji zatruta jest także polityka brytyjska. Pod hasłem walki z antysyjonizmem ogranicza się w UK wolność słowa i swobodę debaty naukowej. Labour Party stała się nie tylko partią wojny, ale i partią wojującego syjonizmu, co prowadzi ją do postępującej dezintegracji.
Pod kierunkiem sir Keira Starmera Labour najpierw zastąpiła czerwone sztandary niebieskimi, następnie niebiesko-żółtymi, a teraz wznosi bezwstydnie syjonistyczne flagi z błękitną gwiazdą, te same, pod którymi rzeźnicy Benjamina Netanyahu mordują cywilów w Gazie.
Poparcie Labour Party najpierw dla ukraińskiego nazizmu, a dziś dla syjonizmu, to hańba i wstyd dla wszystkich ludzi o lewicowej wrażliwości. Co bowiem z tego, że skompromitowani torysi w końcu oddadzą władzę, gdy na ich miejsce przyjdą tacy sami miłośnicy morderców?
Holocaust Palestyńczyków
Wpływowa amerykańska dziennikarka Ann Applebaum (żona aspirującego do powrotu do MSZ III RP Radka Sikorskiego) napisała po kijowskim Euromajdanie, że w interesie anglosaskim jest kreowanie i popieranie "nawet skrajnego, ale w sumie korzystnego nacjonalizmu na Ukrainie".
Wiemy doskonale jak taki "fajny", prozachodni ekstremalny nacjonalizm można nazwać prościej: to nazizm. Do niedawna słyszeliśmy też, że możliwy jest "pozytywny syjonizm", taki, który znajdzie drogę do pokojowego porozumienia z Palestyńczykami. Dziś widzimy, że takiej opcji nie ma, a Izrael jest państwem nie tylko zbrodniczym, ale także coraz bardziej autorytarnym.
Wszyscy widzieliśmy na pewno filmy dokumentujące brutalność izraelskiej policji i wojska wobec ortodoksyjnych żydów protestujących przeciw polityce władz. Często słyszymy, że "Izrael jest ostoją demokracji i zachodniej tolerancji na Bliskim Wschodzie", ale dziś już nie da się ukryć, jaka jest prawda. Syjonistyczny Izrael jest państwem nazistowskim, a Gaza to współczesny obóz zagłady.
Jestem Polakiem, urodziłem się i przez wiele lat mieszkałem w Lublinie, mieście, w którym podczas II wojny światowej niemieccy okupanci zlokalizowali Konzentrationslager Majdanek, drugi co do wielkości niemiecki nazistowski obóz zagłady, dlatego umiem rozpoznać holocaust, gdy go widzę. I w Palestynie widzę właśnie Holocaust Palestyńczyków.
UK mogło podczas II wojny światowej zbombardować tory do Auschwitz, Majdanka i innych obozów śmierci, mogło zrobić dużo więcej, żeby przerwać i zapobiec Shoah, o którym informował bez skutku polski ruch oporu.
UK nie zrobiło nic. A teraz jest o wiele gorzej; UK i NATO nie tylko nie przeciwdziałają holocaustowi Palestyńczyków, ale także odpowiadają za współudział w ludobójstwie. To zbrodnia przeciw ludzkości, ale to nawet więcej, to błąd, który cały świat prowadzi kolejny krok bliżej do III wojny światowej.
O niemożliwości wojny światowej
W 1913 roku świat był przekonany, że zagrożenie wojną jest zupełnie niemożliwe, co wiązano z postępem cywilizacyjnym, rozwojem nauki, a zwłaszcza systemem międzynarodowym opartym o tzw. koncert mocarstw, konferencje międzynarodowe, podczas których imperia kolonialne dzieliły się globalnymi strefami wpływów.
Jednak w rzeczywistości pod skórą tej rzekomej belle epoque tliły się niepokonane sprzeczności i konflikty klasowe, światłe umysły już dostrzegały widmo kryzysu, przewyższającego wszystkie dotychczasowe problemy kapitalizmu. Ale kapitalizm zawsze stara się uciekać do przodu, ewoluuje się, zmienia, byle tylko kontynuować swój podstawowy cel: nieograniczoną, nieskończoną akumulację, uzyskiwaną dzięki wyzyskowi i opresji klasy robotniczej.
I właśnie, żeby ci ciemiężeni i wyzyskiwani nie dostrzegali swoich okowów, wywoływano demony szowinizmu i militaryzmu. Wojna światowa oznaczała nie tylko nowe, gigantyczne zyski. Była także wielkim spuszczeniem krwi ludowej, uwolnieniem emocji i najniższych ludzkich instynktów, w wyniku którego robotnicy i chłopi angielski, niemieccy, francuscy, rosyjscy mordowali siebie nawzajem, zamiast zwrócić broń przeciw swoim prawdziwym wrogom: kapitalistom, plutokratom i skorumpowanym przez nie rządom imperialistycznym.
Bolszewickie wyjście poza schemat
109 lat temu nawet ogromna część europejskiej lewicy dała się ponieść fałszywym, szowinistycznym i pseudopatriotycznym emocjom, dołączając powszechnie do obozu globalnej wojny. Ci nieliczni, wzywający do pokoju, do opamiętania, do rozwiązywania prawdziwych, nabrzmiałych problemów społecznych, byli mordowani, jak Francuz Jean Jaurres albo więzieni, jak Szkot John Maclean.
Wojna, rozpoczęta pod pretekstem drugorzędnego incydentu na dalekich Bałkanach, objęła niemal całą Europę, znaczną część kolonii w Afryce i Azji, pochłaniając blisko 14 milionów ofiar. Wojna, w której zagrożenie rok wcześniej jeszcze niemal nikt nie wierzył...
Faktycznie tylko jeden znaczący ruch społeczno-polityczny od początku sprzeciwiał się wojnie, słusznie widząc w niej tylko kolejny etap kapitalizmu i imperializmu. Tylko bolszewicy od początku pryncypialnie potępili prymitywny szantaż szowinistycznego imperializmu, użyty by wciągnąć narody do wojny. I tylko bolszewicy postąpili w zgodzie z najlepszym interesem globalnego proletariatu, wdrażając w życie program: "wojna pałacom - pokój chatom!".
