Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
11
Download: Gazetka "Wolne Słowo"
25.03.2024 Jedynym wyjściem jest Polexit
Rozmowa z Tomaszem Cukiernikiem

Opublikował pan książkę "Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa". No właśnie, jaki to bilans, bo polska opinia publiczna w ogromnej większości jest przekonana o samych dobrodziejstwach naszego członkostwa.

- Politycy i niedouczeni dziennikarze jako bilans członkostwa Polski w Unii Europejskiej przedstawiają z jednej strony wszystkie dotacje unijne, jakie otrzymała Polska, a z drugiej strony polską składkę. Przez te 20 lat wychodzi mniej więcej tak, jakby Polska wpłaciła 1 zł, a otrzymała 3 zł. Niestety jest to tylko jeden z możliwych bilansów i na dodatek mający niewielkie znaczenie.

Saldo dotacji i składki w skali wieloletniej to zaledwie 2 proc. polskiego PKB. Nie są to pieniądze, które mogłyby mieć istotne znaczenie dla rozwoju gospodarczego. Co więcej, są to pieniądze szkodliwe z różnych powodów. Po pierwsze, generują dodatkowe niepotrzebne koszty zarówno w trakcie wydawanie tych pieniędzy, jak i późniejszego utrzymywania wybudowanych obiektów. Po drugie, są rodzajem szkodliwego interwencjonizmu państwowego, zgodnie z fałszywą zasadą, że urzędnik wie lepiej od właściciela, na co wydać jego pieniądze. Po trzecie, służą do szantażu ze strony Komisji Europejskiej, co było niejednokrotnie widać w przypadku i rządu PiS, i rządu Wiktora Orbana.

Natomiast w mojej książce przedstawiam cały szereg bilansów dotyczących różnych dziedzin gospodarki, finansów publicznych czy emigracji: saldo wymiany towarowej i usług, saldo inwestycji, kwestia uzależnienia od kapitału zagranicznego i transferów pieniędzy za granicę przez zagraniczne koncerny czy straty związane z emigracją Polaków. Jednak najważniejszy jest bilans, który z jednej strony pokazuje korzyści płynące dla Polski ze wspólnego rynku, a z drugiej - straty związane z koniecznością wdrażania unijnych regulacji.

A czy może jest tak, że są jakieś korzyści naszego członkostwa w pierwszych powiedzmy 10-15 latach, ale teraz ten czas się kończy w związku z tym, że UE stała się już de facto biurokratycznym molochem, pętającym inicjatywę i wolność?

- Unia Europejska była biurokratycznym molochem już w roku 2004, kiedy do niej wstępowaliśmy. Ale rzeczywiście w miarę stopniowej coraz większej ingerencji Brukseli w gospodarkę poprzez coraz to nowsze i coraz bardziej absurdalne strategie, plany i regulacje sytuacja z roku na rok się pogarsza.

Takim bardzo szkodliwym przykładem jest wprowadzenie ETS, czyli obowiązkowego zakupu pozwoleń do misji dwutlenku węgla. Natomiast do skokowego pogorszenia się sytuacji dojdzie w miarę wdrażania - pod urojonym pretekstem klimatycznym - skrajnie szkodliwej polityki Europejskiego Zielonego Ładu. W tym momencie możemy być pewni, że zyski z członkostwa są mniejsze niż korzyści. Mam na myśli zyski finansowe, ale do tego dochodzą jeszcze sprawy, których tak łatwo nie da się policzyć - dotyczące utraty wolności wyboru i ogólnie wolności. Chodzi o te wszystkie regulacje Zielonego Ładu zakazujące samochodów spalinowych (sam ten przepis mógłby być wystarczającym pretekstem Polexitu), kotłów na paliwa kopalne, kuchenek gazowych, zmuszające do niepotrzebnych remontów niemal wszystkich domów. A czekają nas jeszcze klimatyczne podatki od samochodów, od rolnictwa czy od ogrzewania domów - tzw. ETS 2.

Skąd, według pana, bierze się skrajny dogmatyzm Brukseli w kwestii tzw. zielonej rewolucji. Przecież już na pierwszy rzut oka jest to szaleństwo. Jeśli tak, to skąd ta determinacja?

- Trzeba sobie zdać sprawę z faktu, że politycy, którzy są na świeczniku - i ci w Unii Europejskiej, i ci w krajach członkowskich - to zwykłe kukiełki. Robią to, co im suflują - poprzez lobbystów i korupcję - prawdziwi władcy.

W mojej książce wyróżniłem cztery grupy, które naprawdę rządzą Unią Europejską. Po pierwsze, koncerny międzynarodowe, farmaceutyczne, chemiczne czy przemysłu spożywczego itd.

Po drugie, międzynarodowe instytucje finansowe, które pod pretekstem walki z terroryzmem doprowadzają do coraz większej inwigilacji praworządnych obywateli czy do ograniczenia wolności dysponowania gotówką.

Po trzecie, są to służby specjalne poważnych państw unijnych, jak Niemcy czy Francja, działające konkretnie na korzyść swoich krajów.

Po czwarte, służby specjalne poważnych państw pozaunijnych, jak Rosja, USA, Chiny, Izrael, a nawet państwa arabskie.

W efekcie wewnątrz Unii Europejskiej dochodzi do kotłowania się lobbystów z eurokratami - każdy przeciąga linę na swoją stronę i próbuje coś ugrać dla swoich mocodawców. Jesteśmy świadkami przepychanek i bezpardonowej walki pomiędzy tymi grupami interesu. Działania tych wszystkich sił przenikają się w unijnej polityce, a ponieważ ich interesy niejednokrotnie są sprzeczne, to często unijne regulacje również są ze sobą sprzeczne.

Na przykład najpierw jednym przepisem zmusza się ludzi do instalacji pomp ciepła, a zaraz potem drugim przepisem chce się zakazać gazów fluorowanych, bez których pompa ciepła nie może działać. I tu nie chodzi o żaden dogmatyzm, tylko o grube interesy, takie jak handel dwutlenkiem węgla w atmosferze, które załatwiane są pod wygodnym pretekstem klimatyzmu, co udało się ludziom wmówić wieloletnią propagandą i ci w końcu w to uwierzyli.

Obecnie ok. 20 proc. Polaków byłoby skłonne uznać wyjście z UE za dobre dla Polski. Czy to dużo, czy mało?

- Moim zdaniem to bardzo mało, ale jest to efekt tej właśnie wieloletniej propagandy wtłaczanej w mózgi ludzi dzień w dzień przez już jakieś 30 lat. Jeszcze w latach 90. przepaść w dobrobycie pomiędzy Europą Zachodnią a Polską była tak wielka, że niemal wszyscy chcieli, żeby i u nas było jak na Zachodzie.

Propaganda przedreferendalna utwierdziła Polaków w przekonaniu, że wkrótce - za 10, a maksymalnie za 15 lat - po tym jak wejdziemy do Unii, będziemy tak bogaci jak oni. A jak jeszcze sypną dotacyjnym groszem, to w ogóle od razu będzie raj. Nic takiego oczywiście się nie stało - w 2021 roku eksperci Warsaw Enterprise Institute przewidywali, że Polska może dogonić Niemców już za... 34 lata, a wzrost dobrobytu w Polsce nie zawdzięczamy unijnym dotacjom ani tym bardziej regulacjom, a wyłącznie ciężkiej pracy Polaków.

W pewnym stopniu z pewnością pomógł w tym dostęp dla polskich firm do wspólnego rynku. Propaganda rządu Leszka Millera stręczyła Polakom UE też tym, że po anszlusie będą mogli pracować na dobrobyt zachodnich społeczeństw. Tak się niestety stało. Do pracy wyjechało ponad 2 miliony Polaków, którzy zamiast budować bogactwo Polski, pracują na dobrobyt obcych.

Natomiast odtrutką na te wszystkie "działania informacyjne" i inne kłamstwa ze strony polskich i unijnych polityków i urzędników oraz jej apologetów ma być kampania AkcjaEwakuacjaZeu, której celem jest doprowadzenie w ciągu pięciu lat do zmniejszenia poparcia Polaków dla Unii z ok. 80 proc. do nie więcej niż 50 proc. A moja książka daje konkretne argumenty, by móc przekonać niezdecydowanych do tego, że Unia Europejska prowadzi nas na skraj przepaści finansowej, odbierze nam wolność i jakiś tam dobrobyt, który sami wypracowaliśmy przez te trzy i pół dekady, które minęły od tzw. transformacji ustrojowej. Na ulicach widzimy, że zrozumieli to już rolnicy, którzy swojego protestu nie skierowali przeciwko polskiemu rządowi, a Unii Europejskiej i jej Zielonemu Ładowi.

Dodam, że w mojej książce analizuję i porównuję sytuację rolników przed członkostwem i teraz. Na przykład żeby kupić ciągnik, w 2004 roku rolnik musiał sprzedać 13,2 ton świń, a w 2022 roku - już 48,7 ton świń! Oznacza to wzrost ceny o 269 proc.! Nie inaczej jest w przypadku mleka. Żeby kupić ciągnik, w 2004 roku rolnik musiał sprzedać 63,6 tys. litrów mleka, a w 2022 roku - już 142 tys. litrów mleka, czyli 123 proc. więcej.

Pamiętajmy, że to rolnicy dostali najwięcej dopłat z Brukseli i według propagandy to oni mieli być tym największym wygranym członkostwa Polski w Unii. A tymczasem skutek jest opłakany. Liczba gospodarstw rolnych spada w zastraszającym tempie, a z danych GUS wynika, że udział wartości dodanej brutto rolnictwa w PKB Polski spadł z 3,3 proc. w 2004 roku do 2,8 proc. w 2022 roku.

Czy według pana zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego mogą być przełomowe, czy jest szansa na odsunięcie ekipy Ursuli von der Leyen i zmianę polityki Komisji Europejskiej? I co może się stać, jeśli do tego nie dojdzie?

- Uważam, że wybory do Parlamentu Europejskiego nic zasadniczego nie zmienią. Tak jak powiedziałem, eurokraci są wyłącznie kukiełkami. Unia Europejska konsekwentnie i metodycznie idzie w kierunku budowy scentralizowanego superpaństwa i żadne wybory nie spowodują, że coś się w tej kwestii zmieni. Nie będzie Ursuli von der Leyen, to będzie inny Timmermans, Van Rompuy albo jeszcze ktoś inny, kto konsekwentnie będzie wdrażał tę samą politykę niemieckiego walca.

Według wyliczeń francuskiego Institutu Rousseau na osiągnięcie tzw. neutralności klimatycznej Polska do 2050 roku ma marnować 13,6 proc. PKB rocznie. To 2,4 biliona euro, czyli ponad 10 bilionów złotych. Kwota ta jest niemal dziesięć razy wyższa niż wartość wszystkich unijnych dotacji dla Polski, które przez całe 20 lat wyniosły nieco ponad 1 bilion złotych! Polska nie może nie wdrażać Zielonego Ładu, a za nieposłuszeństwo w tej kwestii grożą olbrzymie kary finansowe od TSUE.

Dlatego jeśli mielibyśmy przestać marnować gigantyczne zasoby na Europejski Zielony Ład, doprowadzając do likwidacji wielu firm, a całe rzesze Polaków do ubóstwa, o zamachu na naszą wolność nie wspominając, jedynym rozwiązaniem jest Polexit.

Rozmawiał: Jan Engelgard

Książka Tomasza Cukiernika "Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa" jest do nabycia w księgarni internetowej http://www.tomaszcukiernik.pl

https://myslpolska.info/
--------------------------------
Polexit - najpierw trzeba mieć polski rząd dbający o interes Polaków, a nie polskojęzyczny. W przeciwnym razie zarządzający Polską sami napuszczą Polaków na wyjście z UE ze skutkiem oddania Polski wprost pod zarząd Izraela. Link
---------------------
Drugie dno wizyty Dudy i Tuska w USA: co pomijają media? Zwiastuny nadchodzącej wojny?
Link
-------------------------
To, że państwo polskie istnieje i Polacy jako tako egzystują, to tylko efekt machinacji finansowych, bo żyjemy na kredyt. Ten kredyt spłacamy następnym kredytem. Wierzycielom to pasuje, ponieważ liczą się odsetki. Tylko one są prawdziwe, bo one są efektem naszej pracy. Pożyczony kapitał to fikcja, ponieważ został wygenerowany z powietrza. Zadłużenie państwa, sektora publicznego i prywatnego, jest tak ogromne, że nie do spłacenia. Po za tym uzależnienie całej gospodarki od myśli technicznej i komponentów do produkcji z zewnątrz, jest takie, że nie możemy istnieć samodzielnie. Niech pan Cukiernik wytłumaczy, co zrobić po wyjściu z Unii, gdy zachodni system finansowy odetnie Polskę od następnych kredytów i każe spłacać obecne i gdy zostaną zerwane powiązania gospodarcze, bo z pewnością takie sankcje spotkałyby Polskę po wyjściu z UE. Niech powie, ze poziom życia w Polsce spadnie do poziomu Wenezueli. Oczywiście, co by pan Cukiernik nie mówił, to się nie stanie, bo macherzy zachodniego świata do tego nie?dopuszczą. Poziom wenezuelskiego życia nadejdzie, ale jeszcze nie teraz, bo jest za wcześnie. Europejska żaba jeszcze nie jest ugotowana i może wyskoczyć.

Czy Donald Tusk jest kolaborantem?
Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 25.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
25.03.2024 Jesteśmy z Rosjanami
Ledwie dotarł do nas pierwszy sygnał o zeszłorocznym ataku Hamasu na izraelskich cywilów, a politycy, publicyści i wszelakie "autorytety" jęły na wyścigi licytować się w wyrazach współczucia i empatii. Przekaz był wówczas jeden: "wszyscy jesteśmy Izraelczykami".

Tymczasem po zamachu, do którego doszło pod Moskwą zapadła cisza. Milczą premier i prezydent. "Autorytety moralne" nie drą szat. Jakby nic się nie stało. Jak gdyby w okrutnym akcie rozmyślnego terroru nie zginęło przeszło 130 osób w tym kilkoro dzieci, a przeszło 150 zostało rannych. Zresztą w tej chwili lista ofiar wciąż nie jest pełna, bowiem obiekt dogaszają strażacy, nie spenetrowano go w całości.

Pełna satysfakcji cisza nie jest jednak najgorsza. Banda rodzimych Dyzmów, mieniących się politycznymi i militarnymi analitykami już wie, że za zamachem stały rosyjskie służby.

To nikt inny jak Rosjanie sami siebie pomordowali i spalili. Palmę pierwszeństwa w konkurencji na największe zbydlęcenie wygrywa póki co Jarosław Wolski, który na platformie X napisał: "Ależ to jest szyte grubymi nićmi i przewidywalne. Putin wygrywa wybory, Pieskow mówi że to już nie SWO a wojna, zamach w Moskwie (o którym USy ostrzegały kilka dni temu...) , rzekomo przychodzą sms-y z wezwaniem w ramach mobilizacji a teraz Miedzio już urabia narracje że to UA. Kabaret tylko żal ludzi zabitych przez reżim Putina - podobnie jak w 1999 roku."

Nikt nie protestuje. Nikt nie wyraża oburzenia. A przecież wszyscy chodzimy do kin, teatrów, galerii handlowych. Na mecze i koncerty. Wszędzie tam gdzie możemy stać się równie łatwą ofiarą. Dlatego, nawet na przekór dzielącym nas sprawom, wszyscy powinniśmy dziś być z Rosjanami. Nie "być Rosjanami" gdyż nie uczestniczymy w ich traumatycznym doświadczeniu, bólu, cierpieniu, dezorientacji. Ale właśnie być ze zwykłymi Rosjanami, choćby na poziomie symbolicznego gestu współczucia. Tak jak bylibyśmy w analogicznej sytuacji z Francuzami, Niemcami czy kimkolwiek innym.

Tymczasem terroryści są już w rękach rosyjskich organów ścigania. Żywi, co zapewne poważnie niepokoi ich mocodawców. W internecie krążą nawet filmiki z ich zeznań. To czwórka Tadżyków, ledwo mówiących po rosyjsku. Najemników, którzy realizowali czyjeś zlecenie. Dostali broń i materiały wybuchowe od kogoś, którego tożsamość niebawem poznamy. Być może to ISIS, która już przyznała się do zamachu. A być może nie. Terrorystów schwytano pod Briańskiem. To zupełnie nie po drodze na Tadżykistan. Za to po drodze na Ukrainę, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy.

Mam szczerą nadzieję, że okaże się to fałszywy trop. W innym wypadku Moskwa uzna, skądinąd słusznie, że została zaatakowana metodami terrorystycznymi. Wtedy mówiąc językiem technicznym, szczebel globalnej eskalacji zostanie podniesiony do poziomu nieznanego od czasu kryzysu kubańskiego. Czyli mówiąc bardziej obrazowo: świat zapłonie.

