![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Nawigacja |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Użytkowników Online |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
|
11
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Download: Gazetka "Wolne Słowo" |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
14.08.2022 Putin morduje ryby |
Połowa sierpnia. Kto nie zdążył wypocząć w lipcu, ten korzysta z okazji teraz, bo już od września, wiadomo - bolesny powrót do rzeczywistości, a zwłaszcza - konfrontacja z rachunkami za czynsz, gaz, prąd i w ogóle - z inflacją - która powinna wygasać, ale jucha jakoś nie wygasa i na koniec lipca osiągnęła prawie 16 procent.
To znaczy - oficjalnie ? bo tak naprawdę to pewnie więcej, ale konkretnie ile - nikt tego nie wie, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy wiedzą. Ale i wypoczynek to niełatwa sprawa.
Odpowiadając na pytanie dziennikarza, czy praca go nie męczy, 94-letni prof. Władysław Tatarkiewicz powiedział: "proszę pana, w moim wieku to już tylko praca człowieka nie męczy!"
Toteż po wypoczynku trzeba jeszcze jakoś przyjść do siebie, żeby wykrzesać z siebie energię potrzebną do bolesnej konfrontacji z rzeczywistością, która - jak to zauważył ktoś jeszcze za komuny - otacza nas coraz ciaśniej. Ale nie wszystkim dano wypoczywać, bo niezależne media głównego nurtu, których zadaniem jest informowanie obywateli, co myślą, pracują na okrągło, bo nie można nikogo pozbawić tak zwanej "strawy duchowej".
Ale z czego przyrządzić tę strawę, skoro większość albo jeszcze wypoczywa, albo odpoczywa po wypoczynku? To jest okres chudości tematycznej, z którą niezależne media radzą sobie, jak potrafią. Już było o tajemnicach łechtaczki, już było o siostrze Łucji z Fatimy, która została podstawiona przez jakąś przebierankę, już wszystkim przejadły się zdjęcia celebrytek w bikini, pokazujących w ten sposób swoje zalety intelektualne - i tak dalej.
Chudości tematycznej nie rozprasza nawet wojna na Ukrainie, bo gdyby przynajmniej można było o niej pisać, jak jest naprawdę, to jeszcze-jeszcze. Tymczasem nic z tych rzeczy; jest rozkaz, żeby pisać o zbliżającym się nieuchronnie ostatecznym zwycięstwie, ewentualnie o bestialstwie rosyjskich żołnierzy, którzy z zagadkowych powodów uwzięli się na cywilów.
Akurat Amnesty International wyłamała się z konwencji i napisała, że niezwyciężona armia ukraińska używa tamtejszych cywilów, jako żywych tarcz. Oburzeniu nie było końca, a tu jeszcze na dodatek ukraińscy dziennikarze, pewnie też z pragnienia dodania na własną rękę dramatyzmu do budujących relacji, zaczęli snuć rozważani na temat taktyki, za co skarcił ich prezydent Zełeński, przypominając, że oni mają informować, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, bo jak zaczną się bisurmanić taktycznie, to zaraz SBU zrobi z nimi porządek.
Okazuje się jednak, że porządki robi nie tylko SBU. Oto do domu byłego prezydenta USA Donalda Trumpa wtargnęło FBI. Czego szukali - nie wiadomo - podobnie, jak nie wiadomo, czy coś znaleźli, ale chyba nie o to chodziło, by złowić tam jakiegoś króliczka, ale raczej - by gonić go.
Z powodu panującej w Stanach Zjednoczonych hipokryzji, jeśli jakimś osobnikiem interesuje się FBI ("wiecie, rozumiecie obywatelu; z wami jest brzydka sprawa"), to - w odróżnieniu od wszystkich innych obywateli - podobno nie może on kandydować na prezydenta. Tymczasem kiedy u nas albo CBA, albo ABW, albo jeszcze jakaś inna bezpieczniacka wataha do kogoś wtargnie, to nie musi pociągać to za sobą żadnych konsekwencji, co pokazuje przykład pana mecenasa Romana Giertycha. Nie tylko nic mu się nie stało, ale jest na najlepszej drodze do powiększenia grona autorytetów moralnych.
Tymczasem w USA - patrzcie Państwo! Wygląda na to, że w obliczu niesłabnącej popularności Donalda Trumpa, Partia Demokratyczna postanowiła użyć tamtejszej bezpieki, żeby w ten sposób zneutralizować byłemu prezydentowi marzenia o ponownej prezydenturze.
Jest to znakomita ilustracja trafności teorii konwergencji, sformułowanej jeszcze w latach 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Chodziło o to, że trwające w permanentnym, zimnowojennym klinczu zantagonizowane mocarstwa: ZSRR i USA, z biegiem czasu coraz bardziej się do siebie upodabniają. I rzeczywiście! U nas, u zarania transformacji ustrojowej, pan red. Adam Michnik na czele "komisji", która jakimiś sposobem zyskała pozwolenie na buszowanie w archiwach MSW bez konieczności pozostawiania jakichkolwiek śladów, ani bez konieczności złożenia sprawozdania, czego szukali, czy to znaleźli i jaki zrobili z tego użytek, wszedł w posiadanie największych tajemnic. Dzięki temu pan red. Michnik do dzisiejszego dnia zażywa reputacji autorytetu moralnego, którego w dodatku wszyscy się boją, bo nie wiedzą, co on tam wtedy znalazł.
Donalda Trumpa najwyraźniej nikt się nie bał, nawet gdy jeszcze był prezydentem, bo zuckerbergi bez ceregieli go ocenzurowały, a on nie mógł nawet jęknąć, no a teraz FBI mu "wtargnęło" i też mu nie wolno nawet jęknąć. Co ci przypomina widok znajomy ten? Tak jest, PRL, kiedy to - jak pisał Janusz Szpotański - "Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary, leżą strzaskane Gnoma ręką i nawet im nie wolno jęknąć". Co tu dużo gadać; konwergencja, aż miło!
Tymczasem albo widocznie ktoś się zlitował nad niezależnymi mediami głównego nurtu, albo zwyczajnie - "z władzą radziecką nie będziesz się nudził" - i Odrą zaczęły spływać ku morzu tysiące zdechłych ryb. Od razu pojawiły się fałszywe pogłoski, że te ryby nie zostały zaszczepione przeciwko odrze no i teraz mają za swoje - ale pojawiły się również fałszywe pogłoski, że ktoś wpuścił do Odry jakości truciznę.
Kto wpuścił? - Tajemnica to wielka i wszyscy zainteresowani, łącznie z kilkoma biurokratycznymi strukturami, odpowiedzialnymi za ochronę środowiska, przerzucają się między sobą tą "katastrofą ekologiczną", niczym gorącym kartoflem. Na domiar złego, po kilku dniach Niemcy odkryli w Odrze rtęć i wszczynają energiczne śledztwo. Podejrzliwcy powiadają, że celem tego śledztwa jest przykrycie podejrzeń, jakoby w Odrze pojawiła się nie żadna tam rtęć, tylko stary, poczciwy Cyklon B - ale kto by tam wierzył tym wyssanym z podejrzliwego palca opowieściom?
Coś jednak musi być na rzeczy, bo dotychczas nikt nie wpadł na najprostsze rozwiązanie zagadki, że mordercą odrzańskich ryb jest Putin. Skoro Putin może prokurować w naszym nieszczęśliwym kraju inflację i inne paroksyzmy, to dlaczego do długiej listy swoich zbrodni nie mógłby dorzucić rybiego holokaustu? Możliwe, że to wyjaśnienie nasi Umiłowani Przywódcy zostawiają sobie na koniec, na wypadek, gdyby się okazało, że nie da się przerzucić odpowiedzialności na Tuska, a przynajmniej ? na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, albo Dulczessę Wolnego Miasta Gdańska.
Oni też prześladowali ryby, tylko - jak wyjaśnił szef "Polskich Wód' - błagali go o przebaczenie, a on wielkodusznie puścił im rybobójstwo w niepamięć. Tymczasem okazja raz stracona, jest stracona na zawsze, więc chyba nie będzie rady, jak zwalić wszystko na Putina, bo - jak oskarżać, to oskarżać!
Stanisław Michalkiewicz
https://prawy.pl
------------------------------
Zachód zadecydował zamrozić spłatę ok 20 mld dol ukraińskiego długo, jak i o dalszym finansowym wsparciu budżetu Ukrainy, która żeby nie stracić płynności, potrzebuje każdego miesiąca od 5 do 9 mld dol wsparcia, oczywiście bez żadnej gwarancji że kiedykolwiek to odda.
Niespodzianka?
S&P and Fitch uznały restrukturyzację zadłużenia Ukrainy za niewypłacalność!
Czyli, oficjalnie Ukraina to, BANKRUT.
Ukraina jest niewypłacalna, według Fitch i S&P
Agencja S&P i Fitch uznała zgodę Ukrainy na odroczenie płatności długu publicznego za niewykonalne.
12 sierpnia (Reuters) - Globalne agencje ratingowe S&P i Fitch obniżyły w piątek ratingi Ukrainy w walutach obcych do selektywnej niewypłacalności i ogłosiły niewypłacalność, ponieważ uważają, że restrukturyzacja zadłużenia kraju jest zagrożona.
"Biorąc pod uwagę ogłoszone warunki restrukturyzacji i zgodnie z naszymi kryteriami, uważamy transakcję za trudną i równoznaczną z niewypłacalnością" - powiedział S&P.
Fitch obniżył długoterminowy rating walutowy kraju do "RD" z "C", ponieważ uważa odroczenie spłaty zadłużenia za zakończenie trudnej wymiany długu.
https://www.reuters.com/markets/rates-bonds/sp-fitch-lower-ukraines-foreign-currency-rating-2022-08-12/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 14.08.22 |
Pobrań: 41 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
15.08.2022 Kto wygrał Bitwę Warszawską? |
Dwa kluczowe stanowiska na głównym froncie walki pod Warszawą objęli w decydującym momencie wojny generałowie nie związani ani politycznie, ani uczuciowo z Józefem Piłsudskim - gen. Józef Haller (Dowódca Frontu Północnego) i gen. Tadeusz Rozwadowski (szef Sztabu Generalnego) - przy czym w tym czasie obaj zachowywali wobec niego respekt nie manifestując, tak jak np. gen. Józef Dowbor-Muśnicki, niechęci czy ostentacyjnego dystansu.
Rozwój wypadków na froncie i na politycznej scenie sprawił, że począwszy od 6 do 12 sierpnia 1920 roku Rozwadowski i Haller praktycznie przejęli całość dowodzenia na polu bitwy pod Warszawą i nad Wkrą.
Jak do tego doszło? Plan kontruderzenia na zbliżającą się do stolicy armię bolszewicką przedstawił Józefowi Piłsudskiemu gen. Tadeusz Rozwadowski w nocy z 5 na 6 sierpnia 1920. Po jednej korekcie (atak Grupy Uderzeniowej nie spod Garwolina, jak proponował Rozwadowski, ale znad Wieprza) - Naczelny Wódz zatwierdził plan, który przybrał formę rozkazu operacyjnego nr 8358 z dnia 6 sierpnia 1920. Był on firmowany przez Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego.
Rozkaz nakazywał zajęcie linii obrony wokół Warszawy i nad Wkrą oraz przygotowanie ataku na lewe skrzydło wojsk bolszewickich znad Wieprza. 1. Armia Frontu Północnego dowodzona przez gen. Franciszka Latinika otrzymała zadanie "odbicia ataków na Warszawę i zadania nieprzyjacielowi możliwie wielkich strat celem osłabienia jego odporności bojowej". Plan bitwy zakładał dla Frontu Północnego wyłącznie zadania defensywne i oczekiwanie na kontruderzenie znad Wieprza.
Jednak już 8 sierpnia dotarły do polskiego dowództwa informacje o tym, że gros sił bolszewickich posuwa się bardziej na północ niż sądzono do tej pory. Gen. Tadeusz Rozwadowski postanowił więc dokonać korekt w rozkazie z 6 sierpnia. Owocem tego był pisany ręcznie przez samego Rozwadowskiego rozkaz operacyjny nr 10 000 z dnia 9 sierpnia 1920 (oryginał jest przechowywany w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku). Był on sporządzony tylko w jednym egzemplarzu i przez kilka następnych dni (9-13 sierpnia) osobiście, w obawie przed "przeciekiem", pokazywany do przeczytania przez Rozwadowskiego wszystkim ważniejszym dowódcom - w tym gen. Józefowi Hallerowi, płk. Włodzimierzowi Zagórskiemu, gen. Franciszkowi Latinikowi (w dniu 13 sierpnia), gen. Edwardowi Rydz-Śmigłemu i jego szefowi sztabu kpt. Tadeuszowi Kutrzebie (10 sierpnia), gen. Władysławowi Sikorskiemu (9 sierpnia), płk. Tadeuszowi Piskorowi (10 sierpnia).
