Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
11
Download: Gazetka "Wolne Słowo"
03.03.2024 "Ustawa o mowie nienawiści zaraz będzie gotowa"
Od pewnego czasu wiele mówi się na temat powrotu cenzury w Polsce. Wszystko przez ustawę dotyczącą tzw. mowy nienawiści. Jak się okazuje już niedługo może wejść w życie, gdyż Minister ds. równości Katarzyna Kotula poinformowała wszystkich, że jest ona prawie gotowa. Oto, co dokładnie powiedziała.

"Za chwilę zaprezentujemy państwu ustawę o związkach partnerskich, jest polityczne zielone światło, przez wiele tygodni trwały konsultacje ze stroną społeczną, z organizacjami, które przez lata o prawa osób LGBT+ walczyły"

Ponadto już niedługo pojawić się ma ustawa, która będzie pewnego rodzaju cenzurą debaty publicznej. Na jednej z konferencji prasowej Minister Kotula przyznała, że to wiceminister Krzysztof Śmiszek nad nią pracuje. Zaznaczyła, że ustawa ma dotyczyć mowy nienawiści oraz ma poszerzyć kodeks karny wobec kwestii, które są rzekomo istotne dla społeczności LGBT. Dodała, że nie chodzi tu tylko i wyłącznie o orientację seksualną, ale także płeć, czy niepełnosprawność i że będzie gotowa lada moment.

Należy nadmienić, że ustawa ta może uderzyć nie tylko w dziennikarzy i publicystów, ale także w zwykłych ludzi, którzy będą chcieli wyrazić swoje zdanie w Internecie albo publicznie.

https://prawy.pl
-----------------------------
Cenzura istnieje i szaleje - teraz tylko otrzyma silniejsze umocowanie prawne.
Po za tym Polacy sami siebie cenzurują. Wszędzie widać jak działa spirala milczenia. Każdy cytuje telewizor, a ten zabije każdego i każdą prawdę.

Myślę, że warto przytoczyć cytat z książki Making Gay Okay: How Rationalizing Homosexual Behavior Is Changing Everything Roberta R. Reilly: "To prowadzi nas do konkluzji tej smutnej historii i płynących z niej wniosków. W swoich debatach ze Stephenem Douglasem na temat niewolnictwa Abraham Lincoln powiedział, że "nie można logicznie powiedzieć, że ktokolwiek ma prawo czynić zło". Naleganie niektórych homoseksualistów, aby narzucić swoje osobiste moralne zamieszanie - jako "prawo" nakazane przez sądy lub ustawodawców stanowych - ogółowi społeczeństwa, tak aby stało się ono publicznym moralnym zamieszaniem, nie jest jakimś nieszkodliwym kaprysem. Twierdzą oni, że mają prawo czynić zło [rzeczy niewłaściwe], a dokładniej, że zło [rzeczy niewłaściwe], które czynią, jest ich prawem. Próbowałem wykazać, że jest to niebezpieczne nie tylko dla nich."
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 03.03.24 Pobrań: 16 Pobierz ()
03.03.2024 Jak nie "odwołany", to "wykorzystany"
"Czuj się odwołany!". Starsi ludzie być może pamiętają to wezwanie, z jakim zwrócił się Kukuniek do Henryka Wujca, kiedy rozpoczynała się tak zwana "wojna na górze", to znaczy - kiedy w 1990 roku generał Kiszczak postanowił zakpić sobie z Polaków.

Skoro nie chcieli generała Jaruzelskiego, to za pośrednictwem braci Kaczyńskich nastręczył im na prezydenta Kukuńka.

A Kukuniek dlatego zwrócił się z takim wezwaniem do Henryka Wujca, ponieważ był on wprawdzie sekretarzem Komitetu Obywatelskiego przy Kukuńku, ale kibicował Tadeuszowi Mazowieckiemu, który był kandydatem na prezydenta z ramienia Judenratu.

A kibicował, bo - jak mówiono na mieście, trawestując opinię Stefana Kisielewskiego o Władysławie Machejku, że jest to "chłop opętany przez komunistów" - Henryk Wujec jest "biłgorajskim chłopem opętanym przez Żydów", a to za sprawą małżeństwa z Ludwiką Okrent z pierwszorzędnymi korzeniami. Skoro tedy Henryk Wujec kibicował Tadeuszowi Mazowieckiemu, to nie było rady - musiał "poczuć się odwołany".

Przypomniała mi się tak historia i to wezwanie po deklaracji niezawisłego pana sędziego Igora Tulei, że "czuje się wykorzystany". Tym razem nie tyle chodziło o Żydów, chociaż oczywiście o Żydów też, bo w naszym nieszczęśliwym kraju nie dzieje się nic, co nie miałoby albo bezpośredniego, albo przynajmniej pośredniego związku z Żydami. Konkretnie chodzi o "Pegazusa", czyli system totalnej inwigilacji, kupiony przez Polskę w Izraelu, do którego - nawiasem mówiąc - trafiają informacje z inwigilacji.

Przy pomocy tego "Pegazusa" bezpieczniacy podglądali i podsłuchiwali kogo było trzeba - ale to tylko w teorii, bo tak naprawdę, to podglądali i podsłuchiwali, kogo tylko mogli. A kogo mogli? Teoretycznie mogli podglądać i podsłuchiwać takich obywateli, których ktoś starszy i mądrzejszy wskazał im nieubłaganym palcem, ale na których podglądanie i podsłuchiwanie zezwolił im niezawisły sąd.

No dobrze - ale skąd właściwie taki jeden z drugim niezawisły sędzia miałby wiedzieć, kogo pozwolił podglądać i podsłuchiwać, a kogo nie? Wiedzieć tego, ma się rozumieć, nie mógł, bo dysponował tylko takimi informacjami, jakie zechcieli przekazać mu bezpieczniacy. Tym informacjom nie wypadało nie wierzyć tym bardziej, że część niezawisłych sędziów - jak podejrzewam - była zwerbowana w charakterze konfidentów SB jeszcze za pierwszej komuny.

Inną część, mianowicie tę, która w 1990 roku, zaraz po rozwiązaniu PZPR, zakładała sędziowską organizację "Iustitia", podejrzewam z kolei, że była w takim charakterze wykorzystana przez Wojskowe Służby Informacyjne, które w ten sposób miały następny pas transmisyjny bezpieki do wymiaru ludowej sprawiedliwości, a jeszcze inną, tę, skupioną w drugiej postępowej organizacji sędziowskiej "Themis", z kolei podejrzewam, że mogła zostać zwerbowana w charakterze konfidentów przez ABW, która w swoim czasie prowadziła - a może cały czas prowadzi? - operację "Temida", której celem był - a może nadal jest? - werbunek konfidentów w środowisku sędziowskim.

W końcu muszą przecież być jakieś kryteria, na podstawie których, spośród tysięcy absolwentów studiów prawniczych, typuje się kilkuset, którzy dostają się na aplikacje sędziowskie, a potem zostają niezawisłymi sędziami. Z pierwszej komuny takim kryterium była przynależność do PZPR, a przynajmniej do któregoś z tak zwanych "stronnictw sojuszniczych". Mogłem się o tym przekonać w roku 1970, kiedy to prezes Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku, do którego zwróciłem się w sprawie aplikacji sądowej, zadał mi jedyne pytanie - czy należę do partii - a kiedy odpowiedziałem mu, że nie - popatrzył na mnie tak wymownie, że w jednej chwili nabrałem pewności, że ja żadnej aplikacji nie dostanę.

Czy niezawisły sędzia, pan Igor Tuleya, mógł należeć do którejś z tych grup? Już samo zadawanie takich pytań jest niegrzeczne tym bardziej, że pan sędzia Igor Tuleya przez całe lata plasował się na czele białego orszaku męczenników świętej sprawy praworządności, którą podgryzał rząd "dobrej zmiany" pod kierownictwem znienawidzonego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego. Jakże można by podejrzewać o takie bezeceństwa pana sędziego Igorą Tuleyę, którego życiem na bieżąco interesowali się "bankierzy, masoni, kapłani", a przede wszystkim - dygnitarze Unii Europejskiej, niczym "Watykan", który interesował się feldkuratem Ottonem Katzem z "Przygód dobrego wojaka Szwejka"?

No dobrze - ale z drugiej strony musiały być jakieś przyczyny, dla których z wnioskiem o wyrażenie zgody na podsłuchiwanie "Pegazusem" zwrócono się akurat do niezawisłego pana sędziego Igora Tulei. Czy był to przypadek, czy też nie?

Pewności co do tego nie ma tym bardziej, że świętej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski, kaznodzieja kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie zawsze twierdził, że "nie ma przypadków, są tylko znaki". A jeśli był to znak, to o czym mógłby on świadczyć?

Na trop odpowiedzi na to pytanie naprowadza nas mechanizm dobierania Wielce Czcigodnych posłów do komisji zajmującej się bezpieczniackimi watahami. Teoretycznie mają oni te watahy kontrolować, ale nie możemy zapominać, że warunkiem sine qua non wejścia w skład takiej komisji, jest posiadanie certyfikatu dostępu do informacji niejawnych. Takie certyfikaty wystawia ABW. A komu wystawia? Ano - tym do których ma zaufanie, to chyba oczywiste? A jak nazywa się obywatel, do którego ABW ma zaufanie? Po łacinie zaufany, to "konfident".

Tak właśnie w sierpniu 1982 roku tłumaczyłem oficerowi SB, który - po wypuszczeniu mnie z internowania - odbywał ze mną tak zwaną "rozmowę ostrzegawczą" i obraził się, gdy mu powiedziałem, że ja nie byłem, ani nie jestem konfidentem. "Konfident" to po łacinie "zaufany" więc nie ma się o co obrażać.

Dlaczego tedy z wnioskiem o dopuszczenie podsłuchiwania jakichś obywateli przy pomocy "Pegazusa" zwrócono się akurat do niezawisłego pana sędziego Igora Tulei - niech pozostanie wielką tajemnicą. Między innymi dlatego, że znacznie większą konsternację wzbudziła nie tylko wspomniana deklaracja pana sędziego, że "czuje się wykorzystany" ale przede wszystkim to, że obecnie nie jest pewien, czy to on wydał tę zgodę, czy może jednak nie on.

To mi przypomina artykuł koleżanki N. w "Rzeczypospolitej", pod tytułem "Prawdy jak chleba", w którym napisała, że 16 grudnia 1981 roku o godzinie 3 nad ranem podpisała na Rakowieckiej jakiś papier, ale nie pamięta, co to było. Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, bo kiedy o godzinie 3 nad ranem podpisuje się na Rakowieckiej, czy w Pałacu Mostowskich jakieś papiery, to raczej pamięta się to do śmierci.

Skoro tedy niezawisły pan sędzia Tuleya, ozdoba tubylczego wymiaru sprawiedliwości, najpierw sobie przypomniał, że to on zgodził się na podsłuchiwanie "Pegazusem", a potem z godziny na godzinę tracił pewność, to mamy kilka możliwości.

Jedna z nich, to taka, że ktoś z grona mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu, skarcił pana sędziego za niepotrzebną szczerość, która w taką konsternację wprawiła przywracaczy praworządności w naszym bantustanie, a najbardziej chyba Wielce Czcigodnego posła Łajzę, który z tego powodu może przeżyć potężny dysonans poznawczy, graniczący z traumą.

Druga, to taka, że pana sędziego odwiedzić mógł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie, wy chyba sami nie pamiętacie jak to było, prawda? No to tak mówcie: nie wiem, nie pamiętam - bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Czyż w tej sytuacji można się dziwić, że pan sędzia chroni się za murami deklaracji, że "czuje się wykorzystany"? I tak dobrze, że nie twierdzi, że jeśli nawet się na coś tam i zgodził, to przecież "bez swojej wiedzy i zgody".

Stanisław Michalkiewicz
--------------------------
Polak tak się kiwa jak żydowskie wiatry wieją.
Od trzystu lat mamy polskie półetatowe rządy i półetatowe sejmy. Ci co pracują na drugim etacie dbają o żydowskie interesy. Inny interes mają Żydzi amerykańscy, którzy do USA wyemigrowali z Niemiec, potem skumali się z Żydami brytyjskimi, inne interesy mieli Żydzi niemieccy, których w bratobójczych wojnach wymordowano, a jeszcze inne Żydzi rosyjscy a potem radzieccy a inny Żydzi z Izraela.
Wojny światowe toczą się w tym żydowskim kręgu a kto je wygra staje się hegemonem. Wojny te toczą się metodą proxy war. My mieliśmy podwójnego pecha bo: byliśmy w centrum walki Żydów amerykańskich i brytyjskich z Żydami komunistami a potem w europejskim centrum wojny z Osią Berlin-Rzym-Tokio. Teraz znowu mamy pecha, bo hegemonii Żydów amerykańskich zagraża BRICS, z którym graniczymy.
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 03.03.24 Pobrań: 17 Pobierz ()
04.03.2024 Kto pójdzie na wojnę? Polacy od 18 roku życia, Ukraińcy od... 27 lat
Czy wiecie dlaczego młodzi Polacy przeznaczeni na "mięso armatnie" mają pójść na "ukraińską wojnę" od 18 roku życia, a Ukraińcy dopiero od 27 roku życia? To nie rosyjska propaganda. Dopiero od niedawna na Ukrainie jest procedowana zmiana prawa obniżająca wiek ukraińskiego poborowego do lat... 25. /Link/

To kolosalna różnica. Dlaczego młodzi Polacy w wieku 18-25 lat w wariancie wojennym globalistów mają być wysłani na Ukrainę, a w tym samym czasie ich ukraińscy rówieśnicy będą "zadekowani" w Polsce?

Odpowiedź nie jest trudna. Wymiana ludności na podbitym terenie jest starą praktyką wojenną. Ostatnio, na dużą skalę, stosował ją Stalin przesiedlając całe narody, w tym obdarowując m.in. Ukraińców, Litwinów i Białorusinów polskimi miastami wypędzając stamtąd Polaków za zgodą USA i Wielkiej Brytanii.

"Rząd Tuska" nie ma zamiaru polonizować Ukraińców w Polsce. Według planów mają zachować swoją tożsamość, a ci którzy mówią po rosyjsku mają nauczyć się języka ukraińskiego.

Nie mamy zamiaru polonizować ukraińskich dzieci

- mówi Mucha, wiceminister edukacji
Link

To się w głowie nie mieści!

Link
--------------------------
Obawiam się, że tak jak wlekli swoje dzieci do szprycy "bo tak mówili w telewizji" to teraz matolstwo polińskie będzie odprowadzać na dworzec swoich 18 latków, bo "trzeba Polskę obronić przed Putinem". I znów niczego nikomu się nie wytłumaczy, a kto im będzie mówił prawdę tego wyzwą od "ruskich onuc".
--------------------------
Tak wygląda sondaż. Ponad połowa jest na "Nie" /Rzeczpospolita/
Link

Niestety, druga połowa jest na ?tak? lub ?nie ma zdania?. Tragedia. To jest ta część polactwa, którą wymieniono na jeszcze głupszą i jeszcze gorszą niż było za komuny. Bo fakty są teraz jaskrawsze niż były wtedy i trzeba o wiele mocniej ściskać pięść. Ale "otępiało ich serce od nadmiaru sadła" (Ps 119, 70) wskutek "obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych" więc ten dzień spadnie na nich "znienacka jak potrzask" (Łk 21, 25-28. 34-36).