Nie ma bowiem innej słusznej walki niż wojna uciśnionych przeciw wyzyskującym, walka tych, którzy nie mają do stracenia nic, prócz swoich okowów - z tymi, którzy mają wszystko. Nasz, polski narodowy stosunek do tamtych wydarzeń wiąże się oczywiście z naturalną priorytetyzacją kwestii niepodległości, z pierwszeństwem w naturalny sposób przyznawanym naszym narodowym interesom. Jednak patrząc obiektywnie nawet i my, narodowcy polscy, powinniśmy docenić konsekwencję i bezwzględną logikę rewolucji bolszewickiej.
"Pokój, Ziemia i Chleb"
Dziś, spotykając się kilka dni po 106 rocznicy rewolucji październikowej, nadal znajdujemy aktualnym tę część jej programu, wyrażaną (inna rzecz, na ile szczerze) hasłem "Pokój, Ziemia i Chleb". Wojna, jeszcze wczoraj niewyobrażalna, dziś jest codzienną rzeczywistością Ukraińców i Palestyńczyków. Ziemia, wody, zasoby naturalne są przedmiotem narastającej akumulacji. Obserwujemy przejęcie ukraińskiej produkcji rolnej przez globalne korporacje, takie jak Bayer-Monsanto, DowDuPont / Corteva i BASF. Legendarnie żyzny ukraiński czarnoziem ma dziś produkować sztuczne toksyny w interesie globalistów.
Podobnie rzecz się ma ze złożami gazu w szelfie morskim Strefy Gazy, nad którymi bezpośrednią kontrolę chcą przejąć syjoniści, czy z ideą budowy alternatywnego kanału między Morzem Śródziemnym i Czerwonym właśnie przez terytoria, na których syjoniści dokonują ludobójstwa i przeprowadzają czystki etniczne Palestyńczyków.
Również dążenie do dalszej koncentracji jest jednym ze znaków rozpoznawczych globalnego neoliberalizmu, konsekwentnie konstruującego kolejne oligopole. W Polsce państwo jednym ruchem rozwiązało w 1944 roku problem własności rolnej i w tej kwestii zadziwiająco zgodni byli zarówno rządzący wówczas komuniści, jak i antykomunistyczna opozycja i podziemie.
Tymczasem np. w Szkocji, będącej moim drugim domem, nadal 432 rodziny posiadają ponad połowę prywatnej ziemi, podczas gdy tylko mniej niż 12 000 hektarów (0,1% całej ziemi upranej) należy do wspólnot. Postępuje akumulacja przez wysiedlenie, a globalny kapitalizm posługując się wojną z powodzeniem wraca do metod prymitywnej akumulacji, ogarniając kolejne dziedziny naszego prywatnego życia.
Program leninowski nie jest więc dziś abstrakcją, pomnikiem przeszłości, ale realnym odniesieniem dla wielu ruchów realnie rewolucyjnych na całym świecie. I znowu, niezależnie od polskich rachunków z bolszewizmem, ten fakt musimy po prostu uznać, najlepiej mierząc się przy okazji z refleksją czy peryferyjnej, półkolonialnej Polsce na pewno po drodze akurat z sytymi i wyzyskującymi (także i nas!) imperiami i tyranami współczesności...
Psy łańcuchowe anglosaskiego imperializmu: banderyzm i syjonizm
Tym bardziej, gdy mierzymy się dziś powszechnie również z wzrastającym nazizmem. Nazizm jest zawsze ostatnią bronią kapitalizmu. Dziś globalny neoliberalizm wezwał na pomoc dwa swoje historyczne psy łańcuchowe: żydowski faszyzm, czyli syjonizm, i ukraiński nazizm, czyli banderyzm.
W strefie Gazy i całej Palestynie od 1947 roku trwa ludobójstwo, obecnie eskalowane ewidentnie syjonistyczną prowokacją. Podobnie przejęcie Ukrainy przez Zachód naznaczone jest ludobójstwem. Prowokacje w Kijowie w lutym 2014 roku, całopalenie w Odessie, 2 maja 2014 roku; atak wojsk kijowskich na mieszkańców Donbasu, w wyniku którego zginęło i zostało rannych ponad 20 tysięcy osób.
Wojna na Ukrainie jest częścią globalnej wojny z nazizmem, a ta jest przejawem globalnej wojny peryferii z neoliberalnym rdzeniem. Na Ukrainie ma ona szczególnie ostry przebieg, w realiach autorytarnej władzy oligarchów i kompradorów, którzy odmawiają zwykłym Ukraińcom podstawowych praw, nawet tych formalnie gwarantowanych wcześniej pod rządami liberalnej oligarchii po 1990 roku, pracownicy są eksploatowani bez nawet teoretycznego już prawa do oporu, a jednocześnie miliony ukraińskich imigrantów zasilają rezerwową armię pracy m.in. w Polsce, ale także w krajach zachodnich. Wywiera to także obiektywnie negatywny wpływ na położenie rodzimych pracowników, znowu prowokując konflikty etniczne w miejsce solidarności społecznej przeciw systemowi wyzysku.
Internacjonalizm a polska idea i akcja narodowa
Cykliczność kryzysów kapitalizmu i imperializmu już dawno okazała się być koniecznością, podobnie jak i nasz obowiązek stawiania czynnego oporu. Wyzwolenie Ukrainy od nazizmu jest więc dziś nie tylko kwestią ukraińską, ale także sprawą głęboko internacjonalistyczną, a przecież nie ma prawdziwego internacjonalizmu bez uznania i wzniesienia własnej sprawy narodowej. Właśnie więc jako polscy narodowcy powinniśmy dziś rozumieć ponad wszystko, że tak, jak nasi dziadowie pokonali nazizm, zatykając sztandar na gruzach Kancelarii Rzeszy w Berlinie, tak dziś znów wspólnym wysiłkiem i współpracą zniewolonych całego świata - musimy to zrobić: w Kijowie i Tel Awiwie.
Dlatego właśnie musimy mówić nie dla wojny, nie dla NATO i anglosaskiego imperializmu, nie dla nazizmu i nie dla syjonizmu. Ukraina i Palestyna będą wolne!
Konrad Rękas
Na podstawie wystąpień wygłoszonych w imieniu ruchu No2NATO na 'National March for Palestine' w Londynie 11 listopada 2023 r. oraz w ramach konferencji 'The Struggle Against Banderite Fascism and the Future of Ukraine' zorganizowanej 12 listopada 2023 r. w Londynie przez International Ukraine Anti Fascist Solidarity.
https://myslpolska.info |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 15.11.23 |
Pobrań: 18 |
Pobierz () |
15.11.2023 Umowa koalicyjna, czyli raport ambasadora |
Jeśli tak zwana umowa koalicyjna, podpisana przez kilka partii z "bastionu demokracji", to zbiór frazesów i pobożnych życzeń, to jednak punkt pierwszy, mimo pewnego kamuflażu, jest bardzo precyzyjną i konkretną deklaracją.