Rozkaz pod zdaniem "Zostają niniejszym informowani" sygnowali swoim podpisem także Józef Piłsudski i gen. Maxime Weygand. Zwraca uwagę fakt, że Rozwadowski jako pierwszego zapoznał z tym rozkazem gen. Władysława Sikorskiego (9 sierpnia), co wskazywałoby na to, że właśnie w nim widział wykonawcę swojego zamysłu strategicznego.
Link
Oryginał rozkazu nr 10.000 z parafą Piłsudskiego jako przyjmującego do wiadomości.
Dosyć obszerną i barwną relację odsłaniającą kulisy wprowadzenia w życie rozkazu nr 10 000 pozostawił tylko gen. Józef Haller. Podczas rozmowy w Londynie z Jędrzejem Giertychem (lata 50. XX wieku), przedstawił to tak:
"W dniu (miejsce na datę opuszczone) przyjeżdża do mego Sztabu w Politechnice [Warszawskiej] gen. [Tadeusz] Rozwadowski. Podaje mi gruby elaborat: "Rozkaz Sztabu Generalnego Nr 10 tysięcy! Patrzę: parafa Piłsudskiego i Sikorskiego. "Jak kto? mówię - "Sikorski wchodzi w skład mojej armii [powinno być mojego Frontu - JE] i on pierwszy otrzymuje rozkaz"? "Nie było czasu; spotkałem go". "No dobrze, ale co to za numer 10 tysięcy?". "Fikcyjny. Czytaj prędzej, bo muszę jechać dalej!". "Nie, powiadam, nic z tego nie rozumiem. Czemu ta fikcja, ten pośpiech? przecież się muszę z planem zapoznać i rozpracować go". Rozwadowski: "Nie wiesz, co się dzieje. Planu nie mogę wypuścić z rąk. Nie wiem, czy gdy zostawię go do odbicia w sztabie, to czy odpis jego nie będzie miał prędzej Tuchaczewski, niż wy! Nie jesteśmy wcale ludzi pewni". "Nie", powiadam, "Jeśli macie takie warunki w sztabie, to choć wiesz, że nie jestem krwiożerczy, ale taki sztab bym rozstrzelał! Siadaj i czekaj. Rozkaz muszę wpierw poznać i rozpracować". Gen. Rozwadowski niechętnie siada. Wołam swego szefa sztabu [Włodzimierza] Zagórskiego. "Pułkowniku, rozkaz odbić i rozpracować".
Jakie zmiany zawierał rozkaz gen. Rozwadowskiego?
Kluczowe było poszerzenie zadania 5. Armii gen. Sikorskiego: "W dalszym ciągu zadaniem tej armii będzie uderzenie na północną flankę nieprzyjaciela, częściowe obejście go z północy i zepchnięcie do Narwi ku południowi".
Rozkaz nie zmieniał niczego w zadaniach dla 1. Armii na przedpolach Warszawy, za to odbierał 4. Armii z Grupy Uderzeniowej 17. Dywizję Piechoty, która miała być natychmiast przekazana do dyspozycji gen. Sikorskiego. Plan bitwy ulegał więc istotnym korektom w stosunku do rozkazu z 6 sierpnia - pozbawiał nieco siły 4. Armię i wzmacniał 5. Armię, ponadto nakazywał tej armii uderzenie na flankę przeciwnika. W ten sposób armia polska zamiast jednego uderzenia z południa miała zaatakować dwuskrzydłowo.
Link
Czy plan ten został w pełni zaakceptowany przez Naczelnego Wodza?
Na pewno został przez niego "przyjęty do wiadomości", ale nie był przez niego sygnowany. Poza tym, już po latach, Piłsudski wyraźnie zdystansował się od niego, pisząc:
"W tej męce trwożliwej nie mogłem sobie najwięcej dać rady z nonsensami założenia dla bitwy, nonsensem pasywności dla "gros" moich sił, zebranych w Warszawie. Kontratak, zdaniem moim, z Warszawy i Modlina prowadzony być nie mógł. Wszędzie uderza on frontalnie na przeciwnika, na jego główne siły, w całości, jak mi się zdawało, ściągane ku Warszawie, a dotąd ani wojsko, ani dowódcy nasi rady ze zwycięskim nieprzyjacielem dać sobie nie mogli".
Pisząc o swojej ostatniej naradzie z Rozwadowskim i Weygandem w dniu 12 sierpnia 1920 roku, już jednoznacznie "odciął" się od ich koncepcji prowadzenia bitwy:
"Z 20 dywizji, które miały wziąć udział w decydujących walkach o naszą stolicę, Warszawę, prawie 15, więc 3/4 ma rolę pasywną, i zaledwie 1/4, czyli pięć i pół dywizji, z których jedna jest opóźniona w ruchu, ma rolę aktywną. Warszawa, w której zebrane jest dziesięć i pół dywizji, posiada jeszcze ogromną artylerię i sądzę, że nawet jednym ogniem artylerii w połączeniu z lotnikami, także zebranymi w Warszawie, daje się zatrzymać nieprzyjaciela względnie łatwo".
Według prof. Lecha Wyszczelskiego Naczelny Wódz lekceważył kierunek warszawski uznając, że obroni się przy pomocy mniejszych sił i lotnictwa, po drugie zaś - niejako sam przyznawał się, że nie miał wpływu na kształt tej koncepcji, mimo że ją biernie zaakceptował czy raczej przyjął do wiadomości. Ponadto 12 sierpnia złożył dymisję z funkcji Naczelnego Wodza i wyjechał z Warszawy obejmując dowodzenie Grupą Uderzeniową (fakt złożenia dymisji przez Naczelnego Wodza ujawniono dopiero w? 1962 roku). Lech Wyszczelski wysuwa w związku z tym wniosek, że Piłsudski niejako dobrowolnie rezygnował z dowodzenia całością zmagań, co oznaczało, że "ogólne kierownictwo przebiegiem bitwy na przedpolach Warszawy czasowo pozostawało w rękach gen. Rozwadowskiego".
Ten niezwykle ważny, wręcz kluczowy dla zrozumienia mechanizmów podejmowania decyzji w dniach 13-16 sierpnia aspekt sprawy był i jest lekceważony przez większość historyków. W wielu pracach nie informuje się nawet o istnieniu rozkazu nr 10 000 albo uznaje się go za nieistotny, a fakt dymisji Józefa Piłsudskiego bagatelizuje.
Ostatnio w takim panegirycznym tonie piszą: Włodzimierz Suleja, "Rzecz o Józefie Piłsudskim (1867-1935)", Warszawa 2018, ss. 226-230. Autor w ogóle nie wspomina o rozkazie nr 10 000; oraz Andrzej Nowak, "Klęska Imperium Zła. Rok 1920", Kraków 2020, ss. 115-120. Autor tej książki także przemilcza fakt istnienia rozkazu gen. Rozwadowskiego. Jeszcze inny zabieg zastosował Wiesław J. Wysocki, który w książce "Bohater spod Ossowa. Ks. mjr Ignacy Jan Skorupka 1893-1920", Warszawa 2010, zamieścił fotokopię rozkazu nr 10 000 z podpisem sugerującym, że został on podyktowany gen. Tadeuszowi Rozwadowskiemu przez Józefa Piłsudskiego (sic!).
Jak wynika z analizy dokumentów i rozkazów z tego okresu, co najmniej do 13 sierpnia nikt nie przywidywał, że los bitwy będzie się rozstrzygał także pod Radzyminem. Rozkazy z 6 i 9 sierpnia koncentrowały się na innych odcinkach. Piłsudski zaaferowany był tym, co będzie się działo w pasie działania 3. i 4. Armii, a gen. Rozwadowski już myślał o kontruderzeniu 5. Armii. Przedmoście Warszawskie miało pełnić rolę wyłącznie bierną - powstrzymywać przeciwnika nie dopuszczając go do Warszawy. Pomimo tego, że 12 sierpnia jednostki bolszewickie zbliżyły się do Radzymina i nastąpił w tym rejonie pierwszy kryzys, w rozkazie gen. Józefa Hallera z dnia 13 sierpnia nazwa miasta nie pada, choć z tonu, w jakim rozkaz ten jest pisany wynika, że miał on już wówczas przekonanie o niezwykłej wadze walki w tym rejonie.
W opinii obu generałów, Rozwadowskiego i Hallera, nie można było dopuścić do obejścia Warszawy z północy i zachodu, co - w ich przekonaniu - było realną groźbą. Już wtedy było bowiem wiadomo, że główne siły bolszewickie zmierzają tzw. szklakiem Paskiewicza. W roku 1831 armii polskiej nie udało się ich powstrzymać i pobić, i w efekcie wzięły one Warszawę od strony Woli. Teraz też się tego obawiano, i nieco zlekceważono kierunek warszawski. Świadczy o tym rozmowa (juzowa), jaką odbył gen. Haller z gen. Władysławem Sikorskim po godz. 17.00 w dniu 13 sierpnia 1920 roku. Namawiał a on usilnie dowódcę 5. Armii do rozpoczęcia ataku na wojska bolszewickie już 14 sierpnia, podczas gdy Sikorski obstawał przy 15 sierpnia. Aby go przekonać, Haller podniósł sprawę przekazania do jego dyspozycji 10. Dywizji Piechoty, która jako odwód 1. Armii stała pod Jabłonną. Dywizja ta, dowodzona przez gen. Lucjana Żeligowskiego - mogła w zależności od sytuacji wesprzeć albo 1. Armię albo 5. Armię.
Z przebiegu rozmowy wynika, że w tym czasie Haller był skłonny do tego drugiego rozwiązania. Przekonywał Sikorskiego, że 10. Dywizja "będzie mogła skutecznie działać z tobą w każdym kierunku, gdzie będzie potrzeba", i dodawał: "im wcześniej przekroczysz Wkrę, tym wcześniej 10. dywizja staje do twojej dyspozycji".
W przekonaniu Hallera atak 5. Armii odciążyć miał Radzymin. Było to założenie błędne, bowiem siły bolszewickie operujące na linii Białystok-Wyszków-Radzymin już dochodziły do jego przedmieść, co uznano za niezbyt niebezpieczne. Już jednak w rozkazie gen. Józefa Hallera z tego samego dnia, czyli z 13 sierpnia 1920 roku czytamy o działaniach 16. Armii bolszewickiej atakującej przedpole Warszawy, w tym w tym 2. i 27. Dywizji, które operowały w rejonie Radzymina. Antidotum na to zagrożenie dowódca Frontu Północnego widział w uderzeniu 5. Armii 14 sierpnia o świcie w kierunku na Gołymin i dalej na Raciąż, Glinojeck i Ciechanów.
10. Dywizja miała stać w pogotowiu jako "rezerwa Dowództwa Frontu" i czekać na rozkazy. Z treści wynika, że Haller zawahał się, albowiem nie ma tam kategorycznej decyzji, że Dywizja ta będzie przekazana do dyspozycji 5. Armii, co obiecywał gen. Sikorskiemu w rozmowie juzowej. Być może w chwili pisania tego rozkazu napływały już informacje o przerwaniu frontu pod Radzyminem. Raportujący wieczorem 13 sierpnia mjr Józef Beck, oficer Sztabu Frontu Północnego, pisał o tym, że "nieprzyjaciel przygotowuje ogólny atak na Warszawę".
Świadczyć o tym może także fragment poświęcony użyciu przez 5. Armią czołgów Renault. Po udzieleniu jej wsparcia w pierwszej fazie ataku, miały być one natychmiast przekazane "do dyspozycji 1. Armii". Z drugiej strony, pisząc o zadaniach dla 1. Armii, podkreślał stanowczo, że nie może ona liczyć "na żadne rezerwy", a mimo to wyznaczał jej już zdania ofensywne ("wypady na Dąbrówkę-Wyszków"). W opinii gen. Hallera w dniu 14 sierpnia rano miała się zacząć "decydująca bitwa o los wojny i Polski".
I właśnie wtedy napłynęły hiobowe wiadomości o utracie Radzymina. Pod wieczór 13 sierpnia załamała się obrona 46 pp. z 11 Dywizji płk. Bolesława Jaźwińskiego. Jednostki bolszewickie weszły do miasta (ok. godz. 19.00) i podeszły do drugiej linii obrony Warszawy, pod Wólkę Radzymińską i Strugę. Za tą linią była już tylko nie broniona przez żadne zapory Praga, a za Wisłą Warszawa.
Bolszewicy w nocy z 13 na 14 sierpnia widzieli już światła Warszawy
Gen. Józef Haller zareagował na te wydarzenia już w nocy. O godz. 1.00 wydał rozkaz operacyjny nr 3823, w którym surowo ocenił działania i zachowanie 46 pp. z 11 Dywizji Piechoty, określając je jako "sromotne". Nakazał śledztwo przeciwko płk. Bronisławowi Krzywobłockiemu, d-cy 46 pp. Rozkazał też pozostającej w rejonie Strugi 19. Dywizji Piechoty (1. Dywizja Litewsko-Białoruska) dowodzonej przez gen. Jana Rządkowskiego atak na Radzymin o świcie 14 sierpnia.