-----------------------------
Piąta kolumna

Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 18 Pobierz ()
04.03.2024 Albo totalitarny "zielony ład" albo odetniemy was od kasy!
Adolf Hitler chciał zjednoczyć Stary Kontynent pod "socjalistycznym przywództwem narodu niemieckiego". Jego plan do złudzenia przypomina założenia, które legły u podstaw Unii Europejskiej.

"Własność prywatna ma być zniesiona lub rozszerzona" głoszą dzisiejsze założenia ideologiczne UE sformułowane na podstawie komunistycznego manifestu z Ventotene...

Kolejną grupą idącą pod nóż są rolnicy, którzy mają potracić swoje majątki i zdolność produkowania żywności. Nie jest to teoria spiskowa, nie jest to również spiskowa, skrytobójcza praktyka, ale oficjalna polityka nazywana "zielonym ładem". Zyskać mają gigantyczne folwarki produkujące niezdrową żywność. Zyska również syfpharma, która wypuści na rynek tysiące nowych "suplementów" i "leków" neutralizujących tragiczne skutki spożywania toksycznej żywności i likwidacji mięsa.

Nazewnictwo używane w propagandzie ?zielonego ładu? nie jest niczym nowym. Hitlerowskie Niemcy budujące Mitteleuropę (ówczesną Unię) również chciały zjednoczyć Europę pod socjalistycznymi hasłami w ramach wspólnoty politycznej, finansowej i prawnej.

"Adolf Hitler chciał zjednoczyć Stary Kontynent pod "socjalistycznym przywództwem narodu niemieckiego". Jego plan do złudzenia przypomina założenia, które legły u podstaw Unii Europejskiej".

To cytat z Rzeczpospolitej z roku 2016, a więc z czasów większej wolności słowa niż obecnie. Dziś właścicielem dziennika jest Soros, zwolennik społeczeństwa bezbronnego i ogłupionego nazywanego "otwartym" i "tolerancyjnym".

Link

"Jestem przekonany, że za pięćdziesiąt lat nie będzie się już myśleć tylko kategoriami krajów - wiele z dzisiejszych problemów będzie wówczas zupełnie wyblakłych i niewiele z nich pozostanie, będzie się również myśleć kategoriami kontynentów i zupełnie inne, zapewne dużo większe problemy będą wypełniać i poruszać myśl europejską". - pisał Joseph Goebbels, duchowy patron dzisiejszej unijnej propagandy.

"Trzecia Rzesza: Europa Zjednoczona pod swastyką" Link

Dziś swastyka została zastąpiona symbolami lgbt, zielonego ładu z odpowiednią treścią ideologiczną: neomarksizmem, pseudoekologią, transhumanizmem, migracją itpg. Zasada ustrojowa pozostała ta sama i jest nią faszyzm: "wszystko w unii, nic poza unią, nic przeciwko unii" z możliwością okresowych koncesji na wolność dla grup uprzywilejowanych i "postępowych".

Polski region ma być połączony z ukraińskim i "zeuropeizowany", ale nie na modłę europejską, bo sama Europa będzie już tylko posteuropejską, akulturową mieszanką nienawidzących się wzajemnie niewolników.

Opracowany w 1943 r. niemiecki dokument propagandowy "Podstawowe elementy planu dla nowej Europy" robi wrażenie, jakby został napisany na jednej ze współczesnych sesji Komisji Europejskiej. Utworzenie wspólnoty celnej, zniesienie granic wewnętrznych, wprowadzenie zasad równości społecznej i ujednoliconych warunków pracy, wspólnej polityki ubezpieczeń socjalnych i zdrowotnych czy w końcu najważniejsze: utworzenie europejskiej unii walutowej zarządzanej przez centralny bank Rzeszy.

Co zrobią polscy rolnicy?

Jedynym skutecznym czyli nie prowizorycznym rozwiązaniem jest wypowiedzenie wszystkich paktów i regulacji klimatycznych - całkowita likwidacja "zielonego ładu", a także odzyskanie państwa polskiego. Fanatyzm polegający na dogmacie redukcji CO2 z poziomu 0,04% w atmosferze do niższego jest postulatem paranoicznym!

Tymczasem agenda globalistów i przy okazji główny ośrodek proniemieckich separatystów - zwolenników traktu rozbiorowego Polski nazywanego nowym traktem UE - rozpoczęła politykę "dziel i rządź" w stosunku do rolników. Polega ona na wykluczeniu z rozmów części delegacji rolniczych oraz na szantażu. Oficjalny szantaż Tuska brzmi "bez zielonego ładu nie będzie dopłat".

Czym w takim razie jest "zielony ład"?

Wbrew propagandzie nie jest programem dbającym o człowieka i przyrodę, lecz antyludzką, toksyczną mieszanką ideologii korzystającej z inspiracji nazistowskiej i komunistycznej

"Każdy kto zakazuje na terenie RP wydobycia węgla, (...) ogranicza hodowlę zwierząt, roślin, uprawę ziemi, każdy jest rodowodem spokrewniony z bestialskimi ideologiami III Rzeszy Niemieckiej" - ks. prof Tadeusz Guz

cdn...

CzarnaLimuzyna
-----------------------------
Link

Hitlerowskie Niemcy budujące Mitteleuropę (ówczesną Unię)

Termin "Mitteleuropa" ma dwojakie znaczenie. Geograficzne, określające tereny tworzące niegdyś Austro-Węgry i sięgające z grubsza od Lwowa po Triest. Miały być one poddawane głębokim procesom asymilacyjnym pod dyktatem Wiednia, jednak wobec klęski Austro-Węgier w 1 wojnie światowej "Mitteleuropa" rozpadła się na szereg państw Europy Środkowej i Wschodniej, które odzyskały niepodległość. Zaś termin polityczny powstał jeszcze w XIX w. jako jedność terytorialna i polityczna regionu środkowoeuropejskiego, wyrażona po raz pierwszy przez ministra austrowęgierskiego von Schwarzenberga w 1848 r. Myśl ta - wobec chylenia się do upadku monarchii Habsburgów - podjęta została jeszcze w czasie 1 wojny przez Niemcy jako koncepcja utworzenia na tym terytorium regionu podporządkowanego państwu niemieckiemu.
Polegać to miało - w typowo teutońskim stylu - nie na asymilacji ale podboju i eksterminacji lokalnych ludów, poddawaniu ich procesom wynaradawiania oraz kontroli urodzeń, łącznie z indukowaną wśród nich biedą i nawet klęskami głodu. Hitlerowcy "wzbogacili" tę ideologię o koncepcję "Lebensraum" czyli "przestrzeni życiowej". Domagała się ona dla Niemiec terenów aż po Ural, kosztem wypędzeń rodzimych mieszkańców i osadnictwa ludności o krwi "czysto nordyckiej".
Jak widać, drapieżna blond-aryjka pani von der Leyen czerpie pełnymi garściami z tej "skarbnicy myśli niemieckiej". Jest to kolejne wycie teutońskiego szakala, jak zawsze złaknionego swej dominacji oraz krwi słabszych i odmiennych od siebie. I jak zawsze w historii, tej hydrze odcięty będzie jej kolejny łeb, być może tym razem po raz ostatni. Ale też jak zawsze - kosztem wielu ofiar, łez i krwi. Nie mamy wyjścia - musimy z tym walczyć, demaskować i piętnować zdrajców, kolaborantów, mobilizować i uświadamiać Polaków jakie śmiertelne zagrożenie nad nami zawisa.
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 16 Pobierz ()
04.03.2024 Globalistyczni szaleńcy z WEF planują w ciągu dekady zniszczyć ludzki świat
"Miliardy bezużytecznych ludzi zostaną zabite i zastąpione awatarami i algorytmami".

Biorąc pod uwagę pełną bezkarność tych szatańskich zbrodniarzy, a nawet ogólnospołeczne wsparcie, plan ten realnie może być wdrożony w tej perspektywie czasowej.

WEF: 'Billions of Useless Humans Will Be Killed and Replaced With Avatars and Algorithms'
Link
Przy tym zbrodniarzu osławiony dr Mengele to chłystek


Klaus Schwab oświadczył, że miliardy "bezużytecznych ludzi" wkrótce po ich śmierci zostaną zastąpione awatarami i algorytmami.

Schwab powiedział Global Shapers, że awatary ludzi będą nadal żyć po śmierci, a ich mózgi będą replikowane przez sztuczną inteligencję.

Raporty Expose-news.com: Powiedział to Global Shapers na kilka miesięcy przed uruchomieniem przez WEF swojej wersji metaświata.

Global Shapers Community została założona przez Schwaba i Światowe Forum Ekonomiczne ("WEF") w 2012 roku. Zrzesza osoby poniżej 30. roku życia, które zostały zidentyfikowane przez WEF jako potencjalni liderzy. [Czyli typowa pralnia mózgów młodym ludziom - admin]

Autor Ernst Wolff uważa, że ??jest to poligon doświadczalny, podczas którego wybiera się, sprawdza i przygotowuje przyszłych przywódców politycznych, zanim zostaną umieszczeni w światowym aparacie politycznym. Przypomina to program indoktrynacji WEF - Młodzi Globalni Liderzy WEF.

"Masz szansę oczekiwać 50-letniej kariery... Może dłużej, dostaniesz jakieś zastrzyki i tak dalej. Nie zapominaj, że Twój awatar będzie nadal żył, a Twój mózg będzie replikowany przez sztuczną inteligencję i algorytmy. Zatem nie wiemy, ale co najmniej 50 lat" - powiedział Schwab Global Shapers podczas prywatnej sesji WEF.

Link

Nie jest jasne, dlaczego uczestnicy Global Shapers na widowni klaskali i śmiali się z pomysłu Schwaba dotyczącego przedłużenia życia za pomocą awatarów, algorytmów i zastrzyków. Jest to naprawdę dystopijny plan, jak wyjaśnimy w dalszej części tego artykułu. Gdyby wiedzieli, co szykuje im Schwab i jego współpracownicy, i mieli choć trochę zdrowego rozsądku i szacunku do samego siebie, zdecydowaliby się rzucić w niego zgniłymi jajkami.

Kilka miesięcy po pozornie zabawnej pogawędce z Global Shapers Schwab ponownie podłączał awatary z pomocą swoich partnerów, Accenture i Microsoft.

W styczniu 2023 r. WEF uruchomiło działającą wersję metaświata Link zwaną Globalną Wioską Współpracy. Na konferencji prasowej Global Collaboration Village Link z Julie Sweet, prezes i dyrektor naczelną Accenture oraz Bradem Smithem, wiceprezesem i prezesem firmy Microsoft, Schwab powiedział:

"Dla mnie [było to] pierwsze doświadczenie z użyciem awatara. Tak szybko się do tego przyzwyczaiłem, że jestem zafascynowany możliwościami, jakie mamy... Dla mnie to kolejny etap, kolejny duży etap rozwoju w wirtualnym świecie. I jesteśmy bardzo dumni, że wspólnie z naszymi partnerami możemy pracować nad stworzeniem pierwszego zastosowania tej technologii dla dobra publicznego."

Link

Metaverse to koncepcja technologiczna skupiona wokół rzeczywistości wirtualnej i rozszerzonej. Ma złowrogą zdolność stać się wylęgarnią cenzury, niepohamowanej inwigilacji i podstępnej formy cyfrowego zniewolenia, przewyższającej wszystko, z czym ludzkość kiedykolwiek się zetknęła. Światowe Forum Ekonomiczne podejmuje kroki, aby przejąć nad tym kontrolę.

Schwab zwięźle przekazał ambicje organizacji dotyczące metaświata podczas przemówienia, które odbyło się w lutym 2023 r. na odpowiednio zatytułowanym Szczycie Rządu Światowego. W swoim przemówieniu Schwab oznajmił, że ci, którzy opanują nowe technologie, w tym metaświata, będą mieli znaczący wpływ na sprawy świata.

"Jesteśmy na początku, jeśli spojrzeć na to, transformacja technologii zwykle odbywa się w formie krzywej S. Właśnie teraz wkraczamy w fazę wykładniczą. I zgadzam się, sztuczna inteligencja, ale nie tylko sztuczna inteligencja, ale także metaświat, nowe technologie kosmiczne i mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, biologia syntetyczna. Nasze życie za 10 lat będzie zupełnie inne, bardzo dotknięte, a kto opanuje te technologie, w jakiś sposób będzie panem świata" - powiedział.

Gdyby wizja WEF zmaterializowała się - szeroko kontrolowany metaświat przenikający prawie każdy aspekt społeczeństwa - niewybrany WEF urzeczywistniłby wizję Schwaba: WEF w jakiś sposób sprawowałby władzę nad światem poprzez swoją rolę w zarządzaniu metaświatem.

Przez cały tydzień, w którym odbywało się coroczne spotkanie WEF w 2024 r., ponad 200 uczestników zaangażowało się w wirtualną wioskę Global Collaboration Village. To zaskakujące, że było ich tak dużo.

Ale z drugiej strony do społeczności Village Partners dołączyło 140 organizacji i być może pracodawcy zobowiązali ludzi do okazania pewnego zainteresowania. W takim przypadku Globalna Wioska Współpracy WEF wydaje się przynosić porażkę. Miejmy nadzieję, że Global Shapers zobaczą to w ten sam sposób.

Dr Ignacy Nowopolski
https://drnowopolskipolskapanorama.home.blog
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 17 Pobierz ()
04.03.2024 Igrzyska nadzwyczajnej kasty
Każdej władzy nepotyzm może się przytrafić. A może też kompleksowa, wielobranżowa ignorancja? Jedni z tym walczą, inni udają, że walczą, a koalicja 13 grudnia podniosła to do rangi cnoty. Nieudaczny pociotek nie jest już strofowany za nieudolność. Przeciwnie, jest za nią nagradzany, niezależnie co spartoli, bo o to właśnie chodzi, żeby w Polsce popsuć wszystko, co tylko możliwe.

Na takim dopiero gruzowisku Niemcy dadzą nam popalić.

Sukcesu pandemii histerii nikt, rzecz jasna, nie przebije.
Ale można sobie poigrać tu i ówdzie, zwłaszcza gdy się jest "nadzwyczajną kastą" od stanowienia i egzekwowania prawa, jak kasta je w danej chwili rozumie. Igrzyska też rozumiane są "nowocześnie". Laury przypadają temu, kto wykaże się największą głupotą. Zamiast medalu otrzymuje się stanowisko ministra od ciepłej wody w kranie.