Przemysław Piasta
https://myslpolska.info/
--------------------------------
Link
"Ambasada USA w Moskwie opuściła dziś flagę do połowy masztu w wyrazie solidarności z narodem Rosji opłakującym ofiary śmiertelne w wyniku straszliwego ataku terrorystycznego, który miał miejsce 22 marca" - stwierdziła misja w oświadczeniu.
--------------------------
Rosjanie pokazali zdjęcia szefa ataku terrorystycznego w Moskwie A.Shisaniego walczącego jako Ukrainiec w Biełgorodzie!
Zatrzymano także innego z terrorystów działających w ratuszu Crocus - to obywatel Ukrainy i były wojskowy. Został aresztowany na krótko przed ucieczką na Ukrainę. To Rustam Azhiyev, obywatel Ukrainy, który podaje się za "byłego wojskowego".
Na nagraniu video publikowany jest także jego ukraiński paszport, w którym stwierdza, że ??przebywał na "misji specjalnej".

Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 25.03.24 Pobrań: 14 Pobierz ()
25.03.2024 Zachodnie banki ostrzegają przed planami UE dotyczącymi przekazania rosyjskich funduszy
Jak donosi Reuters, niektóre zachodnie banki lobbują przeciwko unijnemu planowi wykorzystania zysków z funduszy rosyjskiego banku centralnego, które są zamrożone w Europie, w celu uzbrojenia Ukrainy.

Komisja Europejska zaproponowała wysyłanie do 3 miliardów euro rocznie na Ukrainę z wykorzystaniem tych dochodów. Około 90% trafiłoby do funduszu zwanego "Europejskim Instrumentem na rzecz Pokoju", który można wykorzystać do zakupu broni dla Ukrainy, a pozostałe środki trafiłyby do budżetu centralnego UE na inne rodzaje pomocy.

Rosja potępiła ten plan i obiecała odpowiedzieć. "To jawny bandytyzm i kradzież. Działania te stanowią rażące i bezprecedensowe naruszenie podstawowych norm międzynarodowych. Powiedzieliśmy, że zareagujemy i tak zrobimy" - powiedziała w środę rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa.

Źródła powiedziały agencji Reuters, że banki obawiają się, że w przyszłości mogą zostać pociągnięte do odpowiedzialności przez Rosję za udział w transakcji. W raporcie stwierdzono, że po złagodzeniu lub zniesieniu sankcji wobec Rosji, mogą one stanąć w obliczu dziesięcioleci działań prawnych.

Banki obawiają się również, że posunięcie to podważy zaufanie do zachodniego systemu bankowego. Jedno ze źródeł stwierdziło, że byłby to zły precedens, a kradzież funduszy oznaczałaby "uzbrojenie zagranicznych rezerw i aktywów".

Inne źródło z branży bankowej zostało zacytowane w następujący sposób:

Druga osoba powiedziała, że jej bank szuka porady prawnej w sprawie odszkodowań, których mógłby zażądać, aby wziąć udział w planie UE.

"Jeśli te propozycje pójdą naprzód, cała architektura prawna będzie musiała ulec zmianie" - powiedział Paul Feldberg, partner i szef Brown Rudnick?s White Collar Defense, Investigations & Compliance practice w Londynie.

Inne źródła stwierdziły:

"Nie ma od razu oczywistego sposobu, w jaki banki mogłyby kompleksowo zabezpieczyć się przed przyszłymi wyzwaniami i działaniami typu clawback".

Stany Zjednoczone chcą podjąć jeszcze bardziej ekstremalne środki, przekazując Ukrainie wszystkie rosyjskie fundusze, a nie tylko zyski i odsetki. W zeszłym miesiącu sekretarz skarbu Janet Yellen zdecydowanie poparła ten pomysł. "Konieczne i pilne jest, aby nasza koalicja znalazła sposób na odblokowanie wartości tych unieruchomionych aktywów, aby wesprzeć ciągły opór Ukrainy i długoterminową odbudowę" - powiedziała Yellen.

Ustawodawstwo mające na celu przekazanie rosyjskich pieniędzy Ukrainie zostało wprowadzone w Kongresie i otrzymało dwupartyjne poparcie, ale ustawy nie zostały jeszcze przegłosowane. Około 67 miliardów dolarów w funduszach rosyjskiego banku centralnego znajduje się w USA, podczas gdy ponad 200 miliardów dolarów znajduje się w Europie.

https://www.zerohedge.com/markets/western-banks-warn-against-eu-plans-give-russian-funds-ukraine
--------------------------
Ciekawe, czy złodzieje liczą się z możliwościami odwetu ze strony Rosji...
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 25.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
25.03.2024 Zero solidarności z Polakami !!
Tekst powstał po przepuszczeniu przez "tłumacza" tekstu pewnej neomarksistki, która swego czasu wraz z innym, podobnej klasy, filozofem Janem Hartmanem zainicjowała powstanie lewicowego ruchu "Wolność i Równość" /opis dostępny w wikipedii/.

>>>Zero solidarności z Polakami. To bogaty i bardzo roszczeniowy narodek. Mają ogromne dopłaty z Unii, ale gardzą nią, płacą małe podatki, ale gardzą rządem, nie pamiętają kto zaniedbał ich interesy, ale walą w Niemców i Ukraińców; nie mają żadnej wrażliwości na to, co dzieje się na Ukrainie: przedkładają swój interes narodowy i ekonomiczny nad sprawy życia i śmierci naszych sąsiadów; współdziałają ramię w ramię z katolikami i nacjonalistami (trudno powiedzieć co gorsze), są przeciwko wszelkim prawom, które humanizują stosunek do zwierząt, przeciw czerwonej Europie (w ogólności unijną agendę mają w d...) Domagają się absurdalnych gwarancji sprzedaży własnych produktów (...) no i co najważniejsze: są (świadomie lub nie) manipulowani przez Rosję.<<<

Z podobnymi poglądami zgadza się przeważająca większość gawiedzi wymachująca niepolskimi flagami w mediach społecznościowych - unijnymi, żydowskimi, ukraińskimi, niemieckimi, Lgbt - taka ich mać - nowa atrakcyjna macocha ? nowa tożsamość, w praktyce radykalnie antypolska.

Tekst powstał po przepuszczeniu przez sito tekstu pani Środy. Z oryginału odpadły następujące słowa: PiS, KO, Konfederaci, myśliwi, ekologia. "Rolników" zamieniłem na Polaków, a fałszywy szyld "Zielona Europa" zastąpiłem zgodnie z prawdą słowem "czerwona". Jeżeli ktoś uważa, że rzecz rozgrywa się tylko na poziomie PiS, KO, oraz chodzi tylko o "Rolników" to jest więcej niż naiwny czyli głupi. Błąd językowy "w Ukrainie" poprawiłem wpisując "na Ukrainie".

Rolnicy są Polakami. To ważny wyróżnik. Poza tym są grupą właścicieli czyli solą w oku neomarksistów, globalistów. Pani Środa jako typowa lewaczka "nie zauważa", że wspólny sojusz niemiecko-ukraiński jest sojuszem nierówności -dyskryminującym Polaków poprzez wprowadzanie zasad nieuczciwej konkurencji. Tak bardzo hołubiona przez panią Środę "równość szans" poszła się chędożyć z Niemcami i Ukraińcami z towarzyszącym temu lewackim przytupem czego dowodem jest inkryminowany tekst.

Do oryginału dodałem również katolików i nacjonalistów opóźniających "Wielki Reset" także zaciekle stygmatyzowanych, co pozostałe wymienione grupy.

W kwestii "ogromnych dopłat" warto wiedzieć: dopłaty są narzędziem zarządzania i kontroli sytemu, który polega na tłumieniu wolnego rynku - limitowaniu - ograniczeniu -likwidowaniu poszczególnych działów rolniczej produkcji. Dopłaty często są rekompensatą za poniesione straty wynikające z polityki czerwono - brunatnego ładu - doktryny ideologicznej UE.

Osobom mającym bardziej wysublimowany apetyt, których menu wykracza poza granice powyższego zacytuję na koniec coś innego. Urywek krytyki poglądów autora książki: Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele nowej lewicy (Scruton 2018). Słowa samej Środy:

Dwie wartości atakował szczególnie: liberalną wolność i lewicową równość. Tę pierwszą uważał za pustą, a mimo to szkodliwą. Pustą, ponieważ nie jest wypełniona żadnymi wartościami. Wolny człowiek liberalnej demokracji jest jak młodzieniec opisywany w księdze VIII Państwa (Platon 1958, 561D, s. 443), który raz chce tego, innym razem tamtego.

I takim oto sposobem nawet Środa może okazać się coś warta, niewiele, ale dla niektórych może to być "pierwszą kostką domina".

CzarnaLimuzyna
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 25.03.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
26.03.2024 Ordynacja paradoksalna?
To nie "paradoksy", lecz świadome OSZUSTWA ordynacji "proporcjonalnej". OSZUSTWA będące przyczyną dziwacznych, szkodliwych "koalicji".

Obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza nosi nazwę "proporcjonalnej". Znaczenie tego słowa jest dobrze znane, o proporcjonalności uczone są na lekcjach matematyki dzieci w szkole podstawowej.

Tymczasem przydział mandatów w Sejmie otrzymany w wyniku takiej ordynacji może z proporcjonalnym rozdziałem nie mieć nic wspólnego.

Mogą się też zdarzyć rzeczy nad wyraz nieoczekiwane. Głos oddany na jednego kandydata może działać na korzyść kogoś zupełnie innego. Może się okazać, że dwa ugrupowania. zdobędą tyle samo głosów, ale przypadną im w udziale różne liczby miejsc w parlamencie. Partia może przekonać do swojego programu dodatkowych wyborców i w efekcie... stracić mandaty! A kandydat, na którego nikt nie głosował, może zostać posłem.

Jak to możliwe?

Aby odpowiedzieć na postawione pytania, należy dokładniej przeanalizować sposób, według którego oddane głosy przeliczane są na mandaty w Sejmie RP. I tu nie sposób nie zauważyć, że w tej, podstawowej przecież, sprawie społeczeństwo polskie jest informowane w sposób nad wyraz powierzchowny - o ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek informacji.

Telewizja, prasa, radio z upodobaniem cytują wyniki rozmaitych sondaży, opinie wypowiedziane przez rozmaitych polityków (czesto wyrwane z kontekstu), mówi się o prawyborach?

Tymczasem o sposobie liczenia głosów wspomina się niesłychanie rzadko, a to przecież podstawowa sprawa! Wyborca powinien wiedzieć, co z jego głosem się dzieje. Tymczasem traktowany jest on według zasady: "ty zagłosuj, a my już dobrze wiemy, co z twoim głosem zrobić".

Metoda liczenia głosów

Posłów wybiera się oddzielnie w każdym województwie, przy czym liczby mandatów do obsadzenia nie są w poszczególnych okręgach identyczne. Najwięcej jest ich w okręgu miasta Warszawy (l7), najmniej w województwach chełmskim i bielsko-podlaskim - po 3. Poszczególne partie zgłaszają w okręgu listy wyborcze. W zależności od otrzymanych głosów niektórym partiom przyznaje się określoną liczbę mandatów. Według jakiej zasady?

Zobaczmy na przykładzie.

Przypuśćmy, że mamy do dyspozycji 10 mandatów. Najwięcej głosów uzyskali przedstawiciele partii: Partii Piłkarzy, Partii Narciarzy, Partii Koszykarzy, Partii Rugbystów, Partii Tenisistów, Partii Lekkoatletów i Partii Siatkarzy (nazwy partii nieistniejących użyte zostają celowo, by uniknąć jakichkolwiek analogii z polską sytuacją polityczną; zobaczmy po prostu, co z takiej ordynacji może - teoretycznie - wyniknąć i do czego może doprowadzić stosowanie jej w praktyce).

Rozkład głosów przedstawia tabela 1.

Link

Załóżmy ponadto, że Narciarze w skali kraju nie otrzymali 5% głosów, natomiast pozostałym partiom to się udało. Oznacza, to, że głosy, które padły na Narciarzy, nie są liczone przy rozdziale mandatów (o czym mowa będzie za chwilę). Liczby "dające" mandaty zaznaczone są tłustym drukiem (tabela 1).

Co oznaczają liczby w dalszych kolumnach tabelki? One właśnie wpływają na przyznanie danej partii odpowiedniej liczby mandatów. Otóż dzielimy liczby uzyskanych głosów kolejno przez 1, 2, 3, 4..., czyli przez kolejne liczby naturalne. Spośród uzyskanych wyników wybieramy największe - tyle, ile mamy mandatów do rozdzielenia (w naszym przypadku dziesięć; w tabeli wyniki dające mandat podane są tłustym drukiem). Każda z partii dostaje tyle mandatów, ile wyników z "pierwszej dziesiątki" udało się jej uzyskać. W pewnym momencie wypisywania wyników w tabeli widać wyraźnie, że nie dadzą one już danej partii mandatów; wówczas przestajemy je wypisywać. I jeszcze jedno: gdyby do ostatniego "wchodzącego" miejsca kandydowały dwie partie z takimi samymi liczbami, to mandat - otrzymuje to ugrupowanie, na które padło więcej głosów.

W Sejmie zasiadają jednak konkretni ludzie. Jak ich wybrać? Otóż każda partia zgłasza swoją listę, a wyborca, głosując na dane ugrupowanie, wybiera z tej listy jednego kandydata. Mandaty (tyle, ile ich przypadło tej partii) otrzymują ci, którzy zdobyli na okręgowej partyjnej liście najwięcej głosów. W przypadku remisu decyduje kolejność na liście. I jeszcze jedno. Otóż obowiązuje "próg wyborczy". Oznacza to, że mandaty dzielone są jedynie między te partie, które w skali kraju (nie okręgu!) uzyskają wystarczająco dużo głosów.

Próg ten wynosi dla partii 5%, dla koalicji wielopartyjnych - 8%. W naszym przykładzie zakładamy, że w okręgu bardzo popularne są sporty zimowe, więc Narciarze zdobyli tu drugie miejsce. Tymczasem w skali kraju Partia Narciarzy wypadła znacznie słabiej, nie zdobyła 5%, w związku z czym nie bierzemy jej pod uwagę przy rozdziale.

Tą metodą wybiera się 391 posłów; pozostałych 69 miejsc przyznawanych jest również według opisanego schematu, ale na podstawie wyników ogólnopolskich, dla osób z list krajowych, to znaczy zgłoszonych "centralnie" przez poszczególne partie (przy czym rozdziela się je wyłącznie między ugrupowania, które otrzymały ponad 7% głosów). Tu mandaty otrzymują osoby niezależnie od otrzymanych głosów - na podstawie kolejności na liście krajowej danej partii. Już pobieżna analiza przykładu pokazuje, że mogą tu zaistnieć dziwne dysproporcje i wyniki wyborów według tej ordynacji nie muszą współgrać z wolą wyborców. Piłkarze dostali dokładnie dwukrotnie więcej głosów niż Koszykarze, mandaty zaś rozłożyły się w stosunku 5:2. Koszykarze mają niemal trzykrotnie więcej głosów niż Lekkoatleci, ale mandaty podzielono w stosunku 2:1. Z kolei Rugbyści i Lekkoatleci mają po jednym mandacie, choć pierwsi dostali prawie dwa razy więcej głosów niż drudzy (16000:8400), co raczej przeczy proporcjonalności.

Może są to jednak drobne niedokładności, które można zbagatelizować, a w skali kraju nie będą one miały istotnego znaczenia. Nic z tych rzeczy! Gdy zbierzemy razem głosy w różnych okręgach, może się okazać (o przykłady bardzo łatwo), że Partia A zbierze znacznie więcej głosów niż Partia B, ale mandatów mniej... Na ten temat bardziej szczegółowo za chwilę.

Zyskać głosy, stracić mandat

Wyobraźmy sobie teraz, że Rugbyści stracili 1400 głosów i głosy te zostały oddane na Koszykarzy. Zgodnie z logiką, dopuszczalne powinny być jedynie dwie możliwości. Pierwsza, że zmiana preferencji wyborców była tak mała, że nic się w rozdziale mandatów nie zmieniło. Druga, że Rugbyści stracili mandat (mandaty) na korzyść Koszykarzy. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Te wyniki zaznaczone są kursywą (mandaty zaś wytłuszczoną kursywą.

I cóż się stało? Koszykarze istotnie zyskali dodatkowy mandat. Ale bynajmniej nie kosztem Rugbystów! Mandat stracili Lekkoatleci, choć liczba ich zwolenników w żaden sposób się nie zmieniła. Opisana sytuacja nie jest jeszcze najbardziej groteskowa; zmiana preferencji przez niewielką liczbę wyborców może doprowadzić do bardziej paradoksalnych konsekwencji.

Oto następny przykład: wyobraźmy sobie, że w okręgu startują tylko trzy partie: Partia Pingpongistów, Partia Brydżystów i Partia Szachistów. Mandatów do rozdziału jest 6. Przypuśćmy też, że tuż przed wyborami Pingpongiści zdecydowali poprowadzić ostrą kampanię negatywną przeciwko Brydżystom, którzy byli ich najpoważniejszymi rywalami. Kampania odniosła skutek - aż 800 osób zrezygnowało z głosowania na Brydżystów. Większość z nich przerzuciła swe głosy na Pingpongistów - i to spora większość, bo aż trzy czwarte, 600 osób. Pozostałe 200 zrezygnowało co prawda z popierania Pingpongistów, ale zagłosowało na inne ugrupowanie - na Szachistów. Popatrzmy teraz, jaki był efekt owej zmiany głosów.