Także gen. Rozwadowski zareagował na powstałą sytuację ostro i zdecydowanie, piętnując zachowanie 46 pp. oraz nakazują likwidację wyrwy, jaka powstała na froncie pod Warszawą. Gen. Maxime Weygand uznał w liście do szefa Sztabu Generalnego, że "sprawy stoją znacznie gorzej, aniżeli to wynikało z tego, co nam powiedziano przed chwilą i sytuacja wymaga szybkiej naprawy".
Link
Gen. Józef Haller pod Okuniewem
Upadek Radzymina stał się przełomowym momentem, gdyż w ciągu kilku godzin to właśnie ten punkt na mapie stał się kluczowy dla przebiegu całej bitwy na przedpolach Warszawy. Czy generałowie Rozwadowski i Haller spodziewali się takiego zwrotu właśnie tu? Wszystko wskazuje, że nie - zakładano, że opór 1. Armii na przedpolu Warszawy będzie stabilny, a w tym czasie będzie się rozwijać ofensywa 5. Armii. Świadczy o tym zamiar przekazania 10. Dywizji pod rozkazy gen. Władysława Sikorskiego.
W takim przypadku osłabiłaby ona znacząco Przedmoście Warszawskie, pozbawiając je silnego odwodu i uniemożliwiając w razie zagrożenia skuteczny kontratak. Na szczęście do tego nie doszło, gdyż atak wojsk bolszewickich (21. i 27. Dywizja) na Radzymin zweryfikował szybko te plany. Biorąc to pod uwagę, trudno zgodzić się z relacją gen. Tadeusza Rozwadowskiego zamieszczoną w 1929 roku w książce "Generał Rozwadowski", wedle której celowo sprowokował on przerwanie frontu na pozycjach słabej 11. Dywizji, żeby wciągnąć siły bolszewickie w pułapkę. Nie wiemy czy ta relacja pochodzi od samego generała, czy też została mu przypisana. Książka ukazała się w rok po śmierci Rozwadowskiego i trudno zweryfikować jej autentyczność. Ponadto jest ona nieścisła jeśli chodzi o daty, mylnie podając, że Radzymin bolszewicy zdobyli 15 sierpnia.
W rzeczywistości upadek Radzymina był dla wszystkich wielkim wstrząsem, o czym dobitnie świadczy cytowany już list gen. Weyganda i apele do Naczelnego Wodza o przyspieszenie uderzenia znad Wieprza. Sugestię taką zawarł gen. Rozwadowski w liście do Piłsudskiego w dniu 14 sierpnia, jakkolwiek miał nadzieję, że operująca w pobliżu Radzymina 19. Dywizja (1. Dywizja Litewsko-Białoruska) odtworzy pierwotną linię obrony. W tym samym duchu działał gen. Józef Haller, który we wspominanym już rozkazie napisanym w nocy z 13 na 14 sierpnia nakazywał 19. Dywizji odbicie Radzymina.
Upadek Radzymina był przedmiotem sporu już po wojnie. Np. gen. Lucjan Żeligowski uważał, że przyczyną kryzysu na Przedmościu Warszawskim było niedostateczne przygotowanie linii obrony przed nadejściem wojsk bolszewickich. Przypomniał na kartach swoich wspomnień opinię gen. Hallera z 2 sierpnia 1920 roku, wedle której linia obrony w pasie stacjonowania 11. Dywizji "jest niewykończona, jej trasa w wielu miejscach wadliwa". Haller zwracał uwagę, że na tej linii "nie zastałem ani jednego cywilnego, ani wojskowego inżyniera". I dodawał do tej informacji swój komentarz: "Trzeba to dodać do uwag dowódcy frontu, że od tego opisu do 13 sierpnia nic, albo prawie nic się na tej linii nie zmieniło". Ponadto Żeligowski, który pisał swoje wspomnienia niejako w odpowiedzi na publikację gen. Władysława Sikorskiego pt. Nad Wisłą i Wkrą (1928), skrytykował ofensywne działania 5. Armii i tu widział jedną z przyczyn kryzysu pod Radzyminem.
Według niego "kierunkiem najważniejszym i najbardziej zagrożonym był kierunek warszawski" a "pola Nasielska nie posiadały ani strategicznego, ani taktycznego znaczenia". Żeligowski podważał też, zgodnie z panującymi po 1926 roku tendencjami, słuszność koncepcji strategicznej gen. Rozwadowskiego związanej z 5. Armią, pisząc wprost, że "wskutek fałszywego ujęcia roli naszej na północy, plan zasadniczy z dnia 6 sierpnia został zniekształcony". Teza co najmniej dyskusyjna, ale jakby niechcący Żeligowski przyznawał, że "wypaczenie" idei Naczelnego Wodza było potwierdzeniem opinii, że w tym czasie przestał on dowodzić całością operacji.
W tej kwestii zdania historyków są podzielone, choć dominuje przekonanie o wielkim znaczeniu operacji 5. Armii dla wygranej w całej bitwie. Np. Lech Wyszczelski uważa nawet, że kierunek warszawski nie miał wielkiego znaczenia a Warszawie, wbrew powszechnej opinii, nie groziło zajęcie przez atakujące na Przedmościu siły bolszewickie, gdyż celem ich ataku był Modlin, co mogło zagrozić tyłom 5. Armii i doprowadzić do załamania tam całego polskiego frontu.
Ponadto istnieje uzasadnione przypuszczenie, że nawet gdyby bolszewicy przełamali polską linię obrony i doszli na Pragę, nie mieliby siły, żeby zdobyć lewobrzeżną Warszawę. Stany liczbowe atakujących jednostek bolszewickich i ich morale - były nikłe, z czego doskonale zdawał sobie dowodzący w tym rejonie Witowt Putna opowiadający się za wycofaniem sił bolszewickich za Bug.
W tej skomplikowanej sytuacji gen. Rozwadowski uznał, że oba odcinki frontu są równie ważne, a czasowo sytuacja pod Radzyminem i wokół Warszawy - jest nawet ważniejsza. Wiedząc o planowanym kontrataku 19. Dywizji pod Radzyminem - wydał rano 14 sierpnia 1920 odezwę, w której pisał, że "bitwa dziś rozpoczęta pod Warszawą i Modlinem decydować będzie o losach dalszych całej Polski".
Radzymin i jego znaczenie
Przypomnijmy tylko, że dzień wcześniej gen. Haller w swoim rozkazie uznał, że taka bitwa rozpoczęła się 13 sierpnia, z czym zgadza się Lech Wyszczelski. Jednak biorąc pod uwagę sytuację jaka wytworzyła się pod Radzyminem, rację miał jednak gen. Rozwadowski. Upadek czy załamanie któregoś z frontów walki groziło klęską w całej bitwie. Dlatego - w myśl koncepcji Rozwadowskiego - 5. Armia musiała kontynuować natarcie a 1. Armia musiała za wszelką cenę obronić Przedmoście Warszawskie. Warunkiem tego ostatniego było szybkie odbicie Radzymina.
Link
Rozkaz gen. Tadeusza Rozwadowskiego z 14 sierpnia 1920 roku
Jak wiadomo, w dniach 14-16 sierpnia ten plan się powiódł i rozpoczął się odwrót armii bolszewickiej. W tym czasie Grupa Uderzeniowa Józefa Piłsudskiego dopiero ruszała do ataku i po dwóch dniach marszu bez walki 18 sierpnia dołączyła do pościgu. Już po zasadniczej Bitwie.
Rola generałów Tadeusza Rozwadowskiego i Józefa Hallera w bitwie o Radzymin była kluczowa. Wynikało to z jednej strony z faktu zajmowania przez nich najważniejszych stanowisk w systemie dowodzenia w bitwie pod Warszawą - stali na czele Sztabu Generalnego i Dowództwa Frontu Północnego - oraz faktycznego kierowania przez nich osobiście przebiegiem Bitwy Warszawskiej. Obaj prezentowali przez cały czas trwania bitwy niesłychaną energię i optymizm, co miało niebagatelne znaczenie dla opanowania nastrojów paniki i zniechęcenia, jakie zapanowały w szeregach armii polskiej w ciągu czerwca i lipca 1920 roku.
Szczególne zasługi w tym zakresie miał gen. Józef Haller, który jak nikt inny z dowódców wyższego szczebla pojawiał się niezwykle często wśród szeregowych żołnierzy, przemierzając swoim samochodem sztabowym dziesiątki kilometrów, odwiedzając w ciągu jednego dnia nawet kilka jednostek w różnych miejscach frontu. W samym Radzyminie i w jego okolicach był w tym czasie aż cztery razy.
Obaj generałowie potrafili też bardzo szybko reagować na zmieniającą się z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę sytuację. Tak było też w przypadku Radzymina. Tylko obecność na miejscu, w Warszawie, gdzie znajdował się główny punkt dowodzenia bitwą - gwarantowało podejmowanie właściwych decyzji.
Zwraca uwagę fakt biernego uczestnictwa w bitwie struktur Naczelnego Dowództwa i kwatery Naczelnego Wodza. Uzasadnione więc będzie stwierdzenie, że autorami zwycięstwa w bitwie pod Radzyminem i szerzej w Bitwie Warszawskiej byli właśnie generałowie Tadeusz Rozwadowski i Józef Haller.
Jan Engelgard
https://myslpolska.info |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 15.08.22 |
Pobrań: 40 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
16.08.2022 Wielki Reset i III Wojna Światowa - Ernst Wolff |
Jest koniec lipca 2022 roku, a na świecie trwa przewrót o ogromnych rozmiarach. Jego oddziaływanie jest tak ogromne, że trzeba zadać pytanie: czy czasem nie jesteśmy świadkami nie tylko Wielkiego Resetu, ale także początku III wojny światowej?
Aby uzasadnić to pytanie, spójrzmy na dwie pozostałe wojny światowe:
Pierwsza wojna światowa w latach 1914-1918 była walką o miejsce po Wielkiej Brytanii jako wiodącej potęgi światowej i o jej bogate w zasoby naturalne kolonie. Kandydatami na następcę były Rzesza Niemiecka i USA, które w drugiej połowie XIX wieku przeżyły ogromny rozkwit gospodarczy.
Wielkim przegranym pod koniec I wojny światowej była Rzesza Niemiecka, która w 1919 roku została zobowiązana na mocy Traktatu Wersalskiego do wypłacenia wysokich reparacji, głównie Wielkiej Brytanii, Francji i Włochom.
Jednak wielkim zwycięzcą nie były Stany Zjednoczone jako naród, ale wielkie banki z Wall Street. Początkowo finansowali wojnę, udzielając pożyczek różnym walczącym frakcjom. W 1917 roku, kiedy Niemcy pokazały, że mogą wygrać wojnę, szantażowali rząd w Waszyngtonie, który przez trzy lata nie uczestniczył w tej wojnie, i wezwali go do interwencji. W ten sposób odzyskali pieniądze wraz z odsetkami od rządów Londynu, Paryża i Rzymu poprzez wypłaty reparacji.
Trzeba więc zdać sobie sprawę, że w ciągu czterech lat, w których 16 milionów ludzi straciło życie, to wielkie banki z Wall Street sfinansowały wojnę za kulisami, podsyciły ją i ostatecznie najwięcej z niej skorzystały. [To one też finansowały rewoltę Lenina i Trockiego - też z zyskiem.]
Nie inaczej było w czasie II wojny światowej. Jest nam ona zawsze przedstawiana jako walka demokracji z faszyzmem. Ale to nie jest prawda. Naziści nigdy nie doszliby do władzy bez polityki pieniężnej Wall Street. To wielkie amerykańskie banki umożliwiły szaleństwo konsumenckie lat 20-tych XX wieku poprzez masowe pożyczki i doprowadziły do ??jego końca wraz z krachem 1929 roku. Masowe bezrobocie, które położyło podwaliny pod powstanie NSDAP, było przede wszystkim konsekwencją tego krachu.
Podczas wojny banki amerykańskie ponownie działały w tle jako podżegacze wojenni, zapewniając wsparcie finansowe wszystkim stronom. W końcu zostali za to nawet sowicie wynagrodzeni: po tym, jak tym razem straciło życie 66 milionów ludzi, politycy w 1944 roku w Bretton Woods stworzyli dla nich nowy globalny system finansowy, dzięki któremu mogli finansowo dotrzeć do najdalszych zakątków globu. Świat w następnych latach mógł się rozwijać.
W międzyczasie minęły trzy ćwierćwiecza, podczas których najpierw widzieliśmy powojenny boom, a potem deregulację systemu finansowego. W wyniku obu procesów siła Wall Street jest dziś większa niż kiedykolwiek wcześniej. Ponadto w tle uformowała się nowa siła, która jest znacznie silniejsza niż poszczególne banki. To są menedżerowie dużych pieniędzy, kierowani przez BlackRock i Vanguard. Są teraz jednymi z głównych akcjonariuszy wszystkich głównych banków na Wall Street - czy to JPMorgan, Citigroup, Bank of America czy Goldman Sachs - a najważniejsze banki centralne świata również się im poddały.