Te igrzyska wyróżniają się jeszcze innowacją, polegającą na możliwości wymiany zawodników. To tak, jakby szachiście kazano skakać o tyczce.
Lekarzowi powierza się wojsko, a analfabetce resort nauki. Może sama się dokształci? Chyba jednak lepiej nie, bo to groziłoby utratą stanowiska

Małgorzata Todd
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 17 Pobierz ()
04.03.2024 Olaf Scholz i rakiety "Taurus"
Zasadniczo nie piszę o aspektach politycznych wojny o Ukrainę, ale dziś robię wyjątek, bo zagadnienie jest wysoce ciekawe i o militarne aspekty zahaczające.

Agencja TASS podaje:

"Wysocy rangą oficerowie Bundeswehry rozmawiali o możliwości ataku na Most Krymski, w tym przy użyciu rakiet manewrujących Taurus, wynika z zapisu rozmowy opublikowanego przez redaktorkę naczelną kanału telewizji RT Margaritę Simonian. Według Simonian rozmowa odbyła się 19 lutego pomiędzy inspektorem niemieckich sił powietrznych Ingo Gerhartzem, szefem wydziału operacji i ćwiczeń Frankiem Graefe a pracownikami centrum operacji lotniczych Fenske i Frostedte".

Faktycznie opublikowali Rosjanie i rozmowę i stenogram. Ewidentna zdobycz wywiadu, szykuje się skandal dyplomatyczny. Oczywiście w obliczu toczonej wojny, w tym informacyjnej, może być to rosyjska fałszywka, jednak dziś wszystkie główne kanały informacyjne w Rosji serwują to jako news dnia.

Na to nakłada się niedawna odmowa Kanclerza Scholza przekazania Ukrainie rakiet manewrujących Taurus. Kanclerz stwierdził, że wymagałoby to pomocy żołnierzy na miejscu, powołując się na podejście Wielkiej Brytanii i Francji dysponujących własnymi systemami. Scholz ocenił, że pójście w ślady Wielkiej Brytanii uczyniłoby Niemcy "uczestnikiem wojny".

"To broń bardzo dalekiego zasięgu. Tego, co Brytyjczycy i Francuzi robią w celu kontrolowania lotu rakiet do celu, nie można zrobić w Niemczech. I każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z tym systemem, wie o tym" - tłumaczył Scholz. Dodał, że jest "zaniepokojony brakiem równowagi" pomiędzy tym, czego naprawdę potrzebuje Kijów, a dyskusjami na temat dostaw pocisków Taurus.

Po tej wypowiedzi wybuchł skandal, bo kanclerz Niemiec tym samym ujawnił, że na Ukrainie są specjaliści wojskowi z Francji i Wielkiej Brytanii i to oni obsługują rakiety manewrujące Storm Shadow i SCALP-EG , którymi lotnicy Ukraińskich Sił Powietrznych rażą cele na obszarze kontrolowanym przez Rosję, w tym na Krymie.

Wywołało to falę oburzenia w kręgach lobujących w kwestii pomocy militarnej Ukrainie. Były przewodniczący komisji obrony brytyjskiej Izby Gmin Tobias Ellwood, stwierdził: "Wypowiedź Scholza to rażące nadużycie informacji wywiadowczych, użyte celowo, aby odwrócić uwagę od niechęci Niemiec do uzbrojenia Ukrainy we własny system rakietowy dalekiego zasięgu. Bez wątpienia zostanie to wykorzystane przez Rosję".

Teraz nie przypadkiem strona rosyjska ujawniła dziś zdobyte nagranie niemieckich wojskowych. W tle francuski dziennik ?Le Monde? pisze o tym, że Francja rozważa wysłanie żołnierzy sił specjalnych Francji na teren Ukrainy. Mówiąc oględnie, stawka się podwyższa a wojna o Ukrainę eskaluje.

Krzysztof Podgórski
https://myslpolska.info
------------------------------
Ponieważ na Zachodzie rządzą psychopaci i ludzie nieobliczalni, pełnoskalowa wojna niestety jest możliwa. A swoją drogą co teraz rozważa towarzysz premier Tusk? Czy inny towarzysz - prezes Kaczyński poprze tego pierwszego?
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 16 Pobierz ()
04.03.2024 Rzesza buduje armię
Czego jak czego, ale refleksu niepodobna odmówić ani francuskiemu prezydentowi Macronowi, ani niemieckiemu kanclerzowi Scholzowi.

Jeszcze nie przebrzmiał klangor podniesiony po deklaracji Donalda Trumpa, że Ameryka nie tylko nie będzie bronić tych państw NATO, które nie chcą przeznaczyć na obronę co najmniej 2 procent PKB, ale, że on, jako przyszły prezydent USA, nawet będzie zachęcał Rosję, żeby zrobiła z nimi porządek - a już obydwaj przywódcy wystąpili z inicjatywą, którą zarówno Niemcy, jak i Francja pielęgnując w sercach od 30 lat.

Donald Trump jest wprawdzie człowiekiem krzykliwym, ale przysłowie powiada, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Coś jest na rzeczy, zwłaszcza gdy przypomnimy, ze w Ameryce trwa właśnie kampania wyborcza na prezydenta, więc pretendenci każdego dnia muszą wystąpić z jakąś rewelacją, żeby suwerenowie o nich nie zapomnieli.

W ogóle to okazało się, że niezależnie od tego, co tam pretendenci do urzędu prezydenta opowiadają, w Ameryce objawiła swoją niezwykłą moc sprawczą 36-letnia panna Taylor Swift, która według TVN jest "jedną z największych gwiazd na Ziemi, a może nawet największą". Podobno to ona zdecyduje, to znaczy - jej poparcie - o tym, kto zostanie prezydentem, toteż nic dziwnego, że wszyscy pretendenci, jeden przez drugiego, jej się podlizują.

Co prawda Janusz Korwin-Mikke głosi teorię, według której kobiety z reguły przyjmują za swoje poglądy polityczne mężczyzn, z którymi akurat się bzykają. A panna Swift - jak sugerują tamtejsze media, bzyka się z pewnym futbolistą. Jakie on ma poglądy? Kogo popiera? To by warto sprawdzić, bo nigdy nic nie wiadomo.

Wracając do ulubieńców ulicy, to warto przypomnieć, że jak któryś zostanie już wybrany, to przychodzą do niego ważni generałowie z Pentagonu, wysocy rangą bezpieczniacy z CIA i FBI, goldmany sachsy z Wall Street i inni wpływowi Żydowie i powiadają jemu tak: panie prezydencie, my tu prowadzimy takie to a takie tajne operacje, które są w takim to a takim stopniu zaawansowania, więc żeby świat się nie zawalił, to trzeba zrobić to, tamto, a potem jeszcze owamto. W rezultacie ulubieniec ulicy błyskawicznie odzyskuje poczucie rzeczywistości i robi to, co trzeba, a nie to, co tam deklarował, że zrobi.

Inna sprawa, że jeśli pogłoski o decydującym wpływie panny Taylor Swift na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich są prawdziwe, to jest to trochę niepokojące, bo - jak pamiętamy z opery "Rigoletto" Józefa Verdiego, w której śpiewa się, że "la donna e mobile qual piuma al vento", co się wykłada, że kobieta zmienną jest - chociaż nie wiadomo, czy z natury, czy dlatego, że - zgodnie z teorią JK-M - często zmienia dobiegaczy.

Jeśli tedy w państwie, które trzyma palec na atomowym cynglu i w ogóle - ma ambicję pilnowania porządku na całym świecie, tych wszystkich prezydentów wodzi za nos pani, która - tylko patrzeć, jak zacznie doznawać uderzeń gorąca i doświadczać szalenie zmiennych nastrojów - to dobrze to nie wygląda.

Wróćmy jednak do Donalda Trumpa i do jego tromtadrackich deklaracji. Coś może być na rzeczy, bo skoro w marcu ub. roku prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu, to niech się sama broni. Poza tym warto przypomnieć, że od lat 60-tych obowiązuje w Ameryce doktryna elastycznego reagowania, która zastąpiła obowiązującą za prezydentury Dawida Eisenhovera doktrynę zmasowanego odwetu.

W chamskim uproszczeniu doktryna zmasowanego odwetu głosiła, że w razie czego walimy ze wszystkiego co mamy, a wygrał ten, kto przeżyje. Kiedy jednak w latach 60-tych Sowieciarze zaczęli rozbudowywać swój arsenał jądrowy, to wyjaśniło się, że nie przeżyje nikt.

W tej sytuacji Robert Mc Namara, sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy'ego, a potem - Johnsona - wykoncypował doktrynę elastycznego reagowania, która w chamskim streszczeniu sprowadza się do tego, że owszem, haratamy się - ale na przedpolach, taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria.

Dlatego również do NATO powinniśmy stosować zasadę ograniczonego zaufania, między innymi dlatego, że sławny art. 5 traktatu waszyngtońskiego wcale nie wprowadza żadnego automatyzmu reakcji. W rezultacie tak naprawdę, to my nie wiemy, jak w razie czego zachowa się NATO - ale mamy nadzieję, że Putin też tego nie wie. I jak dotąd, to jest jedyna nasza - jeśli można tak to nazwać - gwarancja bezpieczeństwa.

Europeizacja Europy

Jak widzimy, Donald Trump nie powiedział niczego, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Jednak jego deklaracja została z niebywałym refleksem energicznie podchwycona przez francuskiego prezydenta i niemieckiego kanclerza.

Dlaczego? Na pewno składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, ale warto zwrócić uwagę na jedną. Oto od roku 1990, kiedy to Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, stały się, do spółki z Francją, wyznawcami doktryny "europeizacji Europy". Sprowadza się ona do delikatnego, ale cierpliwego i metodycznego wypychania Ameryki z polityki europejskiej.

Dlaczego Niemcy są wyznawcami doktryny europeizacji Europy, to proste, jak budowa cepa. Na skutek dwukrotnego wtrącenia się Ameryki do polityki europejskiej, Niemcy w XX wieku przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, więc trudno im się dziwić, że nie chcą obecności Ameryki w polityce europejskiej, zwłaszcza, jako jej kierownika.

Z Francją sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Pan Piotr Witt w swoich znakomitych "Kronikach paryskich" przypomina, jak to Napoleon sprzedał Stanom Zjednoczonym Luizjanę. Ale - jak wyjaśnia pan Witt - to tylko pewien skrót myślowy, bo tamta transakcja, oprócz Luizjany, obejmowała terytoria na zachód od Mississipi, w stanach Arkansas, Missouri. Iowa i Minnesota, Dakotę Południową, część Dakoty Północnej, Nebraskę, część Nowego Meksyku, Północny Teksas, Oklahomę, Kansas, część Montany, stanu Wyoming, część Colorado, słowem - mniej więcej jedną trzecią obecnego terytorium USA.

Traktat o tej sprzedaży nigdy nie był ratyfikowany przez francuskie Zgromadzenie Narodowe, co było wówczas wymagane, ale Napoleon o to nie zadbał, podobnie jak o odpowiednie wynagrodzenie. Za Luizjanę dostał 5 mln dolarów, a za Nowy Orlean - 10 mln. Dziadostwo.

A przecież na tym nie koniec, bo - jak informuje skrupulatny pan Witt, powołując się na ustalenia historyków amerykańskich - dochodzi do tego jeszcze Alaska. Otóż podczas wojny secesyjnej dwie eskadry rosyjskiej marynarki, dowodzone przez kontradmirałów: Lesokowskiego i Popowa, wspierały rząd federalny USA, blokując na Atlantyku dostęp do Ameryki statkom angielskim i francuskim, które wspierały Konfederację.

Aby wynagrodzić Rosji tę fatygę, Kongres wykombinował fikcyjne wynajęcie Alaski od Imperium Rosyjskiego na 99 lat. Czek na 7,2 mln dolarów jest zatem opłatą za wynajęcie, a nie za kupno. Jak twierdzi pan Witt, Amerykanie pokazują rzekomą kopię aktu sprzedaży - ale oryginału nikt nie widział.

Do tego dochodzą przyczyny natury psychologicznej. Francja ma duszę kobiety i to w dodatku - szalenie ambitnej - toteż nie może przebaczyć Ameryce, że w XX wieku dwukrotnie widziała ją w sytuacji bez majtek - że o przyłożeniu amerykańskiej ręki do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego nie wspomnę. Toteż i Francja jest wyznawczynią doktryny europeizacji Europy.

Trójmorze

Skoro my to wiemy, to i amerykańscy twardziele też to wiedzą i wcale nie chcą dać się z Europy wypchnąć. W tym celu Donald Trump, który - jak pamiętamy - ściął się na Twitterze z francuskim prezydentem Macronem, w lipcu 2017 roku w Warszawie powiedział, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że USA będą go wspierały.

A wspomniane ścięcie polegało na tym, że uzasadniając potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, prezydent Macron powiedział, że są one potrzebne do obrony Euroopy - między innymi przed Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Trump ze zdumieniem odpowiedział, że USA nigdy na Europę nie napadły, dodając złośliwie, że gdyby nie Ameryka, to Francuzi w Paryżu uczyliby się po niemiecku.

Na takie dictum francuski premier poradził mu, żeby nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy. Oooo - jak tak, to zaraz we Francji podniósł się bunt "żółtych kamizelek", z którym do dzisiaj trudno sobie poradzić.

Dlaczego prezydentowi Trumpowi tak spodobało się Trójmorze? Jeśli Ameryka nie chce pozwolić, by Niemcy i Francja wyrzuciły ją z europejskiej polityki, to musi mieć w Europie jakieś miejsce, gdzie mogłaby pewnie oprzeć się obydwiema nogami. Takim miejscem może być Europa Środkowa zorganizowana w polityczny organizm w postaci Trójmorza - z Ameryką, jako protektorem tego przedsięwzięcia. Tak rozumiane Trójmorze godziłoby w trzy ważne interesy niemieckie: podważałoby niemiecką hegemonię w Europie, blokowałoby budowę IV Rzeszy, no i umożliwiałoby państwom Trójmorza uwolnienie się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt "Mitteleuropa" z 1915 roku.

Toteż trudno dziwić się Niemcom, że jesienią 2017 roku, kiedy wydawało się, że Trump będzie rządził dłużej, zgłosiły akces do Trójmorza, no a teraz - że w zamian za amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu - co wszelkie mrzonki o Trójmorzu absolutnie wyklucza - sprzedały strategiczne partnerstwo z Rosją.

Palec na atomowym cynglu

Od 1990 roku, kiedy Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, co pewien czas puszczały balony próbne w postaci projektu europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Za każdym jednak razem taki balon próbny spotykał się ze stanowczym amerykańskim "niet!" - z wyjątkiem prezydenta Obamy, który nie wyrzekł tego zaklęcia. Skąd to amerykańskie "niet"?