Wynika z niego, że nowy rząd zamierza kontynuować niekorzystną dla Polski politykę wschodnią, jako walkę z wyimaginowanym wrogiem - oczywiście z Rosją.
Zgubna kontynuacja
Jeśli w początkowym okresie Specjalnej Operacji Wojskowej taką naiwną postawę można by jakoś usprawiedliwić, to dziś absolutnie nie. Wtedy ukraińska nachalna i prymitywna propaganda zdominowała prawdę i nawet poważni ludzie uwierzyli w "zbrodnię" na Wyspie Węży oraz w kolejne kreacje rzeczywistości.
Dziś wiedza na temat wojny i niuansów międzynarodowych jest o wiele większa, więc chęć kontynuowania PiS-owskiej polityki przez nową koalicję, pokazuje brak wiarygodności i hipokryzję pretendujących do władzy liderów. Bo przecież od dawna twierdzili, że trzeba odsunąć PiS od rządzenia, by przerwać ich zgubne działania.
Ale jeszcze przed przejęciem władzy deklarują, że nie chcą lub nie mogą prowadzić suwerennej polityki zagranicznej, tylko taką, która jest zbieżna z interesami USA, czyli że będą gorliwymi kontynuatorami zgubnych działań Jarosława Kaczyńskiego. Warto pamiętać, że w UE są państwa bardziej samodzielne niż Polska rządzona przez kolejne kompradorskie ekipy.
Etatowy wróg Polski
Robienie z Rosji etatowego wroga Polski jest merytorycznie nie do obrony. Nie mamy z nimi żadnych starych czy nowych spraw spornych. Rosjanie nie przejęli za bezcen polskiego przemysłu, jak też nie kontrolują polskiego systemu bankowego - krwiobiegu gospodarki. Nie zniszczyli polskiego handlu, tworząc na terenie RP tysiące wielkich marketów - nie płacąc przy tym podatków. Rosjanie tylko sprzedawali nam tani gaz i ropę.
Ale administrującym Polską politykom to się nie podobało, więc naprawili swój błąd i teraz kupujemy znacznie drożej. Czy lud się z tego cieszy? Na pewno cieszą się nowi producenci i dostawcy paliw. Oczywiście nie istnieje żadne zagrożenie bytu państwowego Polski ze strony Rosji. Nie można racjonalnie uzasadnić, że Rosjanie chcą "poić swoje konie w Wiśle". To tylko wymysł wielu tępych propagandzistów, tych samych, którzy w ostatnim roku wielokrotnie ogłaszali śmierć Władimira Putina.
Dla porównania, Alain Delon podczas swojej wieloletniej kariery aktorskiej umierał na ekranie ponad dwadzieścia razy, Władimir Putin w rojeniach naszych "ekspertów" przebije aktora za kilka miesięcy.
Największy PiSowski przewał
Polityka walki z Rosją to wymierne, gigantyczne, straty dla Polski. Według różnych szacunków, poświęciliśmy na to 70 - 100 mld EUR i dwóch Polaków zabitych na terytorium swojego kraju przez siły zbrojne Ukrainy. Oczywiście w zamian nic nie uzyskaliśmy, bo niczego nie można było uzyskać. Bez wątpienia zyskały na tym koncerny zbrojeniowe i paliwowe, o co zapewne chodziło od początku.
Donald Tusk i spółka obiecują, że jak przejmą władzę, to rozliczą wszystkie przewały PiS, wymieniając wybory kopertowe, respiratory itp. To w porównaniu z aferą kijowską są drobiazgi. Największym pisowskim przewałem jest wyprowadzenie z budżetu Polski kilkudziesięciu miliardów euro i przekazanie ich kijowskiemu reżimowi. Nie twierdzę, że każda złotówka, która została przekazana na Ukrainę to przewał. Jesteśmy w UE, więc to zobowiązuje nas do respektowania wspólnie podjętych decyzji. Skoro była decyzja o pomocy, to musieliśmy się wywiązać. Ale nic ponadto!
Niestety, my byliśmy nadgorliwi i daliśmy Wołodymyrowi Zełeńskiemu wielokrotnie więcej niż to wynikało z naszych unijnych zobowiązań. To, co było ponad unijne zobowiązania, jest zwykłym rabunkiem na polskich obywatelach. Trzeba ze smutkiem dodać, że przy akceptacji większości okradzionych obywateli. Kompradorscy zarządcy dość skutecznie wytworzyli u większości Polaków syndrom sztokholmski.
Oczywiście nowa ekipa nie rozliczy tych pieniędzy, tylko jak sama deklaruje, będzie szła drogą wyznaczoną przez Kaczyńskiego. Liderzy pretendujący do przejęcia władzy zawsze akceptowali ten kierunek i aktywnie popierali PiS w transferach polskich pieniędzy na Ukrainę. Pamiętam jak ponad rok temu Włodzimierz Czarzasty nawoływał, że Polska musi być nadgorliwa w pomocy dla Ukrainy.
W objęciach ambasadora
Bez wątpienia ambasador USA w Polsce jest z takich postaw bardzo zadowolony i może meldować w Waszyngtonie, że sprawy polskie idą zgodnie z planem. Ów ambasador jest chyba dla niektórych polskich polityków promotorem rozwoju ich osobistych karier politycznych. Tuż po wyborach, młoda gwiazda z PO, Kinga Gajewska, opublikowała na FB zdjęcie z opisem "Świętujemy z Ambasadorem USA w Polsce Markiem Brzezińskim i jego partnerką Olgą. Dziś akurat bal urodzinowy Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, ale powodów do świętowania jest o wiele więcej?. Na fotce jest ambasador z partnerką i posłanka Kinga z mężem. Fotka ma charakter wybitnie prywatny.
Odebrałem ten lans "gwiazdy od Tuska" z pewnym zażenowaniem, wszak zażyłość polskich elit z ambasadorami obcych mocarstw ma w Polsce jednoznacznie negatywne konotacje. Taki sposób uprawiania polityki był zwłaszcza popularny w drugiej połowie XVIII wieku. Jednak nie należy się dziwić młodej posłance, że korzysta ze swoich "5 minut". Wszak wśród naszej klasy politycznej dominuje pogląd, że nie kwalifikacje, dokonania czy pracowitość są atutami danego polityka, tylko jego serwilizm. Tym dalej polityk zajdzie im ważniejszemu panu służy.