Mamy więc do czynienia z największą koncentracją władzy w systemie finansowym wszechczasów. Ponadto, wraz z firmami IT w Dolinie Krzemowej, pojawiła się nowa branża, która teraz połączyła się z tymi zarządzającymi aktywami. BlackRock, Vanguard and Co. są również głównymi udziałowcami Alphabet, Amazon, Apple i Microsoft.
Ten absolutnie gigantyczny kartel zarządzających majątkiem i firmami IT przejął więcej władzy niż jakakolwiek siła w całej historii ludzkości, ponieważ kontroluje nie tylko pieniądze, ale także dane na całym świecie. Ma jednak również historyczny problem:
Rynki finansowe, doprowadzone do rekordowych maksimów, żądają coraz więcej pieniędzy i coraz niższych stóp procentowych. Ponieważ jednak osiągnęliśmy zerowe stopy procentowe w 2020 r. i nie można ich zepchnąć do wartości ujemnych, jedyne, co pozostaje, to kreacja pieniądza. Ale to prowadzi do dewaluacji waluty. Aby to ograniczyć, musisz podnieść stopy procentowe. Ale to utrudnia spłatę kredytów, które są obecnie na najwyższym poziomie. Ponadto świat dryfuje w recesję, czyli kurczenie się produkcji gospodarczej.
Kompleks cyfrowo-finansowy znajduje się zatem w historycznej pułapce. Więc co robić?
Cóż, wojny zapewniają wzrost cen dla firm zbrojeniowych, napędzają rynki finansowe, zwiększają popyt na kredyt z powodu przejścia z gospodarki czasu pokoju do gospodarki wojennej i tworzą masę miejsc pracy po zniszczeniach spowodowanych odbudową. Wojny są potężnym motorem ekonomicznym.
Ale wojny są również doskonałym sposobem odwrócenia uwagi od rzeczywistych problemów dzisiejszych czasów. Bardzo łatwo jest wprowadzić w błąd większość populacji, tworząc wizerunki wrogów.
Jeśli przyjrzysz się trzeźwo obecnej sytuacji, musisz zdać sobie sprawę, że wszystko, co niesie ze sobą wojna, jest obecnie bardzo potrzebne. Cóż więc może być bardziej oczywistego dla potężnych w tej sytuacji niż iść na wojnę i albo rozpalić istniejące źródła konfliktu - jak to już stało się na Ukrainie - albo - jak na Tajwanie czy na Bliskim Wschodzie - pozwolić im stale dusić się na wolnym ogniu aby w razie potrzeby je podpalić.
Jeśli I i II wojna światowa nauczyły nas czegokolwiek, to tego: to nie politycy podejmują decyzje. W dzisiejszych czasach nie ma sensu patrzeć na Scholza, Macrona, Bidena, Putina czy Xi Jinpinga. Ich funkcją jest rozpraszanie nas wszystkich, wprowadzanie nas w błąd i w ten sposób torowanie drogi dla agendy innej siły. Jeśli chcemy wiedzieć, co nam zagraża, musimy spojrzeć na tę inną siłę w tle, a tam zobaczymy:
Wszystkie warunki do wybuchu III wojny światowej są obecnie spełnione. A politycy już pokazują na Ukrainie, że po raz kolejny bez skrupułów podporządkowują się agendzie w tle i wysyłają ludzi na śmierć.
To nie są dobre perspektywy, ale powinniśmy sobie ciągle przypominać: większość ludzi pozwala na to wszystko tylko dlatego, że nie widzi tła i ufa polityce i mediom.
Jednak zaufanie to zostało już poważnie zachwiane w ciągu ostatnich dwóch i pół roku, a w nadchodzących tygodniach i miesiącach będzie jeszcze bardziej zachwiane. Kompleks cyfrowo-finansowy trzyma się swojej bezkompromisowej strategii tylko z jednego powodu: ponieważ nie ma innego sposobu, aby utrzymać swoją siłę.
Ale to nie oznacza nic innego, jak to, że otwiera się dla nas wszystkich historyczne okno czasowe, w którym oświecenie może znaleźć podatny grunt, otworzyć oczy wielu i w ten sposób prawdopodobnie zapoczątkować historyczny punkt zwrotny.
Ernst Wolf
Tłumaczył: Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
Oryginał ukazał się 23 lipca 2022 roku na stronie https://apolut.net/the-wolff-of-wall-street-spezial-great-reset-3-weltkrieg/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 16.08.22 |
Pobrań: 38 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
16.08.2022 Ponad milion białych ludzi było niewolnikami w Afryce. O tym mówić dziś nie wolno! |
"Nowożytne niewolnictwo to bezwzględna dominacja białego człowieka nad czarną populacją Afryki" - taką narrację od dekad słyszymy w Ameryce. Tymczasem problematyka jest bardziej złożona, a niewolnictwo - które dopiero po wielu tysiącleciach zostało wykorzenione - również w okresie od XVI do XIX wieku dotykało ludzi białych, jak przypomina konserwatywny pisarz i publicysta Matt Walsh.
Ponad milion białych zostało zniewolonych w Afryce Północnej między XVI a XIX wiekiem, większość z nich została uprowadzona i sprzedana przez muzułmańskich piratów. Afrykanie przez setki lat najeżdżali Europę w poszukiwaniu niewolników. System szkolny całkowicie wymazał ten fakt z historii - pisze Walsh na Twitterze.
To fakty, o których nie chce pamiętać dzisiejsza poprawna politycznie edukacja w USA, ponieważ nie pasowałyby one do forsowanej przez rządzącą lewicę neomarksistowskiej ideologii zwanej krytyczną teorią rasy, w której biały człowiek występuje jako "suprematysta" od wieków krzywdzący Murzynów. Jeden z komentujących post Matta Walsha zwrócił uwagę, że takich treści jego dziecko nie poznaje w szkole publicznej.
Oczywiście biali ludzie byli brani do niewoli również w innych częściach Afryki i na całym świecie przez wieki. W tym w Ameryce Północnej, gdzie białych "sług" wysyłano do kolonii tysiącami - kontynuuje autor filmu Kim jest kobieta?, w którym rozprawia się również z ideologią gender. I dodaje: Niewolnictwo w Ameryce nie zaczęło się w 1619 roku. Wcześniej w koloniach porywano i sprzedawano do niewoli białe dzieci. I oczywiście niewolnictwo istniało w obu Amerykach przez setki lat, zanim Europejczycy postawili tutaj stopę. Wszystkie plemiona indiańskie praktykowały niewolnictwo.
Walsh oczywiście "Ameryki nie odkrył", bo wiadomo, że niewolnictwo było powszechne od starożytności. Niemniej współcześni hunwejbini cancel culture chcieliby zawęzić rozumienie pewnych zjawisk, aby móc eskalować konflikt społeczny, podobnie jak antyklerykałowie próbują przypisywać Kościołowi winę za zjawiska, które stanowiły nieodłączną część danej epoki, a nieraz po prostu jeszcze niewykorzenioną spuściznę pogaństwa.
Niewolnictwo utrzymywało się w krajach niezachodnich długo po tym, jak zostało zniesione na zachodzie. Niewolnictwo było akceptowaną instytucją w Afryce i Azji przez tysiąclecia i wydaje się, że żadnemu z tych społeczeństw nigdy nie przyszło do głowy, że może być coś nie tak z tą praktyką - zauważa komentujący.
I oczywiście afrykański handel niewolnikami był głównie dostarczany przez Afrykanów [chodzi o Arabów - muzułmanów i murzynów], którzy chwytali innych Afrykanów i sprzedawali ich w niewolę. Afrykański handel niewolnikami został zniesiony przez Zachód, a nie przez Afrykę. Niewolnictwo pozostawało legalne w niektórych częściach Afryki aż do XX wieku - kwituje.
pch24.pl
-------------------------------
Matt Walsh jest katolikiem i konserwatystą, z wykształcenia biologiem oraz autorem czterech książek, w których porusza m. in. tematykę zamachu neomarksistów na świat tradycyjnych wartości i tchórzostwa osób wierzących wobec ideologicznej agresji strony przeciwnej. Jest on wyjątkowo nielubiany i szykanowany przez liberalne media, ponieważ celnie, z dystansem i poczuciem humoru punktuje absurdy lewicowego kreowania rzeczywistości. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 16.08.22 |
Pobrań: 41 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
16.08.2022 Papież Franciszek do młodzieży: "Zrezygnujcie z mięsa". Czy leci z nami psychi |
W liście do uczestników Konferencji Młodzieży UE papież Franciszek zaleca, aby młodzi Europejczycy postrzegali planetę jako "wspólny dom", który wymaga ochrony.
A jednym ze sposobów, aby to zrobić, jest rezygnacja Europejczyków z "rzeczy zbędnych", takich jak spożywanie mięsa, by odwrócić "trend autodestrukcji".
"Jeśli nie uda ci się odwrócić tego autodestrukcyjnego trendu, w przyszłości będzie to trudne dla innych... Istnieje pilna potrzeba zmniejszenia zużycia nie tylko paliw kopalnych, ale także wielu zbędnych rzeczy. Również w niektórych rejonach świata należałoby spożywać mniej mięsa: to również może pomóc w ratowaniu środowiska" - napisał papież Franciszek.
Andrzej Kumor
https://www.goniec.net/2022/08/05/papiez-franciszek-do-mlodziezy-zrezygnujcie-z-miesa/
--------------------------------
Nowa Zelandia walczy z bekającym bydłem. Franciszkowi i Pachamamie na pomoc. Czy ministerki założą sobie baloniki na pupy?
Wygląda na to, że rządy w całym świecie zachodnim są zdecydowane zniszczyć hodowców bydła i trzody, a Nowa Zelandia nie jest tu wyjątkiem.
Według radykałów klimatycznych w tym kraju, bekanie krów i owiec jest zbyt szkodliwe dla środowiska ze względu na uwalniany metan i należy to zjawisko ograniczyć.
"Nie ma wątpliwości, że musimy zmniejszyć ilość metanu, który wprowadzamy do atmosfery, a skuteczny system cen emisji dla rolnictwa będzie odgrywał kluczową rolę w tym, jak to osiągniemy" - powiedziała BBC minister ds. zmian klimatu Nowej Zelandii James Shaw czytamy na portalu https://thecountersignal.com/ [James to dotąd był chłop!! Już jest babą??
Zgodnie z proponowanymi przepisami, rząd zacząłby opodatkować hodowców za emisje gazów od 2025 r., oferując zachęty i niższe stawki podatkowe rolnikom, którzy karmią zwierzęta według specjalnej diety zapobiegającej odbijaniu się i sadzą więcej drzew, aby zrównoważyć domniemane emisje z hodowli zwierząt.
Według WebMD inne zalecane przez rząd rozwiązania obejmują "maski dla krów, które wychwytują i zamieniają metan w wodę i dwutlenek węgla, metodę, która zmniejsza emisje o ponad 50% .
Niektórzy rolnicy już eksperymentują z paszą z wodorostów. A naukowcy majstrują przy genetyce krów, aby zwiększyć ich wydajność trawienia".
Ostateczna decyzja w sprawie wprowadzenia podatku od bekania ma zapaść do grudnia tego roku.
Andrzej Kumor
https://www.goniec.net/2022/08/03/nowa-zelandia-walczy-z-bekajacym-bydlem/
-------------------------------
Przecież dobrze nażarta krowa wypiarduje ok 1 m3 metanu na dobę. Też łapać! A ludzie?? Może ministerki zaczęłyby od siebie - balonik na pupie i drugi na gębie. Może ten Franciszek z Watykanu by sobie i swoim nakazał? Pachamama by go chwaliła! |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 16.08.22 |
Pobrań: 45 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
16.08.2022 Kaczyński - fałszywy katechon |
Istotną część naszej obecnej debaty publicznej zajmuje kwestia naszych relacji z Unią Europejską i ciągłą odmową wypłacenia nam środków z Krajowego Planu Odbudowy przez KE.
Sprawa konfliktu z UE zdaje się nieco przypominać dobrze znany mit o Syzyfie. Kiedy już spór z Unią na jakiś temat wydaje się rozwiązany i polskie władze mają przekonanie, że udało im się wnieść ostatecznie ten mityczny kamień, to ponownie organy unijne znajdą kolejny powód do konfliktu, tym samym powodując upadek kamienia i zmagania rządu polskiego, żeby się z unijnymi biurokratami dogadać.