Link

Wyniki przedstawia Tabela 2; w górnych rzędach pokazane są rezultaty ? bez przerzucenia 800 głosów, W dolnych zaś (kursywą) ? rezultaty po zmianie opinii przez 800 głosujących. I co otrzymujemy w efekcie? Brydżyści stracili głosy, ale nie stracili mandatu. Większość ze straconych przez Brydżystów głosów zyskali Pingpongiści i... stracili jeden mandat!

Wcześniej mandat ten dawała im liczba 3000 (ich głosy podzielone przez 3) porównana z 2980 głosami oddanymi na Szachistów, teraz jednak wynik odpowiedniego dzielenia to 3150, Szachiści zaś mają głosów 3180.

Taki może być efekt ordynacji nazywanej "proporcjonalną". Ugrupowanie zyskuje głosów więcej niż ktokolwiek inny kosztem drugiego, ale traci mandat, to drugie nie traci zaś nic.

Konsekwencje progu wyborczego

Teraz zajmijmy się konsekwencjami wprowadzenia progu wyborczego w skali kraju. Wydawać by się mogło, że idea wyeliminowania partii z małym poparciem jest słuszna. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Przede wszystkim zauważmy, że (w naszym pierwszym przykładzie) mimo autentycznie dużego poparcia w rejonie, żaden Narciarz do parlamentu nie wejdzie.

A co by było, gdyby Narciarzom udało się jednak przekroczyć w skali kraju pięcioprocentowy, próg wyborczy? W badanym okręgu nic się nie zmieniło, ale dostali trochę głosów więcej gdzieś na drugim końcu kraju. Być może była to kwestia jedynie kilku głosów. Jak taka zmiana wpłynie na rozdział mandatów w naszym okręgu? Narciarze dostaną trzy mandaty. Po jednym mandacie stracą: Piłkarze, Koszykarze i Lekkoatleci. W efekcie Lekkoatleci zostaną w ogóle bez mandatu - i to jest kolejny zaskakujący rezultat ordynacji. Od czego zależy mandat dla Lekkoatlety? Nie od głosów na jego partie, ale od głosów na partie Narciarzy; ponadto nie od głosów na Narciarzy w jego okręgu, ale od głosów oddanych zupełnie gdzie indziej - gdzieś, gdzie, być może, Lekkoatleci w ogóle nie startują...

Wyniki po zmianie zaznaczone są kursywą w tabeli 3.

Link

========================================

Efekty wprowadzenia progów mogą być znacznie bardziej paradoksalne. Oto następny przykład. Przyjmijmy, że w pewnym okręgu głosuje 100 000 osób do rozdziału jest zaś 10 mandatów. Załóżmy, że w okręgu tym ogromna większość głosów padła na partie Kajakarzy i Żeglarzy (schemat podany jest w tabeli 4).

Link

Omawiany okręg był jednak w skali kraju okręgiem nietypowym. Gdzie indziej pływanie na kajakach i żeglowanie nie cieszyło się zbyt wielkim poparciem, zatem te dwie partie wypadły znacznie gorzej i w skali kraju nie przekroczyły progu. Zgodnie z ordynacją, w omawianym okręgu nie mogą nie dostać! Ale mandaty trzeba rozdzielić, 10 mandatów otrzymają wobec tego partie, na które w sumie padło 4000 głosów (czyli 4% głosów w tym okręgu).

W innym okręgu 4000 głosów może (przy tej samej liczbie wyborców i mandatów) nie wystarczyć nawet na jeden mandat - jeśli na przykład 100 000 głosów podzieli się równo na 10 partii. A potem, w parlamencie, wszystkie mandaty warte są tyle samo.

Czy osoby wybrane w ten sposób można nazwać przedstawicielami wyborców? Czy reprezentacja omawianego okręgu w parlamencie jest jego autentyczną reprezentacją? Jak ważna w kampanii wyborczej może być dobra znajomość preferencji wyborców w poszczególnych okręgach! Załóżmy, iż ktoś wie, że w pewnym okręgu dużo głosów padnie na partie z niewielkim poparciem w kraju. Owocnym posunięciem może być wówczas dobra kampania wyborcza jego partii w tym właśnie okręgu. Poparcie wyborców w takim rejonie może zaprocentować mandatami uzyskanymi jako efekt znacznie mniejszej liczby głosów niż gdzie indziej.

Jaka jest prawdziwa rola pięcioprocentowego progu? Wbrew pozorom, nie jest nią eliminowanie partii z małym poparciem!

Oto przykład następny. Tym razem dane przedstawione w tabeli (tabela 5) są autentyczne - pochodzą z jednego z większych okręgów w Polsce. Dla rozważań matematycznych nie jest ważne jednak, które partie uzyskały które wyniki, ani też, z którego roku były to wybory. Głosy są tym razem podane w procentach. Przypuśćmy, że do rozdziału było 10 mandatów.

I cóż się dzieje? Nawet wynik 5,8% mandatu nie dal - ostatnia liczba, która przyniosła partii miejsce w parlamencie, to 6,75. Partia z poparciem dokładnie 5% otrzymałaby mandat dopiero wtedy, gdyby było ich do rozdziału 14 (bo poza "wchodzącymi" już dziesięcioma liczbami, większe są jeszcze 6,03, 5,8 oraz 5,25). Okręgów, w których można zdobyć ponad 10 miejsc w Sejmie, jest bardzo mało. Praktycznie wiec wynik poniżej 5% i tak mandatu nie da, ewentualnie w paru jednostkowych przypadkach i przy specyficznym, sprzyjającym tej partii układzie głosów.

Właśnie.

Chyba że przy rozdziale nie będą uwzględnione niektóre z partii, które otrzymały wyniki wyższe. "Wycięcie" paru z nich da fotele poselskie ugrupowaniom z mniejszym poparciem. Głównym efektem progów jest pozbawienie mandatów ugrupowań, które mają mocne poparcie lokalne, ale w skali kraju słabsze. Czy o to chodzi?

Zauważmy też, że jeśli ktoś zechce kandydować samodzielnie, bez wsparcia jakiejkolwiek partii, to nie wejdzie do Sejmu nawet wtedy, gdy zdobędzie WSZYSTKIE głosy w swoim okręgu. W skali kraju nie przekroczy progu! Posłami zostają ludzie, w Sejmie zasiądą jednak ludzie, nie partie. Poświęćmy teraz chwilę uwagi konkretnym osobom wybranym do parlamentu. Przypuśćmy, że (w przykładzie z tabeli 2) wśród brydżystów jest jeden niezwykle popularny i głównie na niego głosowali wyborcy - do tego stopnia, że na 8800 głosów na tę partie aż 8799 padło na niego. Spośród pozostałych Brydżystów jeden zagłosował na siebie, dostał jeden głos, pozostali zaś - zero głosów. Zgodnie z podziałem mandatów, Brydżystom przypadły dwa - do Sejmu wejdzie zatem obywatel, na którego padł jeden głos - jego własny.

Przykład powyższy jest oczywiście świadomie przerysowany; jednak i w praktyce większość głosów na daną listę pada na jedną osobę. W efekcie można otrzymać mandat poselski zdobywając (personalnie) głosów niewiele. Jeżeli partia dostała w okręgu 6 mandatów, przy czym wyborcy zaznaczali na liście głównie tego pierwszego, to nie tylko następni kandydaci mieli głosów niewiele, ale różnice między nimi miały charakter raczej przypadkowy.

Co z tego wynika? Przyjmijmy, że z listy Partii Piłkarzy do sejmu weszli Bramkarz, Lewoskrzydłowy, Prawoskrzydłowy i Stoper, przy czym lwia cześć głosów padła na Bramkarza. Jeśli jednak Stoper, Lewoskrzydłowy i Prawoskrzydłowy (wybrani, być może, wyłącznie głosami rodzin i znajomych) będą mieli w jakiejś sprawie inną opinie niż bramkarz, to niewiele on wskóra, choć właśnie Bramkarz ma prawdziwe poparcie wyborców. Ponadto po wyborach obaj skrzydłowi mogą przejść do Partii Hokeistów.

Głosowanie na konkretnego kandydata ma zatem znaczenie ewidentnie drugorzędne; popierając daną osobę, popieramy przede wszystkim listę partyjną. na której się ona znalazła, a praktycznie te osoby z listy, które od innych wyborców dostaną najwięcej głosów.

Z kolei przy rozdziale miejsc z list krajowych ważna jest jedynie kolejność na tych listach ustalona przez poszczególne partie. Może zostać posłem nawet osoba, na którą nie padł żaden głos! W parlamencie jednak wszyscy posłowie mają głosy tyle samo warte. Ów "niepersonalny" charakter wyborów widać w miarę upływu lat coraz bardziej, nikną nawet pozory. Dwa tygodnie przed wyborami w roku 1997 w wielu miastach Polski trudno było znaleźć dostępną publicznie informację o pełnych składach list okręgowych. Ile czasu wyborca miał na świadomą decyzję? A gdzie i kiedy są przed wyborami podawane pełne składy list krajowych? Przecież krzyżyk postawiony przez wyborcę w pewnym okręgu może zadecydować o wejściu do Sejmu piętnastej osoby z listy krajowej, osoby, o której wyborca absolutnie nic nie wie.

Wybory w okręgach a wynik krajowy

Jak już zostało wyżej wspomniane, po zebraniu wyników z okręgów dysproporcje mogą być - w skali kraju - olbrzymie.

Niezwykle istotny może też okazać się sposób podziału kraju na okręgi wyborcze. Oto przykład. Kraj zostaje podzielony na 50 idealnie równych okręgów: 25 na północy i 25 na południu. W każdym okręgu północnym wyniki są identyczne, analogicznie w każdym okręgu południowym. W południowej części kraju preferencje wyborców dzielą się idealnie równo między Partię Turystów Tatrzańskich i Partię Turystów Beskidzkich i nikt nie głosuje na inne ugrupowania. Jak natomiast wyglądają wyniki wyborów w północnej części? Tam połowa wyborców głosuje na Partię Turystów Nizinnych, a pozostałe głosy mieszkańców części północnej padają na przedstawicieli partii, które globalnie mają bardzo małe poparcie i w rezultacie do parlamentu nie wejdą.

Link

Jaki będzie skład całego Sejmu? Mimo że partie Nizinna, Beskidzka i Tatrzańska mają idealnie takie same poparcie w kraju (każdą z nich popiera 25% wyborców), parlament będzie się składał dokładnie w połowie ze zwolenników Nizin, natomiast dwie pozostałe partie zajmą po jednej czwartej miejsc.

Więcej! Jeżeli ktoś z Partii Turystów Nizinnych mieć będzie istotny wpływ na ukształtowanie granic okręgów wyborczych, to może je nieznacznie zmienić tak, aby któryś z południowych okręgów objął sobą kawałek części północnej - wystarczy wybranie w takim okręgu jednego Turysty Nizinnego, by jego partia miała w parlamencie bezwzględna większość.

Ktoś mógłby zarzucić, że podane powyżej przykłady są wielce abstrakcyjne, a w praktyce ewentualne dysproporcje w poszczególnych okręgach ulegną - po skompletowaniu parlamentu - wyrównaniu. Wystarczy jednak zagłębić się w wyniki wyborów do Sejmu w roku 1993, by stwierdzić, że podział mandatów i liczby oddanych głosów bardzo często nie mają ze sobą wiele wspólnego. Można zaobserwować np. takie sytuacje, że partia A ma (w przybliżeniu) cztery razy więcej głosów niż partia B, mandatów zaś dziesięć razy więcej; partia C ma trzy razy więcej głosów niż partia D, ale partia C ma, kilkadziesiąt miejsc w parlamencie, partia D zaś ani jednego... A co z głosami oddanymi na konkretne osoby? Prawie 150 posłów otrzymało w tych wyborach mniej niż 3 tysiące głosów (niekiedy znacznie mniej); rekordowy wynik należy do parlamentarzysty, który dostał 131 głosów.

Wybory do rad miejskich

Według "ordynacji proporcjonalnej" odbywają się u nas także wybory do rad w większych miastach. Tu jeszcze trudniej znaleźć informacje o sposobie głosowania, a różni się on od tego wykorzystywanego w wyborach do Sejmu. Różnice są dwie. Po pierwsze, nie obowiązuje próg pięcioprocentowy. Po drugie, by ustalić liczbę mandatów, dzielimy liczby głosów nie przez kolejne liczby naturalne, ale najpierw przez 1.4 , a potem kolejno przez liczby nieparzyste, czyli 3, 5, 7...

Zobaczmy to na przykładzie.
Link
Tabela 6

Tu efekty - mimo braku progów - mogą być nawet bardziej paradoksalne niż w przypadku ordynacji "sejmowej". Na Partię Tenisistów padło 1400 głosów spośród 2770 oddanych, czyli ponad połowa; partia zdobyła bezwzględną większość głosów. Na sześć mandatów "do wzięcia" uzyskała jednak jedynie trzy, czyli równo połowę! Jej przedstawiciele nie mają większości, choć popiera ich ponad połowa, wyborców.

Może być jeszcze dziwniej. Wyobraźmy sobie, że startują trzy partie: Trójskoczków, Ornitologów i Entomologów, miejsc zaś do rozdzielenia jest siedem. Rozkład głosów i podział mandatów przedstawia tabela 7.

Link

*) Analiza dotyczy wyborów według ordynacji obowiązującej do 1998 roku. Obecnie w wyborach do samorządów w dużych miastach (powiaty grodzkie) obowiązuje zarówno próg pięcioprocentowy, jak i dzielenie przez kolejne liczby naturalne (przyp. red).

Nie jest wykluczone, że wkrótce po wyborach Ornitolodzy 1 Entomologowie zawiążą koalicję. I oto widzimy rzecz ciekawą: choć w sumie mają mniejsze poparcie niż Trójskoczkowie (popiera ich łącznie 2016 osób, Trójskoczków zaś 2100), to mają w radzie czterech przedstawicieli, a Trójskoczkowie trzech. Absolutna większość wśród wyborców mają Trójskoczkowie, ale to ich przeciwnicy mają większość w parlamencie... Gdyby o mandaty ubiegały się tylko dwie partie: Trójskoczków i Przyrodników, przy czym Przyrodnicy mieliby poparcie nieznacznie mniejsze (i dokładnie wiedzieli jakie), to mogliby się sztucznie podzielić na Ornitologów i Entomologów, by dzięki temu manewrowi zyskać większość w radzie miasta. Konsekwencje tej metody liczenia mogą być naprawdę oryginalne. Wyobraźmy sobie, że w pięciomandatowym okręgu zdecydowanie najwięcej głosów (900) otrzymali Żonglerzy, przy czym poszczególnych kandydatów poparło (odpowiednio) 181,180,180, 180 i 179 osób. Drugim z kolei ugrupowaniem byli Woltyżerzy; dostali zaledwie 142 głosy (w rozkładzie: 30 + 28 + 28 + 28 + 28). Dzieląc liczbę 900 przez 1.4. itd otrzymujemy kolejno: 642, 300 180,128, 100. Cóż to oznacza? Do Rady wejdzie czterech Żonglerów i jeden Woltyżer, gdyż 142:1,4 = 101,4 .

KAŻDY z żonglerów dostał więcej głosów niż wszyscy woltyżerzy razem wzięci, nie mówiąc już o tym, że Żongler z najmniejszym poparciem dostał sześć razy więcej głosów niż Woltyżer z poparciem największym. Tym niemniej jeden z Żonglerów odpada na rzecz Woltyżera.

Co powiedzieć o ordynacji, która dopuszcza takie możliwości?

Proporcjonalna czy paradoksalna?

Obowiązująca ordynacja, choć nosi nazwę "proporcjonalna", wcale proporcjonalną nie jest. Słowo "proporcjonalny" ma swoje znaczenie, podawane w słownikach, a także na lekcjach matematyki w szkole podstawowej. Znaczenie to wielce odległe jest od tego, co obserwujemy w ordynacji. Można by ją raczej nazwać "paradoksalną", ewentualnie "partyjną" (bo głosujemy na partie, człowiek się prawie wcale nie liczy). Może jednak, gdyby wprowadzono którąś z tych nazw, to - choć bardziej odpowiadają one rzeczywistości - więcej osób mogłoby przeciwko tej metodzie zaprotestować...

Udowodniono (matematycznie), że niezależnie od tego, w jaki konkretnie sposób będziemy dzielić głosy oddane "na listy" między poszczególne partie, to zawsze zaistnieć mogą paradoksalne sytuacje w rodzaju opisanych powyżej. Czyli, na przykład, takie, że partia A zabiera głosy partii B, ale to właśnie ona straci mandat, a nie partia B. "Proporcjonalny" podział mandatów w uzależnieniu od głosów jest niemożliwy.

Ponadto - podkreślmy jeszcze raz - jedną z podstawowych zasad obowiązujących w wyborach powinna być jasność i powszechna dostępność metody, według której liczone są głosy. Nie może być tak, by podejrzewano, że posłowie wybierani są według zasady podobnej do tej ze starego wierszyka: "Urna to jest urządzenie, co ma dziwne kółka - choć głosujesz Mikołajczyk, wychodzi Gomułka..."