Epatując prywatną zażyłością z ambasadorem USA, Gajewska z jednej strony zachowuje się jak mała dziewczynka, a z drugiej strony pokazuje polskiej czerni sejmowej, że należy do elity polityków. Ale ambasadorowie obcych mocarstw zawsze lubili infantylizm polskich elit. To im po prostu ułatwiało pracę.
Link
Kinga Gajewska z Markiem Brzezinskim
Oczywiście nasuwają się tu skojarzenia z balladą Jacka Kaczmarskiego Rejtan, czyli raport ambasadora, która kończy się taką frazą:
"Skłócony naród, król niepewny, szlachta dzika
Sympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse
Dlatego radzę, nim ochłoną ze zdumienia
Tą drogą dalej iść, nie grozi niczym to
Wygrać, co da się wygrać! Rzecz nie bez znaczenia
Zanim nastąpi europejskie qui pro quo!"
Uniknąć losu peryferii
Bezmyślna zapowiedź kontynuowania polityki wrogości wobec Rosji, świadczy o zależności wobec suzerena zza oceanu i archaicznego myślenia. Już nawet w mediach głównego nurtu coraz śmielej pisze się, że ukraińska ofensywa to porażka, a zachodnich czołgów, podobno niezniszczalnych, niewiele już zostało w boju. Nawet publikacja, że Ukraińcy giną masowo nie skutkuje nazwaniem autora ruskim trollem.
Tak zwany kolektywny Zachód zdał sobie chyba wreszcie sprawę, że polityka wschodnia ostatnich dwóch lat jest jego spektakularną porażką, kosztującą obywateli tych państw gigantyczne pieniądze. Jeśli przed 24 lutego 2022 roku przystąpienie Ukrainy do NATO było choć teoretycznie możliwe, to dziś już nie. Zatem Rosja osiągnęła swój podstawowy cel strategiczny.
Państwa będące protektorami Ukrainy w znaczący sposób nie osłabiły militarnie i gospodarczo Rosji, zatem swojego głównego celu nie osiągnęły. W tych obszarach już się nic nie zmieni, a czas działa na korzyść Rosji. To jedne z wielu widocznych elementów świadczących o zmianie wektora zachodniej polityki i przygotowaniach negocjacji pokojowych, a potem normalizacji stosunków z Rosją.
Tusk i jego koledzy z koalicji, są nadal mentalnie w 2022 roku, a może nawet w 2014 roku na Majdanie. Tylko nie wiem czy tym w Kijowie, czy w Odessie - gdy Ukraińcy żywcem palili ludzi.
Wyjątkowo są teraz potrzebni profesjonalni politycy, a nie propagandyści żywcem wyjęci z Biełsatu. Zawodowcy którzy posprzątają ten bałagan i wreszcie zadbają o Polskę i UE. Nie licząc Ukrainy, która przez możnych tego świata jest traktowana instrumentalnie, z podmiotów międzynarodowych biorących aktywny udział w wojnie, to Polska jest największym przegranym i poniosła relatywnie najwyższe koszty.
Na drugim miejscu jest Unia Europejska jako całość. Zbliżamy się do momentu, że zdrenowana z pieniędzy UE zostanie ze zrujnowanym sąsiadem Ukrainą - niezdolną do samodzielnego funkcjonowania. Czy były "prezydent Europy" ma jakiś pomysł na nową sytuację?
Jeśli UE nadal będzie się upierała przy swojej bezrefleksyjnej wrogości wobec Rosji i miłości do Ukrainy, to będzie jej pierwszy krok do samounicestwienia jako projektu wspólnotowego. Krok do upadku "Cesarstwa Zachodniorzymskiego - bis". Dziś, jak nigdy od zakończenia II wojny światowej, jest potrzebna w całej Europie współpraca gospodarcza. W całej Europie, czyli razem z Rosją i Ukrainą. Inaczej jako kontynent i wspólnota staniemy się dość szybko peryferiami świata.
Cezary Michał Biernacki
https://myslpolska.info/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 15.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
15.11.2023 "Bydle, nie człowiek" zostało Marszałkiem Sejmu. Głosami Konfederacji |
"To jest bydle, nie człowiek, pies, a nie polityk".
Taką bezlitosną ocenę wystawił swego czasu pewien, aktualny poseł KO. Komu? Hołowni.
Właśnie jesteśmy świadkami pierwszego politycznego targu Konfederacji, która zawierając niepisany pakt z "trzecią drogą do przepaści" zagłosowała na Hołownię współmianując go "Marszałkiem Sejmu". Co zyskała Konfederacja?
Podczas głosowania tylko jeden poseł zachował się zgodnie z moimi oczekiwaniami i był nim Berkowicz, który zagłosował przeciw Witek i przeciw Hołowni.
Bosak za Hołownię
Link
Bosak za Hołownię? Czy można to jakoś obronić? Czy traktowanie Sejmu jako zbiorowiska gorszego sortu błaznów, idiotów i cynicznych hochsztaplerów złagodzi ocenę? Niewykluczone, że taka właśnie będzie wykładnia w kuluarach Konfederacji. "Taka jest polityka". Targ przy stoliku, który miał zostać wywrócony.
Nowo mianowany Hołownia jakiś czas temu zasłynął swoją osobistą wizją Sądu Ostatecznego podczas którego ludzie mają być sądzeni przez... świnie. Uściślając - będą to zmartwychwstałe świnie, które zostały zjedzone przez ludzi. Nowa Eschatologia przypadła do gustu wegetarianom na całym świecie, a nawet i dalej. Mam na myśli również wegetarianów niepraktykujących, próbujących od pewnego czasu wprowadzić do swojego jadłospisu robaki. Nie jest łatwo. Te zbierane z podłoża lub ze śmietnika nie mają atestu, lecz hodowane i mielone na mączkę mają mieć systematycznie polepszaną jakość.
Nowo mianowany zapowiedział już "śniadania z marszałkiem", ciekawe z jakim menu? "Dołownia", tak go nazywam, dał się poznać jako wyznawca i praktyk logiki wielowartościowej, optując za koniecznością likwidacji gotówki, stwierdzając za jakiś czas, że jest temu przeciwny, co nie oznacza, że tego nie popiera, rekomendując jej ostateczną likwidację.
Jak widać, na terenie Polin działa skutecznie fabryka produktów politycznych o mechanizmie klocków lego dostosowanym do percepcji tubylców. Klasyk nazwałby takie zjawisko "struganiem z banana" lub uruchomieniem kolejnej marionetki. Ku chwale Ojczyzny bez granic.