Z pewnością, dla niektórych z nas jest to już bardzo męczące, jednakże w sytuacji międzynarodowej, która kształtuje się na naszych oczach, musimy sobie uświadomić, że program coraz ściślejszego wchodzenia organów unijnych w kompetencje państw członkowskich jest realizowany zdecydowanie silniej niż do tej pory. Dzieje się tak zarówno na warstwie retorycznej, jak i praktycznej, a głównym admiratorem tego programu są Niemcy Olafa Scholza, które już jasno wypowiadają się na temat zniesienia tzw. weta absolutnego poszczególnych państw członkowskich.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że temat europejski - co wydaje się jasne - jest wykorzystywany w galopującej już kampanii wyborczej do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. W związku z tym mamy zarówno Donalda Tuska jak i PO prezentujących się jako obrońców "Silnej Polski w Unii Europejskiej" jak i Jarosława Kaczyńskiego, który przynajmniej w formie wizerunkowej chce się pozycjonować jako obrońca polskiej suwerenności przed unijną samowolą.
Temat europejski jest tutaj skutecznie wykorzystywany do podgrzewania sporu politycznego i tworzenia dwuosiowego podziału, gdzie z jednej strony mam prounijne elity skupione w "demokratycznej" opozycji, a z drugiej - prezentujący się jako alternatywa (fałszywa, co wskaże w dalszej części tekstu) - obóz Jarosława Kaczyńskiego.
W ramach tego sporu nie może się oczywiście nie pojawić zarzut, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, swoimi obecnymi poczynaniami prowadzą nas prostą drogą do POLEXITU. Taki zarzut wyłożył ostatnio nie kto inny jak Donald Tusk, stwierdzając, że: "Kaczyński wyciąga nas właśnie z Unii". Konsekwentnie, wręcz durnowato i z uporem maniaka.
Wszyscy zwolennicy Unii muszą to wreszcie zrozumieć. Słowa PiS o armatach i ogniu zaporowym przeciw Brukseli brzmią groteskowo, ale, wierzcie mi, tu już nie ma się z czego śmiać. Oskarżenia o chęć wyprowadzenia Polski z Unii przez obecną ekipę rządzącą są tak częste, że niektórzy politycy opozycji nie biorą ich już na poważnie. Retoryka wprowadzająca jasny sygnał, że rządy PiS-u zagrażają członkostwu Polski w Unii, jest, jak już wcześniej wspomniałem, bardzo zużytym chwytem, który stosują politycy szczególnie Platformy Obywatelskiej.
Nie jest to jednak argument, którym można przekonać wyborców niezdecydowanych, czy też umiarkowanie popierających rząd, gdyż jeśli patrzymy na rzeczywistość przez pryzmat stanu faktycznego, a nie prawd objawionych przedstawianych na twitterze przez Donalda Tuska, to zrozumiemy, że o żadnym "wyciąganiu z Unii" nie może być mowy.
Nie to jest jednak najważniejsze. Kluczowym celem takich - nie łudźmy się - demagogicznych chwytów, jest zmobilizowanie twardego elektoratu Platformy. Politycy największej partii opozycyjnej chcą w ten sposób wzbudzić poczucie strachu wobec tych, których podstawowym warunkiem głosowania na Platformę, jest, lekko mówiąc, negatywny stosunek do rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Kiedy pojawia się strach, dużo łatwiej jest zachęcić do aktywnego udziału w wyborach najwierniejszy elektorat, który mógłby wydawać się znużony po kolejnych porażkach wyborczych. Konieczny do zauważenia jest fakt, że politycy Platformy w ostatnim czasie, zaczęli dopasowywać swoją retorykę bardziej do retoryki socjaldemokratycznej centrolewicy niż liberalnego centrum. Na tym przykładzie widać, że Platforma od dwóch stron jest okrążona - ze strony centrum przez Hołownię i PSL, a ze strony lewej przez Lewicę. W związku z tym, próbując przekonać do siebie centrolewicową młodzież, jednocześnie politycy największej partii opozycyjnej starają się mobilizować najbardziej "radykalnie bezideowych" i wiernych wyborców. A nie ma lepszej rzeczy pobudzającej prounijny elektorat niż straszenie wyprowadzaniem Polski z Unii przez "dyktaturę Kaczyńskiego".
Zabiegi populistyczne Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej nie zmieniają jednak faktu, że zarzut o "wyciąganie Polski z Unii" przez Kaczyńskiego jest mocno delikatnie mówiąc nieprawdziwy. Obóz tzw. Zjednoczonej Prawicy (no może z wyjątkiem polityków skupionych w Solidarnej Polsce) nie prezentuje się w żadnym stopniu, jako siła, która chciałaby, czy mogła wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Można powiedzieć nawet więcej - rząd Mateusza Morawieckiego w praktyce coraz mocniej ulega wpływom unijnych biurokratów, tym samym zacieśniając na Polsce unijny sznur.
Najlepszym tego dowodem jest to, że PiS całkowicie wycofał się ze swoich planów reformy wymiaru sprawiedliwości, likwidując kluczowy jej element, jakim jest Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Likwidacja "pisowskiego" kształtu ustawy o Izbie Dyscyplinarnej i zastąpienie jej przez prezydenta Dudę ustawą na warunkach unijnych, miało być ostatnią rzeczą, która blokuje wydanie Polsce środków z Krajowego Planu Odbudowy.
Rzecznik rządu Piotr Müller, który jeszcze kilka miesięcy temu pisał o "niebezpiecznej tendencji (...) instytucji unijnych do rozszerzania funkcjonowania przepisów prawa poza traktatami unijnymi", po porozumieniu z Brukselą stwierdził, że: "Wypłata środków z Krajowego Planu Odbudowy to jest perspektywa pewnie września. Wcześniej trzeba jednak wypełnić kamienie milowe, które zostały wynegocjowane".
W trakcie negocjacji postawiono jasny warunek - rządzący muszą podporządkować się Unii w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN, inaczej o wypłacie pieniędzy nie może być mowy. Tak więc rząd PiS-u poddał się woli władz unijnych, tym sam dając jasny sygnał, że jak przychodzi co do czego, to obietnice "wstawania z kolan" nie mają żadnego znaczenia - to zwykła ściema - a liczy się wyłącznie krótkofalowe spojrzenie na sprawy międzynarodowe i niedostrzeżenie, że kapitulacja przed Brukselą przyniesie za sobą coraz mocniejszą ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski.
Jak więc widzimy, że nie ma czegoś takiego jak "wyciąganie Polski z Unii" przez rządzących. Choć faktycznie obóz Zjednoczonej Prawicy w tym, co mówi, może się prezentować jako pro-niepodległościowa alternatywa dla maniakalnie prounijnej opozycji "demokratycznej", mówiącej jednym głosem z politykami niemieckimi w sprawie likwidacji weta poszczególnych państw członkowskich i wprowadzenia zasady większości w miejsce zasady jednomyślności, to rzeczywistość jest zupełnie inna.
Zresztą, aby uświadomić rzeczywistą - a więc oportunistyczną i prounijną - linię polityki PiS-u, wystarczy spojrzeć na wcale nie tak daleką historię uchwalenia Traktatu Lizbońskiego. Unijny dokument, będący, jak twierdził m.in. Nigel Farage wprowadzoną po cichu Konstytucją UE, został bezkrytycznie przyjęty zarówno przez polityków obozu Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie, jak i przez ówcześnie sprawującego urząd prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W ten sposób okazało się, że tak naprawdę suwerenność Polski nie jest tematem najważniejszym, dogmatem, pod którym powinni podpisywać się wszyscy politycy niezależnie od poglądów. Zwyciężył oportunizm oraz całkowite niezrozumienie, że oddawanie organom unijnym coraz to większego zakresu kompetencji będzie coraz bardziej uderzać w interes Rzeczypospolitej oraz jej obywateli.
Niestety ówcześni politycy PiS-u nie mogli - lub nie chcieli - dostrzec, że kiedy uda im się wygrać wybory i zdobyć władzę, to unijni biurokraci wyposażeni w nowe kompetencje, nie będą wcale sprzyjać polityce przez nich realizowane, a wręcz przeciwnie. Okazało się, że "IV Rzeczypospolita" nie będzie mogła powstać, bo organy Unii Europejskiej wcale nie chcą na to pozwolić.
Czy więc politycy PiS-u, w związku z tym kardynalnym błędem, a może owocem niedojrzałości politycy, nauczyli się czegoś i dokonali zwrotu w relacjach z UE? Jeszcze na początku rządów Zjednoczonej Prawicy mogło się nam tak wydawać. Szumnie obiecywano "wstawanie z kolan" i budowę Międzymorza jako alternatywy dla UE czy nieprzyjmowanie imigrantów, wbrew woli unijnych biurokratów. Z czasem jednak okazało się, że nic z obietnicy bardziej suwerennej polityki zagranicznej nie wyszło.
Udowadnia nam to nie tylko niedawny przykład zniesienia Izby Dyscyplinarnej, ale także w ogóle zgoda na przyjęcie Krajowego Planu Odbudowy, który w zdecydowany sposób uderzał w suwerenne kształtowanie polityki przez Państwo Polskie, umożliwiając unijnym instytucją zaciągnie długów, czy też wprowadzając szereg podatków unijnych, z których środki bezpośrednio mają być przekazywane do budżetu unijnego.
Do tego "mechanizm warunkowości", czyli uzależnienie przekazania pieniędzy z KPO od przestrzegania przez dany kraj "praworządności", choć podobno miał zostać dzięki działaniom rządów PIS i Viktora Orbana ograniczony, tak naprawdę ostatecznie stał się obowiązujący i teraz wykorzystywany jest, aby uniemożliwić otrzymanie przez Polskę, należnych jej pieniędzy.
Do tego jeszcze podporządkowanie się unijnej presji w sprawie tzw. "Stref wolnych od LGBT" czy też brak sprzeciwu wobec Europejskiego Zielonego Ładu i jego destrukcyjnych - szczególnie dla Polskiego rolnictwa - założeń.
Jak więc widzimy, nieprawdziwe jest stwierdzenie o "wyprowadzaniu Polski z UE" przez PIS czy o realizowaniu przez obecnie rządzących polityki zagranicznej stawiającej na podmiotowość Polski w Europie. Obecny rząd cały czas, małymi kroczkami i brakiem zdecydowania, wpycha nas w kontrolę unijnych instytucji, ciągle powtarzając ten sam głupi błąd, którego konsekwencje ponoszą nie tylko Polacy, ale także sami rządzący.
Niech najlepszym dowodem na to, będzie fakt, że mimo podporządkowania się unijnym warunkom w sprawie wypłaty funduszy z KPO, wydanie należnych nam pieniędzy dalej jest wstrzymywane przez Komisję Europejską. Jak stwierdziła Ursula von der Leyen: "Nowa ustawa nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Tę kwestię należy rozwiązać, aby spełnić warunki przyznania środków z KPO i umożliwić Komisji uruchomienie pierwszej płatności".
Oznacza to, że choć rząd PiS-u podporządkował się woli unijnej, to dalej pieniądze nie będą nam wypłacane, a Polska musi poczynić kolejne ustępstwa, aby móc otrzymać "ochłapy" unijne. Była to sytuacja do przewidzenia i każdy patrzący na politykę długofalowo, zrozumie, że poddańcze prowadzenie polityki wobec UE nie będzie skutkować wygaszaniem sporu, a jeszcze większą eskalacją, gdyż organy unijne, kiedy już raz swoim działaniem doprowadziły do kapitulacji rządu, będą przekonane, że pod wpływem odpowiedniej presji będzie to można zrobić ponownie.
I tak PIS musi ponosić konsekwencje własnej nieodpowiedzialnej i prounijnej polityki, i choć teraz słyszmy bardzo głośne oburzenie ze strony rządzących a Jarosław Kaczyński mówi nawet, że "Unia nie wykonuje swoich obowiązków wobec Polski, nie przestrzega żadnych reguł. W tej sytuacji nie mamy powodów brać pod uwagę jej zastrzeżeń" - to obok pojawiają się jasne zapewnienia, że Polska z Unii nie ma zamiaru występować.
Obóz Jarosława Kaczyńskiego popełnia tak naprawdę ciągle ten sam błąd. Relacja z Unią Europejską jest dla nich ważniejsza niż realizacja faktycznych interesów Polski, szczególnie kiedy coraz silniejsza jest obawa przed rosyjskim imperializmem.
Niestety, nie możemy mówić o Prawie i Sprawiedliwości jako zaporze, broniącej Polskiej niepodległości przed UE, bo choć teraz politycy ekipy rządzącej są bardzo krytyczni wobec działań UE, to taka retoryka ma tylko charakter tymczasowy a rząd ostatecznie ugnie się pod presją unijnych instytucji, godząc się na wszystkie ich warunki.
Pozostaje mieć jednak nadzieję [he he... - admin], że Polska będzie w stanie zachować, chociaż część samostanowienia, zwłaszcza w teraźniejszej sytuacji międzynarodowej - wojny na Ukrainie oraz coraz większej swobody Unii Europejskiej w poszerzaniu swoich kompetencji.