Kilka słów o sondażach przedwyborczych

Po podanych (nieraz jako główna informacja) wiadomości, wynikach słyszymy: "zbadano 1000 osób, dopuszczalny błąd wynosi 3%". Takie sformułowanie oraz podawanie składu Sejmu opracowanego według wyników takiego sondażu to dezinformacja oraz nadużycie praw statystyki. Zdanie "dopuszczalny błąd to 3%" sugeruje, że błąd większy zdarzyć się nie może, a tak nie jest. Badania przeprowadzane są według specjalnych, naukowo opracowanych, precyzyjnych testów. I gdy się podaje oszacowanie błędu, należy bezwzględnie podać dwie liczby. na przykład: "Z prawdopodobieństwem 80% błąd nie będzie większy niż 3%" - a w ogóle najuczciwsze byłoby sformułowanie tego inaczej. "Partia Filantropów osiągnie wynik między 5% a 15% z prawdopodobieństwem 80%."

Przecież fakt, że coś jest mało prawdopodobne, nie znaczy, że jest niemożliwe. Błąd może więc być większy! Często po uwzględnieniu dodatkowych czynników owo "mało prawdopodobne" staje się realne.

Zauważmy: bada się tysiąc osób, a wyborców jest prawie 30 milionów. Jeden ankietowany reprezentuje 30 tysięcy ludzi!

To nie wszystko. W badaniach statystycznych dotyczących opinii ludzi, w tym preferencji wyborczych, należy w interpretacji danych zachowywać daleko idącą ostrożność. Tu błąd może być znacznie większy niż w przypadku badań rzeczy "mierzalnych" (jak wzrost czy waga); opinie ludzkie są zbyt chwiejne, zmieniają się w zależności od okoliczności, nawet od nastroju ankietowanego w danej chwili czy sposobu stawiania pytań przez ankietera. Wiele osób nie jest zdecydowanych, co zmniejsza liczbę 1000 badanych. A poza tym, można kłamać.

Wyjątkowym nadużyciem jest zaś przewidywanie składu Sejmu na podstawie sondażu na próbce 1000 osób. Mandaty przydzielane są niezależnie w województwach. Wiemy, że wyniki wyborów w różnych województwach znacznie różnią się między sobą. Poza tym różnym okręgom przydzielane są różne liczby mandatów. W jednym okręgu 10% głosów może dać dwa mandaty, w innym - ani jednego. By być rzetelnym, symulacje podziału mandatów należałoby przeprowadzić oddzielnie w każdym województwie (a i to jest ryzykowne, zwłaszcza przy obowiązującej ordynacji wyborczej; o mandacie dla partii może zdecydować kilka głosów, i to oddanych na zupełnie inną partię).

Tymczasem skoro zbadano 1000 osób, to na jedno województwo przypada średnio osób 20. Zmiana opinii jednej osoby to zmiana 5% głosów w przeprowadzanej symulacji! Dysproporcje w poszczególnych województwach mogą mieć olbrzymi wpływ na rozdział mandatów. Czy takie modele mogą być reprezentatywne?

Podczas referendum konstytucyjnego ankieterzy w punktach wyborczych zebrali opinie kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie jednego tysiąca, ale znacznie, znacznie więcej. Nie jakiś czas przed referendum, ale tuż po głosowaniu! Możliwe odpowiedzi były tylko dwie, nie mieliśmy kilkunastu partii do wyboru. Podział na województwa nie miał wpływu na ostateczne wyniki. I wówczas błąd w stosunku do wyników faktycznych wyniósł więcej niż 3%! Przypomnijmy też, że kilka tygodni przed referendum konstytucyjnym sondaże mówiły o znacznej przewadze zwolenników konstytucji - a okazała się ona minimalna.

Warto również przypomnieć, że w wyborach 1997 błąd w analogicznych badaniach (przeprowadzanych w dniu wyborów) co do frekwencji wyborczej (czyli w sprawie, w której kłamać się raczej nie da, a możliwości są tylko dwie) wyniósł - bagatela! - 11 procent?

Czy można wybierać inaczej?

Czy w związku z przedstawionymi wadami ordynacji nazywanej "proporcjonalną" istnieje jakieś wyjście? Uważam, że zdecydowanie lepsza jest ordynacja nazywana Większościową, stosowana z powodzeniem w wielu krajach. Na czym ona polega? Cały kraj należy podzielić na okręgi i w każdym z nich wybierać dokładnie jednego posła. Zasada wyboru jest bardzo prosta: jeśli ktoś dostał ponad połowę głosów, wygrywa; jeśli nikogo takiego nie ma, dwóch najlepszych przechodzi do drugiej tury, gdzie wygrywa ten, który ma głosów więcej.

Wyborca głosuje na konkretnego człowieka - swojego reprezentanta. Jasne i zrozumiałe, a także bardziej praktyczne - pamiętamy ogromne "książeczki" do głosowania, w których należy zaznaczyć jeden krzyżyk. Znacznie bardziej obiektywny wynik (przy braku 50% poparcia) daje co prawda metoda odkreślania z listy kandydata z najsłabszym wynikiem i kolejnych głosowań - aż do skutku. Tak można jednak wybierać na zebraniach, gdy liczenie głosów trwa krótko i wkrótce po głosowaniu można przystąpić do następnej tury. Gdy wchodzimy do lokali wyborczych, nie należy przekraczać dwóch tur.

Oczywiście, i ta metoda ma wady - na przykład taką, że partie z całkiem sporym poparciem mogą mieć niewielu przedstawicieli w Sejmie. Jednak jej zalety w porównaniu z ordynacją u nas obowiązującą są niepodważalne. Po pierwsze, przy ordynacji "większościowej" do parlamentu nie uda się wejść nikomu ze znikomym poparciem; głosów oddanych na przyszłego posła musi być naprawdę sporo. To oznacza, że poseł - personalnie - został wybrany rzeczywiście przez wyborców, a nie na skutek odpowiedniego dzielenia głosów miedzy kandydatów na liście partyjnej. Nie można zostać wybranym jedynie głosami rodziny i znajomych, dzięki poparciu udzielonemu danej partii. W efekcie tak wybrany poseł naprawdę przed kimś odpowiada.

Po drugie, metoda ta nie wprowadza wyborców w błąd, niczego nie udaje. Zwolennicy ordynacji "proporcjonalnej" często głoszą, że przy jej zastosowaniu dzielenie mandatów odbywa się w sposób proporcjonalny i sprawiedliwy. Widzieliśmy na przykładach, jak z tym może być. Po trzecie, idea liczenia głosów jest prosta, jasna i klarowna - a to sprawa podstawowa; wyborcy muszą wiedzieć, w jaki sposób ich głosy zamieniają się na mandaty poselskie. Po czwarte, w ordynacji Większościowej nie może zdarzyć się absurdalna sytuacja polegająca na tym, że część wyborców zrezygnuje z głosowania na kandydata A, większość z nich poprze kandydata B, po czym kandydat B straci mandat, kandydat A zaś nie straci nic. Po piąte, przy tylu organizacjach kandydujących u nas w wyborach niemal pewne jest, że głosy rozdziela się na kilka ugrupowań. Teraz trzeba wyłonić "większość parlamentarną", pogodzić parę partii... Przykłady znamy z lat ubiegłych. Zazwyczaj partia wchodząca w koalicje rezygnuje z niektórych punktów swego programu wyborczego. A mogły to być właśnie te punkty, które przeważyły szalę przy decyzji niejednego wyborcy. Przy ordynacji "proporcjonalnej" praktycznie nikt sam nie zdobędzie większości. Przykłady wielu kraj ów pokazują, że tam, gdzie wybory są przeprowadzane metodą "proporcjonalną" rządy są nie- stabilne, posłowie w parlamencie zajmują się często przede wszystkim sporami partyjnymi... Czy o to chodzi?

Przy ordynacji większościowej są duże szanse, że najmocniejsze ugrupowanie zdobędzie ponad 50% mandatów, będzie rządzić samo. Czy to źle? Zobaczmy, jak zrealizują swoje programy, obietnice - bez ustępstw na rzecz koalicjanta! Jeżeli ich działalność wyborcom się nie spodoba, to w następnych wyborach przepadną. W wielu, bardzo wielu sprawach wygrywa najlepszy. Czy to przy staraniu się o pracę, czy w sporcie, czy w rozmaitych konkursach...

Przy głosowaniu decydującym o Nagrodzie Nobla może się zdarzyć, że osoba uzyskująca przewagę jednego głosu nad drugą dostaje wszystko - ta druga nic. Dlaczego w tak ważnej sprawie, jak wybory naszych przedstawicieli, ulega się złudnej argumentacji: "podzielić sprawiedliwie"? Tym bardziej że nie jest to ani sprawiedliwe, ani skuteczne.

Kolejny argument związany jest ze wspomnianymi wcześniej tak popularnymi u nas sondażami przedwyborczymi. Ich wyniki są z lubością przytaczane przez telewizję, prasę... Jak już wiemy, informacje te są podawane z nadużyciem praw statystyki, wprowadzają wyborcę w błąd. Nieraz, gdy wyborca słyszy, że według sondaży jego partia nie wejdzie do parlamentu, zmienia swoją decyzję iw efekcie głosuje na kogoś innego. Główną rolę przy podejmowaniu decyzji może odegrać podana przez telewizję informacja o tym, co usłyszeli ankieterzy od 1000 ludzi w kraju!

Można się zastanowić, czy przypadkowo głównym celem podawania wyników sondaży nie jest odpowiednie "nastawienie" wyborców, "nakręcanie opinii"? Przy ordynacji większościowej taka manipulacja nie mogłaby mieć miejsca.

Kilka słów o Senacie

Wydawać by się mogło, że ordynacja Większościowa jest u nas stosowana przy wyborach do Senatu. Wyborca głosuje tu na dwie osoby (w województwach warszawskim i katowickim na trzy); najlepsi zostają senatorami.

Okazuje się jednak, że pozory mylą... Głosowanie jednocześnie na dwie osoby może w zasadniczy sposób zmienić wyniki wyborów; taka metoda jest wypaczeniem idei ordynacji większościowej. Ponadto obecnie nie ma drugiej tury wyborów, co przy licznym gronie kandydatów powoduje, że może zostać wybrany kandydat o niewielkim poparciu.

I tu można podać ciekawe przykłady. Oto jeden z nich. Przyjmijmy, że w pewnym województwie zdecydowanie największe poparcie (bo aż 60% wyborców) ma pan Żabacki, natomiast po 20% osób popiera panów Abackiego i Babackiego. Bezdyskusyjnie pan Żabacki powinien zostać senatorem - jest ewidentnie najlepszym kandydatem. Nie jest potrzebna nawet druga tura! Tymczasem może się zdarzyć, że przy głosowaniu na dwie osoby polowa zwolenników Żabackiego poprze również Abackiego, druga połowa zaś Babackiego. Jeżeli ponadto zwolennicy Abackiego jako tego drugiego wskażą Babackiego i Vice versa, to panowie Abacki i Babacki otrzymają po 70% głosów i to oni wejdą do Senatu, wyprzedzając Żabackiego z 60%.

Ponadto jedną z zasad ordynacji większościowej jest by w okręgach było mniej więcej tyle samo wyborców. Okręgami zatem nie mogą być województwa! Po wyborach w roku 1993 można było usłyszeć stwierdzenia, skierowane do zwolenników ordynacji większościowej "przecież w wyborach do Senatu ona obowiązywała, i tam wyniki były podobne...".

Jest to wielkie nieporozumienie. Po pierwsze, ordynacja senacka nie jest, jak zostało zaznaczone wyżej - "klasyczną" ordynacją większościową.

https://dakowski.pl/wp-content/uploads/2024/03/image-319.png

A po drugie - ale najważniejsze - nie o to przecież chodzi! (choć wydaje się, że część osób odpowiedzialnych za wprowadzenie u nas ordynacji "proporcjonalnej" ma inne poglądy). Jeżeli już "bawimy się w te klocki" i organizujemy wybory, to organizujmy je najlepiej, jak można, i "grajmy czysto". Nie można patrzeć na ordynację wyborczą z punktu widzenia: "która metoda jest dla mnie najlepsza". Należy przemyśleć, która metoda da nam Sejm autentycznie wybrany, Sejm zajmujący się przede wszystkim ćwiczeniem dobrego prawa, nie zaś sporami partyjnymi.

A na to odpowiedź jest jednoznaczna.

Krzysztof Ciesielski

[z książki "Otwarta Księga", Romuald Lazarowicz i Jerzy Przystawa. W ciągu dwóch dziesięcioleci pozycja ta ZNIKŁA z wszystkich portali, a była na co najmniej sześciu. Znikła też z google... MD]
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 26.03.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
26.03.2024 Ręce precz od polskiej oświaty!
W weekend ponad tysiąc Polaków protestowało na Litwie przeciwko ograniczaniu nauczania języka polskiego w tamtejszych szkołach. Marsz przeszedł główną ulicą Wilna, aleją Giedymina, a finalny wiec odbył się przy Urzędzie Prezydenta.

Link

"Ręce precz od oświaty polskiej", "Stop dyskryminacji mniejszości narodowych" - z takimi hasłami ponad tysiąc osób - uczniów, rodziców i nauczycieli - przeszło ulicami Wilna. "Tą akcją protestacyjną chcemy pokazać, że nie ma zgody na próby ?reformowania? oświaty mniejszości narodowych, w tym oświaty w języku polskim" - wyjaśniał eurodeputowany Waldemar Tomaszewski, przewodniczący Związku Polskiego na Litwie (ZPL), który jest organizatorem akcji.

W ciągu ostatnich miesięcy litewski resort oświaty oraz władze Wilna zaproponowali kilka bardzo niepokojących zmian dotyczących szkół mniejszości narodowych. Padła propozycja otwierania litewskich klas we wszystkich szkołach mniejszości narodowych, mimo tego, że w Wilnie, w rejonach wileńskim czy solecznickim, gdzie są szkoły polskie, jest też wiele szkół z litewskim językiem nauczania.

Kolejną propozycją było wprowadzenie nauczania trzech przedmiotów w szkołach mniejszości narodowych w języku litewskim, co uznano za ograniczanie nauczania w języku ojczystym.

Organizatorzy protestu przypominają, że powyższe propozycje są niezgodne z oczekiwaniami mniejszości narodowych i sprzeczne z prawem, a Konwencja ramowa o ochronie praw mniejszości narodowych, artykuł 22, mówi, iż nie wolno ograniczać nabytych już praw mniejszości narodowych. Również traktat o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy pomiędzy Polską i Litwą gwarantuje nauczanie w języku ojczystym na poziomie szkoły średniej, czyli w ciągu 12 lat nauki.

Władze uzasadniają swe propozycje tym, że chcą poprawić jakość nauczania języka litewskiego w szkołach mniejszości narodowych.

Na Litwie jest około 70 szkół z polskim językiem nauczania, do których uczęszcza ponad 12 tys. uczniów.

Źródło: NCzas.info
------------------------------
Lwów i Wilno odciął od Polski Bernstein Namier, brat babki Kurskiego.
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 26.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
27.03.2024 O której Obowiązkowe Pranie Mózgu? MEMy
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Klimatyczna Godzina dla Ziemi. O 20.30 zostanie na godzinę wyłączone oświetlenie kopuły bazyliki św. Piotra. Czy ten ... [wstawić właściwe określenie] w to wierzy??
Link
Franciszek od lat nie odprawia Mszy św. Nawet prywatnie...
Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 27.03.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
27.03.2024 Realpolitik a Unia Europejska
Ze sporów pomiędzy politologami i komentatorami politycznymi możemy się dowiedzieć, że istnieją dwie, sprzeczne ze sobą, tezy.

Jedna mówi, że Unia Europejska to twór niemiecki, to kolejna emanacja polityki niemieckiej, dążącej do zdominowania Europy. Pisze się, i słusznie, że Niemcy już wcześniej, w dwóch wojnach światowych, podjęły próbę podboju Europy za pomocą siły militarnej.

Jak wiemy nic z tego nie wyszło i elity naszego zachodniego sąsiada wyciągnęły z tamtych wydarzeń wnioski, czego owocem jest próba jednoczenia Europy przy pomocy metod już nie militarnych ale politycznych i gospodarczych. Kolejnym celem Niemiec jest zbudowanie europejskiego państwa federalnego, które jako poważna siła stawi czoła na arenie międzynarodowej takim potęgom jak USA, Chiny, Indie czy Rosja, która nota bene jest potęgą polityczną i militarną ale już nie gospodarczą.

Zgodnie z tą teorią polityczną proces tworzenia Unii Europejskiej ma swoje konotacje historyczne: porównuje się tutaj politykę Prus, które zjednoczyły Niemcy w XIX wieku w podobny sposób, też etapami, zaczynając od gospodarki. Prusy zjednoczyły podzielone Niemcy w XIX wieku, a Niemcy po II wojnie światowej usiłują, i to skutecznie, zjednoczyć Europę - oto teza, która ma swoje uzasadnienie.

I pojawiła się druga teza, teoretycznie sprzeczna z pierwszą, zakładająca, że projekt zjednoczonej Europy, to taki gorset czy raczej kajdany, nałożone na Niemcy, by jak najdłużej utrzymać je jako państwo słabe, uwikłane w budowanie wspólnoty europejskiej. Niemcy mają się "wypalać" w budowaniu czegoś, co je osłabia, na co zużywają swoją energię.