Kiedy w 1949 roku Amerykanie, pragnąc jakoś zrównoważyć presję Stalina na Zachodnią Europę, postanowili odtworzyć państwo niemieckie, a w roku 1954, kiedy zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy - na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii - nie byli pewni, czy Hitler nie zmartwychwstanie.

Tedy na wszelki wypadek, gdyby Hitler chciał zmartwychwstać, kiedy w roku 1955 utworzyli Bundeswehrę, wkomponowali ją w całości w struktury NATO, za pośrednictwem których do dzisiaj zachowują nad nią surveillance. Pomysł utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO jest zatem pseudonimem wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli.

Ale nie tylko o to chodzi. Niemcy do dzisiaj nie mają broni jądrowej i to nie dlatego, że nie mogłyby zbudować własnego arsenału jądrowego, tylko dlatego, że Amerykanie nie pozwalają. Toteż Niemcy przez całe lata wspierały gospodarkę francuską, żeby się nie załamała pod ciężarem kosztów budowy arsenału jądrowego. Dlaczego? Ano, Niemcy są państwem poważnym, więc inwestowały w Francję, by pewnego dnia i one mogły położyć palec na francuskim atomowym cynglu.

Trump jest dobry na wszystko

No i właśnie krzykliwy Donald Trump wygłosił swoją deklarację. Dla Niemiec i Francji stała się ona prawdziwym darem Niebios. Jeśli nie teraz - to kiedy; jeśli nie my - to kto? - zdawali się mówić panowie Macron i Scholz. Mając ważne do listopada amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu, mając deklarację Donalda Trumpa, a przy okazji - wojnę na Ukrainie, gdzie w dymach z niej bijących każdy może uwędzić swoje półgęski - biorąc do towarzystwa Donalda Tuska, któremu to oczywiście szalenie zaimponowało ("chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany"), ogłosili pilną potrzebę "uzbrojenia Europy" w ramach "trójkąta weimarskiego".

W takim trójkącie, podobnie jak w trójkącie małżeńskim, zawsze ktoś jest dymany, więc doproszenie do towarzystwa Donalda Tuska wyjaśnia, że kandydatem do dymania jest oczywiście Polska, której wyznaczono zadanie wojowania z Rosją w sposób nie rodzący żadnych zobowiązań dla NATO. Nie tylko Donald Tusk pękał z dumy. Również Włodzimierz Cimoszewicz, zarejestrowany przez SB pod pseudonimem "Carex" raduje się na widok, że "Tusk jest równym partnerem Scholza i Macrona". Rozumiem, że "Carex" nadal jest w służbie i że wykonuje kolejne zadanie - bo byłoby niegrzecznie przypuszczać, że jest tak mało kumaty.

No dobrze - a co by było, gdyby zamiast Donalda Tuska rządził w Polsce Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński? Byłoby tak samo, a może nawet jeszcze gorzej, o czym świadczy wywiad z Jarosławem Kaczyńskim z roku 2017, gdzie zwierza się on ze swojej "koncepcji" - co wskazuje, że mógł zapatrzyć się na Kukuńka, któremu "koncepcje" lęgną się w głowie jak króliki.

"Koncepcja" Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że Unia "zmniejszyłaby interwencje w sprawy poszczególnych państw, ale stałaby się za to prawdziwym supermocarstwem z prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej".

Dlaczego dysponując "prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej" Unia Europejska miałaby się powstrzymywać przed interweniowaniem w sprawy poszczególnych państw członkowskich, zwłaszcza kierowanych przez swoja agenturę, kiedy nawet nie mając takiej armii bez ceregieli interweniuje - tego już Naczelnik Państwa nie wyjaśnił, potwierdzając w ten sposób opinię, że wprawdzie jest wirtuozem intrygi, ale takim, co zawsze potyka się o własne nogi.

Stanisław Michalkiewicz
-------------------------------
Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 17 Pobierz ()
04.03.2024 Sensacyjny fragment tajnego raportu dla Kaczyńskiego
Mateusz Morawiecki jest oczywistym obciążeniem dla PiS, realizował plan Tuska i politykę UE niezgodną z programem partii - to tylko niektóre tezy tajnego raportu przekazanego przez Jacka Kurskiego Jarosławowi Kaczyńskiemu. Na końcu artykułu publikujemy wszystkie trzy części raportu.

Tajny raport dla Kaczyńskiego. "Najbardziej sensacyjny fragment"

Teraz Gazeta.pl pochyla się nad, jak to określono, "najbardziej sensacyjną" częścią dokumentu, który pokazuje skalę napięcia między Jackiem Kurskim a byłym premierem, wiceprezesem PiS Mateuszem Morawieckim.

"Jeszcze nigdy w obozie PiS nie pojawiła się tak ostra krytyka pod adresem Morawieckiego. W raporcie Kurskiego i ludzi z jego otoczenia rozdział pt. "Morawiecki" to akt oskarżenia wobec byłego premiera" - wskazuje portal.

"Bezwstydna uzurpacja" Morawieckiego

Powodem uderzenia w Morawieckiego stała się jego deklaracja o chęci ubiegania się o władzę w PiS. Autorzy raportu określili ten ruch jako "dość bezwstydną uzurpację", która "skłania do przekłucia swoistej bańki ochronnej wokół Morawieckiego, którą otoczony był przez ostatnich 6 lat i powiedzenia sobie kilku słów nieoczywistej do tej pory publicznie diagnozy".

"Zgłaszanie się przez Morawieckiego teraz na prezesa Prawa i Sprawiedliwości, tego największego dzieła obozu propolskiego ostatnich 30 lat, partii wielkiego celu, której pierwszy prezes żył i działał wg motta "Warto być Polakiem", jest szyderstwem z dziedzictwa politycznego śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego" - czytamy.

Raport zawiera tezę, że czynienie byłego premiera główną twarzą kampanii wyborczej było "błędem". Choć sama koncepcja w tej sprawie uznano za ambitną, to pomysł nie zakończył się sukcesem. Winą za tą obarczono samego polityka. "Morawiecki miał przekonać do nas Unię Europejską, osłonić reformę sądów, pozyskać centrowy elektorat, w szczególności przedsiębiorców, inteligencję, wielkie miasta oraz niektóre media, czyli generalnie poszerzyć elektorat. Morawiecki ciężaru tego wyzwania zwyczajnie nie uniósł" - wskazano.

"Morawiecki był oczywistym obciążeniem"

Autorzy dokumentu wyrazili przekonanie, że były premier jest bardziej człowiekiem PO, a nie PiS. Dowodem tego mają być zaś taśmy z "Sowy i Przyjaciół", na których zarejestrowano jego wypowiedzi.

Morawieckiego oskarżono wręcz, że jako twarz kolejnych kampanii wyborczych PiS obniżał wyniki partii. Na tym jednak nie koniec. Otoczeniu byłego premiera zarzucono też, że w wyborach w 2023 dostarczało sfingowane sondaże i analizy, które skutkowały wieloma błędnymi decyzjami.

Autorzy zapewnili, że TVP nigdy nie dawała się nabrać na sondaże, które kreowały Morawieckiego na męża opatrznościowego i przyszłego lidera PiS, albo nawet kandydata tej partii na prezydenta. "Odbierany był tu inaczej - jako ekspozytura tamtej strony, świata III RP, w jej dość obcym, banksterskim wydaniu. Co więcej, dla obserwujących na żywo wykresy oglądalności konferencji Morawieckiego w TVP Info, które miały przebieg równi pochyłej, zarzynającej antenę, było jasne, że również w elektoracie PiS wobec Morawieckiego panuje spora nieufność. Morawiecki był oczywistym obciążeniem" - uznano.

Dalej podkreślono, że "w TVP przyjmowano do wiadomości polityczną konieczność utrzymywania premiera, gdy minimalna większość Zjednoczonej Prawicy wisiała na włosku, a Morawiecki zagrożony ewentualną wymianą mógłby łatwo ze swoją grupą większość tę odwrócić".

"Morawiecki realizował plan Tuska": To oznaczało śmiertelną pułapkę dla PiS

Wśród zarzutów pod adresem byłego premiera pojawił się również ten o realizacji planu Donalda Tuska. "Morawiecki uwikłał bowiem cały obóz Zjednoczonej Prawicy w z góry przegraną grę o pieniądze z Unii Europejskiej". Według autorów raportu "dla Kaczyńskiego, była to świadoma lub nie, realizacja planu Tuska, na jego polu i warunkach".

"Wejście Morawieckiego w plan Tuska i ogłoszenie w 2021 r. (dokładnie wtedy, gdy Tusk wracał do Polski zniszczyć PiS), że już mamy "770 miliardów dla Polski" oraz oplakatowanie tą bajką całej Polski plus ogromna kampania spotów w radiu, telewizji i internecie - kiedy realnie guzik aprobaty trzymali w dłoni niemieccy patroni Tuska - było skrajnie nieodpowiedzialne i oznaczało śmiertelną pułapkę dla PiS" - czytamy.

Na długiej liście zastrzeżeń do wiceszefa PiS znajdujemy również zarzuty o realizowanie polityki UE, sprzecznej z programem PiS. Chodzi tu o zgody na politykę klimatyczną, Zielony Ład, Fit for 55 czy mechanizm pieniądze za praworządność. Każda z tych decyzji z osobna powinna - zdaniem autorów raportu - doprowadzić do dymisji Morawieckiego.

W podsumowaniu padły kolejne bardzo mocne słowa. Nawiązano w nim do słynnych słów Stefana Kisielewskiego.

"Kiedy słyszy się teraz, że jeden Mateusz, po przegraniu władzy, szykuje się do przyjęcia prezesury PiS, największego instytucjonalnego dzieła i sukcesu prawicy w wolnej Polsce, a drugi [Matyszkowicz - następca Kurskiego na stanowisku prezesa TVP - przyp. red.], pomimo zdrady ma odpowiadać za nowy główny projekt medialny w opozycji, to mimo, że wypadałoby poprzestać na kulturalnym przywołaniu Cycerona i jego myśli o utwierdzaniu się w błędzie, to jednak samo się tu nasuwa swojskie i rodzime powiedzenia Kisiela: "to, że jesteśmy w dupie to jasne, problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać"" - napisano.

Poniżej wszystkie trzy części raportu, który otrzymał Jarosław Kaczyński:

Tajny raport dot. TVP i PiS (cz. 3) Link
Tajny raport dot. TVP i PiS (cz. 2) Link
Tajny raport dot. TVP i PiS Link

dorzeczy.pl
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 04.03.24 Pobrań: 16 Pobierz ()
20.03.2024 U kresu jedynowładztwa
Przepraszam za tą przerwę, za chwilę własnej słabości. Sam sobie mówiłem - masz swoje lata więc czas odpocząć, dać sobie spokój. Wytrzymałem dwa tygodnie. Córka powtarza bez przerwy - takich jak ja w Polsce dzisiaj jest niewielu a większości Polaków jest wszystko jedno. Ale mnie nie jest wszystko jedno i z pewnością nie jestem jedynym pragnącym prawdziwej Polski. Więc wróciłem.
---------------------------------------

U kresu jedynowładztwa

Kiedy Alexis de Tocqueville przemierzał w latach 30-tych XIX wieku Stany Zjednoczone przyglądając się z bliska charakterystyce tamtejszego społeczeństwa oraz jego politycznych tradycji - zgoła odmiennych od tych panujących wówczas w Europie - zdumiewało go, że system demokratyczny obowiązujący w tym państwie doprowadza je co cztery lata do stanu przypominającego rewolucję.

Niecałe 200 lat później możemy sami przekonywać się raz na jakiś czas co hrabia de Tocqueville miał tak naprawdę na myśli. Każdy rok wyborczy charakteryzuje się tymi pararewolucyjnymi nastrojami - wojenką domową bez szabel, a polaryzacja społeczna podsycana przez partie polityczne i media potęguje między zwolennikami przeciwnych obozów wrogość, wobec której przestaje mieć znaczenie to co tych samych ludzi powinno łączyć.

Polacy w tę obłudną grę demoliberalnego establishmentu dają się wciągać z naiwnością przedszkolaków. Ulegając goebbelsowskiej propagandzie zakłamanych mediów głównego ścieku, pozwalają wprowadzać się w przedwyborczy trans, ślepo wierząc w podstawionych im przez system politykierów, których znają jedynie z występów "w telewizorze" lub z billboardów oszpecających przestrzeń publiczną. Smutnym dowodem na to, że Polacy reagują na propagandowe bodźce niczym pies Pawłowa jest wyborcza frekwencja osiągająca w ostatnim czasie rekordowe wyniki.

Frekwencja wyborcza nie jest bowiem dowodem na to, że społeczeństwo dojrzewa do podejmowania świadomych wyborów, angażuje się w sprawy publiczne, troszczy o przyszłość państwa.

Rosnąca frekwencja przy jednocześnie postępującym ogłupieniu społecznym to jedynie dowód na to, że coraz więcej ludzi politycznie niezorientowanych ulega pod wpływem emocji moralnemu szantażowi demoliberalnych elit i pędzi do lokalu wyborczego w przekonaniu, że podejmuje świadomą i samodzielną decyzję, podczas gdy jest ona niczym innym jak rezultatem uwiedzenia przez propagandę danej partii.

Wkraczając w rok 2023 wkraczamy w okres nowego-starego rewolucyjnego wrzenia, w którym zostaniemy postawieni przed fałszywą alternatywą sprowadzającą się w lokalnych warunkach do wyboru, która z dwóch głównych politycznych mafii ma nas przez następne cztery lata okradać.

Zwróćmy uwagę na to, że choć przez ostatnich 8 lat władzę nad Polską (czysto teoretycznie) sprawował jeden obóz polityczny i tak był to okres niezwykle burzliwy, podczas którego dochodziło do rozmaitych napięć i konfliktów na tle politycznym i społecznym.

Przykład ten pokazuje jedynie, że demokracja liberalna w takim kształcie w jakim funkcjonuje w naszym kraju nie sprzyja w jakikolwiek sposób politycznej stabilizacji państwa.

Podczas gdy teoretycznie wieloletnie rządy jednej partii powinny wprowadzić w sposób funkcjonowania państwa pewną ciągłość i porządek oraz przynieść przynajmniej częściowe uspokojenie nastrojów społecznych, 8 ostatnich lat to jedynie spotęgowanie polaryzacji społecznej przez umiejętne wykorzystywanie strategii "dziel i rządź" i podsycanie nienawistnych nastrojów przez dominujące po obu stronach media.

Pewnego rodzaju cudem można nazwać fakt, że po 8 latach tak fatalnych rządów partia rządząca cieszy się tak ogromnym poparciem społecznym. Równie dużym "cudem" jest fakt tak dużego poparcia dla głównej partii opozycyjnej, która przez te 8 lat w opozycji nie przepuściła ani jednej okazji by się dogłębnie skompromitować. Jesteśmy więc jako społeczeństwo w sytuacji patowej, bo ludziom weszło tak mocno w krew głosowanie na dwie dominujące na scenie politycznej partie, że nawet kiedy partie te prześcigają się w realizacji planów szkodliwych dla państwa polskiego, ich poparcie pozostaje niezmiennie wysokie.