Dominik Majcher
https://konserwatyzm.pl/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 16.08.22 |
Pobrań: 45 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
17.08.2022 Azbest dla maluszka |
Firma Johnson & Johnson została zmuszona do wycofania z rynku jednego ze swoich produktów. Mimo że produkowany przez nią puder dla niemowląt na bazie talku jest produktem kultowym, będącym w sprzedaży od 128 lat, w przyszłym roku ma się to zmienić. Wszystko przez 38 tys. procesów w USA.
Johnson & Johnson zapowiedział zakończenie produkcji jednego ze swoich najpopularniejszych produktów. Puder dla niemowląt, którego głównym składnikiem jest talk, ma być zastąpiony przez puder na bazie skrobi kukurydzianej.
Według "Mail Online" decyzja ta jest pokłosiem procesów, jakie toczyły się przeciwko gigantowi farmaceutycznemu. Zmusiły one firmę do wypłaty odszkodowań - liczonych w setkach miliardów dolarów - kobietom, które twierdziły, że zawarty w pudrze azbest spowodował u nich nowotwory. Od 2020 roku popularny baby powder nie jest już dostępny w USA i Kanadzie. W przyszłym roku ma zniknąć z półek sklepowych na całym świecie.
Talk jest minerałem naturalnie występującym w przyrodzie. Sęk w tym, że zazwyczaj jego złoża znajdują się w sąsiedztwie azbestu, którego cienkie włókna (o grubości zaledwie 0,01 mikrona) mogą łatwo zanieczyścić talk. Pojedyncze włókna mogą stać się przyczyną powstawania nowotworów. Z tego powodu nawet niewielka zawartość azbestu w produktach kosmetycznych jest niedopuszczalna.
W 2018 roku "Reuters" ujawnił, że szefowie firmy Johnson & Johnson od dawna mieli wiedzieć, że w pudrze dla niemowląt znaleziono ślady azbestu. Wewnętrzne dokumenty, zeznania procesowe i inne dowody wykazały, że od 1971 roku aż do początku XXI w. zarówno wykorzystywany do produkcji talk, jak i gotowe pudry Johnson & Johnson zawierały azbest.
Ponadto w 2019 roku azbest w 9 z 43 testowanych butelkach tego produktu wykryła amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA). Nakazała wycofanie go ze sprzedaży.
Mimo tych ustaleń i przegranych procesów Johnson & Johnson wciąż utrzymuje, że puder dla dzieci nie zawiera azbestu i jest w pełni bezpieczny.
- Zdecydowanie zgadzamy się z wynikami prowadzonych na przestrzeni dziesięcioleci niezależnych analiz wykonanych przez ekspertów medycznych na całym świecie, które potwierdzają, że Johnson's Baby Powder na bazie talku jest bezpieczny, nie zawiera azbestu i nie powoduje raka - oświadczył rzecznik koncernu.
Johnson & Johnson zamierza jednak zastąpić swój produkt pudrem na bazie skrobi kukurydzianej. Twierdzi jednak, że to wynik "chęci podążania za zmieniającymi się światowymi trendami".
https://nczas.com/2022/08/16/johnson-johnson-wycofuje-swoj-produkt-kilkadziesiat-tysiecy-procesow/ |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.08.22 |
Pobrań: 38 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
17.08.2022 Zbiórka na Czarnka, czyli monetyzacja naiwności |
Właściwie to już nie wiem co o tym myśleć. Cały czas obserwuję ten sam fenomen - pewna część moich rodaków nieustannie wkłada ręce swej naiwności w imadło zbiórek szczytnych, są te paluszki regularnie miażdżone, ale... proceder powtarza się coraz to.
I właściwie człek się zastanawia czy bardziej się oburzać na cwaniactwo inicjatorów ściemy czy martwić naiwnością społeczności darczynnej. Nawet sobie, przy okazji takich akcji zrobiłem krótką historię zbiórek szczytnych, ba - nawet znalazłem tego źródła w... stanie wojennym.
Mechanizm powtarza się z regularnością godną lepszej sprawy, wnioski przerobionych na frajerów giną wraz z rozgrzaniem publiki - ta, jak wywali jakiś temat i następny cwaniaczek ogłosi szczytną zbiórkę, znowu pcha swoje przetrącone paluszki. Główną motywacją jest dołożenie PiS-owi, mamy więc do czynienia z monetyzacją naiwności rozgrzanej publiki. Taki nowy biznes, do pociągnięcia, bo ta publika ma pamięć złotej rybki i dylematy typu: to w którą stronę pływamy w poniedziałek?
Tak i teraz. Niejaki "Bezczelny Lewak", zachowujący się w sieci tak jak się nazywa, okazał się nagle wrażliwym Kamilem, ojcem dziecka poczętego in vitro (tu musimy wierzyć na słowo) i ogłosił, że słynny podręcznik HiT promowany przez ministra Czarnka zawiera obraźliwe treści w stosunku do jego invitrowej pociechy. Że to hodowla ludzi i takie tam, co to nad tym się Tusk ostatnio popłakał (co oni tam mają z tym płaczem, teraz Tusk, wcześniej Hołownia?).
Nasz lewak ogłosił zbiórkę na prawników i proces, który ma wytoczyć w sprawie (w imieniu?) swej córki ministrowi Czarnkowi, który jest Czarnkowym Ludem całego przedsięwzięcia. Cel był ustawiony na 30.000 zł, ale zebrało się ponad 200.000 zł. Takie mamy rozgrzanie. To coś podobnego mieliśmy w sprawie zrzutki na cinquecento, które staranowała trzeźwa podstępnie Szydło, premierką będąc. Też zebrano na dobrego merca, tyle, że zbieracz zniknął z kasą, nawet nie pociągnięty do odpowiedzialności.
Jak będzie teraz? Ano słabo, co pan Kamil Nagły już opublikował, że teraz (czyli już na kasie) zastanowi się z prawnikami, co dalej. (Ale zbiórkę kontynuuje bez tej wiedzy). To słowo "z prawnikami" świadczy, że jest już ich sporo, więcej niż jeden, czyli przelewy już poszły.
No właśnie - co dalej? No, sprawa jest cieniutka i pusta, jak igła strzykawki ze szczepionką na kowida. Mamy bowiem do czynienia z tzw. zaćmą medialną. Występuje ona wtedy jak jakiś fejk trafia na podatny grunt, nabiera rozpędu w kolejnych cytowaniach, staje się tzw. faktem społecznym, ale... nie odpowiada prawdzie. A sądy nie zajmują się dowodami społecznej słuszności tylko materialnymi faktami. A tu słabo, bowiem cała teza jest oparta na pewności (tu rozgrzanej, społecznej), że takie cudo o hodowaniu dzieci in vitro znajduje się w podręczniku. A NIE ZNAJDUJE SIĘ. To jedynie domniemania, sugestie, że jak tam Czarnek jeden z drugim piszą o hodowli dzieci, to na bank mają na myśli in vitro. To coś takiego, jak w wypadku kiedy Ziobro powiedział o śmieciach wyzywających żołnierzy Służby Granicznej od śmieci, to wiadomo, że miał na myśli Frasyniuka. Tertium non datur.
Poczytajmy sporny fragment:
"Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie inkluzywny model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi czasem o tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium.
Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju "produkcję"? Miłość rodzicielska była i pozostanie podstawą tożsamości każdego człowieka, a jej brak jest przyczyną wszystkich prawie wynaturzeń natury ludzkiej".
Tyle. Ale nie w rękach interpretatorów, co to wyciągną dowolne znaczenie z dowolnego tekstu. Zwłaszcza, gdy nie jest to analiza treści, tylko domniemanych postaw autorów.
Medialnie leci jak zwykle i trzeba ratować co się da. Taki Onet pisze, że co prawda to są niejasności, ale ministerstwo idzie w zaparte. Czyli jak jest - nie wiadomo jak interpretować, ale ministerstwo się zapiera? Czego? Niejasności? Przeciwnie - wyjaśnia sprawę, łącznie z autorem podręcznika.
To znowu jak z tą rtęcią: wyszło słabo, trzeba było jednego dnia, kiedy PR-owcy kryzysowi dumali jak wyjść z "kłamstwa rtęciowego" pełowskiej marszałek. Najpierw mieliśmy lekcje chemii, że rtęć to też chlorek, a więc sól w jakimś znaczeniu, Potem poszło, że tłumaczka wszystko wmanipulowała, bo biedny Niemiec nie wiedział o co go pytali. Teraz wszyscy z nim gadają, że tłumaczka o co innego pytała, ale na wszelki wypadek tropiąca brać dziennikarska nie zadaje mu podstawowego pytania: furda tam tłumaczka, panie Niemiec - była ta rtęć, czy nie? Tak i teraz - tak, to może i interpretacje, ale my lepiej od Czarnka wiemy, co on już tam miał na myśli.
Ale pal licho tę nawalankę. Otóż Panie Kamilu vel Bezczelny Lewaku - na czymś takim nie da się zbudować pozwu. I jeśli pana "prawnicy" nie chcą po prostu Pana ograbić, to panu to powinni powiedzieć. Inaczej skroją zbiórkową kasę na coś, o czym wiedzieli od początku - bezowocne czynności. No i co wtedy? No - mówię: nawet jak Pana nie skroją to tej kasy nie będzie jak oddać, nawet jakby Pan chciał. I co wtedy? Przekaże to Pan na Jurasa, albo na jakąś fundację od in vitro? Ale nie na to zbierali zrzutkowicze. Oni zbierali by dobrać się do Czarnka za kalumnie. Pal licho, że ich nie było. Były w ich, sterowanej medialnie świadomości. I wedle starej zasady prędzej uwierzą w kłamstwo niż przyznają się do tego, że dali się dobrowolnie wydymać. Zwłaszcza, że włożyli w tę lekcję kasę.
Tak że mamy kolejny zrzutkowy fuckup. To, że się tam niczego nie uczą, to ich sprawka i ich pieniądze. Ale to kompromituje zrzutki w ogóle. Jak ludzie mają w nie uwierzyć jak przyjdzie kiedyś do prawdziwej zrzutki, na szczytny i osiągalny cel, robionej w dobrej intencji, zarówno po stronie zbierających jak i datkowiczów?
Jerzy Karwelis |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.08.22 |
Pobrań: 43 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
17.08.2022 Money, money, money...! |
Mieszcząca się na Tajwanie Republika Chińska, jest kolejnym krajem - po Ukrainie, Polsce i Litwie - któremu Stany Zjednoczone obiecały, że będą go bronić do ostatniej kropli krwi. Te zapewnienia padły z pięknych ust pani Nancy Pelosi, która w tym właśnie celu na Tajwan przyjechała. Wszystko zatem jest w jak najlepszym porządku; Republika Chińska w razie czego będzie się broniła aż do ostatniego Chińczyka, podobnie jak Ukraina - do ostatniego Ukraińca, no i Polska, do ostatniego..., no, mniejsza z tym.
Z jednej strony wymaga to gorliwości i determinacji, ale z drugiej - niepodobna nie zauważyć, że zaczyna wkradać się tu pewna nerwowość. Wprawdzie ostateczne zwycięstwo jest tuż-tuż, w zasięgu ręki - ale uchodźcy uchodzą nieprzerwanym strumieniem, a kultowe zawołanie: "idi na chuj!" które tak spodobało się w Hollywood, że pewnie na tej kanwie zostanie nakręcony jakiś thiller z Angeliną Jolie, albo Julią Roberts, zaczyna podlegać trawestacjom.
Oto Amnesty International ogłosiła raport, z którego wynika, że niezwyciężona ukraińska armia posługuje się cywilami, jako żywymi tarczami, ustawiając między blokami mieszkalnymi armaty i wyrzutnie rakiet. Wyjaśnia to fenomen, dlaczego zbrodniarz wojenny Putin tak się uwziął właśnie na ukraińskich cywilów, którzy zresztą uciekają, gdzie tylko mogą, ale również wprowadza atmosferę nerwowości, która udziela się tamtejszym parlamentarzystom, a nawet radnym municypalnym. Oto parlamentarzysta Najwyższego Sowietu Oleg Gonczarenko poinformował Amnesty International, że jest "bezwartościowym gównem", a radna miejska Kijowa, pani Alina Mychajłowa poinformowała szefową Amnesty International, Agnieszkę Callamard, że ma w ustach "ruskiego chuja". Słowem - Amnesty International dołączyła do grona "ruskich onuc", które tropią i demaskują nie tylko "sygnaliści" w osobie Cezarego Łazarewicza, ale i oddział Propaganda Abteilung z Woronicza, co to właśnie po raz kolejny zdemaskował Grzegorza Brauna i Janusza Korwin-Mikke, jako ruskich agentów.
Wiadomo; kto nie jest agentem ukraińskim, a przynajmniej nie chce być "sługą narody ukraińskiego", ten musi być agentem ruskim. Taki jest widać rozkaz, a poza tym wiadomo też, że nic tak nie gorszy, jak prawda.