Państwem, które Niemcom wyznaczyło taką rolę czy raczej narzuciło takie cele polityczne, są Stany Zjednoczone, które po części sprowokowały I wojnę światową, a następnie sprzyjały wzrostowi potęgi Niemiec hitlerowskich i ZSRR, co doprowadziło do wybuchu wojny w latach 1939-45. W wyniku tych wojen Europa straciła swoje znaczenie polityczne, a hegemonem na czas tzw. zimnej wojny zostały USA i ZSRR, a następnie pierwsze z tych państw stało się samodzielnym liderem, pełniąc rolę światowego żandarma.

Projekt zjednoczonej Europy jest więc projektem antyniemieckim, antyeuropejskim, zgodnym z celami polityki amerykańskiej czy raczej, jak mawiają niektórzy, projektem globalistów.

Zauważmy, że obie te tezy istotnie są od siebie różne ale czy na pewno Niemcy są albo twórcami tego pierwszego hegemonistycznego projektu, albo też ofiarami planu, opracowanego za "wielką wodą"? Moim zdaniem jest to niemiecka realpolitik, realizująca maksimum interesu niemieckiego w każdych warunkach, nawet tych skrajnie niekorzystnych, narzuconych przez jakieś mocarstwo.

Gdyby nawet projekt Unii Europejskiej był zaplanowany przez Amerykanów, to nic nie stoi na przeszkodzie, by go wykorzystać do własnych długofalowych celów. Bo czyż to uderzenie, ten cios amerykański w przemysł niemiecki, a potem narzucanie "zielonego ładu" i zablokowanie współpracy niemiecko-rosyjskiej (wojna ukraińsko-rosyjska), to nie jest odpowiedź Amerykanów na wymykanie się Niemiec z ich strefy wpływów?

Czy nawet gdyby USA zaplanowały zjednoczoną Europę jako swoją strefę wpływów, a potem z uwagą śledziły procesy zjednoczeniowe, to Niemcy nie byłyby w stanie wykorzystać całego procesu na swoją korzyść?

Zdajemy sobie pewnie sprawę z tego, że Niemcy są narodem (a czy są narodem, to już inna kwestia) wyjątkowo dobrze zorganizowanym, zdolnym i potrafiącym prowadzić politykę długofalowo. Mają po prostu elity, które potrafią, mimo zmian politycznych na świecie, mimo wojen i przesunięć granic, prowadzić politykę skuteczną, zachowując przy tym zadziwiającą ciągłość. I dlatego mogą, będąc pod butem amerykańskim, z nieswoim projektem, z tym - jak to określiłem - gorsetem, dbać o swój interes, budując jak najlepiej mogą "swoją" zjednoczoną Europę i spokojnie czekać na "ucieczkę" z Europy Amerykanów.

Oczywiście Stany Zjednoczone próbują sterować polityką europejską w pożądanym dla siebie kierunku, najpierw przy pomocy Anglii, czasami Polski, czy teraz Ukrainy, ale jako mocarstwo słabną więc... różnie może być.

Historia niekoniecznie jest nauczycielką życia ale warto czasami do niej sięgać. Dla przypomnienia: Prusy zrodziły się z małej i biednej Brandenburgii, z czasem stając się kreatorem zjednoczenia Niemiec. Kariera trochę jak z amerykańskiego snu: od pucybuta do milionera, od mało istotnego fragmentu Europy na obrzeżach Świętego Cesarstwa Rzymskiego (niemieckiego), do mocarstwa, które dwa razy zagroziło całemu światu.

A śledząc dzieje Brandenburgii, Prus i Niemiec, to mamy mnóstwo zakrętów historii i działań politycznych potężniejszych przecież państw, które z powodzeniem mogły te sny o potędze pogrzebać. Przykładem tu może być sąsiedztwo z potężną jeszcze wtedy Rzeczpospolitą i w efekcie "ogranie" jej w trwającym kilka wieków meczu, czy wyprawy wojowniczych Szwedów, chcących uczynić Bałtyk swoim wewnętrznym morzem. A jednak ten pruski upór, to zginanie elektorskiego karku i powolne zbieranie ziem, przyniosło z czasem wyśmienite efekty.

Czy Niemcy zbudują Europę jako zaplecze swojej potęgi? Czy będą zdolni konkurować z największymi potęgami? Trudno powiedzieć.

Mniej mnie jednak interesuje czy Unia Europejska jest projektem amerykańskim czy niemieckim, czy może jeszcze innym. Bardziej radzę obserwować politykę Niemiec, bo to jest doskonały przykład, jak można w każdych warunkach zabiegać o interes własnego państwa. Chociaż ostatnio pojawiły się pęknięcia na tej modelowej i kryształowej niemieckiej realpolitik. Albo wynik działania sił zewnętrznych, albo po prostu należy poczekać z analizami.

Jarosław Luma
https://konserwatyzm.pl/
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 27.03.24 Pobrań: 12 Pobierz ()
27.03.2024 Kto zarządził plandemię?
Jak pisałem w moim pierwszym artykule z 30 marca 2020 roku, Instytut Roberta Kocha RKI, został założony w roku 1891 i "jest najstarszym biomedycznym instytutem na świecie" - cytat ze strony RKI po niemiecku.

Przez dwa lata niemiecki magazyn publicystyczny Multipolar procesował się z RKI w sprawie o ujawnienie protokołów dotyczących wprowadzenia w Niemczech stanu zagrożenia epidemiologicznego.

Multipolar ten proces wygrał i RKI opublikował ponad 200 dokumentów. Duża część informacji została w tych dokumentach zaczerniona. Multipolar wystąpił ponownie na drogę sądową, w związku z tą cenzurą.

Z dokumentów wynika jednoznacznie, że decyzja wprowadzenia w Niemczech stanu epidemiologicznego o zasięgu krajowym, została narzucona przez jedną wysoko postawioną osobę prawdopodobnie z ówczesnego niemieckiego rządu. Niewielki mamy tu wybór. Faworytami są: pani kanclerz Angela Merkel, minister Zdrowia Jens Spahn, lub przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Praktycznie żadnego wpływu na tę decyzję nie miało ani jedno badanie naukowe, czy opinia eksperta.

W opublikowanym wczoraj na niemieckiej platformie Apolut artykule Protokoły Corony świadczą o zbrodni (źródło), czytamy:

Pozorna "walka z wirusem" była bardzo ważnym ćwiczeniem wstępnym do "walki z Rosjanami". Reżim koronny sprawdzał, jakie kłamstwa można mówić Niemcom. Odkąd stało się jasne, że pochłoną prawie wszystko, skuteczne metody masowego oszustwa zaczęto stosować także w propagandzie wojennej.

Link

Tak jak w tym memie powyżej, nie mogłem przecież tego wiedzieć, skoro telewizja twierdziła inaczej. A jednak wiedziałem. Nie, to żaden cud, ja po prostu szukałem informacji w różnych, ogólnodostępnych źródłach.

Kiedy wiosną 2021 roku zastanawiałem się nad nazwą mojej domeny, wiedziałem już, że corona to był jedynie wstęp. Dlatego wybrałem słowa world scam, czyli oszustwo na skalę świata. Po podmienieniu wirusa na wojnę, administratorzy różnych grup na Facebooku sprzeciwiali się publikacji treści łączących obie te kwestie. W grupach o temacie koronowym nie pozwalali pisać o wojnie i odwrotnie. Dzisiaj do rzadkości należą takie postawy. Nasza praca - mam na myśli praca niezależnych mediów - powoli przynosi skutki. Coraz więcej osób rozumie, że mamy do czynienia z bardziej kompleksowym zjawiskiem niż samo ludobójstwo dokonywane rękoma mafii medyczno-farmakologicznej.

Wojna na Ukrainie i w Gazie spełnia swoją funkcję w fazie przechwytywania władzy nad światem przez grupę oligarchów wspieranych przez globalistów. Opodatkowanie na bazie oszustwa klimatycznego, niszczenie więzi rodzinnych przez oszukaną ideologiczną "edukację" dzieci dostarczanie broni dla faszystowskiego reżimu w Kijowie i Tel Awiwie "w obronie pokoju", traktat plandemiczny WHO, wprowadzanie kredytu socjalnego i cyfrowego pieniądza dla pełnej kontroli nad nami, to niepełna lista wszystkich poczynań służących zniewoleniu ludzkości.


Daj ludziom rano kłamstwo w gazecie, każ im cały dzień pracować za marne pieniądze i posadź wieczorem przed telewizorem, by wchłaniali najnowsze manipulowane wiadomości na zmianę z głupimi serialami, filmami i reklamami.
Oznacza to, że nie mają już czasu na świadome myślenie!

Przebudzenie się, to nie tylko obejrzenie filmu na YouTube z informacjami sprzecznymi z systemową narracją. Obudzić się oznacza też przeczytać dobrą książkę, pójść do teatru na dobre przedstawienie bez ideologiczno-genderowskich wstawek, wybrać się z rodziną na spacer po górach, czy lesie. Czy my naprawdę już zapomnieliśmy, jak wyglądało jeszcze niedawno nasze życie?

Link

Autor artykułu Marek Wójcik
Mail: worldscam3@gmail.com
https://www.world-scam.com
------------------------------
W ciągu ostatnich czterech lat sataniści przesadzili na trzy sposoby, co gwarantuje ich ostateczny upadek.
1. Zmiana nazwy grypy sezonowej na pandemię i zatruwanie milionów terapią genową pod przykrywką ?szczepionek?.
2. Prowokowanie rosyjskiej inwazji na Ukrainę skutkującej upokorzeniem i porażką NATO.
3. Zorganizowanie ataku fałszywej flagi Hamasu z 7 października, w wyniku którego w Gazie zginęło ponad 32 000 ludzi.
To zmieniło Izrael w międzynarodowego pariasa. Miejmy nadzieję, że to nadmierne działanie doprowadzi do porażki globalizmu i nacjonalizacji banków centralnych.
Link
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 27.03.24 Pobrań: 15 Pobierz ()
02.04.2024 Komu potrzebne piekło, skoro jest Davos? "Ta ohydna siła" Lewisa.
Link

Evoluon, budynek w kształcie UFO w Eindhoven w Holandii. Początkowo było to muzeum techniki, później centrum konferencyjne, a ostatnio przemianowano je na muzeum prezentujące "wpływ technologii na nasze życie i planetę". Jej pierwszą wystawą był wehikuł czasu w wirtualnej rzeczywistości, w którym zwiedzający mogli doświadczyć, jak życie na Ziemi może wyglądać za miliony lat. Zdjęcie: ruddy.media na Unsplash.
Ta ohydna prawda: CS Lewis przewidział technokratyczny globalizm i dyktaturę naukową

Czy osiemdziesiąt lat po ukończeniu klasycznej przypowieści [parable] science-fiction CS Lewisa That Hideous Strength ["Ta ohydna siła"] i konferencji w Dumbarton Oaks, która doprowadziła do utworzenia ONZ, najgorsze totalitarne koszmary z wyobraźni Lewisa w końcu stały się rzeczywistością?

Spróbuj wyobrazić sobie świat, w którym demokracja jest całkowicie martwa i zastąpiona przez własną, celowo odwróconą symulację, powierzchowny reżim - ateistyczną, wielbiącą naukę, globalistyczną technokrację - w której okropne nieludzkie istoty kuszą upadłą elitarną klasę rządzącą do nieodwołalnego wejścia w szatańską sferę postczłowieczeństwa, możliwą dzięki pysze i osiągnięciom inżynierii przemysłowej oraz konstrukcji maszyn.

Jeśli wszystko to brzmi jak coś skradzionego z powieści science-fiction, to dzieje się tak dlatego, że tak właśnie jest - powieść, o której mowa, to "That Hideous Strength" CS Lewisa z 1945r., którą (zgodnie z harmonogramem publikacji) faktycznie skończył pisać jakiś czas wcześniej przed końcem II wojny światowej. Jest to przerażająca i satyryczna przepowiednia tego, co Lewis przewidywał, a co powojenny świat najprawdopodobniej przygotował dla niczego niepodejrzewającej ludzkości, która naiwnie myślała, że ??demokracja zatriumfuje na zawsze wraz z wyłaniającymi się dwiema porażkami Niemiec i Japonii: mianowicie nową formą "łagodnej" dyktatury globalistycznej w przebraniu.

Link

Lewis przewidywał, że narzędziem, za pomocą którego będzie zarządzany taki zamaskowany reżim, będzie prawdopodobnie jakaś dobrotliwie brzmiąca organizacja tego samego rodzaju, która wkrótce miała się ujawnić w rzeczywistości pod postacią Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ). Choć oficjalnie ustanowiono ją dopiero w 1945r., tuż po zakończeniu wojny, to właśnie w obecnym, 2024 roku mija 80 lat od skutecznego sformułowania podstawowego formatu ONZ podczas konferencji w Dumbarton Oaks w 1944r. Konferencja odbyła się w Waszyngtonie pomiędzy ówczesnymi wielkimi mocarstwami sprzymierzonymi, które odtąd miały stać się głównymi "czterema policjantami" rządzącymi planetą: Stanami Zjednoczonymi, Związkiem Radzieckim, Wielką Brytanią i Chinami.

Lepiej znany jako autor chrześcijańskich traktatów i fantastyki, takich jak seria Opowieści z Narnii, Lewis próbował także swoich sił w chrześcijańskim science fiction w swojej Trylogii Kosmicznej z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku. W tych ekscytujących opowieściach głównym wspólnym bohaterem jest dr Elwin Ransom, chrześcijański naukowiec. Podróżuje na inne planety, po czym wraca na ląd, aby walczyć z demonami zwanymi "Makrobami", które fałszywie udają wszechmądre istoty pozaziemskie, mając na celu skuszenie ludzkich naukowców i polityków do przekształcenia całej planety w prawdziwe post-ludzkie piekło na Ziemi.

Końcowa część trylogii, "Ta ohydna siła", ma tytuł zaczerpnięty z mało znanego poematu z 1555 roku o Wieży Babel, wcześniejszym przedsięwzięciu pełnym arogancji faustowskiej, podjętym na przekór Bożej Woli. Pisząc to pod koniec II wojny światowej, myśli Lewisa w naturalny sposób zwróciły się ku światu, jaki zwycięzcy alianci będą próbowali dla siebie zbudować - mianowicie świat tak nierealistycznie utopijny w swojej naturze, że zamiast tego stanie się swoim dokładnym przeciwieństwem. Przewidział, że taki świat ostatecznie doprowadzi do powstania globalistycznego reżimu totalitarnego tak złego w skutkach, choć niekoniecznie w zamierzeniach, że sprawi, iż nowo pokonana Trzecia Rzesza będzie przypominać raj. Jak sam autor przyznał w przedmowie, książka ta była fabularyzowaną opowieścią o zasadniczym motywie jego eseju The Abolition of Man z 1943 roku, którego tytuł z pewnością jest oczywisty.

Fabuła jest prosta, ale zabójczo skuteczna. Po stracie Hitlera i Hirohito globalistyczne elity technokratyczne, które porzuciły wszelką wiarę w Boga i tradycję na rzecz kontrastującej faustowskiej wiary w naukę i postęp, wzorowane w dużej mierze na lewicowych naukowcach-reformatorach społecznych z tamtych czasów, takich jak Julian Huxley, ustanawiają nową Organizacja typu ONZ. Początkowo ma siedzibę w Anglii, ale organizacja ta zamierza zdominować świat. Z zamierzoną przebiegłością nazywa się ją "NICE" (the National Institute for Co-ordinated Experiments - Narodowy Instytut Skoordynowanych Eksperymentów).

Cóż, podobnie jak dzisiejsza internetowa społeczność #BeKind, NICE ma, całkiem dosłownie, bardzo "miłą" nazwę, więc nie może być w tym nic podejrzanego ani negatywnego, prawda? Niestety, jej działaniami kierują z daleka demoniczne Makroby. Te fałszywe istoty pozaziemskie obiecują przywódcom NICE prometejskie dary naukowe, takie jak nieśmiertelność, jeśli tylko będą postępować zgodnie ze swoimi "racjonalnymi" i "postępowymi" planami łagodnie totalitarnego Jednego Rządu Światowego. W domyśle taki reżim jest tym, co stosują same istoty pozaziemskie na swoich doskonałych, obcych światach gdzie indziej. Zatem rzeczywiście jest w tym coś bardzo podejrzanego.

Łącząc marksizm, pozytywizm, scjentyzm, inżynierię społeczną i wojujący ateizm, NICE stara się zmusić ludzkość do ewolucji w zupełnie nowy, rzekomo "ulepszony" gatunek postludzki - i zabić wszystkich tych głupich i niewdzięcznych, którzy odmówią współpracy. Sam Lewis nie był całkowicie przeciwny istnieniu na innych planetach rzeczywistego, niedemonicznego, inteligentnego życia (w swoim eseju "Religia i rakiety" przewidywał nawet, że naszym ostatecznym kosmicznym zadaniem może być nawrócenie ich na chrześcijaństwo). Ostatecznie jednak poczuł, że prawdziwe zagrożenia ludzkości czyhają raczej bliżej domu i nie dotyczą inwazji wrogich kosmitów, a leżą w coraz bardziej porzucających Boga sercach i umysłach samej ludzkości.