***

Uśrednione wyniki sondaży na początku roku wyborczego wskazują na to, że poparcie partii rządzącej oscyluje w okolicach 30?32%, przy 26?29% poparcia głównej siły opozycyjnej. Nie jest istotne to ile sondaże mają wspólnego z rzeczywistymi preferencjami społeczeństwa - sondaże są bowiem po to, aby te preferencje społeczeństwu narzucić. Nawet więc jeśli sondażownie dopuszczają się skrajnych manipulacji, to społeczeństwo i tak będzie się sondażami ślepo sugerować, a wyniki wyborów będą zwyczajnym odzwierciedleniem wyników sondażowych.

Gdyby komuś naprawdę zależało na próbie "naprawy" demokracji, to pierwszą rzeczą od jakiej powinien zacząć byłoby wprowadzenie całkowitego zakazu publikowania sondaży.

O ile z pojedynczych sondaży nie można wyciągać żadnych konkretnych wniosków, gdyż często są to sondaże "na zamówienie" danego medium sprzyjającego jednemu czy drugiemu obozowi, to stosując metodę analizy długoterminowych tendencji w szerszym spektrum sondaży da się już dojść do pewnych konkluzji. W ten oto sposób możemy dostrzec, że od okresu wrzesień-listopad 2020 (czas ulicznej hucpy po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego), kiedy to poparcie dla PiS spadło gwałtownie na przestrzeni 2 miesięcy (7,9% w ujęciu łącznym sondaży opracowanych przez główne ośrodki sondażowe), wahania poparcia dla tej partii były już stosunkowo niewielkie. PiS w uśrednionym ujęciu nie schodził od tego czasu poniżej 30%, ale nie wzbijał się powyżej 35%. Myślę, że można dość śmiało zaryzykować w tym momencie tezę, że te wspomniane 30% to betonowy elektorat PiS, którego nawet najbardziej absurdalne działania tej partii nie są w stanie zniechęcić do głosowania na nią. Dlatego też, choć do wyborów jeszcze całkiem dużo czasu, ciężko mimo wszystko spodziewać się by te 30%, które nie zniechęciło się do tej pory zniechęciło się tuż przed samymi wyborami.

Z drugiej strony PiS posiada bardzo ograniczone możliwości by odzyskać elektorat utracony lub przekonać nieprzekonanych. W odróżnieniu od kampanii z 2015 roku i tej z roku 2019 partia ta nie posiada już realnej możliwości stworzenia kampanii opartej na narracji pozytywnej, gdyż zbyt wiele problemów dostrzeganych przez społeczeństwo (inflacja, podwyżki cen prądu, gazu, produktów codziennego użytku, opału, paliwa) nagromadziło się na przestrzeni ostatniej kadencji. Z tego też względu PiS najprawdopodobniej swoją kampanię oprze o kwestie związane z bezpieczeństwem narodowym, używając argumentów jakoby zmiana władzy w momencie, w którym "wisi nad nami wojna" byłaby z punktu widzenia społeczeństwa zachowaniem nieodpowiedzialnym, ryzykownym i wprowadzającym w działanie państwa niepotrzebny chaos. Propaganda PiS będzie więc Polakom bez wątpienia mydlić oczy "przyjaźnią" polsko-amerykańską oraz rzekomo rosnącą potęgą militarną państwa - te wyżej opisane tendencje widać zresztą w głównych programach informacyjnych podlegających partii rządzącej.

Jeśli zaś chodzi o Platformę Obywatelską to cieszy się ona tendencją wzrostową na przestrzeni ostatnich miesięcy. Uśrednione wyniki sondaży dla PO wzrosły z 24,3 do 28,9% w ciągu 2022 roku. Podstawowe pytanie to czy Platforma będzie w stanie podtrzymać tendencję rosnącą do wyborów. Wydaje się, że jest to możliwe tylko pod warunkiem stopniowej anihilacji elektoratu Hołowni. Ten z kolei w roku 2022 stanowiło od 12,8% do 10,1% badanych, a poparcie zdaje się powoli zanikać wraz ze stopniowym wygaszeniem ekscytacji "nowym" ruchem, który "nowością" już nie przyciąga. Czego możemy spodziewać się po "liberalnej" stronie opozycji? Z jej punktu widzenia najlepszym rozwiązaniem byłoby nie robić niczego, gdyż kolejne propozycje i pomysły podsuwane przez jej "liderów" w oczach dużej części społeczeństwa jedynie ją kompromitują i utwierdzają ludzi w przekonaniu, że nie warto na nią głosować.

Strategię Platformy Obywatelskiej jest zresztą przewidzieć bardzo łatwo, bo pomimo jej całkowitej nieskuteczności realizuje ją z mniejszym lub większym natężeniem od ośmiu lat - stąd też w jej głównej propagandowej tubie demos będzie karmiony narracją o braku praworządności i widmem "wywalenia" nas z Unii Europejskiej.

Nie można bowiem spodziewać się żadnej konkretnej propozycji programowej od partii, która od 8 lat znajduje się w stanie tak głębokiej intelektualnej stagnacji, że jedyne z czym kojarzą się jej członkowie to mylenie Baltazara z Belzebubem.

Obóz "liberalny" może też bez wątpienia liczyć na gremialne wsparcie wszelkiej maści pseudoautoryterów - zarówno tych lokalnych, jak i "europejskich".

W parlamencie możemy się spodziewać także Lewicy, Konfederacji i PSL. Ta pierwsza od kwietnia 2022 utrzymuje uśrednione poparcie na poziomie 8%, podczas gdy poparcie tej drugiej w analogicznym okresie oscylowało w okolicach 6%. PSL natomiast balansuje na granicy progu wyborczego i być może zmusi to tę partię do poszukiwania możliwego startu w koalicji. Jedynym potencjalnym kandydatem do takiej koalicji zdawałaby się partia Hołowni, która nie ma problemu z "przytulaniem" do siebie polityków o najróżniejszej orientacji politycznej i politycznym życiorysie.

Czy można brać pod uwagę inne warianty koalicyjne lub pojawienie się na scenie politycznej nowych partii? Na ten moment byłoby to wróżenie z fusów - dla opozycji przestrogą w kwestii organizowania takiej koalicji mogą być ostatnie wybory parlamentarne na Węgrzech. Tam lokalna "zjednoczona opozycja" od prawa do lewa poniosła klęskę w starciu z Fideszem Wiktora Orbana. Wydaje się więc, że z punktu widzenia opozycji lepszy będzie start w rozproszeniu. Tworzenie wielkiej koalicji opozycyjnej paradoksalnie mogłoby zmobilizować elektorat PiS i napędzić mu przestraszonych wizją rządów PO i Lewicy niezdecydowanych i obojętnych wyborców. Taki manewr ułatwiłby zresztą PiSowi znacząco prowadzenie kampanii - o wiele łatwiej uderzać w jeden obóz, który jest do tego tak wewnętrznie niespójny.

***

Wspomniany przeze mnie wcześniej uśredniony wynik sondażowy PiS dawałby tej partii około 200 mandatów. Jest to zdecydowanie za mało do sprawowania władzy dlatego jedyną opcją utrzymania się "przy korycie" dla PiS byłaby koalicja z jedną z mniejszych partii. Jedynymi potencjalnymi koalicjantami PiS zdają się być PSL lub Konfederacja (czy też bardziej jej narodowe skrzydło). Problem jest jednak taki, że PSL kolejny raz będzie walczył o być albo nie być, czyli przekroczenie progu wyborczego, a Konfederacja może mieć problem z uzyskaniem 30 mandatów. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że PiS nawet po dogadaniu się z Konfederacją czy PSL nie posiadałby 231 mandatów potrzebnych do uzyskania większości. Nie muszę zresztą wspominać, że na drodze ku koalicji z Konfederacją stałyby zresztą inne przeszkody natury ideologicznej i programowej.

Czyż nie byłoby politycznym samobójstwem partii, której politycy od lat wykrzykują na wiecach "PiS-PO jedno zło" nagłe połączenie sił z jedną z tych "złych" partii?

Wobec tego kolejnym prawdopodobnym scenariuszem zdaje się być rząd koalicyjny Platformy Obywatelskiej, Polski 2050 i Lewicy. Byłby to oczywiście rząd bardzo wewnętrznie rozdarty, który najprawdopodobniej charakteryzowałaby totalna niemoc i inercja, ale zjednoczony pod hasłem odsunięcia PiS od władzy w zasadzie nie musiałby robić nic dla usatysfakcjonowania rzesz swoich fanatyków.

Kluczem jednak nie będzie ani wynik PiS, ani wynik PO, gdyż zdaje się, że partie te nie mają szansy na sprawowanie samodzielnych rządów. Kluczem w nadchodzących wyborach będzie wynik Polskiego Stronnictwa Ludowego i Konfederacji. Szczególnie sytuacja tej pierwszej partii zdaje się być bardzo korzystna. Jeżeli PSL przekroczy próg wyborczy i uzyska kilkanaście mandatów, najprawdopodobniej będą to mandaty rozstrzygające o tym, który obóz uzyska w sejmie większość głosów. PSL będzie więc w takiej sytuacji rozdawał karty bowiem swoje przystąpienie do danej koalicji może uzależnić od tego "kto da więcej". Z punktu widzenia PO i Lewicy byłoby nawet całkiem wygodną opcją oddać PSLowi stanowisko premiera (w domyśle byłby to lider tej partii, czyli Władysław Kosiniak-Kamysz), gdyż wobec nieuchronnych kontrowersji i trudności wynikających z przewodzenia koalicji o tak szerokim spektrum interesów i poglądów łatwo byłoby zrzucić odpowiedzialność na kozła ofiarnego, czyli w tym przypadku premiera z mniejszej partii.

Co w takiej sytuacji może zaoferować PSLowi PiS? O wiele łatwiej podzielić się tortem kiedy stoi nad nim jedynie dwóch, a nie czterech zainteresowanych. PiS w obdzielaniu stanowisk w spółkach skarbu państwa doszedł do takiej perfekcji, że nawet PSL, który przez lata słynął jako Polska Partia Kumoterstwa i Nepotyzmu mógłby się skusić wizją tak szerokiego dostępu do "koryta". Wszystkie scenariusze uwzględniające PSL mają jednak sens jedynie wtedy gdy partia ta do sejmu wejdzie i uzyska więcej niż kilkanaście mandatów.

O wiele mniej prawdopodobny jest udział w przyszłych rządach Konfederacji. Z jej punktu widzenia zarówno koalicja z Prawem i Sprawiedliwością, jak i Platformą Obywatelską mogłaby się okazać - tak jak już zresztą wspomniałem - początkiem jej końca. Bardziej prawdopodobny scenariusz to rozpad Konfederacji po wyborach, a jego przyczyną mogłyby być właśnie różnice dotyczące poglądów na zawarcie koalicji z którąś z dominujących partii. Gdyby np. PiSowi brakowało do objęcia samodzielnych rządów około 10 mandatów, a przykładowo Ruch Narodowy wewnątrz Konfederacji dysponowałby siłą właśnie 10 lub więcej mandatów, PiS bez wątpienia podjąłby się próby dogadania się z tą częścią składową Konfederacji.

Jest jeszcze jeden scenariusz, o którym niejeden publicysta pisał już w poprzednich latach, a który wydaje się być ze wszystkich możliwych scenariuszy najbardziej nieprawdopodobnym. Biorąc pod uwagę fakt, że jak niegdyś powiedział premier Morawiecki "robotnicza myśl socjalistyczna jest głęboko obecna w filozofii Prawa i Sprawiedliwości", przynajmniej jeśli chodzi o zapatrywanie na sposób funkcjonowania państwa z punktu widzenia gospodarczego, występuje pewna oś, na której PiS mógłby dogadać się z post-SLDowską częścią składową Lewicy. Zwłaszcza, że ta też zawsze była łasa na stołki.

***

Bez względu na to kto w wyborach zwycięży i kto utworzy nowy rząd musimy mieć świadomość, że w gruncie rzeczy niewiele się zmieni. Rząd PO i Lewicy bez wątpienia szybko przystąpiłby do realizacji liberalno-lewicowych "postępowych" postulatów europejskiego establishmentu (choć być może u władzy, troszcząc się o słupki sondażowe, partie te wcale nie byłyby z realizacją tej agendy tak śmiałe). Podobnie też rząd PO i Lewicy oznacza całkowitą rezygnację z resztek suwerenności i aktywny udział w projekcie budowy europejskiego państwa federalnego będącego zresztą jednym z fundamentalnych założeń umowy koalicyjnej rządu Olafa Scholza w Niemczech i kierunków wyznaczonych przez Komisję Europejską, będącej przecież w dużej mierze pod kontrolą niemieckich elit politycznych, a z drugiej strony dogłębnie zinfiltrowaną przez polityków na usługach globalistów i wielkich koncernów.

Czyż jednak rządy PiS nie prowadzą nas w tym samym kierunku, lecz w innym tempie? Szczególnie jeśli chodzi o politykę PiS względem Unii Europejskiej ostatnie lata charakteryzują się totalną uległością rządu Mateusza Morawieckiego, który co gorsza uczynił z nas nawet jednego z prymusów transformacji energetycznej pod patronatem globalistycznych elit, świadomie potęgując aktualne i przyszłe gospodarcze i surowcowe problemy państwa polskiego oraz nieuchronne zubożenie społeczeństwa w perspektywie następnych kilku lat spowodowane wzrostem cen oraz inflacji.

Bez wątpienia jednak kolejne lata będą inne od tych ośmiu minionych. Jakikolwiek rząd powstanie po wyborach jego mandat społeczny będzie o wiele słabszy. Będzie on też o wiele bardziej wewnętrznie rozdarty (co jest typowe dla rządów koalicyjnych) lub całkiem bezradny (co charakteryzuje rządy mniejszościowe). Niewykluczone więc, że wyborcza rewolucja roku 2023 to dopiero jedna z wielu, które w następnych latach nas czekają. Jeżeli bowiem nie uformuje się w Polsce trwały rząd po tych wyborach to z dużym prawdopodobieństwem szybko doczekamy się kolejnych.

Paradoksalnie scenariusz słabego rządu mniejszościowego mógłby w tym momencie okazać się dla Polski najbardziej ozdrowieńczym. W takim układzie najprawdopodobniej wiele absurdalnych i niepotrzebnych ustaw, które w dzisiejszych warunkach przechodzą przez sejm w mgnieniu oka, nie miałoby szans na przegłosowanie dzięki czemu my sami moglibyśmy trochę odetchnąć od tej legislacyjnej biegunki.