Z drugiej strony to obfite rzucanie "gównami" i "chujami" może świadczyć o wkradającej się nerwowości. Skoro USA właśnie zapewniły Republikę Chińską, że w jej obronie będą walczyły do ostatniej kropli krwi, to czy przypadkiem nie oznacza to, że będą starały się wygaszać konflikty na innych kierunkach? Taki jaskółczy niepokój można było wyczuć w buńczucznym oświadczeniu prezydenta Zełeńskiego, że Ukraina - "na pewno nie da się wmanewrować w dyplomatyczne bagno, jakim jest zamrożony konflikt" - a na taką właśnie możliwość, jako "jedną z możliwości", wskazała pani Julianna Smith, ambasador USA przy NATO.
"Na pewno", to takie samo sformułowanie, jak "nigdy". Wyjaśnił to kiedyś Winston Churchill premierowi Mikołajczykowi, który podobnie buńczucznie mu oświadczył, że Polska "nigdy" nie zgodzi się na oddanie Wilna i Lwowa. - "Nigdy, nigdy... - mruknął Churchill. - To jest słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać". I chyba słuszna jego racja, bo gdyby ktoś teraz wspomniał o myślozbrodni, czyli o Wilnie i Lwowie, to zostałby napiętnowany jako "ruska onuca", albo nawet agent, co powtarza ruską propagandę po Miedwiediewie. "Na pewno", to wszyscy umrzemy.
Tymczasem "zamrożenie" jest "jedną z możliwości" jeszcze z jednego powodu. Oto Chris Powell, działacz GATA, czyli organizacji ekonomistów i menedżerów, zajmującej się badaniem przepływów złota, 18 lipca podał informację, że USA przejęły ukraińskie rezerwy złota wartości około 12 miliardów dolarów. Jakby tego było mało, we włoskich mediach pojawiły się fałszywe pogłoski, że to złoto zostało przejęte przez Amerykanów już w roku 2015, podobnie jak ukraińskie rezerwy walutowe. Tymczasem wartość amerykańskiej pomocy dla Ukrainy od roku 2014 do chwili obecnej wynosi 11,8 mld dolarów, a więc prawie tyle, ile wartość wziętych przez USA na przechowanie ukraińskich rezerw złota. W tej sytuacji "zamrożenie" byłoby całkiem logiczne, mimo kategorycznego sprzeciwu prezydenta Zełeńskiego. Bo - w odróżnieniu od złota, którego zasoby jednak są ograniczone - w prezydentach możemy - to znaczy nie my, uchowaj nas Boże od takiej pychy! - ale na przykład Stany Zjednoczone, mogą w prezydentach przebierać jak w ulęgałkach. Jak mi kiedyś w Denver w Colorado powiedział pewien starszy pan - jeśli jakiś rząd za bardzo nam, to znaczy Ameryce, podskakuje, to my go zmieniamy. Warto zwrócić uwagę, że przebierać można nie tylko w prezydentach. Kiedy wdowa po Leninie, Nadieżda Krupska, próbowała podskakiwać Stalinowi, ten dobrotliwie ją ostrzegł, że "towarzyszowi Leninowi możemy znaleźć jakąś inną żonę".
Na domiar złego Chris Powell podaje, że z tym złotem to są same zgryzoty. Otóż - jak powiada - "zaksięgowanych" jest 30 tys. ton - ale fizycznie jest tylko 15 tysięcy, bo reszta została sprzedana, albo "wypożyczona" - cokolwiek by to miało znaczyć. Ale to jeszcze nic w porównaniu z fałszywymi pogłoskami, rozpowszechnianymi przez ruskich agentów w Italii. Przypominają oni, że takie Niemcy zdeponowały w USA około 300 ton złota i przez całe lata nie mogły się doprosić, żeby ichni inspektorzy mogli przynajmniej zobaczyć, czy to złoto istnieje. W końcu z tych 300 ton udało im się odzyskać podobno tylko 5 - i pewnie dlatego przewodniczący opozycyjnej CDU, w rozmowie z Naczelnikiem Państwa, który musiał go molestować w sprawie reparacji, wymijająco odpowiedział, że trudno będzie znaleźć niemiecki rząd, który by się na reparacje zgodził - i to nawet w sytuacji, kiedy pan Jan Zbigniew hrabia Potocki przecież ponad 800 miliardów dolarów tytułem reparacji wyprocesował dla Polski od Niemiec przed Europejskim Sądem Arbitrażowym - Sądem Polubownym w Ciechanowie, utworzonym przez Regionalną Radę Biznesu w Opinogórze.
Wynika z tego, że państwa poważne, owszem, pomagają Ukrainie - ale w granicach rozsądku. Co innego nasz nieszczęśliwy kraj, który hojności swojej dla Ukrainy nie stawia żadnych barier. Oto niedawno nasi Umiłowani Przywódcy z dumą poinformowali, że wartość polskiej pomocy dla Ukrainy stanowi równowartość 1 procenta Produktu Krajowego Brutto, czyli w liczbach bezwzględnych - około 26 - 27 miliardów złotych. Śledzenie przepływów ukraińskich rezerw złota rzuca też snop światła na rosnącą rezerwę wobec zaspokajania ukraińskich żądań przez poważne państwa Europy Zachodniej, mimo, iż pod pretekstem wojny, Stany Zjednoczone mocno chwyciły je za twarz.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika "Najwyższy Czas!". |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.08.22 |
Pobrań: 38 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
17.08.2022 Zatrzymanym w Mariupolu Chorwatowi, Brytyjczykowi i Szwedowi grozi kara śmierci |
Zatrzymanym w Mariupolu przez żołnierzy rosyjskich Chorwatowi, Brytyjczykowi i Szwedowi grozi kara śmierci. Separatystyczny sąd na wschodzie Ukrainy oskarżył ich o walkę po stronie ukraińskiej w charakterze najemników - podał we wtorek chorwacki dziennik "Slobodna Dalmacija".
Oskarżonym - Vjekoslavowi Prebegowi, Johnowi Hardingowi i Mathiasowi Gustafssonowi, grozi kara śmierci, a ich proces będzie kontynuowany na początku października - poinformował dziennik, powołując się na rosyjskie media. Oskarżeni mieli odmówić przyznania się do zarzutów.
Chorwacki dziennik "Jutarnji list" napisał w ubiegłym tygodniu o "wąskim polu negocjacyjnym Chorwacji w rozmowach ze stroną rosyjską, która wpisała Zagrzeb na tzw. czarną listę nieprzyjacielskich państw". Chorwacja skrytykowała oskarżenia skierowane przez separatystyczny sąd tzw. Donieckiej Republiki Ludowej przeciwko swojemu obywatelowi.
"Odrzucamy oskarżenia, których nie postrzegamy jako uzasadnione czy legalne, ponieważ stoją w sprzeczności z prawem międzynarodowym oraz międzynarodowymi konwencjami o postępowaniu z jeńcami wojennymi i pojmanymi cywilami" - podało na początku sierpnia chorwackie ministerstwo spraw zagranicznych i europejskich.
https://paradyzja.com
--------------------------
I Protokół Dodatkowy z 1977 w artykule 47 głosi:
1. Najemnik nie ma prawa do statusu kombatanta lub jeńca wojennego. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.08.22 |
Pobrań: 38 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
17.08.2022 Jak ziarno zwycięstwa, zasiane 6 i 10 sierpnia, wschodziło 15 sierpnia 1920. To dla nas, |
Na oficjalnej stronie rządowej poświęconej Bitwie Warszawskiej 1920 roku [bitwa1920.gov.pl] wciąż jest, mimo upływu 100 lat, mowa o planie Marszałka Piłsudskiego zwanego tym razem "Wielką Kombinacją". Otż autorem planu Bitwy Warszawskiej 1920 roku był gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski, który wydał symboliczny rozkaz nr 10.000, gdy tymczasem Marszałek Piłsudski 12 sierpnia opuścił Warszawę i udał się w okolice Tarnowa do p. Aleksandry Szczerbińskiej na ok. 2 dni, po czym zagościł w Puławach oczekując na rezultat potyczki polsko-bolszewickiej. Następnie wykonał opóźniony w stosunku do planów manewr znad rzeki Wieprz i dlatego nieskuteczny.
Polacy, czas po 100 latach stanąć w prawdzie i odkłamać mity i legendy stworzone przez sanację i "chłopców Piłsudskiego", którzy bohaterów Bitwy Warszawskiej 1920 roku, szczególnie po zamachu 1926 roku, skazywali na zapomnienie, więzienia, a nawet śmierć (gen. Włodzimierz Zagórski i prawdopodobnie gen. Tadeusz Rozwadowski i inni). W PRL nie było nam to dane, w III RP ponownie zakwitł, na nasze polskie nieszczęście, "kult Piłsudskiego", dyktatora i niszczyciela demokracji parlamentarnej.
Niech Maryja Królowa Polski nam w tym dopomoże!
Przedstawiamy w odcinkach, dzień po dniu, wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń.
ODCINEK III. WSPOMNIENIA
GENERAŁA MACHALSKIEGO
Geniusz Piłsudskiego odniósł wiekopomne zwycięstwo pod Warszawą i uratował Ojczyznę od zagłady. Taki jest dogmat głoszony przez obóz legionistów. Wielu ulega tej sugestii i mało kto zastanawia się nad tym, że cała ta bitwa była najzupełniej niepotrzebna i że wcale do niej by nie doszło, gdyby Piłsudski zgodnie z postawą sejmu, przyjął propozycje pokojowe Lenina. Pojawienie się bolszewików pod Warszawą było tylko odpowiedzią na wkroczenie Piłsudskiego do Kijowa. Trudno zatem mówić, że Piłsudski uratował Ojczyznę od zagłady, skoro swoją pomyłką doprowadził ją nad skraj przepaści, a potem złożył dowództwo i usunął się do Puław, pozostawiając gen. Rozwadowskiemu trud dalszego dowodzenia.
Fotokopia rozkazu Nr 10.000 do bitwy warszawskiej została już wielokrotnie opublikowana, ostatnio przez b. ministra Jędrzejewicza. ("Wiadomości" Nr. 1071). Można więc przypuszczać, że nie stanowi już żadnej sensacji. Z tej fotokopii wynikają niezbicie dwie rzeczy: jedna że gen. Rozwadowski napisał cały ten rozkaz, od początku do końca sam własnoręcznie, co świadczy że musiały zaistnieć jakieś bardzo poważne powody ku temu, bo nie jest ręczą normalną by szef sztabu generalnego własnoręcznie pisał rozkazy; druga rzecz, która wynika z tej fotokopii, to fakt, że rozkaz ten podpisał gen. Rozwadowski, a nie marszałek Piłsudski, którego podpis figuruje na koncepcie rozkazu na równi z podpisami innych generałów, jak gen. Latinika, Sikorskiego, Hallera i kilku innych, którzy podpisem swoim świadczyli tylko, że rozkaz ten przeczytali i przyjęli do wiadomości. By usunąć wszelkie wątpliwości kto jest rzeczywistym autowego rozkazu, wystarczy przytoczyć protokół posiedzenia Rady Państwa z dnia 27 grudnia 1920 roku, na którym Piłsudski stwierdził, że wykonano plan gen. Rozwadowskiego, w którym poczynił tylko pewne zmiany. (Zresztą nie bardzo fortunne). Marszałek Piłsudski uważał, że przewidziany przez gen. Rozwadowskiego rejon Garwolina jako miejsce skoncentrowania grupy uderzeniowej, jest zbyt blisko Warszawy i dlatego domagał się przesunięcia rejonu bardziej na południe, aż za rzekę Wieprz, co w swoim następstwie przyczyniło się do tego, że potem w decydującym momencie bitwy grupa uderzeniowa straciła wiele cennego czasu, by forsownymi marszami pojawić się znowu na polu bitwy.
Drugie zastrzeżenie Piłsudskiego polegało na tym, że gen. Rozwadowski przeznaczył zbyt wiele sił do biernej obrony, a za mało do grupy uderzeniowej, w czym widział zupełny nonsens. Skoro jednak tylko myślał o zmniejszeniu obrony odcinka pasywnego na korzyść odcinka aktywnego, zaraz budziły się w nim wątpliwości czy Warszawa wytrzyma. Męczyło go i drażniło, że ile razy robił próby przekonania siebie o konieczności nienakazywania tak oczywistego dla niego nonsensu, tyle razy musiał cofnąć się przed decyzją pod naciskiem odpowiedzialności za państwo. W końcu nie umiejąc znaleźć z tego wyjścia, nie chcąc przyjmować na siebie odpowiedzialności za plan, który mu nie odpowiadał, zrzekł się dowodzenia i wyjechał do Puław, pozostawiając gen. Rozwadowskiego w Warszawie własnemu losowi.