Fantastyka naukowa, fakty teologiczne

Aby udowodnić swoją lojalność wobec Makrobów, kandydaci na wyższe szczeble NICE muszą dosłownie deptać Chrystusa, gdyż właśnie w tym celu w ich kwaterze głównej trzyma się Jego posąg. Mówiąc bardziej obrazowo, organizacja depcze Chrystusa także w swoich szerszych działaniach.

Najwyraźniej Lewis nie miał szczególnie wysokiego mniemania o socjologach, bo tacy właśnie są w istocie ludzie w NICE. Tworzą zorganizowany spisek socjologiczny, którego celem jest przede wszystkim zaprzeczanie realności natury ludzkiej, a następnie jej przymusowe, hurtowe przemodelowanie poprzez przekształcenie Ziemi w jeden gigantyczny maoistyczny obóz reedukacyjny.

Dla jednego z takich niereformowalnych technokratów "istotą były statystyki dotyczące robotników rolnych. Każdy prawdziwy kopacz, oracz czy syn rolnika, był zaledwie cieniem". Rzeczywiście, ta jednostka ma podświadomą tendencję, aby nigdy nie używać konkretnych terminów, takich jak "mężczyzna" czy "kobieta", ale raczej zwykłych kolektywnych abstrakcji, takich jak "grupy zawodowe", "klasy" i "populacje". Dzieje się tak, twierdzi Lewis, ponieważ "na swój sposób wierzy równie mocno jak każdy mistyk w wyższą rzeczywistość rzeczy, których nie widać".

NICE doprowadza do logicznych celów pozytywistyczną herezję zastąpienia teologii socjologią, tworząc rodzaj pozytywistycznej inkwizycji, mającej na celu utrzymanie globalnej populacji w ryzach. Według jednego z ich nowego gestapo w NICE: "Na dłuższą metę nie ma różnicy między pracą w policji a socjologią". Podczas gdy staromodna praca policji skupiała się na tropieniu przestępców już po faktycznym popełnieniu przez nich przestępstwa, socjologiczna praca policji przyszłości będzie polegać na mentalnym programowaniu obywateli, aby przede wszystkim nigdy nie popełniali żadnych przestępstw. Można by to osiągnąć za pomocą kompleksowych programów prania mózgu i inżynierii społecznej. Zatem NICE wierzy w herezje zarówno dotyczące ludzkiej możności osiągnięcia doskonałości, jak i zniesienia Bożego daru wolnej woli.

Niezbyt mili ludzie z NICE

Inżynieria społeczna NICE obejmuje nie tylko sferę mentalną człowieka, ale także jego sferę biologiczną. Siłą przemieniając neo-Adama jutra w nowy kształt fizyczny, ci Prometejczycy dosłownie próbują bawić się w Boga. Trwają w bluźnierczej pogoni za najwyższą władzą nad stworzeniem, podobnie jak dr Frankenstein, Mengele i Moreau. Jak chełpi się jeden z nich: "Wiesz równie dobrze jak ja, że ??władza człowieka nad naturą oznacza władzę jednych ludzi nad innymi ludźmi, przy pomocy instrumentu jakim jest natura".

A do czego Makrobowie chcą przekonać NICE, aby na siłę ewoluowała ludzi? Na początek osoby transpłciowe. Według jednego z naukowców z NICE, podobnie jak alchemicy w starym stylu pichcący homunkulusy (małe sztuczne ludziki) w swoich laboratoriach, NICE ma na celu zrobić to samo. Ludzkość musi odtąd "pozbyć się" swoich nagle przestarzałych, seksualnych ciał za pomocą następujących środków:

Nauczyć się sprawiać, by nasze mózgi żyły z coraz mniejszą ilością ciała: nauczyć się budować nasze ciała bezpośrednio za pomocą chemikaliów, nie musieć już napychać ich martwym zwierzem i chwastami. Nauczyć się rozmnażać bez kopulacji... Nigdy nie będzie pokoju, porządku i dyscypliny, dopóki będzie istniał seks. Kiedy człowiek to odrzuci, wtedy w końcu będzie można nim rządzić.

Makrobowie obiecują nauczyć NICE, jak to wszystko robić, ale istniały autentyczne postacie z czasów Lewisa, które naprawdę pragnęły sprawić, aby ludzkość wyewoluowała w takie autotroficzne istoty, naprawdę, bez potrzeby pomocy egzoplanetarnej.

Jedną z takich faustowskich postaci, którą Lewis wyszydzał, był JD Bernal, wybitny anglo-irlandzki biolog molekularny, krystalograf rentgenowski i komunista, którego niepokojąca książka z 1929r. "The World, the Flesh and the Devil: An Enquiry into the Future of the Three Enemies of the Rational Soul" Link dowodziła, że aspirujący, zaawansowani posthumanoidzi, tacy jak on, mają trzech głównych wrogów: naturę, ludzkie emocje i cielesne ciało. Twierdził, że naukę należy wykorzystać do zniesienia wszystkich trzech powyższych. Następnie "naukowcy wyłoniliby się jako nowy gatunek i pozostawili ludzkość w tyle".

Propozycja Bernala była prosta: wyjąć ludzki mózg z czaszki i umieścić go w jakimś sztucznym słoiku. Uwolniony z powoli gnijącego biologicznego więzienia swego ciała, odcięta ludzka inteligencja może nadal sztucznie funkcjonować na zawsze, czyniąc ludzi nieśmiertelnymi. Jak napisał Bernal: "Prędzej czy później człowiek będzie zmuszony zdecydować, czy porzucić swoje ciało, czy życie. W końcu liczy się mózg".

Według fikcyjnego JD Bernalsa z NICE:

Macie wyobrazić sobie [przyszły] gatunek jako zwierzę, które odkryło, jak uprościć odżywianie i poruszanie się do tego stopnia, że ??stare, złożone narządy i wielkie ciało, które je zawierało, nie są już potrzebne... Jednostka ma stać się w całości głową. Rasa ludzka ma stać się w całości technokracją... dzień dużej [ludzkiej] populacji minął. Spełnił swoją funkcję, będąc rodzajem kokonu dla technokratycznego i obiektywnego człowieka. Teraz Makroby i wybrani ludzie, którzy mogą z nimi współpracować, nie mają już z tego pożytku.

Te dziwne postludzkie stworzenia, które są "w całości głową", brzmią niesamowicie niczym "Szaraki" we współczesnej ufologii, te bladoskóre istoty o czarnych oczach i ogromnych okrągłych głowach, które być może znacie z filmów takich jak "Z Archiwum X".

Często zauważa się, że Szaraki przypominają koszmarne wizje tego, czym ludzkość może pewnego dnia stać się pod rosnącym wpływem naukowo wymuszonej "ewolucji". Ich mózgi, o czym świadczą masywne, kopulaste czoła, są ogromne, ale ich ciała są wrzecionowate i słabe. Prawie postbiologiczne, ich nosy skurczyły się do nozdrzy, a usta do zwykłych szparek. Podobno nie jedzą ani nie wydalają. Unikają odzieży, są całkowicie gładcy na dole, bez genitaliów umożliwiających seks lub oddawanie moczu, ani odbytów do wydalania. Zamiast tego, dosłownie pozbawione krwi, w ich żyłach płynie czysty chlorofil, żywią się światłem słonecznym, emocjami lub energią kosmiczną i wydalają bezpośrednio przez swoją szarą skórę poprzez pocenie się.

Niektórzy obdarzeni wyobraźnią ufolodzy uważają, że być może wcale nie są to kosmici, ale podróżnicy w czasie z ziemskiej przyszłości - innymi słowy, oni są nami, zmienionymi w postludzką formę przez naukowców podobnych do tych z NICE w nadchodzących stuleciach. Folkloryści, czyli ufolodzy z tzw. "szkoły psychospołecznej", wolą postrzegać ich jako wizjonerskie, halucynacyjne koszmary. W związku z tym wyrażają utajony strach przed zepsuciem nauki, który pojawia się spontanicznie w umysłach rzekomo uprowadzonych przez UFO, kiedy w nocy w łóżkach mają oni pozornie realistyczne sny na jawie. Czymkolwiek są, wygląda na to, że Lewis z powodzeniem przewidział ich ostateczne przybycie.

Adwokat diabła

Tak naprawdę książka Lewisa nie miała być przepowiednią przyszłej inwazji obcych, ale metaforą religijną i polityczną, aczkolwiek bardzo proroczą. Lewis nie do końca był przekonany, że demoniczni kosmici przejmą kontrolę nad planetą, tak jak George Orwell, pisząc "Folwark zwierzęcy", nie sądził, że zrobią to komunistyczne świnie.

Po publikacji książki "That Hideous Strength" wybitny naukowiec JBS Haldane napisał skargę do Lewisa, w której zaprotestował, że oszczerczo przedstawił cały swój rodzaj jako quasi-nazistowskich czcicieli diabła. W początkowo niepublikowanej odpowiedzi Lewis miał profesorowi Haldane'owi do powiedzenia poniższe, wyjaśniając, że jego prawdziwe przesłanie brzmiało:

... nie "naukowe planowanie z pewnością doprowadzi do piekła", ale "we współczesnych warunkach każde skuteczne zaproszenie do piekła z pewnością pojawi się pod postacią naukowego planowania" - tak jak faktycznie zrobił to reżim Hitlera. Każdy tyran musi zacząć od stwierdzenia, że ??ma to, co szanują jego ofiary, i daje to, czego chcą. Większość współczesnych krajów szanuje naukę i chce, aby [społeczeństwo] było zaplanowane. Dlatego też, niemal z definicji, jeśli jakikolwiek człowiek lub grupa chce nas zniewolić, będzie to oczywiście określane jako "naukowo planowana demokracja". Być może prawdą jest, że każde prawdziwe zbawienie, choćby hipotetycznie prawdziwe, musi opisywać siebie jako "naukowo planowaną demokrację". To kolejny powód, aby bardzo uważnie przyglądać się wszystkiemu, co nosi tę etykietę.

Można zatem powiedzieć, że niedoszli postludzie z NICE z przypowieści Lewisa stworzyli już własną satanistyczną, antychrześcijańską, świecką kontrreligię. Ta "religia" przybrała postać ich postępowej, pozytywistycznej socjologii i scjentyzmu. I po prostu otwiera ich na późniejszą, jeszcze większą pokusę ze strony Makrobów, zamiast na pierwotny impuls dla nowych przywódców ludzkości, pochodzący od demonów jako takich, aby zgrzeszyli przeciwko stworzeniu. W swojej powieści Lewis ujmuje to następująco:

Z punktu widzenia przyjętego w piekle, cała historia Ziemi prowadziła aż do tego momentu. Teraz upadły Człowiek miał wreszcie realną szansę otrząsnąć się z ograniczeń swoich mocy, które nałożyło na niego miłosierdzie jako ochronę przed pełnymi skutkami upadku. Jeśli to się powiedzie, piekło w końcu się wcieli. Źli ludzie, będąc jeszcze w ciele, wciąż pełzając po tym małym globie... mieliby władzę i moc złych duchów. Natura na całym świecie Tellusa stanie się ich niewolnikiem. I z całą pewnością nie będzie można przewidzieć końca tego panowania przed końcem samego czasu.

Rzeczywiście ponura perspektywa. Ale przede wszystkim jak, bez wcześniejszego istnienia "złych ludzi" na Ziemi, mógłby ten piekielny scenariusz w ogóle się wydarzyć? Jeśli nie ma doktora Fausta, który początkowo pragnąłby wyczarować Mefistofelesa z własnej pychy, to z definicji nie może się też później pojawić żaden Mefistofeles.

Obecnie istnieją ufolodzy o zacięciu teologicznym, którzy wierzą, że podstawowy wątek powieści Lewisa rozgrywa się teraz naprawdę w kategoriach współczesnego zjawiska UFO, niczym coś wyrwanego ze stron Borgesa. Jedna z pobocznych ufologicznych teorii spiskowych, głoszona przez takich ludzi jak brat Seraphim Rose, nieżyjący już amerykański prawosławny hieromnich, twierdzi, że "obcy", o których świadkowie mówią, że widzą dzisiaj śmigających po niebie w swoich spodkach, są, podobnie jak Macroby Lewisa, po prostu demonami piekła w nowym, historycznie odpowiednim, Przebraniu Ery Kosmicznej, tutaj, aby kusić głupią ludzkość do potępienia, oszukując nas wszystkich, abyśmy czcili ich i ich doskonałe cudowne technologie, a nie Boga Wszechmogącego.

Z pewnością jest to interesująca teoria, ale jestem co do niej sceptyczny. Obecna, przypominająca NICE kasta przywódców postchrześcijańskiej ludzkości Zachodu, w wystarczającym stopniu udowodniła swoją zdolność do przekształcania cywilizacji w coraz bardziej miękkiego, totalitarnego awatara piekła na Ziemi, z własnej woli, czyniąc to w imię pseudonaukowych kłamstw w rodzaju "zwalczanie kryzysu klimatycznego" czy "zakończenie ludobójstwa osób transpłciowych". Dlatego zapytałbym, dlaczego demony w ogóle miałyby zawracać sobie głowę tak wyszukaną fasadą science-fiction? Dużo mniej wysiłku wymaga dla Screwtape?a i Mephisto leniwe leżenie w Hadesie i patrzenie z uśmiechem, podczas gdy ludzkość z radością sama się potępia, prawda? Komu potrzebne piekło, skoro jest Davos?

That Hideous Truth: C.S. Lewis Predicted Technocratic Globalism and Scientific Dictatorship, Steven Tucker, March 23, 2024

AlterCabrio
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 02.04.24 Pobrań: 13 Pobierz ()
02.04.2024 CHŁOPIEC COVIDOWIEC + MEMY
CHŁOPIEC COVIDOWIEC

Link

MEMY

Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link
Link

Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 02.04.24 Pobrań: 11 Pobierz ()
02.04.2024 Myśli niewielkanocne
O czym ktoś taki, jak ja, miałby pisać w Wielkanoc? Oczywiście, że o polityce! Również oczywiste, że o polityce lokalnej, wszak w następną niedzielę wybory samorządowe. Zatem do rzeczy.

W Stalowej Woli szykuje się coś w rodzaju sensacji, skandalu i politycznej kompromitacji w jednym. Otóż rządzący w naszym mieście PiS z prezydentem "złotym dzieckiem" PiS-u na czele, przez kilka lat nie mieli żadnych sukcesów gospodarczych. W końcu rząd nagonił do Stalowej Woli koreańskiego inwestora.

Rozpoczęła się propagandowa kampania, mająca przekonać lokalną społeczność, że to epokowy sukces. Do Stalowej Woli miał zawitać inwestor z technologią na najwyższym światowym poziomie. Świadomie lub nie, nie poinformowano, że ten inwestor to branża wykorzystująca na masową skalę najbardziej niebezpieczne materiały od metali ciężkich poprzez kwas siarkowy.

Zatem sprowadzono do Stalowej Woli ryzyko zatrucia środowiska od złóż wody pitnej począwszy na zachorowaniach na raka kończąc. Oczywiście zapewniano, że to wszystko jest absolutnie ekologiczne i ekstra bezpieczne. Nie dodano tylko, że w państwach zachodniej Europy nikt tej fabryki nie chciał. W Stalowej Woli oficjalnie o tym nie mówiono, a wszystkich podnoszących wątpliwości zakrzykiwano jak choćby próbę wniesienia tej sprawy na forum publiczne poprzez parlamentarzystów.

Z czasem wokół koreańskiej inwestycji pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Cały czas istnieje problem legalności tej inwestycji. Należę do tych, którzy cały czas twierdzą, że ta budowa jest nielegalna. Przy okazji wyborów okazało się, że nasz komitet wyborczy "Stalowa od Nowa - Powiat od Nowa" jest jedynym środowiskiem, które ma odwagę mówić publicznie o tych wszystkich wątpliwościach.

Tymczasem pojawia się coraz więcej informacji, że problem koreańskiej inwestycji rozwiążą sami Koreańczycy. Prawdopodobnie ich fabryka, mająca produkować folie miedziane do akumulatorów, w ogóle nie zostanie uruchomiona.

Napisała do mnie zrozpaczona kobieta, twierdząca, że dwa miesiące temu Koreańczycy podpisali z nią umowę o pracę, którą teraz wypowiedzieli. Koreańczycy mieli jej oświadczyć, że z powodu spadku sprzedaży elektrycznych samochodów, fabryka w Stalowej Woli zostanie uruchomiona najwcześniej za rok. Starałem się wytłumaczyć tej pani, że należę do tych dla których to jest dobra wiadomość. Nie przekonałem jej. Nadal żądała ode mnie interwencji w tej sprawie.

Poza tym otrzymuję kolejne informacje o zwolnieniach w koreańskiej fabryce, również osób, które przeszły szkolenia w Korei. Dziś dostałem informację, że Koreańczycy nie płacą już polskim podwykonawcom.

Zatem coraz więcej wskazuje, że koreańska inwestycja skończy się spektakularnym fiaskiem. To będzie również spektakularne fiasko wyobrażeń pisowskiej władzy o rozwoju gospodarczym Stalowej Woli. Wycięto setki hektarów lasu, poniesiono określone wydatki i prawdopodobnie na nic. Owszem, zawsze istnieje ryzyko, że potencjalny inwestor zawiedzie oczekiwania. Tylko, że w Stalowej Woli zrobiono z koreańskiej inwestycji symbol sukcesu pisowskich rządów.