Znamienne niech będzie, że przez cały tekst nie wspomniałem nawet słowem o senacie. Tam sukces opozycji wydaje się murowany, gdyż znajduje się ona w jeszcze lepszym położeniu niż przy wygranych przez nią wyborach do senatu w roku 2019. Warto się zatem zastanowić nad rolą jaką senat powinien w państwie polskim odgrywać jeżeli wybory do niego nie mają przy dzisiejszym kształcie ustrojowym państwa najmniejszego znaczenia. Senat bez wątpienia mógłby w państwie spełniać rolę użyteczną, lecz nie jako izba klaunów blokujących ustawy, które i tak po kolejnym głosowaniu przechodzą przez sejm. Nie potrzebujemy przecież jako społeczeństwo utrzymywać do tak absurdalnych celów aż 100 darmozjadów.

***

Wszystko wskazuje więc na to, że znajdujemy się u kresu "jedynowładztwa", a najbliższe lata na polskiej scenie politycznej będą charakteryzowały się o wiele większym chaosem niż lata minione. Muszę też z miejsca wyjaśnić, że słowa "jedynowładztwo" w odróżnieniu od rozhisteryzowanych zwolenników opozycji nie użyłem w tym tekście na poważnie, lecz prześmiewczo. Ostatnie lata pokazały, że nawet jeśli w Polsce dochodzi do władzy partia z silnym mandatem społecznym, dysponująca większością w parlamencie oraz urzędem prezydenta, jej uzależnienie od czynników pozapaństwowych ? organizacji międzynarodowych takich jak Unia Europejska czy ONZ, globalnej finansjery oraz koncernów międzynarodowych - jest tak wielkie, że lokalni kacykowie pełnią władzy mogą cieszyć się jedynie we własnych partiach.

Stąd też bez względu na to kto będzie rządził wyzwania, które nadchodzą będą próbą zarówno dla państwa polskiego, jak i całego społeczeństwa. W społeczeństwie nadal istnieje niewielka, lecz stopniowo rosnąca świadomość zagrożenia ze strony utopijnych, globalistycznych projektów firmowanych przez m.in. Światowe Forum Ekonomiczne, ONZ czy Unię Europejską. Choć "agenda" każdej z tych organizacji różni się w pewnych szczegółach i priorytetach, każda z nich otwarcie dąży (i potwierdza to niezliczona ilość dokumentów, książek i wypowiedzi "liderów") do radykalnego osłabienia siły państw narodowych na rzecz organizacji międzynarodowych, a w ostatecznym dla globalistów scenariuszu ich całkowitej likwidacji i wprzężenia w ponadnarodowe struktury quasi-państwowe.

Rządy muszą się również przystosować do tego, że władza przenosi się z graczy państwowych na niepaństwowych. Klaus Schwab, Czwarta rewolucja przemysłowa

Nie uchroni nas przed zubożającą społeczeństwo transformacją energetyczną, ideologizacją i destrukcją prawa, stopniowym ograbianiem z wolności obywatelskich czy likwidacją gotówki żadna polityczna partia, gdyż partie aktualnie istniejące na polskiej scenie politycznej są zbyt słabe i bezideowe by podejmować się walki z instytucjami o stokroć od nich silniejszymi. Kluczowa rola do odegrania w przyszłości spoczywa więc nie na partiach, lecz na społeczeństwie - tylko społeczeństwo świadome swojego położenia, uodpornione na ogłupiającą propagandę i kłamstwa wygadywane przez polityków i tzw. ekspertów od prawa do lewa, będzie mogło stworzyć oddolną presję, stać się siłą, z którą rządzący będą musieli się liczyć.

Na koniec dodam jedynie, że celowo uniknąłem w tym tekście personaliów by podkreślić w ten sposób, że w zdegenerowanym demoliberalizmie nie ma tak naprawdę znaczenia kto stoi na czele danego obozu, lecz kto, a konkretnie jaka grupa interesów stoi za nim. W polskiej polityce nie ma bowiem ani jednej jednostki wybitnej i w III RP nigdy takiej nie było. Nie traćmy więc czasu na rozprawianie o portretach psychologicznych miernot, kłamców czy zdrajców - zastanówmy się lepiej jak przeciwstawić się globalistycznemu taranowi, który lada moment uderzy w nasze drzwi.

Dominik Liszkowski 11 stycznia 2023
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 14 Pobierz ()
20.03.2024 Zagrożenia polskiej suwerenności
Zagrożenia polskiej suwerenności. Część I: Unia Europejska

Społeczeństwo polskie słysząc o zagrożeniach dla polskiej suwerenności i niepodległości instynktownie spogląda na wschód. Mało kto tymczasem zdaje sobie sprawę z tego, że Państwo Polskie nieustannie i konsekwentnie ograbiane jest z kolejnych swoich prerogatyw przez organizacje międzynarodowe, których siedziby mieszczą się w wielkich zachodnich metropoliach.

Na początku krótko odniosę się do wspomnianej kwestii wschodu, czyli kwestii rosyjskiej. Tekst ten nie ma bowiem na celu odwracania uwagi od zagrożenia ze strony Rosji, którego autor nie neguje. Zagrożenie to jednakże ma charakter, który do wyobraźni przemawia bardzo łatwo - charakter militarny. W tym cyklu natomiast zamierzam skupić się na zagrożeniach o charakterze instytucjonalnym i ekonomicznym. Te bowiem, w odróżnieniu od chociażby militarnej agresji, są często przez szerokie masy całkowicie niedostrzegane. Nie mają też charakteru gwałtownego i nie skutkują nagłą i całkowitą utratą wolności, niepodległości i suwerenności. Nie charakteryzują się przemocą i gwałtem. Zagrożenia te postępują stopniowo i za kulisami. Mają one zresztą podłoże o wiele bardziej skomplikowane i wynikają nie z lufy karabinu przystawionej do głowy, lecz precyzyjnie formułowanych aktów prawnych, napisanych w sposób, którego przeciętny człowiek często nie jest nawet w stanie zrozumieć lub właściwie zinterpretować. W tekście tym nie chodzi więc o porównywanie zagrożeń, lecz naświetlenie tych, co do których świadomość społeczna jest zdecydowanie mniejsza niż powinna być. Świadomość ta jest niezbędna, jeżeli mamy się przed nimi bronić. Pamiętajmy, że rozbiory Polski nie nastąpiły ot tak, jednego dnia, lecz były konsekwencją wielu długotrwałych i współgrających ze sobą procesów.

Jak do tego doszło?

Słowem, które najlepiej obrazuje dzisiejszy stan społeczeństwa polskiego jest zobojętnienie. Podczas gdy ogromna część społeczeństwa zanurza się od prawie dwóch dekad w jałowym, kompletnie rujnującym polską wspólnotowość konflikcie politycznym między dwoma partiami konsekwentnie demontującymi Państwo Polskie, szerzy się całkowita obojętność i ignorancja w stosunku do realnych problemów i niebezpieczeństw zagrażających polskiej suwerenności. Co gorsza - media podtrzymują poziom świadomości społecznej na tak żałośnie niskim poziomie, że niemożliwa stała się już normalna i merytoryczna debata publiczna. Coraz częściej można też spotkać się z postawą, szczególnie ludzi młodych, którzy twierdzą, że kwestia polskiej niepodległości jest im w gruncie rzeczy obojętna. Nie powinno to nas dziwić, jeśli w sferze wartości postawę patriotyzmu wyparła postawa konsumpcjonizmu. Logicznym skutkiem tego procesu stała się zmiana społecznych priorytetów.

Po upadku komuny i "transformacji" ustrojowej kwestia polskiej niepodległości i suwerenności odeszła na dalszy plan. Nowe lewicowo-liberalne elity w sojuszu z post-komunistycznym elementem polskiej sceny politycznej przekonały społeczeństwo, że gwarantem przyszłej niepodległości i suwerenności Rzeczpospolitej powinny być czynniki zewnętrzne - mocarstwa i organizacje międzynarodowe. Tak oto zaprowadzono Polaków w ślepą uliczkę, wykorzystując w pełni kompleksy wychodzącego dopiero co spod sowieckiego buta społeczeństwa.

Postkolonialna mentalność Polaków ułatwiła wspomnianym elitom III RP konsekwentne osłabianie państwa i demontaż jego suwerenności. Już od lat 90. konsekwentnie i świadomie prowadzono do wyprzedaży narodowego majątku, likwidacji polskiego przemysłu, osłabienia polskiej armii, niepotrzebnej biurokratyzacji, obniżenia poziomu edukacji i szkolnictwa wyższego oraz stworzenia uprzywilejowanych warunków na rynku dla wielkich koncernów zachodnich przy jednoczesnym blokowaniu rozwoju polskiej przedsiębiorczości i powstawania klasy średniej.

Tych patologicznych zjawisk można by wymienić znacznie więcej, a wiele z nich, jak postępująca degeneracja cywilizacyjna poprzez promocję de facto antykultury w środkach masowego przekazu i instytucjach kulturalnych (tylko z nazwy) wynikało ze słabości państwa oraz słabości i braku organizacji społeczeństwa, skupionego na walce o przetrwanie w warunkach nowego, pseudokapitalistycznego ładu.

W międzyczasie kwestia niepodległości i suwerenności stała się dla Polaków czymś jak gdyby abstrakcyjnym, o czym debatować nie ma nawet potrzeby. Skuteczna propaganda mediów lewicowo-liberalnych na rzecz polskiej akcesji do struktur Wspólnot Europejskich utwierdziła tylko Polaków w przekonaniu, że "koniec historii" faktycznie nastąpił, a w strukturach unijnych czeka nas przyszłość mlekiem i miodem płynąca. Wszystko było jednak oparte na fałszywym paradygmacie - wmówiono społeczeństwu, że Państwo Polskie jest zbyt słabe, a naród zbyt zaściankowy by rządzić się samemu, ergo należy ster nad polską państwowością oddać "starszym i mądrzejszym", czyli "dojrzałym demokracjom" Zachodu.

Niecałe 20 lat od czasu polskiej akcesji nadal ogromna część społeczeństwa żyje tymi neokolonialnymi przekonaniami, dzieląc tę samą, lub może i większą niewiarę w zdolność polskiego narodu do samostanowienia. Jednakże wielu ludzi zdążyło na szczęście otworzyć oczy, a z czasem będzie ich coraz więcej, gdyż do coraz większych rzesz zacznie docierać, że wszelkie absurdy rodzące się w Brukseli i Strasburgu, to nie przypadkowe działanie głupich ludzi, lecz metodyczna realizacja określonego planu, którym jest (docelowo) federalizacja Unii Europejskiej, tj. stworzenie superpaństwa europejskiego sterowanego przez global-socjalistyczne euroelity z niemiecko-francuskiego nadania.

Unia Europejska i federalizacja

Unia Europejska już dawno zatraciła charakter gospodarczo-politycznego związku suwerennych i niepodległych państw. Kolejne unijne traktaty takie jak traktat z Maastricht, traktat nicejski, aż po traktat lizboński konsekwentnie prowadzą Unię Europejską w stronę federalizacji, a ta wymaga jednocześnie ideologizacji (choćby po to by znacząco ujednolicić w państwach członkowskich systemy prawne). Dlaczego? Z jednej strony następuje bowiem poszerzenie kompetencji organów unijnych z Komisją Europejską na czele, z drugiej strony następuje stopniowe ograniczanie kompetencji państw członkowskich. Widać już wyraźnie, że z opisanych w 2017 roku przez Jean-Claude?a Junckera w Białej księdze w sprawie przyszłości Europy możliwych kierunków rozwoju Unii, postawiono na scenariusz zatytułowany "Robić wspólnie znacznie więcej", a najlepszy dowód potwierdzający powyższą tezę stanowi treść umowy koalicyjnej rządu Republiki Federalnej Niemiec (SPD-FDP-Zieloni) z roku 2021, która mówi wprost, że celem integracji europejskiej powinno być "federalne, europejskie państwo związkowe, zorganizowane zgodnie z zasadą subsydiarności i proporcjonalności oraz kartą praw podstawowych" jako podstawami funkcjonowania.

Czym charakteryzowałaby się taka Unia według Junckera? M.in. wprowadzeniem w życie unii finansowej i fiskalnej, "współpracą" w zarządzaniu granicami, wspólną polityka zagraniczną zarządzaną przez centralę oraz stworzeniem Europejskiej Unii Obrony (czyt. zalążku Armii Europejskiej), budżetem "zmodernizowanym i podwyższonym, uzupełnionym o zasoby własne", a także szybszym i skuteczniejszym podejmowaniem i egzekwowaniem decyzji.

Jak powinniśmy interpretować te mgliste założenia eurokratów? Z racji, że Biała księga opublikowana została już 6 lat temu, a docelowym terminem realizacji jej założeń miał być rok 2025, możemy z perspektywy czasu opisać to na przykładach:

- Wprowadzenie unii finansowej i fiskalnej miałoby służyć poszerzeniu kompetencji Komisji Europejskiej, pozwalającemu jej na nakładanie i ściąganie określonych podatków, a ponadto umożliwiałoby Unii m.in. uwspólnotowienie długu (wobec czego zabiegi też już podejmowano), co oznacza, uproszczając, że wszystkie państwa musiałyby brać na siebie długi będących na skraju bankructwa państw Południa takich jak Hiszpania, Włochy i Grecja (czyli wszyscy obywatele Unii musieliby płacić za niegospodarność rządów tych krajów).

- Aby lepiej zrozumieć utopijny charakter projektu wspólnej polityki zagranicznej i Europejskiej Unii Obrony powinniśmy przyjrzeć się jak w praktyce mogłyby one wyglądać, gdyby zostały wprowadzone w życie przed eskalacją konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Otóż inwazja rosyjska na Ukrainę jednoznacznie wykazała, że interesy poszczególnych państw UE bywają tak całkowicie ze sobą sprzeczne, że niemożliwe byłoby realizowanie spójnej, bezkonfliktowej i korzystnej dla wszystkich polityki zagranicznej. Jaką bowiem politykę zagraniczną prowadziłaby Komisja Europejska w kwestii wspomnianego konfliktu - niemiecką czy polską? Połączenie ich wobec fundamentalnych różnic byłoby przecież niemożliwe. Podobnie wygląda kwestia Europejskiej Unii Obrony - interesy czyjej obrony narodowej realizowałaby taka struktura?

- Kwestia budżetu uzupełnionego o "zasoby własne" doskonale pokazuje na czym polega delegacja kompetencji z poziomu krajowego na poziom federalny. Unia Europejska nie jest przecież w stanie wygenerować jakichkolwiek "zasobów własnych" w sposób inny niż poprzez przejęcie części wpływów budżetowych poszczególnych państw członkowskich. Unia - choć wielu ciągle zdaje się tego nie pojmować - nie posiada żadnych zasobów własnych, gdyż nie jest przedsiębiorstwem, którego usługi ktokolwiek by kupował. Wszystkie pieniądze jakimi Unia dysponuje, to pieniądze pochodzące z podatków obywateli państw członkowskich. Jeżeli więc Komisja Europejska występuje uzurpacyjnie o poszerzenie zasobów własnych, to znaczy, że zwyczajnie chce zabierać państwom członkowskim kolejne miliardy z ich własnych budżetów. W jakim celu? Warto pamiętać, że z naszych pieniędzy struktury unijne opłacają już ponad 30 tysięcy darmozjadów z Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego.