CzarnaLimuzyna
--------------------------------------
Jak widać Bosak idzie drogą Andruszkiewicza, za 4 lata zniknie, chyba że kariera w PiS mu się zamarzy. Po co komu jakiś kolejny pajac z kolejną partyjką pieprz... w kółko o demokracji. Mają już swoich. Pan Mentzen też się już chyba przejadł ze swoimi niskimi podatkami i chyba to piwo nie najlepiej na niego wpływa. Ambitny przeciętniak Wipler zdaje się ich urabia jak chce, według być może wytycznych, jakie sam otrzymał. Rozwałka Konfederacji jak się patrzy. Za to pan Braun ma czystą kartę i nie sądzę żeby się zeszmacił. Tez jestem ciekawy co on tam pocznie. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 15.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
16.11.2023 Konfederacja NIE zachwiała "bandą czworga" |
Lider Konfederacji Sławomir Mentzen wielokrotnie zapowiadał, że jego ugrupowanie idzie do wyborów, by "wywrócić stolik". Obiecanki cacanki, a głupiemu radość, więc nagrania z szumnymi deklaracjami zrobiły na TikToku zawrotną karierę. I na tym się skończyło. Nienaruszona "banda czworga" świetnie się trzyma.
PO, PSL, SLD, PiS i ich przystawki - zostały przy korycie. Starym zwyczajem zamieniają się rolami - teraz tamci znowu będą rządzić, a ugrupowanie Kaczyńskiego wraca do roli opozycji. Nic się nie zmieniło od czasów układu zawartego przy Okrągłym Stole, który poprzedziło chlanie wódy w Magdalence.
Na wybory nie poszłam, gdyż gardzę demokracją - ustrojem, gdzie głos dostaje niczego nieświadoma większość, która de facto o niczym nie decyduje. Przyznaję jednak, że beneficjenci tego ustroju mają co świętować. Frekwencja okazała się być rekordowo wysoka.
Dla myślącej mniejszości nic się nie zmienia. Nadal trzeba dzielić państwo ze stadem baranów, które w 2020 roku potulnie założyło maski, w 2021 roku bezrefleksyjnie przyjęło szprycę, w 2022 roku wywiesiło na profilówkach flagę Ukrainy, a w 2023 roku okazało solidarność z Izraelem.
Jako że wielu moich znajomych - a także część czytelników - pokładało nadzieję w Konfederacji, to o porażce tego ugrupowania nakreślę słów kilka.
Jeszcze niedawno sondaże wskazywały, że Konfederacja ma spore szanse zostać trzecią siłą w parlamencie, zgarniając kilkadziesiąt mandatów poselskich. Politycy tej partii otworzyli się na młodych i zdominowali media społecznościowe, gdzie lajkom nie było końca. Przez ostatnie cztery lata mieli całkiem dogodne warunki do budowania i poszerzania struktur. Podczas konferencji prasowych czy debat telewizyjnych liderzy Konfederacji wielokrotnie wykazywali się większą inteligencją i elokwencją, niż politycy pozostałych ugrupowań. Konwencje wyborcze organizowali w amerykańskim stylu - co w demokracji ma znaczenie.
Co zatem poszło nie tak, że ostatecznie ponieśli sromotną porażkę? Wbrew obiegowej opinii, nie wpłynęły na to niefortunne wypowiedzi o "zjadaniu psów" czy "kobietach jako części dobytku".
Ostatnie miejsce Konfederacji w Sejmie to "efekt Mentzena" - zadufanego w sobie faceta, który zasłynął z tego, że jeździł po Polsce, by rozpijać młodzież, na czym wypromował sygnowane własnym nazwiskiem piwo, coby zyskać jeszcze więcej hajsu. W imprezach z browarem w tle często towarzyszył mu lalusiowaty Krzysztof Bosak. Przed laty zyskał on ogólnopolską sławę wywijając pośladkami w "Tańcu z gwiazdami".
Do klęski ugrupowania, które rzekomo miało walczyć z systemem, przyczynił się miałki duet Mentzen-Bosak, który zepchnął z podestu wyrazistego Grzegorza Brauna i barwnego Janusza Korwin-Mikkego, bez których w ogóle nie powstałaby Konfederacja.
Jak Mentzenowi i Bosakowi udało się tego dokonać? Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że psychopatia jest bardzo pożądaną cechą w polityce. Być może w definicji tego zaburzenia osobowości kryje się odpowiedź.
Tłumaczenia, że "Braun i JKM są zbyt kontrowersyjni", by pokazywać ich w mediach, to głupota. Przecież Konfederacja zyskała sympatyków właśnie dzięki charyzmatycznym i wyrazistym wypowiedziom Brauna i Korwina.
Znam wielu (byłych?) sympatyków Konfederacji, dzięki czemu jeszcze przed wyborami poznałam powody rozczarowania tym ugrupowaniem. Oto kluczowe w nich.
- Zdradzenie prawicowego elektoratu, na rzecz przypodobania się nijakiemu centrum.
- Wyciszanie Brauna ws. covidozy, który jako jedyny nie założył w Sejmie maski i bezkompromisowo walczył z sanitarnym zamordyzmem.
- Marginalizowanie Brauna i JKM za ich racjonalne wypowiedzi w kwestii polityki wschodniej. Zamiast tego promowanie bełkotu Mentzena i Bosaka o potrzebie wspierania banerowskiej Ukrainy.
- Niedocenianie pracowitych i oddanych "dołów" partii.
- Wypełnianie list wyborczych kolesiami i systemowcami.
- Przyznanie "jedynki" Przemysławowi Wiplerowi, który zasłynął z tego, że - będąc posłem z listy PiS - pijany awanturował przed nocnym klubem i wdał w bójkę z policjantami.
- Schowanie Brauna, mimo iż ma najwięcej sympatyków (a może właśnie dlatego?).
- Wycinanie z list wyborczych niezależnych kandydatów, którzy cieszą się popularnością w internecie, ale nie podobają się mainstreamowi.