Jak mówił klasyk; nie będzie kabaretu, będzie chór. W tym wypadku nie będzie sukcesu, będzie kompromitacja. Ta kompromitacja nie ogranicza się tylko do tego, że Koreańczycy mogą się wycofać.

Ta kompromitacja sięga całego planu, według którego miano wyciąć około tysiąc hektarów lasu i zainwestować kilkaset milionów w uzbrajanie terenów dla inwestorów. Tymczasem wygląda, że nic z tego nie będzie. Gadanie pisowskiego "złotego dziecka" o rozwoju opartym na przyciągnięciu firm z branży najbardziej zaawansowanych technologii, to propagandowy bełkot. Nic takiego się nie zdarzy i o powodach tego stanu rzeczy już na tym forum pisałem. Bredzenie o najbardziej zawansowanych technologicznie inwestorach nie zmienia faktu, że to model rozwoju dobry dwadzieścia lat temu, ale nie dziś.

Jaki będzie dla Stalowej Woli efekt dalszego realizowania tej "genialnej koncepcji"? Otóż przybędzie wydatków na utrzymanie tej rozbudowanej infrastruktury, co jeszcze pogłębi katastrofalną sytuację finansową miasta. Jak ktoś liczy, że pojawią się tu inwestorzy, to się najdelikatniej mówiąc grubo myli. Kto w obliczu możliwego wejścia Polski do wojny, będzie inwestował w miejscu funkcjonowania największej fabryki zbrojeniowej w Polsce.

Przed laty miałem rozmowę z konsulem rosyjskim z Krakowa na temat Huty Stalowa Wola. Rosyjski dyplomata doskonale wiedział, jakie znaczenie ma Huta dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. Co z tego wynika dla Stalowej Woli, jeśli Polska ma zamiar bezpośrednio zaangażować się w wojnę z Rosją, można się domyślać i nie będą to wesołe refleksje.

Można snuć różne myśli o odpowiednim modelu gospodarczym dla takiego miasta, jak Stalowa Wola. Pewnym jest, że miasto znalazło się w przełomowym momencie historycznym. Pewnym jest również, że rządzący PiS ze swoim "złotym dzieckiem" nic z tego nie rozumieją. Mam nadzieja, że w równym stopniu nie jest pewne, że ci ludzie nadal będą rządzić w Stalowej Woli. Niestety, mogę się w tym mylić? A Państwo czego się spodziewacie dla Stalowej Woli, jeśli Polska oficjalnie wejdzie do wojny z Rosją?

Andrzej Szlęzak
https://myslpolska.info
-------------------------------
To nie jest problem tylko Stalowej Woli.

Solidarność pokonała komunistów, tylko do dzisiaj nie dostała za to honorarium od zleceniodawcy.

Mieli nam obcy kapitaliści nabudować zakładów pracy, mieliśmy w nich zarabiać krocie.

Nie ma kapitalistów, nie ma zakładów. Zrobiono kilka rezerwatów dla kapitalistów, do których się dokłada.

Polska panna, bez posagu, nie ma bogatych kawalerów. Jak się nie ma co się lubi, trzeba lubić co się ma.

Link

CEZ zapowiedziało dezinwestycje w Polsce i rozważa możliwość sprzedaży swoich polskich spółek: CEZ Skawina, CEZ Chorzów, CEZ Produkty Energetyczne Polska oraz CEZ Polska, w ramach strategii dekarbonizacji.
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 02.04.24 Pobrań: 12 Pobierz ()
03.04.2024 Uczynił ten, kto nie odniósł korzyści
Najtęższe głowy na całym świecie próbują dociec, kto stał za krwawym zamachem w podmoskiewskim Crocus City Hall 22 marca 2024 roku. Jeszcze nie ostygły zgliszcza podpalonej przez terrorystów sali widowiskowej, a już Stany Zjednoczone podały światu do wierzenia dogmat, że zamachu dokonało Państwo Islamskie i Ukraina nie ma z tym nic wspólnego.

W charakterystyczny dla siebie sposób skomentowała ten dogmat rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa zauważając, że tak szybko Amerykanie dowiedzieli się kto dokonał zamachu, chociaż od 60 lat nie wiedzą, kto stał za zamachem na prezydenta Johna Kennedy'ego.

Możliwe, że w Waszyngtonie wiedziano już to zanim doszło do potwornego aktu terroru, w którym życie straciło blisko 150 osób.

Dogmat o niewinności Ukrainy

Spośród wszystkich ekspertów i komentatorów prawie nikt nie pokusił się o bezpośrednie wskazanie kto w istocie może być za tę zbrodnię odpowiedzialny. Generalnie nie dają się oni wciągnąć w szczegółowe dywagacje na temat "sprawstwa kierowniczego", ograniczając się w zasadzie do podstawowych wniosków.

Na całym Zachodzie w zasadzie przyjęto podaną do wierzenia przez USA wersję, że za zamach na Crocus City Hall odpowiedzialność ponosi Państwo Islamskie. Takie też były pierwsze komunikaty w polskich mediach głównego nurtu i zdaje się, że po dziś dzień na tym poprzestano. W opętanej rusofobią Polsce niektórzy wskazywali nawet na Władimira Putina jako inspiratora tego potwornego aktu terroru, aby rozsierdzić Rosjan, żeby chętniej szli na ukraiński front. Niektórzy komentatorzy, analizując zamach z punktu widzenia potencjalnych korzyści, twierdzili, że sprawstwo kierownicze tego aktu terroru nie pochodziło ani z Rosji, ani też z Ukrainy, szczerze wskazując jednocześnie na zaangażowanie ISIS w przeprowadzenie zamachu.

Rosjanie już wiedzą

Najwłaściwszy kierunek poszukiwań podjęli Rosjanie, którzy dysponując zebranym materiałem dowodowym, mocno wskazują na zaangażowanie Ukrainy w przygotowanie krwawej jatki w Crocus City Hall. W początkowej fazie śledztwa najdalej poszedł szef rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa Aleksandr Bortnikow, wskazując na USA, Wielką Brytanię i Ukrainę jako inspiratorów i organizatorów terrorystycznego ataku na Crocus City Hall. Z ostrożności procesowej nie wskazał jednak konkretnie żadnych osób czy instytucji.

Najprawdopodobniej Rosjanie znają już prawdę na temat prawdziwych sprawców aktu terroru w Krasnogorsku i obecnie są w trakcie zbierania twardych dowodów w tej sprawie. Interesujące będzie, jak oni później zebrany materiał dowodowy wykorzystają.

Logika Rittera

Jest jednak jeden ekspert w problematyce wojennej geopolityki, który wprawdzie nie ma tak szerokiego dostępu do materiałów dotyczących zamachu jak rosyjscy śledczy, jednak nie zawahał się wskazać na wielce prawdopodobnego sprawcę kierowniczego tragedii w podmoskiewskim Krasnogorsku. Jest to Scott Ritter, który w latach 90. ub. wieku był inspektorem MAEA ds. poszukiwania broni masowego rażenia w Iraku.

Wsławił się tym, że jako jeden z nielicznych sprzeciwiał się interwencji USA w Iraku w marcu 2003 roku, wiedząc, że nie ma tam żadnej broni masowego rażenia, co się szybko potwierdziło.

Scot Ritter przyznając uczciwie, że nie ma na to twardych dowodów, jednocześnie analizując wnikliwie okoliczności zamachu, jak też i jego szeroki kontekst, bez wahania wskazuje na Centralną Agencję Wywiadowczą jako sprawcę kierowniczego przeprowadzonego w Krasnogorsku zamachu terrorystycznego.

W swoich dociekaniach dostępnych na kanele RusProNews w znacznym stopniu opiera się na wstępnych wynikach z rozmachem prowadzonego przez rosyjskie służby dochodzenia. Za kluczowy wątek dyskwalifikujący podany przez Amerykanów dogmat uważa sam fakt ucieczki terrorystów z miejsca zbrodni oraz kierunek ich ucieczki, której celem była Ukraina.

Według ustaleń rosyjskich śledczych, napastnicy komunikowali się z kimś na Ukrainie nie daleko od granicy z Rosją, kto miał umożliwić im jej bezpieczne przekroczenie. Udana ucieczka napastników z Moskwy nie była przypadkiem. Rosjanie celowo pozwolili daleko im odjechać, śledząc jednocześnie z kim w tym czasie się komunikowali. Rosjanom jest więc prawdopodobnie znane do kogo napastnicy dzwonili i o czym rozmawiali.

Chociaż kierunek ucieczki jest oczywisty, to jednak kierownicze sprawstwo Ukrainy w przygotowaniu tego aktu terroru wcale nie jest oczywiste, co w jednym z oświadczeń wydawał się sugerować sam prezydent Putin, pytając kto oczekiwał na terrorystów po przekroczeniu granicy.

Ukraina pod kontrolą CIA

Pamiętajmy, że od przewrotu z 2014 roku Ukraina nie jest państwem suwerennym, lecz zarządzanym przez CIA amerykańskim bantustanem i - najdelikatniej mówiąc - żerowiskiem dla międzynarodowej oligarchii finansowej i podporządkowanych im korporacji. Wskazuje też na to, co podkreślają też rosyjscy analitycy, logistyka zamachu, który był bardzo dobrze zorganizowany i sprawnie przeprowadzony.

W Polsce jak i na całym zdominowanym przez Anglosasów Zachodzie skupiamy się na tych czterech nieszczęśnikach, a jednocześnie ignorujemy tych, których kamery nie pokazują, a którzy przygotowali całą logistykę krwawej jatki w Crocus City Hall.

Teatr dla medialnej gawiedzi

Drugim analizowanym przez Rittera wątkiem jest zapodany przez Amerykanów dogmat o odpowiedzialności ISIS za dokonany akt terroru. Aby uwiarygodnić ten dogmat, wmawia się nam, że napastnicy związani byli z Państwem Islamskim Chorasanu, związanym z Afganistanem, Turkmenistanem i Iranem.

Stany Zjednoczone od razu zakomunikowały, że to było ISIS, i że to nie była Ukraina, na co Rosjanie natychmiast trzeźwo zapytali skąd Ameryka to wie i dlaczego Ameryka tak szybko wyszła z tym oświadczeniem? Odpowiedź jest prosta: aby w oczach światowej opinii publicznej uwolnić od winy Ukrainę i zwalić ją na ISIS.

Aby to uwiarygodnić opublikowano fotografię, na której napastnicy na tle flagi Państwa Islamskiego składają przysięgę na wierność organizacji poprzez podniesienie ręki z palcem wskazującym skierowanym ku górze. Tak właśnie czynią terroryści z Al Kaidy czy ISIS przed dokonywaniem aktów terroru. Problem jednak w tym - i zauważył to Scott Ritter - że terroryści z Krasnogorska czynili ów gest lewą ręką, co jest sprzeczne z zasadami islamu, bo zgodnie z zasadami islamu lewa ręka, to ręka nieczysta, którą się nie je i której się nie używa do religijnych obrzędów.

Zapewniam, że fotografia nie jest lustrzanym odbiciem. Oznacza to, że ci ludzie praktycznie niczego nie wiedzą o islamie. Może i określają się jako muzułmanie, lecz nie posiadają głębokiej wiedzy o islamie i związanej z tym wyznaniem symbolice.

Drugą ciekawą osobliwością tej fotografii - na co również zwraca uwagę Ritter - jest fakt, że twarze terrorystów są rozmyte. Podkreśla on, że na wszystkich filmach wideo o terrorystach z Al Kaidy czy Państwa Islamskiego wykonanych przed dokonaniem aktu terroru ich twarze są bardzo dobrze widoczne: "Oni identyfikują siebie imionami i mówią dlaczego to robią. Oni nie ukrywają swoich twarzy, tymczasem ci ukryli swoje twarze.

Dlaczego? Dla prawdziwego terrorysty Państwa Islamskiego, dla prawdziwego terrorysty Al Kaidy ich prawdziwy cel to niebo. Ci faceci nie podążali do nieba, lecz na Ukrainę, co mówi nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć o ich przynależności do Państwa Islamskiego".

Płatni obcinacze głów

Bezpośredni wykonawcy zamachu nie byli wysokiej klasy profesjonalistami, lecz zmagającymi się z banalnymi życiowymi niedostatkami nieudacznikami, którzy mieli na utrzymaniu rodziny. Trzeba być desperatem, aby zgodzić się na dokonanie tak potwornej zbrodni za równowartość 21,5 tys. zł, ryzykując nie tylko schwytanie, ale i śmierć.

"To nie byli terroryści ISIS. Terroryści ISIS strzelają dotąd aż nie skończy się amunicja, a następnie rzucają się w tłum i się wysadzają. Dokonują samobójstwa, stając się męczennikami. Zaś ci faceci robili to dla pieniędzy. To nie byli religijni fanatycy, lecz obcinacze głów, którzy zabijali ludzi dla pieniędzy. Polecono im postępować tak, aby wyglądało to jak ISIS" - podsumowuje Ritter.

Przez Ukrainę do CIA

Rosjanie zwracają uwagę na istotny fakt, jakim było wydanie przez ambasadę USA 7 marca pilnego ostrzeżenia o ataku terrorystycznym, gdzie wymieniono szereg miejsc, włącznie z salami koncertowymi. W ostrzeżeniu podano, że atak może nastąpić w przedziale od 24 do 48 godzin.

Wiadomo już, że w okresie od 4 do 7 marca napastnicy dokonali rozpoznania w Crocus City Hall. Ósmego marca miał tam dać patriotyczny koncert znany rosyjski muzyk o pseudonimie Szaman. Przypuszczalnie właśnie wtedy miało dojść do ataku terrorystycznego, jednak ze względu na podjęte drastyczne środki bezpieczeństwa terroryści odstąpili wówczas od przeprowadzenia ataku, którego celem według Scotta Rittera było spowodowanie chaosu w Rosji w przeddzień wyborów prezydenckich, które trwały od 15 do 17 marca i poprzez to podważenie legitymację Władimira Putina do sprawowania urzędu.

Nie były to rachuby bezpodstawne. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia 11 marca 2004 roku, a więc niemal dokładnie 20 lat temu w Hiszpanii, kiedy po serii krwawych zamachów terrorystycznych w Madrycie (zginęło 191 osób), kilka dni później w wyborach parlamentarnych władzę straciła określana jako centroprawicowa Partia Ludowa ówczesnego premiera Jose Marii Aznara, która w przeddzień zamachów była zdecydowanym faworytem wyborów, na rzecz Partii Socjalistycznej Jose Luisa Zapatero.

W czyim więc interesie było osłabienie lub nawet obalenie Putina? "Czy to było celem ISIS? ISIS nie ma żadnego odniesienia do rosyjskiej polityki. To jest cel CIA, to jest cel władz Ukrainy, to jest strategiczny cel Amerykanów. Jeśli zapytamy komu ten atak był na rękę to oczywiste jest, że nie ISIS" - uważa Scott Ritter.

Bazy u granic

Amerykański analityk podkreśla, że kiedy ISIS bierze na siebie odpowiedzialność, ogłasza to główne dowództwo Państwa Islamskiego. Tymczasem po akcie terroru w Crocus City Hall zrobiono to za pośrednictwem powiązanej z Państwem Islamskim agencji informacyjnej Amaq. Zwykle dzieje się tak, kiedy oni biorą na siebie odpowiedzialność post factum, co jest kolejnym dowodem na to, że zamach w Krasnogorsku nie był zaplanowany przez ISIS.

"Zaplanował to ktoś inny, kto próbował podłączyć się do ISIS dla zmylenia przeciwnika. Jest to przerzucanie winy z prawdziwego sprawcy na kogoś innego. Był to politycznie umotywowany atak ukierunkowany na zdestabilizowanie wyborów w Rosji. Wiemy, że bardzo zainteresowana była tym CIA i ukraińskie służby specjalne.

Od 2014 roku CIA współpracuje z ukraińskim wywiadem nad stworzeniem do 12 baz wzdłuż ukraińsko-rosyjskiej granicy w celu szpiegostwa, dywersji i innych rodzajów wrogiej aktywności na terytorium Rosji. Jednym z Ukraińców wyszkolonych w tej tajnej sztuce jest Budanow, obecny szef ukraińskiego wywiadu wojskowego i właśnie Budanow prowadzi szereg działań wewnątrz Rosji ukierunkowanych na destabilizację Rosji" - konkluduje Ritter, stwierdzając, że obecnie wszystko wskazuje na Ukrainę jako organizatora okrutnego aktu terroru w Crocus City Hall, a przez Ukrainę na CIA.

W poszukiwaniu casus belli

Możliwe więc, że inspiratorom tego ataku terrorystycznego najpierw chodziło o sparaliżowanie wyborów prezydenckich w Rosji, a gdy to się nie udało o rozbicie poprzez zastraszenie, spektakularnie zademonstrowanej podczas wyborów wewnętrznej spoistości wielonarodowego i wielowyznaniowego rosyjskiego społeczeństwa.