- Na czym miałoby polegać szybsze i skuteczniejsze podejmowanie decyzji? Cóż, jest to kwestia chyba najbardziej zawiła i mglista jednocześnie. Najbardziej logiczny scenariusz interpretacji tego sformułowania to przekształcenie Komisji Europejskiej w Rząd Europy - z przewodniczącym jako premierem. Jeżeli bowiem scenariusz federacyjny, pod którym podpisuje się dzisiaj Olaf Scholz, kanclerz najpotężniejszego członka Unii, miałby zostać zrealizowany faktycznie, Unia będzie potrzebowała ciała wykonawczego nadrzędnego względem rządów państw członkowskich.

Doświadczenie ostatnich lat wyraźnie pokazuje, że plany federalizacji UE wyprzedzają czasowo wszelkie założenia teoretyczne. Do przyspieszenia tego procesu bardzo zręcznie wykorzystano okres tzw. pandemii. Działania Komisji Europejskiej na przestrzeni ostatnich lat idą o wiele dalej niż zakładał nawet najbardziej "optymistyczny" scenariusz Junckera w roku 2017. Unia nie ma zresztą zamiaru zejść z raz obranego kierunku, o czym wielokrotnie wspominała p. von der Leyen i wszelkie mrzonki o reformie tej organizacji od środka mają na celu jedynie mydlić ludziom oczy, tworząc fałszywą nadzieję na to, że trendy federalizacyjne wewnątrz Unii da się odwrócić właściwymi wyborami politycznymi.

Na tym etapie należy odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie - jak to możliwe, że podczas gdy o wizji federalizacji UE mówią od lat oficjalne dokumenty, ważni przedstawiciele Komisji Europejskiej, a w ostatnim czasie nawet przywódcy niektórych państw członkowskich, wizja ta cały czas w oczach polskich mas zdaje się czymś kompletnie niezrozumiałym i nierealistycznym, teorią spiskową ludzi z antyunijną obsesją?

W tym momencie cofnę się do tego o czym pisałem na początku tego tekstu - społeczeństwo polskie swoją wiedzę o rzeczywistości czerpie przede wszystkim z mediów, a dominującym medium w dalszym ciągu pozostaje telewizja. Sytuacja na polskim rynku medialnym jest natomiast taka, że niezliczone kanały telewizyjne, radiowe, gazety oraz portale internetowe znajdują się w rękach obcego kapitału - także niemieckiego i francuskiego. Media te tworzą więc w Polsce propagandę przychylną projektom federalizacji - realizują na terytorium polskim propagandę obcych mocarstw za pośrednictwem polskojęzycznych "dziennikarzy". Stąd też społeczeństwo nie jest informowane o tym jak naprawdę funkcjonuje Unia Europejska, tkwiąc w mylnych przekonaniach wpojonych mu jeszcze w czasach okresu przedakcesyjnego.

Pozwolę sobie w tym miejscu rozprawić się z dominującymi w polskiej przestrzeni publicznej mitami na temat Unii Europejskiej.

Mit I: Parlament Europejski ma znaczenie

Parlament Europejski w przeciwieństwie do parlamentów krajowych nie posiada inicjatywy ustawodawczej. Jest to instytucja w gruncie rzeczy całkowicie zbędna, której istnienie ma spełniać dwa podstawowe cele: 1) z propagandowego punktu widzenia ma podtrzymywać fikcję demokracji panującej w UE; 2) stanowi niebotycznie dochodowe koryto dla polityków lokalnych, często zbliżających się już do politycznej emerytury lub też od dawna na niej będących.

Istnienie instytucji parlamentarnej z nazwy, która nie posiada inicjatywy ustawodawczej i może wpływać na organ wykonawczy (Komisja Europejska) jedynie poprzez niewiążące wezwania do działania jest swoistym absurdem do kwadratu. Parlament teoretycznie dysponuje uprawnieniami takimi jak zatwierdzanie KE i jej przewodniczącego czy prawo uchwalania wotum nieufności wobec Komisji większością 2/3 głosów, ale jak wiadomo z praktyki - linia ideowa PE i KE jest zazwyczaj tak zbieżna, że niemożliwością zdaje się sytuacja, w której Parlament korzysta z tych uprawnień.

Pozostałe uprawnienia PE typu "prawo zadawania pytań komisarzom" lub "możliwość zadawania pytań Radzie" mogą wzbudzać jedynie śmiech.

Rozwinę teraz dwa podstawowe cele istnienia Parlamentu Europejskiego, o których wspomniałem wcześniej.

Podtrzymywanie fikcji demokracji. Unia Europejska szczyci się, że jedną z jej fundamentalnych "wartości" jest demokracja. Tymczasem jedyne demokratyczne wybory do którejkolwiek ze struktur unijnych, to właśnie odbywające się co 5 lat wybory do PE. Europejczycy mają więc demokratyczne prawo wyboru europosłów, którzy na kierunek działania Unii Europejskiej nie mają żadnego realnego wpływu. Demokracja Unii jest więc kompletną fikcją, gdyż realna decyzyjność znajduje się w rękach państw w Unii dominujących, dla których wyniki wyborów do europarlamentu nie mają żadnego znaczenia.

Źródło dochodów dla polityków. Europarlament liczy sobie 705 posłów (dla porównania w 1962 roku było ich 162, lecz później nastąpił lawinowy wzrost). Pensja europosła to w przybliżeniu 10 tysięcy euro brutto (7,5 tysiąca euro na rękę). W przeliczeniu na złotówki przy obecnym kursie euro poseł taki otrzymuje więc pensję sięgającą ponad 33 tysięcy złotych miesięcznie na rękę. Przez całą kadencję (5 lat) europoseł zarabia w europarlamencie w przybliżeniu 2 miliony złotych netto. Pokrycie pensji wszystkich europarlamentarzystów razem kosztuje europejskich podatników prawie 2 miliardy złotych brutto! Mowa tutaj o samych europarlamentarzystach określonej kadencji, a nie zapominajmy o wszystkich emerytowanych europarlamentarzystach czy pracownikach Europarlamentu, których jest znacznie więcej oraz przedstawicielach Komisji Europejskiej, którzy otrzymują jeszcze wyższe pensje. Unia Europejska jest więc maszynką do przemielania pieniędzy europejskich podatników na rzecz europejskich polityków, którzy mogą zostać milionerami jedynie przez sam fakt wybrania ich do PE.

Czy naprawdę opłaca się wydawać te wszystkie miliardy na instytucję, która cieszy się kompetencjami takimi jak "prawo do zadawania pytań"?

W ramach eksperymentu społecznego zachęcam czytelników do zadawania pytań na temat roli i funkcjonowania Europarlamentu w ramach struktur UE polskim zwolennikom Unii. Zakładam, że zdecydowana większość odpowiedzi jakie Państwo otrzymają nie będzie miała zupełnie nic wspólnego z rzeczywistością.

Mit II: Bez Unii bylibyśmy drugą Białorusią

Kolejny mit wykreowany przez europropagandę i wtłoczony w umysły Polaków sprawia, że nie są oni sobie w stanie wyobrazić sprawnego funkcjonowania Państwa Polskiego poza strukturami unijnymi. Istnieje tymczasem na terytorium Europy kilka państw, które jednoznacznie pokazują, że można nie należeć do Unii, a prosperować bardzo dobrze, czego przykładem są Szwajcaria, Islandia czy Norwegia. Co więcej, państwa te przynależą do strefy Schengen, co jednoznacznie obala kolejny mit, jakoby brak przynależności do UE uniemożliwiałby Polsce funkcjonowanie w ramach tego układu.

Ostatecznym dowodem na to, że wraz z Unią pojawił się w Polsce dobrobyt - zdaniem zwolenników UE - ma być dynamiczny rozwój polskiej gospodarki oraz infrastruktury w pierwszych latach po przystąpieniu Polski do UE. Fakty są jednak takie, że nie da się jednoznacznie stwierdzić czy rozwój ten wynikał tylko i wyłącznie z faktu, że Polska wstąpiła do Unii. Ewentualne pozytywne efekty ekonomiczne wynikające z przystąpienia Polski do UE (a obiektywnie stwierdzając, takie także były) pokryły się bowiem w czasie z dynamicznym rozwojem gospodarczym typowym dla państw, które od lat 90. przechodziły transformację ustrojową, której podstawą było odejście od kompletnie niewydolnej gospodarki centralnie planowanej. Kiedy spojrzymy na wskaźniki wzrostu gospodarczego to zobaczymy, że najbardziej stabilny długofalowo wzrost miał miejsce w latach 1993-2000, a załamanie przypadło dopiero na rok 2001 (spowolnienie trwało 2 lata). Nie jesteśmy więc w stanie jednoznacznie stwierdzić czy rozwój gospodarczy Polski bez wstąpienia do Unii Europejskiej nie wyglądałby mniej więcej tak samo jak wyglądał w rzeczywistości.

Dla porównania możemy przyjrzeć się tym państwom post-komunistycznym, które opóźniły swoje przystąpienie do UE względem Polski. Tak oto Chorwacja do czasu kryzys ekonomicznego, który bardzo mocno wpłynął na jej gospodarkę zaliczała w latach 2002-2007 konsekwentny wzrost gospodarczy wahający się między 4.1-5.7%. Tak jak wspomniałem gospodarka chorwacka wyhamowała w obliczu kryzysu finansowego, ale po odbiciu, które nastąpiło w roku 2015 nie osiągała już wzrostu gospodarczego zbliżonego do tego z lat 2002-2007 (aż do roku 2021, co miało związek z "odbiciem" po lockdownach roku 2020).

Nie chodzi mi w tym momencie o to by na siłę udowadniać, że gospodarczo wyglądalibyśmy lepiej gdybyśmy do Unii Europejskiej nie wstąpili - nigdy się tego tak naprawdę nie dowiemy. Chodzi jedynie o walkę z wykreowanym mitem, jakoby przystąpienie do Unii było historyczną koniecznością, bez której nie uniknęlibyśmy biedy i zastoju. Jak pokazuje powyższy przykład Chorwacja nie będąc członkiem Unii w latach 2005-2007 (przed kryzysem) nie rozwijała się gospodarczo jakoś dramatycznie gorzej niż Polska. Warto wspomnieć też, że Rumunia, która przystąpiła do UE w roku 2007, notowała wzrost na poziomie 10.3% w roku 2004 czy 8% w roku 2006. Do osiągnięcia takich wskaźników nie był jej potrzebny zastrzyk funduszy z UE.

Mit III: Unia jest gwarantem polskiego bezpieczeństwa

Wbrew powtarzanemu często frazesowi, Unia Europejska nie jest sojuszem militarnym i obecność w niej nie stanowi z tego względu jakiejkolwiek gwarancji udzielenia realnego wsparcia w przypadku agresji zbrojnej na nasz kraj. Politycy, którzy wygłaszają tego typu stwierdzenia zwyczajnie wykorzystują fakt, że przynależność wielu krajów do UE pokrywa się z przynależnością do NATO, które - teoretycznie - jest zobowiązane do udzielenia militarnego wsparcia każdemu zaatakowanemu członkowi. Z militarnego punktu widzenia Unia Europejska nie jest więc żadnym gwarantem bezpieczeństwa Polski i nie istnieje żaden realny dowód na to, że nasza obecność w jej strukturach zmieniałaby cokolwiek w zachowaniu pozostałych państw członkowskich w przypadku konfliktu.

Podsumowanie

Unia Europejska stanowi raczkujące zagrożenie dla niepodległości Państwa Polskiego, gdyż oficjalnym kierunkiem jej działania jest federalizacja, która wiąże się ze stopniowym ograbieniem z kompetencji państw narodowych, a w konsekwencji ich likwidacją (lub zamianą w eurolandy, co w gruncie rzeczy oznacza to samo), aby nie stały one na przeszkodzie realizacji interesów sił taką federacją zarządzających. Jednym z podstawowych celów federalizacji Unii ma być podporządkowanie państw Europy Środkowo-Wschodniej dyktatowi najważniejszego unijnego państwa, które dysponuje w Unii największymi wpływami, czyli Republice Federalnej Niemiec. W aktualnym stanie rzeczy, przy istniejącej ciągle procedurze weta (do którego zniesienia otwarcie się dąży, co zgodne jest z jednym z punktów Junckera - usprawnieniem i przyspieszeniem procesów decyzyjnych) mniejsze państwa mogą w dalszym ciągu, mniej lub bardziej skutecznie, spowalniać lub blokować niemieckie inicjatywy.

Oczywiście nie jest powiedziane, że projekt federalizacji Unii zostanie "domknięty". Wiele zależy od politycznych wyborów Europejczyków w najbliższych latach, które z punktu widzenia tegoż projektu będą kluczowe. Nie jest też powiedziane, że superpaństwo europejskie miałoby objąć wszystkich jej aktualnych członków. Być może presja federalizacyjna ze strony Niemiec i Komisji Europejskiej spowoduje implozję Unii, gdyż niektóre państwa w obawie o własne interesy i własną suwerenność mogą wówczas podjąć próbę wyjścia z unijnych struktur, jak uczyniła to kilka lat temu Wielka Brytania.

W całym tekście nie poruszyłem nawet kwestii ideologicznych zagrożeń płynących z poszerzania prerogatyw europejskiej centrali, a jest to kolejna, bardzo obszerna kwestia, która stanowi zagrożenie już nie tylko dla integralności naszego państwa, lecz także integralności naszej narodowej kultury i tożsamości. Unia Europejska jest dziś bowiem zdominowana ideologicznie przez nurty skrajnie lewicowe i nic nie wskazuje na to by ten stan rzeczy miał się w najbliższych latach zmienić. Nic więc dziwnego, że projekt federalizacji Unii całkowicie zgrywa się z jej orientacją ideologiczną. Lewica od czasów Marksa nie zmieniła się bowiem pod względem jednoznacznej wrogości do państw narodowych, które w jej optyce należałoby jak najszybciej odstawić na śmietnik historii.

Na koniec warto zwrócić na uwagę, że federalizacja Unii Europejskiej doskonale wpisuje się w założenia współczesnego globalizmu, który stanowi kolejne ukryte zagrożenie dla państw narodowych. O globalizmie jednak więcej w części II.

Dominik Liszkowski, 9 sierpnia 2023
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
20.03.2024 Oprawcy trzymają się mocno
W tych dniach Wydawnictwo "Te Deum" udostępniło moje tłumaczenie z języka angielskiego książki chińskiej autorki Rose Hu pod tytułem: "Radość w cierpieniu. Z Chrystusem w chińskich więzieniach". Pomimo wręcz religianckiego tonu tej pracy, pomimo, że autorka była związana z bractwem Piusa X czyli z tak zwanymi Lefebrystami co dla wielu katolików głównego nurtu może być przeszkodą w odbiorze uważam, że pozycja ta jest niezwykle interesująca i godna uwagi.