- Wywindowanie na "twarz Konfederacji" Sławomira Mentzena, który na fejsbukach i tiktokach robił furorę prowadząc monolog. Problem w tym, że gwiazdor social mediów wraz z rosnącymi słupkami Konfederacji, zaczął prezentować coraz większą butę i pychę. Szczytowym popisem chamstwa była niebywała arogancja, podczas konfrontacji z politycznym przeciwnikiem Ryszardem Petru. Oglądając w internecie nagranie z tego starcia w Poznaniu, przecierałam oczy ze zdumienia. Oto bowiem, na proste pytanie z dziedziny ekonomii, Mentzen nie potrafił udzielić sensownej odpowiedzi, a dopytywany o konkrety, wydarł się na Petru słowami:
"Masz pitbulla, który wygląda jak jamnik, gibasz się jak lewicowy rezus, zachwycasz się panem Kunta Kinte, marnujesz mojemu kumplowi ścieżkę najlepszego proszku, a na koniec chcesz ubić ze mną interes. Po tym, co tu zobaczyłem, nie chcę ubić z panem nawet muchy w kiblu" (cyt. z filmu "Chłopaki nie płaczą").
Grubiańskiemu popisowi Mentzena towarzyszył aplauz i ryki rozwydrzonego tłumu, prawdopodobnie uchlanego piwskiem.
- I wreszcie, strasznym błędem - w oczach świadomych tego typu symboliki chrześcijan - było zwieńczenie konwencji wyborczej Konfederacji dźwiękami piosenki AC/DC pt. "Autostrada do piekła", której słowa brzmią:
"Łatwe życie, wolna miłość, sezonowy bilet na przejażdżkę w jedną stronę. Nie chce niczego. Pozwólcie mi być. Biorąc wszystko bez wysiłku, nie potrzebuję powodu, nie potrzebuję rymu. Na nic bym tego nie zamienił idąc na dno. Czas zabawy. Moi przyjaciele też tam będą. Jestem na autostradzie do piekła, na autostradzie do piekła, autostradzie do piekła. Jestem na autostradzie do piekła. Żadnych znaków "stop" ani limitów prędkości. Nikt mnie nie zatrzyma. Jak koło to rozkręcę. Nikt mnie nie wyprowadzi z równowagi. Hej Szatanie, spłaciłem swoje długi grając w zespole rockowym. Hej Mamuśka, popatrz na mnie. Jestem na mojej drodze do Ziemi Obiecanej."
Cóż pozostaje dodać. Dla Brauna i Korwina - zadeklarowanych monarchistów - to zapewne cenna życiowa lekcja. Tak właśnie wygląda alians z d***kracją.
Agnieszka Piwar |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 16.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
17.11.2023 Trzaskowski poda się do dymisji? Niejasne kulisy spotkania z synem Sorosa |
Żądanie natychmiastowej dymisji Trzaskowskiego po kolejnym skandalu jakim niewątpliwie było spotkanie z Alexandrem Sorosem, byłoby logiczną konsekwencją. Niestety, jak zauważyłem, większość mediów w ogóle o tym nie napisała, a inne ledwie musnęły temat.
Link
O co chodzi?
Pomyślmy: gdyby któryś z polityków spotkał się z wysokim funkcjonariuszem dajmy na to służb specjalnych Rosji lub... lub... i tu spis person non grata nagle urywa się w tajemniczy sposób. Okazuje się, że od pewnego czasu źli terroryści, źli złodzieje, źli zboczeńcy, źli czarodzieje i źli mordercy... masowo przeszli na dobrą stronę.
Albo inaczej: szkody, które nam wyrządzają są... dobre.
W skrócie: Wszystko dzieje się w interesie postępu, demokracji lub obrony wspólnych wartości:
1. faszystowskiej Unii - ooo...
2. rasistowskiego Izraela - uuu...
3. banderowskiej Ukrainy - aaa...
/Dodałem efekt dźwiękowy pochodzący od wyznawców, gdy słyszą o swoich idolach/
Nie zapominajmy też o zmianie klimatu. Nie chodzi w tym przypadku o naturalną emisję CO2, lecz o emisję pogardy i nienawiści wydzielaną przez instytucje antykultury.
Alexander Soros przyjaciel czy wróg?
Zgodnie z ględą - gawędą, Alexander Soros to przyjaciel. Ojciec tego urokliwego młodzieńca założył swoją fundację w Polsce w roku 1988. Ach cóż to był za rok! Rok w którym dopiero były ćwiczone etiudy teatralne reżyserowane przez starszych i mądrzejszych, a działo się to przed uroczystą premierą "Okrągłego Stołu" przy którym kanalie i zaprzedani zdrajcy zamieniali się w "ludzi honoru" (1), a komunistyczni przestępcy i ich konfidenci przygotowywali się po kryjomu wraz z komunistycznymi służbami do "obalenia komuny". Wiadomym jest, że na budowę nowego ustroju, na efekty specjalne, szkolenia w nowym duchu, potrzebne są pieniądze. Dużo pieniędzy. Do tego potrzebna była fundacja. Fundacja dobrego człowieka jakim był miliarder George Soros.
I tak mamy już grubsza omówiony rodowód dobroci oferowanej nam przez spadkobiercę tego przedsięwzięcia, Alexandra - spadkobiercę i spadkobiorców. Oczywiście, ta druga nazwa "nie przechodzi do żadna rubryka. Mądrzejsze jest nie wspomnieć o tym". Link
Link
Alexander Soros z przyjacielem w roku 2018. z okresu kampanii antywęgierskiej, w czasie nieudanych prób wepchnięcia do Węgier rzekomych imigrantów. /Link/
Alexander Soros jest nie tylko dziedzicem fortuny George'a Sorosa, ale co nas w tej chwili najbardziej interesuje, przewodniczącym tzw. Fundacji Społeczeństwa Otwartego (Open Society Foundations). W tłumaczeniu, uwzględniając efekty działania jaczejek ideologicznych związanych z tą fundacją - należy użyć nazwy: społeczeństwa ogłupionego, zdemoralizowanego i bezbronnego - nie potrafiącego określić i pilnować swoich granic. Chodzi o prawdziwe granice na naturalnych obszarach wolności, które są zajmowane przez agresywnego pasożyta jakim jest ideologia neomarksistowska, globalistyczna.
Warto przypomnieć, że były dyrektor tej fundacji publicznie przyznał się do prowadzenia nieuczciwej, stronniczej kampanii przeciwko Węgrom i Polsce. Wyznanie to zostało udzielone w długim wywiadzie przeprowadzonym przez Skype'a i opublikowanym przez węgierski dziennik "Magyar Nemzet". /Polskie Radio/
Podsumowując: Soros jest po stronie wrogów niepodległej Polski. W takim razie dlaczego nikt nie wzywa do dymisji Trzaskowskiego? Co na to słomiani patrioci z PiS i niezłomni Konfederaci na czele z Mentzenem i Wiplerem?