Możliwe, że CIA mierzyła o wiele dalej i jej celem było wyniesienie ukraińskiego konfliktu na poziom globalny. W ten cel doskonale wpisuje się retoryka wielu zachodnich polityków po upadku Awdiejewki, której ukoronowaniem był paryski szczyt z 26 lutego, gdzie debatowano nad włączeniem wojsk zachodnich państw do wojny z Rosją po stronie Ukrainy.

A można to zrobić tylko na dwa sposoby - otwarcie włączając się do wojny po stronie Ukrainy, np. poprzez zaatakowanie obwodu kaliningradzkiego, lub poprzez dokonanie skutecznej prowokacji wobec Rosji przez dostarczenie jej casus belli.

Śledząc wydarzenia już po dokonaniu zamachu i ucieczce terrorystów ku ukraińskiej granicy, chwilami wygląda to tak jakby ktoś chciał, aby Rosjanie dowiedzieli się, że tym kłębkiem, do którego prowadzi nić jest właśnie CIA. O ile do zamachu widzimy pełen profesjonalizm, o tyle po zamachu fuszerka goni fuszerkę, co doskonale wykazał Scott Ritter.

Jednak przy obecnej konfiguracji politycznej w Rosji Anglosasom nie pójdzie tak łatwo. Nawet jeśli Rosjanie zdobędą twarde dowody, że za aktem terroru w Krasnogorsku stała CIA, to dopóki Rosją będzie rządzić Władimir Putin, Rosja nie da się sprowokować, nawet jeśli Amerykanie położą na biurku Putina ewidentny casus belli, bo Rosja gra według własnych reguł.

Jeśli takie byłyby cele zorganizowanej w Krasnogorsku krwawej jatki, to ewidentnie żaden z nich nie został osiągnięty. Można by powiedzieć, że byłby to ten przypadek, kiedy rzymskie powiedzenie: uczynił ten, komu przyniosło to korzyść byłoby nieadekwatne. No chyba, że celem było skompromitowanie Ukrainy, aby Stanom Zjednoczonym łatwiej było wycofać się z przegranej już wojny z Rosją. Ten cel jest bardzo bliski osiągnięcia.

Po trupie prawdy i przyzwoitości

Jeden z gości w programie "60 minut" Olgi Skabiejewej tłumaczył amerykańskie niepowodzenia na rosyjskim odcinku tym, że w USA po upadku ZSRR nie ma już ekspertów od Rosji. Wydaje się jednak, że problem Ameryki leży w zupełnie czym innym, bo w USA nie brakuje ekspertów od Rosji, czego znakomitym przykładem jest Scott Ritter.

Problem Ameryki polega na tym, że dla pozostających w głębokim upadku intelektualnym i moralnym przedstawicieli elit zachodnich prawdziwi eksperci nie są potrzebni i są raczej problemem, a nie zasobem wiedzy i doświadczenia, z którego warto skorzystać. Wynika to z faktu, że w swoich działaniach anglosascy politycy już dawno nie funkcjonują w kategoriach prawdy i fałszu, lecz w kategorii znanej z cywilizacji żydowskiej hagady, która ukierunkowana jest na osiągnięcie celu w oderwaniu od obiektywnych kategorii moralnych, z którymi takie pojęcia jak prawda i fałsz są ściśle związane. Dlatego dla nich obiektywna prawda albo nie ma znaczenia, albo jest zagrożeniem, które należy zwalczać.

Oczywiście, kierując się moralnymi kategoriami, można by poddawać w wątpliwość wszelkie insynuacje, że urzędujący w Langley funkcjonariusze i ich polityczni mocodawcy mogliby się posunąć do przygotowania tak strasznego aktu terroru, którego jedynym doraźnym celem było zabicie jak największej liczby bezbronnych ludzi.

Dla uformowanego na wartościach naszej cywilizacji człowieka wydaje się to niewyobrażalne. Wynika to z tego, że przeciętny człowiek Zachodu, karmiony przez media mitami o prawach człowieka i doskonałości demokracji, wierzy w elementarną prawość ludzi stojących na czele zachodnich państw. Nawet jeśli wie, że są oni skłonni do wielu nikczemności, to jednak nie mieści mu się w głowie, że jest to nikczemność nie mająca granic. Wielu ludzi na Zachodzie nie jest w stanie, a często nie chce uwierzyć, że rządzący nimi ludzie mogliby posunąć się do takiego poziomu okrucieństwa. A jednak jest to jak najbardziej realne.

Nie liczą się z życiem

Wiele fałszywych flag z przeszłości pokazuje, że dla rządzących Zachodem elit, życie zwykłego człowieka nie ma najmniejszego znaczenia. Tak było 7 grudnia 1941 roku, kiedy na ołtarzu politycznych interesów złożono życie 2,4 tys. Amerykanów i tak było 11 września 2001 roku, kiedy na ołtarzu politycznych interesów złożono życie blisko 3 tysięcy ludzi.

Czymże więc jest śmierć blisko 150 niewinnych osób w kontekście założonych korzyści? Niczym, tak jak niczym jest śmierć kilkuset tysięcy Ukraińców ginących w nieswojej wojnie z Rosją. Tak, ci ludzie bez najmniejszych skrupułów mogli zorganizować masakrę w Crocus City Hall w Krasnogorsku, składając na ołtarzu politycznych interesów zarówno życie bezbronnych ofiar, jak i ich oprawców.

Krzysztof Warecki
https://myslpolska.info
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 03.04.24 Pobrań: 11 Pobierz ()
03.04.2024 o nie był wypadek, to było polowanie. Nowe informacje na temat śmierci Polaka w Izraelu
Link
Samochód organizacji humanitarnej World Central Kitchen ostrzelany przez Izraelczyków w Strefie Gazy / Foto: screen X

Według najnowszych doniesień zabici przez izraelskie wojsko wolontariusze dwukrotnie przesiadali się do kolejnych samochodów, a izraelskiej pociski niszczyły każdy kolejny pojazd. Wszystko wskazuje na to, że ich śmierć nie była wynikiem wypadku, tylko zaplanowanego ataku.

Przypomnijmy, że w wyniku izraelskiego nalotu w Strefie Gazy zginęło siedmioro pracowników World Central Kitchen oraz palestyński kierowca. Organizacja zawiesiła działalność w tym regionie.

Izraelski pocisk trafił w samochód tuż po tym, jak przekroczył on granicę północnej Strefy Gazy. Pracownicy organizacji WCK dostarczali pomoc, która przybyła kilka godzin wcześniej statkiem z Cypru.

Komentując te informacje Siły Obronne Izraela oświadczyły, że prowadzą dokładny przegląd na najwyższych szczeblach, aby wyjaśnić okoliczności tego wydarzenia, które określiły jako "tragiczny incydent".

Netanjahu się przyznaje, ale twierdzi, że to wypadek

Premier Izraela Beniamin Netanjahu stwierdził, że zabicie niewinnych wolontariuszy w Strefie Gazy, w tym Polaka, było wypadkiem.

- Niestety ostatniego dnia miał miejsce tragiczny przypadek, w którym nasze siły w sposób niezamierzony uderzyły niewinnych ludzi w Strefie Gazy. Na wojnie to się zdarza, do końca sprawdzimy fakty, jesteśmy w kontakcie z rządami i zrobimy wszystko, żeby to się więcej nie powtórzyło - powiedział Netanjahu, cytowany w mediach społecznościowych przez Amichaja Steina, dziennikarza portalu ???.

Najnowsze informacje, które pojawiają się w sprawie, podają jednak w wątpliwość wersję o wypadku.

To było polowanie

Portal Bellingcat pisze, że "zniszczone pojazdy noszą znamiona precyzyjnego uderzenia". "Zdjęcia z następstw ataku pokazują, że pojazdy WCK były białe, a co najmniej jeden miał logo WCK i nazwę wyraźnie zaznaczoną na dachu" - to oznacza, że wyraźnie było widać, że należą do wolontariuszy.

"Lokalizacje [w których doszło do ataku] znajdują się około 12 kilometrów od nowo wybudowanego molo, które zostało utworzone przez WCK specjalnie w celu dostarczenia pomocy i znajdują się na obrzeżach Dier al-Balah, gdzie znajdują się obiekty WCK" - czytamy.

"Konwój został trafiony, gdy opuszczał magazyn Deir al-Balah, gdzie zespół rozładował ponad 100 ton humanitarnej pomocy żywnościowej przywiezionych do Gazy na szlaku morskim" - podaje portal dalej.

Dalej czytamy, że "aby trafić w ruchome cele, takie jak samochody, konieczne jest, aby tego rodzaju amunicja była w stanie śledzić cel w czasie rzeczywistym".

Rzeczywiście - w świetle nowych informacji wydaje się, że atak nie mógł być przypadkowy.

"Ci, którzy przeżyli [po pierwszym uderzeniu], wysiedli z uszkodzonego samochodu i przesiedli się do innego. Kilka sekund później w ich pojazd uderzył kolejny pocisk. Podjechał do nich trzeci samochód z konwoju z pomocą, przeniesiono do niego rannych, którzy przeżyli drugi atak, ale potem wystrzelono trzeci pocisk" - opisuje Avi Scharf z izraelskiego "Haaretz".

Według "Haaretz" uzasadnieniem ataku na konwój miało być podejrzenie że w konwoju wraz z pracownikami WCK przemieszcza się terrorysta Hamasu.

Wszystko wskazuje więc na to, że wolontariusze, wśród których znalazł się Polak z Przemyśla, padli ofiarą zaplanowanego polowania, a nie wypadku.

Siły zbrojne Izraela najwyraźniej nie tylko wpisały śmierć cywili w ryzyko, ale zwyczajnie postanowił zniszczyć cele "na wszelki wypadek", nie licząc się z życiem niewinnych wolontariuszy. Tak przynajmniej wygląda to w świetle informacji, które się pojawiają. Czy Izrael może zabić każdego, tylko dlatego, że obok niego rzekomo przebywa terrorysta?

Dziennik "Haaretz" donosi, że żadnego podejrzanego terrorysty nie było w konwoju wolontariuszy.

nczas.info
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 03.04.24 Pobrań: 16 Pobierz ()
03.04.2024 Cywilizacja śmierci
Francja jest pierwszym państwem na świecie, które wpisało do konstytucji prawo do aborcji, czyli zabijania nienarodzonych dzieci do 14 tygodnia życia. Wprawdzie nie pojawia się w tym zapisie słowo "prawo", lecz "gwarantowana wolność" i nie ma mowy o zabijaniu, lecz o wyborze, ale przecież to tylko eufemizmy. 780 członków obu izb parlamentu zagłosowało za zabijaniem dzieci. Towarzyszy temu entuzjazm w mediach. Od dawna różne zboczenia podniesiono w tym kraju do rangi cnoty. Przez upodobanie do zboczeń upadł kiedyś Rzym, upadła starożytna Grecja, a obecnie upada cała Europa. Francja stojąc nad przepaścią zrobiła duży krok do przodu.

Jak zwykle proponuję państwu eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że do konstytucji jakiegoś kraju wpisano prawo do wyboru czy chcemy zabić uciążliwego psa sąsiadów, który przeszkadza nam nieustannym szczekaniem. Kodeks dopuszcza jak wiadomo prawo do obrony własnej gdy ktoś czy coś zagraża naszemu życiu lub zdrowiu, lecz nienarodzone dziecko, podobnie jak pies na łańcuchu nikomu nie zagraża tylko przeszkadza. Pojawienie się dziecka może przeszkadzać matce zmieniając jej tryb życia. Zabicie cudzego psa tylko dlatego, że szczeka wydaje nam się odrażające, a wpisanie tego prawa do konstytucji byłoby absurdalne, obrażające konstytucję i cały porządek prawny. Tym bardziej karygodne wydaje się być zabicie nie cudzego lecz własnego psa tylko dlatego, że nam przeszkadza. Osobą, która dopuści się takiego czynu zajmie się bez wątpienia prokurator, szczególnie gdy ten czyn został dokonany w okrutny sposób.

Jak jest zatem możliwe, że zabicie własnego dziecka z wyjątkowym okrucieństwem, bo przez pocięcie go żywcem na kawałki, może być uznane za czyn neutralny moralnie, niezbywalne prawo kobiety, które jest gwarantowane specjalnym zapisem w konstytucji? Jak ludzie mogą w to uwierzyć i to popierać?

Jak zawsze wszystko zaczyna się od zabiegów semantycznych. Wmawia się ludziom, że zabijane w łonie matki dziecko to nie człowiek, to płód, zlepek komórek, zygota. Jak zwykle w tym podejściu refleksję zastępuje sztywna procedura. Jeżeli można zabić dziecko do 12 tygodnia jego życia, to dlaczego nie można przesunąć terminu tego morderstwa o jeden dzień? Jeżeli do 12 tygodni plus jeden dzień to dlaczego nie plus dwa dni? I tak ad infinitum.

Terminy prekluzyjne i zawite nie mogą odnosić się do człowieka, mają sens tylko w odniesieniu do rzeczy martwych. Umowa najmu mieszkania wygasa w ostatnim dniu zapisanym w tej umowie. Prawo człowieka do życia nie może wygasać w jakimś prekluzyjnym czy zawitym terminie. Między innymi dlatego zniesiono w większości krajów karę śmierci.

Podobnym zabiegiem semantycznym sankcjonującym zbrodnię jaką jest pobieranie narządów od żywego jeszcze człowieka jest definicja śmierci mózgowej. W oczach lekarzy taki człowiek jest martwy i można go żywcem rozebrać na części zamienne. Nie trafia do nich argument, że muszą tego rzekomo martwego człowieka przed pobraniem narządów znieczulać, a przede wszystkim argument, że polskiemu profesorowi Janowi Talarowi udało się przywrócić do normalnego życia przeszło 1000 osób ze stwierdzoną śmiercią mózgową czyli śmiercią pnia mózgu.

Gdyby udokumentowano nawet tylko jeden taki przypadek należałoby definicję śmierci mózgowej uznać za niewłaściwą. Takim żywym dowodem jest Agnieszka Terlecka, którą po upadku z konia ojciec siłą wyrwał z rąk oprawców nie tyle w białych co w gumowych rękawiczkach i oddał pod opiekę doktora Talara. Dziewczyna żyje, skończyła studia, wyszła za mąż i urodziła zdrowe dziecko. To wszystko zreferował jej ojciec, pan Terlecki podczas konferencji poświęconej transplantologii, w której brałam udział. Obecni na sali przedstawiciele niezwykle silnego lobby transplantologicznego nie byli w stanie temu zaprzeczyć. Jest to lobby faktycznie niezwykle silne, bo związane z ogromnymi dochodami.

Do reklamowania społeczeństwu zgody na pobranie narządów używa się osób znanych i tak wybitnych intelektualnie jak Krystyna Janda. Głosiła ona hasło : "podziel się narządami" jakby można się było podzielić na przykład sercem (na marginesie - nowe władze powinny wpisać do polskiej Konstytucji prawo, że Krystyna Janda ma do końca życia grać wyłącznie role amantek, a prawnie zakazane jest proponowanie jej ról staruszek i czarownic.)

Natomiast profesor Talar za swe wybitne osiągnięcia został wynagrodzony rocznym zakazem wykonywania zawodu lekarza.

Państwo chińskie jak wiele totalitarnych państw handluje narządami pobranymi od więźniów skazanych na śmierć. Natomiast w Polsce jak w wielu innych rzekomo cywilizowanych krajach stosuje się definicję śmierci mózgowej czyli morduje ludzi, których być może udałoby się uratować. Vox populi nazywa wiejskich motocyklistów "dawcami". Nie tylko dlatego, że jeżdżą nieostrożnie, lecz przede wszystkim dlatego, że jak głosi wieść gminna (czyli vox populi) nikt ich nie ratuje, bo są z góry przeznaczeni do rozbioru na części zamienne. Wiadomo, że niezamożnych rodzin nie będzie stać na wytaczanie spraw sądowych lekarzom. Żadne statystyki nie ujmują podobnych przypadków. Podobnie znacząca jest ciemna liczba młodych osób, których nikt poza rodziną i fundacją Itaka nie szuka i które nigdy - żywe lub martwe - nie zostały odnalezione.

W medycynie współczesnej zdrowy rozsądek, uczciwość, moralność, empatię, a nawet przysięgę Hipokratesa zastąpiły procedury. Najlepszym tego dowodem jest fakt odwołania z dnia na dzień pandemii covid-19 gdy ze względu na wojnę na Ukrainie zaplanowano wpuścić do Polski miliony nie przebadanych ludzi. Tak jakby groźny koronawirus czytał zarządzenia i okólniki oraz stosował się do procedur.

Zawód lekarza z zawodu zaufania stał się zawodem kompletnego braku zaufania. W Holandii starsi ludzie boją się, że gdy zgłoszą się do lekarza czy do szpitala, przypadkowa komisja zadecyduje, że ich standard życia jest rażąco niski i dla ich własnego dobra należy ich poddać eutanazji czyli uśpić jak psa. Tyle, że oni wcale nie chcą umierać.

Izabela Brodacka Falzmann
Licencja: O/S: Wersja:
Dodano: 03.04.24 Pobrań: 14 Pobierz ()
Strona 150 z 183 << < 147 148 149 150 151 152 153 > >>
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.