Jestem świadoma, że niniejszym prezentuję nepotyzm, kryptoreklamę, jawną reklamę i autoreklamę. Oprócz tego można mi zarzucić brak szacunku do wyroków sądów rodzinnych, nie sprzątanie po psie oraz niestaranne segregowanie śmieci czyli siedem grzechów głównych społeczeństwa obywatelskiego. Moja odpowiedź jest prosta. Jak to mówią Francuzi "Je m'en fiche royalement". W tłumaczeniu dosłownym: "Gwiżdżę na to po królewsku". W tłumaczeniu bardziej eleganckim: "Nic mnie to nie obchodzi" W tłumaczeniu uwzględniającym specyfikę polskich powiedzonek: "Mam to w nosie kościotrupie". (przez grzeczność popsułam rym).

Gwiżdżę na społeczeństwo obywatelskie modelu Poppera (czytaj Sorosa) i jego zasady. Społeczeństwo, w którym cnotą jest płacenie podatków, zbieranie psich kup i segregowanie śmieci, a grzechem patriotyzm. Społeczeństwo, które jako zbrodnię traktuje wymierzenie dziecku klapsa, a które uważa mordowanie dzieci nienarodzonych za niezbywalne prawo kobiety. Zasady współczesnego społeczeństwa obywatelskiego są pozbawione elementarnej logiki, są po prostu głupie. Psia kupka rozkłada się na trawniku w ciągu tygodnia. Plastikowa torebka wraz z kupką przetrwa 200 lat.

Podobnie bezsensowne są koncepcje zielonego ładu, walki z emisją CO2 i inne idiotyzmy współczesnego zielonego totalitaryzmu.

Wracając do książki Rose Hu. Temat komunistycznych prześladowań katolików w Chinach nie jest w Polsce zbyt dobrze znany. Autorka tych wspomnień spędziła w więzieniach, aresztach i chińskich obozach pracy łącznie 28 lat. W potwornych warunkach urągających elementarnej godności ludzkiej. Aresztowania, przesłuchania, głód, zimno - te formy represji łatwo sobie wyobrazić. Można jednak poniewierać człowiekiem w jeszcze inny, po chińsku wymyślny i okrutny sposób. Na przykład reglamentując dostęp do ubikacji, a właściwie do kubła, który stojąc po środku ogromnej sali zajętej przez śpiących pokotem na ziemi więźniów spełniał rolę toalety.

Szczególnie przejęły mnie opisy specjalnych zebrań podczas których koledzy i przyjaciele oskarżonego o jakieś przestępstwo przeciwko komunizmowi poddawali go ostrej krytyce. Jak pisze Rose Hu jej najbliższe koleżanki z katolickiej szkoły wykrzykiwały: "Rose Hu Jesteś podła, jesteś zdrajcą, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego". Podobne seanse nienawiści odbywały się w czasach stalinowskich w Polsce. Nazywało się to potocznie "rozrabianiem" kogoś. Ofiara była wskazywana przez POP (podstawową organizację partyjną) lub przez dyrekcję. Zdarzało się jednak, że prześladowania inicjował jakiś głupi, podły czy zazdrosny kolega. Podobnie odbywało się to w fabrykach, placówkach naukowych oraz w redakcjach. Niczego nie spodziewający się delikwent stwierdzał pewnego dnia, że ludzie nie odpowiadają na jego pozdrowienia, a nawet unikają z nim kontaktu wzrokowego. Rozeszło się już, że to on właśnie będzie "rozrabiany". Za chwilę zwoływano zebranie partyjne, na którym obecność była przymusowa również dla bezpartyjnych. Jakiś gorliwiec przedstawiał kolektywowi zarzuty wobec "rozrabianego", potem koledzy surowo go potępiali, na koniec oczekiwano od niego złożenia samokrytyki.

Moja ciotka pracowała po wojnie w redakcji "Czytelnika". Ponieważ miała za sobą przedwojenne studia dziennikarskie, a poza tym znała biegle kilka języków przyjęto ją do pracy pomimo niewłaściwego pochodzenia społecznego, bo ktoś musiał przecież poprawiać kardynalne błędy językowe popełniane przez różnych Putramentów i innych podobnie wybitnych pisarzy okresu socrealizmu. Ciotki nie było stać na okulary więc chcąc nie chcąc czytała rękopisy posługując się srebrnym lorgnon - jednym z nielicznych przedmiotów pochodzących z jej poprzedniego życia. Ktoś skojarzył nieszczęsne lorgnon z pochodzeniem klasowym więc nie spodziewająca się niczego ciotka została wzorcowo "rozrobiona" przez miłych kolegów. Ostatecznie jej nie wyrzucono bo nikt w tej redakcji nie operował poprawną polszczyzną. Jedni znali tylko rosyjski, inni nie znali chyba żadnego języka. Być może z wyjątkiem współpracującego z wydawnictwem Iwaszkiewicza, który jak wiadomo prezentował w każdej dziedzinie życia dwie twarze. Chętnie bawił się w ziemianina w Stawisku, posiadłości darowanej Annie Iwaszkiewicz przez jej ojca Lilpopa, lecz nie zaniedbał również wstąpienia 6 marca 1953 do Ogólnonarodowego Komitetu Uczczenia Pamięci Józefa Stalina Nie gardził również komunistycznymi przywilejami i zaszczytami. Stalinowcy tolerowali jego ziemiaństwo czy raczej podszywanie się pod ziemiaństwo w posiadłości córki Lilpopa. Wydawali mu w dużych nakładach powieści, w tym powieść pod tytułem "Sława i chwała" nazywaną powszechnie i raczej słusznie "Sława i chała". W sprawie mojej ciotki Iwaszkiewicz wstrzymał się podobno od głosu co i tak graniczyło wówczas z bohaterstwem. Inni pisarze brylujący po wielu latach w różnych komitetach obrony robotników flekowali ją równo i solidarnie.

Wspomnienia Rose Hu dowodzą, że prześladowanie człowieka ma w istocie podobne motywy i formy niezależnie od szerokości geograficznej, koloru skóry, a nawet epoki. Dowodzą również, że zawsze znajdą się gorliwcy gotowi poprzeć każdą zbrodniczą ideologię. Przez oportunizm, w dobrej wierze czyli przez zwykłą głupotę - jak powiadają - groźniejszą od faszyzmu. Znajdą się również zawsze gorliwi wykonawcy, którzy nigdy nie poczują się winni, bo przecież tylko wykonywali rozkazy.

Obecnie prześladuje nas zielony ład. Nie należy jednak się poddawać. Przetrwaliśmy totalitaryzm brunatny, przetrzymaliśmy czerwony, przetrwamy i zielony.

Izabela BRODACKA
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
20.03.2024 Zachodni żołnierze na Ukrainie? Putin odpowiada i gasi rozgrzanego Macrona. "Myślę,
Władimir Putin ostrzegł w poniedziałek Zachód, że bezpośredni konflikt zbrojny między Rosją a NATO oznaczałby, że ludzkość stoi o krok od III wojny światowej. Dodał, że prawie nikt nie chciałby takiego scenariusza.

Wypowiedź Putina padła w czasie briefingu po niedzielnych "wyborach" prezydenckich w Rosji w odpowiedzi na pytanie dziennikarza agencji Reutera o wcześniejszą wypowiedź prezydenta Francji. Emmanuel Macron powiedział, że nie może wykluczyć rozmieszczenia w przyszłości zachodnich wojsk lądowych na Ukrainie.

Poproszony o komentarz Putin zażartował: "we współczesnym świecie wszystko jest możliwe". Jednak - jego zdaniem - "dla wszystkich jest jasne, że znajdziemy się wówczas o krok od wybuchu III wojny światowej na pełną skalę. Myślę, że mało kto jest tym zainteresowany".

Putin dodał przy tym, że personel wojskowy NATO był już obecny na Ukrainie i stwierdził, że Rosja nauczyła się mówić na polu bitwy zarówno po angielsku, jak i po francusku. "Nie ma w tym nic dobrego, przede wszystkim dla nich, bo tam umierają i to masowo" - stwierdził.

"Nie wykluczam, że mając na uwadze tragiczne wydarzenia, które mają dziś miejsce, będziemy zmuszeni w pewnym momencie, kiedy uznamy to za stosowne, utworzyć pewną "strefę sanitarną" na terenach dzisiejszego reżimu kijowskiego" - powiedział Putin odnosząc się do władz Ukrainy. Odmówił podania dalszych szczegółów, ale stwierdził, że taka strefa może być wystarczająco duża, aby uniemożliwić przedostanie się zagranicznego uzbrojenia na terytorium Rosji.

Putin powiedział, że chciałby, aby Macron przestał zabiegać o zaostrzenie wojny, ale zaczął odgrywać rolę w zaprowadzeniu pokoju. "Wygląda na to, że Francja mogłaby odegrać pewną rolę. Jeszcze nie wszystko stracone. Mówiłem to wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz. Jesteśmy za rozmowami pokojowymi i to nie dlatego, że wrogowi kończą się naboje" - powiedział Putin.

https://nczas.info/
-------------------------------
Według doniesień wywiadu rosyjskiego wojska francuskie właśnie przekroczyły granicę ukraińską od strony Węgier. Dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Federacji Rosyjskiej Siergiej Naryszkin, składając oświadczenie w sprawie 2 tys. żołnierzy francuskich na granicy z Ukrainą, dał jasno do zrozumienia - jesteśmy świadomi, obserwujemy, będziemy działać.

Link
-----------
Putin sprowadził Macrona na ziemię

Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
20.03.2024 Zielony ŁAD zniszczy UE.
Link

Link

- Zielony Ład to jest atak na własność prywatną i wolność. To już nawet nie jest złe, ale tak jak mówi profesor jest to wrogie działanie wobec własnych obywateli.

- Czterdzieści lat temu marzyłem o upadku komunizmu, teraz moje marzenie to upadek komunizmu brukselskiego i tej szkodliwej organizacji

- Na celowniku jest energia, woda i żywność. Dochodzi do tego, że chcą nam zabronić uprawiać warzywa na własne potrzeby i tu od razu widać, że to nie o efekt cieplarniany chodzi, bo warzywa to rośliny, a rośliny konsumują dwutlenek węgla, tu chodzi o kontrolę nad żywnością, już wcześniej mnie niepokoiło czemu taki problem się zrobił w gospodarstwach rolnych, że nie można sobie świni hodować, a teraz taki numer z warzywami. To są socjaliści, a nawet komuniści

- Gdy my Polacy wchodziliśmy w 2004 r. do UE nie padły żadne słowa że Zachód zniszczy wszystko co mieliśmy w Polsce. Dzisiaj zostały tylko nazwy dawnych polskich producentów, a produkty są byle jakiej jakości i z Chin. Tyle się zmieniło. Czy normalny Polak, nie będący przy żadnej władzy odczuł u siebie jakikolwiek dobrobyt z Europy Zachodniej? Wszystko obce i podłej jakości. ZNISZCZYLI NAM POLSKĘ i TYLE W TEMACIE.

- NAKAZY, ZAKAZY, DEREKTYWY, ROZPORZĄDZENIA, UKAZY I PRIKAZY CARÓW EUROKOŁCHOZU CO WY POLACY MACIE W GŁOWACH? - SIANO!
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 14 Pobierz ()
20.03.2024 Straty Ukrainy. Gen. Andrzejczak: Oceniam, że powinny być liczone w milionach
Na wojnie nie ma cudów - przypomniał gen. Rajmund Andrzejczak, pytany o sytuację na frontach Ukrainy.

Gen. Rajmund Andrzejczak, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego był w poniedziałkowy wieczór gościem Bogdana Rymanowskiego na antenie Polsat News. Przedmiotem rozmowy było bezpieczeństwo Polski w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wojna? Gen. Andrzejczak: Zagrożenie oddalać

Pytany, czy Polsce grozi wojna, wojskowy odparł, że należy uspokajać społeczeństwo, ale jednocześnie jest sporo do zrobienia w zakresie obronności. - Trzeba się szykować - zaznaczył.

Andrzejczak podkreślił, że chodzi o to, by zagrożenie oddalać. - Jest jeszcze na to czas, ale pracy jest sporo - nie krył i zwrócił uwagę, że zapisy polskiej strategii obronnej są "w znakomitej większości nieaktualne".

Pytany o wybory prezydenckie w Rosji, ocenił, że Putinowi otwierają się nowe możliwości. -Teraz wiele spraw będzie dla Putina prostszych, takich jak chociażby kolejna fala mobilizacji. To nie wróży dobrze ani dla Ukrainy, ani dla Polski - powiedział.

"Straty Ukrainy liczone w milionach"

Jednym z wątków rozmowy była sytuacja na froncie ukraińskim, z którego docierają niepokojące doniesienia. Zdaniem generała sytuacja jest "bardzo, bardzo dramatyczna". - Na wojnie cudów nie ma - przypomniał.

Andrzejczak zwrócił uwagę, że zmiana na stanowisku naczelnego dowódcy nie mogła zmienić sytuacji strategicznej. - Generał Syrski ma takie same dylematy jak generał Załużny. Okazało się, że musiał cofnąć wojska, uporządkować linię frontu. Wszystkie problemy, które miał Załużny, pozostały - powiedział Andrzejczak.

Były szef sztabu WP powiedział, że Ukraińcy mają poważne braki kadrowe w wielu oddziałach. Ponadto, mimo olbrzymiej pomocy Zachodu, znany jest kłopot ze zbyt małą ilością sprzętu. - Brakuje im ponad 10 milionów ludzi. Oceniam, że straty powinny być liczone w milionach, nie setkach tysięcy. W tym kraju nie ma zasobów, nie ma kim walczyć - oznajmił.

Prowadzący zapytał o medialne doniesienia, że z końcem marca w Ukrainie zabraknie pocisków przeciwlotniczych. - To oznacza kolejne, skuteczne uderzenia, kolejne ofiary, kolejne elementy infrastruktury państwa zniszczone. Tę wojnę Ukraińcy przegrywają - powiedział Andrzejczak.

Czy Polska powinna mieć broń jądrową?

Wojskowy został też zapytany, czy Polska powinna mieć broń jądrową. Odpowiedział twierdząco, podkreślając, że znaleźlibyśmy się w zupełnie innej lidze, a głowice realnie odstraszałyby Moskwę.

Jeśli chodzi o państwa europejskie, obecnie bronią jądrową dysponują Francja i Wielka Brytania. Kluczowy jest jednak parasol USA w tym zakresie.

https://dorzeczy.pl/
------------------------------
GENERAŁ RAJMUND ANDRZEJCZAK: Powinniśmy przywrócić powszechny pobór do wojska. Żarty się skończyły

Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 20.03.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
Strona 148 z 183 << < 145 146 147 148 149 150 151 > >>
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.