Przypisy:
1. L u d z i e h o n o r u - określenie, którym wybitny przedstawiciel żydokomuny w Polsce, Michnik obdarzył liderów frakcji chamów, Kiszczaka i Jaruzelskiego po zawartym porozumieniu w 1989 roku.
CzarnaLimuzyna
--------------------------------
Maile:
- Na moje oko to rozgrywa się ostatni akt tragedii w naszym kraju.
Pomiot neomarksistowski śmieje się mam prosto w twarz bo wie,że Polacy nic nie zrobią w intencji suwerenności. To koniec, klapa. Jesteśmy w czarnej d..pie. Niech Bóg najwyższy zlituje się nad nami.
- Po rozanielonych oczętach i błogim, tęczowym uśmiechu pana prezydenta można się tylko domyślać, jak owocne było to spotkanie.
- Czy Konfederacja jest produktem służb? Wydaje się, że właśnie służby Konfederacją rozgrywają nas. Dlaczego? Bo najwyraźniej istnieje zapotrzebowanie społeczne na dany rodzaj przekazu.
Są specjaliści od mapowania takich obszarów. I wprowadza się produkt, który to zagospodarowuje. W tym "dziejowym momencie", produktem jest Konfederacja.
|
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.11.23 |
Pobrań: 19 |
Pobierz () |
17.11.2023 Pojechałam do Sankt Petersburga z ważnym przesłaniem |
W dobie szalejącej rusofobii, kiedy za kontakty z Rosjanami można trafić do aresztu, a już na pewno doświadcza się wykluczenia społecznego, postanowiłam wiele zaryzykować, by spróbować przełamać ten impas.
9 listopada, w murach Państwowego Uniwersytetu w Sankt Petersburgu, uczestniczyłam w międzynarodowej dyskusji o tym, jak odzyskać utracone zaufanie, co powinno stanowić podstawę przyszłego dialogu i kiedy zakończy się konfrontacja.
Konferencja pt. "Wielki Bałtyk: dziedzictwo historyczne i kulturowe, specyfika etnokulturowa i edukacyjna", odbyła się w ramach XI Bałtyckiego Forum Rodaków. W dyskusji uczestniczyli przedstawiciele Rosji, Białorusi, krajów bałtyckich i Polski. Wśród delegatów przeważali uczeni i eksperci poważnych instytucji, którzy rozprawiali nad nowymi wyzwaniami. Byłam jedyną osobą z Polski zaproszoną na to wydarzenie.
Przyjęto mnie bardzo życzliwie. Osobiście doświadczyłam tego, że wroga polityka nie musi się przekładać na niechęć między narodami. Dlatego jestem przekonana, że Polacy w każdej chwili mogą rozpocząć dialog z Rosjanami. Podobnie jak z sąsiadami zza Buga.
Na konferencji w Sankt Petersburgu była niezwykle interesująca ekipa z Białorusi. Tak się złożyło, że podczas kolacji miałam wspólny stolik z Białorusinami. To połączenie sprawiło, że stolik nasz zyskał miano "najweselszego".
Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele tracimy, nie utrzymując dobrych relacji ze słowiańskimi narodami - rosyjskim i białoruskim - chowając przy tym jakieś irracjonalne urazy. Najwyższy czas to zmienić.
W trakcie konferencji wygłosiłam odczyt pt. "Ostracyzm wobec polskich dziennikarzy piszących obiektywnie o Rosji. Jak pokonać rusofobię?". Pierwsza część przemówienia została odebrana jako spora sensacja, dzięki czemu przykułam uwagę audytorium. Jednak w moim wystąpieniu kluczowe było to, co przekazałam w drugiej części. Uważam wręcz, że była to najważniejsza misja, jaką do tej pory zrealizowałam w swoim życiu. Poniżej moje przemówienie w całości.
Treść wystąpienia
Szanowni Państwo!
Przyjechałam z Polski, w związku z tym wybaczcie, proszę, jeśli zniekształcę język rosyjski. Jak wiadomo, najlepszym sposobem na naukę języka jest praktyka. Niestety komunikacja między naszymi krajami jest obecnie znacznie utrudniona. Przyczynia się do tego wroga polityka oraz zerwanie połączeń lotniczych z Unii Europejskiej do Rosji.
Wśród moich rodaków panuje obawa, że jeśli podejmą dialog z Rosjanami, to spotka ich za to w Polsce sporo problemów i trudności.
Tacy dziennikarze jak ja - czyli rozmawiający z Rosjanami i piszący obiektywnie o Rosji - doświadczają ogromnego ostracyzmu. Na moim przykładzie pokrótce to zobrazuję.
Zaczęło się od udziału w Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich. W latach 2015 i 2016 pojechałam z polskimi motocyklistami do Katynia i Miednoje, na groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. Na podstawie materiałów zebranych podczas tych wypraw, zrealizowałam dwa filmy dokumentalne oraz napisałam reportaże.
Właśnie wtedy uruchomiono w Polsce nagonkę przeciwko mnie. Osoby, które mnie atakowały, nie doceniły tego, że w moich relacjach przypomniałam o ofiarach terroru komunistycznego. Skrytykowano mnie, bo komuś się nie spodobało, że pokazałam, iż podczas naszych wypraw Rosjanie przyjęli nas bardzo serdecznie. Pokazałam przyjacielskie relacje między naszymi narodami, między normalnymi ludźmi.
Przypuszczam, że niektórych oburzył także fakt, iż w moich relacjach przypomniałam o tym, że naród rosyjski był pierwszą i najliczniejszą ofiarą terroru komunistycznego.
W efekcie, w polskojęzycznych mediach zaczęto mnie określać epitetami: "propagandystka Kremla", "ruska agentka", "szpieg Putina". Proszę mi wierzyć: dla dziennikarza w Polsce jest to jak wyrok śmierci cywilnej, gdyż oznacza wykluczenie z życia publicznego.
Paradoksalnie, ta kampania oszczerstw sprawiła, iż zapragnęłam lepiej poznać Rosję i Rosjan. W związku z czym, w kolejnych latach przeprowadziłam wiele wywiadów z osobami publicznymi z Rosji: dyplomatami, ekspertami, dziennikarzami. Ponadto wielokrotnie podróżowałam do Rosji - do różnych regionów tego kraju ? w celu zebrania materiałów, żeby napisać obiektywne reportaże, jakich brakowało w polskich mediach.
W moich publikacjach nawiązywałam do trudnej historii między naszymi narodami, czyli do tego co nas tak często dzieli. Jednocześnie, starałam się także pokazać niektóre dobre strony, czyli to, co nas łączy. Ponadto próbowałam odszukać możliwe drogi wyjścia z kryzysu.
W efekcie mojego zaangażowania w polsko-rosyjski dialog, doświadczyłam w Polsce absurdalnych ataków. Oto jeden z przykładów. Dyrektor telewizji Biełsat Agnieszka Romaszewska, której mąż został niedawno nowym ambasadorem Polski na Ukrainie, zaatakowała mnie publicznie, kiedy otrzymałam akredytację prasową na Białoruś.
Udałam się na Białoruś m.in. po to, aby wziąć udział w Wielkiej Rozmowie z Prezydentem, podczas której jako dziennikarka z Polski zadałam Aleksandrowi Łukaszence pytanie: "Co jest gotowy zrobić dla poprawienia relacji polsko-białoruskich?".
Przy okazji mojego dziennikarskiego wyjazdu na Białoruś, Romaszewska opublikowała w mediach społecznościowych, mój wizerunek podpisując: "regularnie opłacania moskiewska najmitka". Rzuciła takie kłamliwe oskarżenia, nie mając żadnego dowodu na poparcie swoich słów.
Kolejny przykład. Kilka miesięcy temu pojechałam do Iraku na Międzynarodowy Festiwal Imama Husajna w Karbalii. Zaprosiła mnie tam miejscowa organizacja szyicka. Wyjazd relacjonowałam w mediach społecznościowych. W efekcie pewien popularny w Polsce dziennikarz publicznie zasugerował, że za moim wyjazdem do Iraku stoją... rosyjskie służby specjalne.
W takiej absurdalnej rzeczywistości przyszło mi żyć.
Piętnowanie nasiliło się po 24 lutego 2022 roku. Nigdy nie popierałam wojny na Ukrainie. Jednak wkrótce po rozpoczęciu tzw. "specjalnej operacji wojskowej" - zacytowałam w mediach społecznościowych wypowiedzi dwóch popularnych amerykańskich ekspertów: profesora Johna Mearsheimera, twórcy teorii realizmu ofensywnego oraz Douglasa Macgregora, emerytowanego pułkownika armii USA. Obaj Amerykanie wyraźnie wskazali, że za kryzys na Ukrainie w znacznym stopniu odpowiada ekspansja NATO na Wschód.
Zacytowanie tych konkretnych amerykańskich ekspertów, spowodowało, że spadła na mnie fala hejtu, a atakujący zarzucili mi, że... powtarzam propagandę Kremla.
Podobna nagonka spotyka każdego dziennikarza w Polsce, który obiektywnie pisze o Rosji.
Celem tych ataków jest odbieranie wiarygodności i stygmatyzowanie: "Oto straszny ruski agent".
W Polsce wielu ludzi boi się Rosji. A wystraszonymi ludźmi łatwiej jest sterować.
Jak pokonać rusofobię? Ufam, że jest pewne antidotum.
Znajdujemy się w Sankt Petersburgu. Chcę opowiedzieć o wielkim Rosjaninie i świętym męczenniku, który urodził się w tym pięknym mieście. Mam na myśli Mikołaja II Romanowa, ostatniego cara Rosji, który był także tytularnym królem Polski.
Niedawno zmarł wybitny rosyjski reżyser Gleb Anatoljewicz Panfiłow. Jego ostatnim dziełem był wstrząsający film o zmordowaniu rodziny carskiej przez bolszewików, pt. "Carska rodzina Romanowów". W jednym z wywiadów Panfiłow powiedział: Jestem głęboko przekonany, że skrucha za rozstrzelanie rodziny królewskiej wśród Rosjan jeszcze nie nastąpiła. Piotr I odrąbałby im głowy, utopił ich we krwi i pozostał na tronie. A tu - inteligent, przyzwoity człowiek. On nie był do tego zdolny. I poświęcił siebie, swoją rodzinę... Dzieje się tak wtedy, gdy prawdy moralne wchodzą w konflikt z wymogami prawdziwego życia, okrutnymi i bezlitosnymi!
I co rozbić w sytuacji Mikołaja II? Mówimy o polityce, a ona często wchodzi w konflikt z kategoriami moralnymi, chrześcijańskimi. Po abdykacji już zwykły polityk Mikołaj II stał się niedościgły pod względem moralnym. Stał się, z mojego punktu widzenia, wielki. A cała jego droga krzyżowa mówi o wielkości ducha. Tylko najwybitniejsi ludzie mają taką cierpliwość i taki stopień poświęcenia?.
Męczeńska śmierć Mikołaja II, to straszna katastrofa i punkt zwrotny w historii świata. Dlatego uważam, że przywrócenie jemu należytej czci jest kluczem do wszystkiego. Należy uświadamiać nasze narody, kim naprawdę był ostatni władca Rosji i jaką poniósł ofiarę.
Na koniec chciałabym przytoczyć fragmentem opisu zamieszczonego na jednym z kanałów aplikacji Telegram: "Mikołaj II ze względu na swoją pobożność i moralność, prostotę i skromność, pragnienie przestrzegania chrześcijańskich przykazań i rytuałów stał się obcy otaczającemu go zdeprawowanemu społeczeństwu, pogrążonemu w okultyzmie i masonerii".
Gdyby Polacy znali prawdę o tym najbardziej niezrozumianym rosyjskim carze, to jestem przekonana, że wielu moich rodaków zaczęłoby odchodzić od rusofobii.
Dziękuję Państwu za uwagę.
Autorstwo: Agnieszka Piwar
https://piwar.info
------------------------------
Mikołaj II był dobrym człowiekiem i ojcem rodziny,ale słabym i nieudolnym władcą. Nie starczyło mu siły i zdecydowania aby fizycznie unicestwić bandę żydowskich opryszków i ludobójców nasłanych z Nowego Jorku i Berlina. Za tę słabość krwawo zapłaciła cała Rosja, on sam i jego rodzina, a w szerszej perspektywie cały świat - który zapewne byłby lepszy, gdyby utrzymał się przy życiu i władzy.
W każdym razie nie powinniśmy go jednoznacznie oceniać negatywnie bo nie był przecież zbrodniarzem - tak jak np."Lenin" czy "Trocki" był tylko człowiekiem nie nadającym się w tamtych trudnych czasach do rządzenia Imperium takim jak Rosja. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.11.23 |
Pobrań: 17 |
Pobierz () |
|
|
|
|
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|