Gen. Rozwadowski nie uległ tej sugestii Piłsudskiego. Wiedział dobrze o tym, że front wiążący nieprzyjaciela, musi być zdolny wytrzymać jego napór, bo jeżeli padnie, cały plan stanie się niewykonalny.
Dlatego nie osłabił północnego odcinka, ale wręcz przeciwnie, wzmocnił go jeszcze bardziej, kierując przybyłą spod Brodów 18 dyw. piech. na skrajne północne skrzydło. Decyzje te gen. Rozwadowski powziął na własną odpowiedzialność, czym przyczynił się w wielkiej mierze do ostatecznego naszego zwycięstwa i w tym leży jego wielka zasługa.
W ubiegłym roku omówiłem na łamach "Kroniki" przebieg wydarzeń na naszym prawym, południowym skrzydle bitwy warszawskiej. Dziś pragnę omówić wypadki, które rozegrały się na naszym lewym, północnym skrzydle.
Ocena sytuacji, która służyła jako podstawa dla ułożenia planu bitwy w dniu 6 i 10 sierpnia, uległa w następnych dniach poważnej zmianie. Początkowo liczono się z uderzeniem głównych sił przeciwnika na południowym brzegu Bugu, wprost ze wschodu na zachód na Warszawę. W związku z tym spodziewano się, że uda się rozbić stosunkowo słabszą północną grupę przeciwnika, koncentrycznym natarciem z Modlina i Pułtuska, by utrwalić nasze lewe skrzydło wzdłuż rzeki Omulew i dalej wzdłuż linii Rożany-Pułtusk-Zegrze. Wnet jednak okazało się, że zadanie to stało się niewykonalne. Nieprzyjaciel bowiem przeniósł punkt ciężkości swego uderzenia bardziej na północ i całą siłą parł naprzód, by z Pułtuska i Ciechanowa uderzyć w kierunku południowym na Warszawę. W tych warunkach nie mogło być mowy o powstrzymaniu nawały bolszewickiej chociażby tylko na krótki czas, aż do przybycia posiłków. Żołnierze bosi, obdarci, zgłodniali, nieludzko przemęczeni, robili raczej wrażenie cieni, tkwiących z uporem na wyznaczonych im stanowiskach, ale nie byli w stanie przeszkodzić temu, by wezbrana fala czerwonych wojsk posunęła się luką wytworzoną między Pułtuskiem a granicą pruską, tak szybko naprzód, że przednie jej oddziały przekroczyły już linię kolejową Modlin-Ciechanów-Mława. W tych warunkach nie pozostało nic innego, jak cofnięcie naszego lewego skrzydła za rzekę Wkrę i bronienie przepraw na tej rzece aż do ukończenia koncentracji tworzącej się nowej 5 armii gen. Sikorskiego. 12 sierpnia gen. Rozwadowski przybył do Modlina dla osobistego omówienia z gen. Sikorskim organizacji i planu działania Armii.
W czasie, w którym koncentracja 5 armii była w pełnym toku, w naszym naczelnym dowództwie przyłapano radiodepeszę, z której wynikało, że 14 sierpnia nastąpi generalne uderzenie na Warszawę. Sytuacja była krytyczna. Przyczółek warszawski był bowiem niedostatecznie rozbudowany i mogło się zdarzyć, że pod uderzeniami "zmasowanych dywizji sowieckich załoga nasza nie wytrzyma i podzieli los wielu dotychczasowych bojów. Dlatego dowództwo frontu nakazało przyspieszenie ofensywy 5 armii, wyznaczając podjęcie natarcia już 14 sierpnia o świcie, by odciążyć 1 armię na przedpolu Warszawy. W natarciu 5 armii leży decyzja całej bitwy" - mówił gen. Haller do gen. Sikorskiego. Podjęcie ofensywy 5 armii o świcie 14 sierpnia okazało się jednak, pomimo najlepszych chęci, niemożliwe.
Tworząca się dopiero 5 armia nie ukończyła jeszcze swojej koncentracji, niektóre dywizje były dopiero w marszu do wyznaczonych im rejonów. Niektóre oddziały były w stanie pełnej, gorączkowej reorganizacji i przezbrojenia, nieraz nawet bez amunicji. Nawet przesunięcie terminu i podjęcie ofensywy, zamiast o świcie, w południe, zawierało w sobie poważne ryzyko i było trudne do przeprowadzenia. Na ten temat doszło do dramatycznej wymiany zdań między gen. Zagórskim, szefem sztabu Frontu Północnego, a gen. Sikorskim dowódcą 5 armii, ale wszystko to nie mogło już nic zmienić w katastrofalnym wprost stanie rzeczy.
14 sierpnia dywizje sowieckie ruszyły na całym froncie do natarcia odnosząc dość poważne sukcesy. Na odcinku 5 armii udało się przekroczyć Wkrę na dość szerokim odcinku, tu jednak zostały zatrzymane. Gorzej natomiast przedstawiała się sytuacja na sąsiednim odcinku 1 armii, gdzie nieprzyjaciel zdołał zająć Radzymin i dojść do drugiej i ostatniej linii przyczółka warszawskiego opierającego się o wydmę piaszczystą, okoloną od wschodu mokradłami i ciągnącą się od Nieporętu do Rembertowa. Przeciwnatarciem zdołaliśmy wprawdzie odebrać Radzymin, około południa, ale po kilkugodzinnych walkach, zmuszeni byliśmy znowu go opuścić, nie mogąc utrzymać się w miejscu wobec przewagi przeciwnika. Po powtórnym upadku Radzymina patrole bolszewickie podeszły aż do linii Wołomin-Izabelin-Nieporęt. Komuniści zapowiadali na noc wkroczenie do miasta. Na tyłach powstał popłoch, który jednak został opanowany.
Wzywając do największego wysiłku w dniu następnym, 15 sierpnia gen. Sikorski powiedział w swojej odezwie do żołnierzy między innymi:
"W dniu dzisiejszym rozpoczyna się z dawna przez armię polską i przez cały Naród oczekiwana nasza kontrofensywa.
Piątej armii przypadło to najszczytniejsze dziś zadanie, by pierwszym uderzeniem rozpocząć i zdecydować rozstrzygający okres polsko-rosyjskiej wojny.
Żołnierze, gdy w wichurze ognia ruszycie do ataku, pamiętajcie, że nie tylko o wiekopomną sławę, lecz o wolność i potęgę naszej Ojczyzny walczycie.
Na ostrzach Waszych bagnetów niesiecie dziś przyszłość Polski.
Sercem i myślą jest z Wami cały Naród. Cała Polska wierzy i ufa, że w walce, która się dziś na śmierć i życie zaczyna, jeden może być wynik: Zwycięstwo i triumf wojsk Rzeczypospolitej Polskiej..."
Słowa te najlepiej oddają panujące wówczas nastroje.
15 sierpnia z brzaskiem dnia wojska sowieckie zdołały ubiec oddziały 5 armii i rozpoczęły uderzenie na całym odcinku Wkry. Wszystkie ataki zostały wprawdzie odrzucone, niemniej jednak opóźniło to, a częściowo nawet i zmieniło ustalony plan działania, a przede wszystkim koncentryczne natarcie na Nasielsk. Zdołano wprawdzie zatrzymać i złamać rozpęd przeciwnika, ale nie starczyło już sił, by poderwać się do nowego natarcia. Sytuacja stawała się groźna, gdyż na tyłach 5 armii, jak ciężka chmura gradowa, zawisły oddziały 4 sowieckiej armii wraz z Korpusem Konnym Gaj Chana, które każdej chwili mogły runąć na nią. Sytuację uratował zagon naszej kawalerii, której udało się w rannych godzinach wpaść do Ciechanowa, rozpędzić tam sztab 4 armii sowieckiej, zdobyć całą kancelarię dowództwa i zniszczyć radiostację, która stanowiła jedyny ośrodek łączności między dowódcą armii a daleko na zachód wysuniętymi oddziałami. Sam dowódca salwował się ucieczką i był przez kilka dni nieuchwytny. Na skutek powstałej dezorganizacji, zagon naszej kawalerii wyeliminował z pola bitwy całą 4 armię sowiecką wraz ze wszystkimi oddziałami Korpusu Konnego, które zamiast skręcić na południe, by od tyłu uderzyć na bezbronną 5 armię i zlikwidować ją, nie otrzymując żadnych rozkazów i nie orientując się w położeniu, spokojnie maszerowały dalej na zachód, z dniem każdym oddalając się od pola bitwy. Ten udany zagon naszej kawalerii wywołał po przeciwnej stronie zrozumiałe zaniepokojenie, ściągając na Ciechanów odwody 15 armii sowieckiej sprzed frontu naszej 5 armii, co z kolei ułatwiło działania naszej 18 dyw. piech. na naszym lewym skrzydle, która skręciwszy na południe, mogła do wieczora zdobyć Nowe Miasto, zmuszając przeciwnika do wycofania się za Wkrę. Rozpęd ofensywy sowieckiej został złamany. Szala wojenna przechyliła się na naszą stronę.
W dniu tym grupa uderzeniowa nie ruszyła się jeszcze znad Wieprza.
16 sierpnia około godz. 7.00 bitwa o Nasielsk rozgorzała na całym froncie, gdzie na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przeciwnik skoncentrował aż 4 dywizje, których nie można było rozbić uderzeniem czołowym od zachodu. Jedynie zamknięcie kleszczów od południa i północy mogło dać pożądany rezultat. Dzięki takiemu dwustronnemu uderzeniu, po zaciętej walce oddziały nasze około godz. 16.00 wdarły się do Nasielska. Pomimo, że po stronie sowieckiej zaczęła zaznaczać się niepewność i bezplanowość działania, żołnierze nasi, którzy od kilku dni i nocy stali w nieustającym boju, byli tak przemęczeni i wyczerpani, że musieli naprzód coś zjeść, a potem choć kilka godzin przespać się, zanim mogli podjąć pościg za uchodzącym przeciwnikiem.
Dowództwo sowieckie, wykorzystując przymusowy brak pościgu ze strony 5 armii, wytężyło w nocy z 16 na 17 sierpnia wszystkie siły, by opanować powstałą pod Nasielskiem panikę.
Niestety, siły naszej grupy uderzeniowej, która aczkolwiek ruszyła tego dnia znad Wieprza, nie zdołały nawet nawiązać styczności z nieprzyjacielem.
Ziarno zwycięstwa, zasiane 6 i 10 sierpnia, wschodziło 15 sierpnia. Nasze zwycięstwo pod Nasielskiem zdecydowało o zwrocie na naszą korzyść, po czym lokalny początkowo odwrót, pod wpływem uderzenia znad Wieprza przemienił się w ogólną ucieczkę wojsk sowieckich na wschód.
Gen. Weygand, bezstronny, naoczny świadek, w rozmowie z naszym ambasadorem w Turcji Sokolnickim powiedział mu, że gdyby nie bitwa Sikorskiego na północy cały manewr znad Wieprza byłby się nie udał. Jest to ważne stwierdzenie, tym bardziej, że świadectwo Weyganda przekazał nie przeciwnik Piłsudskiego, ale jego najgorętszy zwolennik i wielbiciel.
Bitwa warszawska, która uratowała Polskę, ma wielkie podobieństwa z bitwą na Marną, która uratowała Francję. Gdy po wojnie, grono dziennikarzy zwróciło się do marszałka Joffra z zapytaniem, kto właściwie bitwę tę wygrał, bo różnie się o tym mówi, marszałek powiedział jowialnie: "Kto ją wygrał, moi Panowie, tego nie wiem pomimo że tą bitwą dowodziłem. Wiem tylko, że gdybyśmy tę bitwę przegrali, ja jeden byłbym za wszystko odpowiedzialny. Ponieważ jednak bitwę wygraliśmy, znalazło się wielu amatorów do dzielenia laurów". Jest w tym pewna analogia z bitwą warszawską. Gdybyśmy ją przegrali, niezawodnie ciężar winy spadłby na gen. Rozwadowskiego, bo przecież Piłsudski przestał dowodzić i nie ponosił żadnej odpowiedzialności za to co się działo. Ponieważ jednak bitwę wygraliśmy, Piłsudski wykazując wielką elastyczność, wysunął się znowu naprzód i zapominając o swojej dymisji, bez najmniejszych skrupułów przywłaszczył sobie laury zwycięstwa.
Gen. Rozwadowski w swojej lojalności nie protestował. Po wypadkach majowych Piłsudski, dostawszy się do władzy, zamiast mianować gen. Rozwadowskiego marszałkiem i nadać mu wielką wstęgę Virtuti Militari za wygraną wojnę, wtrącił gen. Rozwadowskiego do więzienia na Antokolu, pozbywając się w ten sposób niewygodnego świadka (pogr. Polityka Polska).
Gdy rodzina generała, chcąc rehabilitować go, wydała jego biografię, płk Biegański zwrócił się do gen. Juliana Stachiewicza, ówczesnego szefa Wojskowego Biura Historycznego z propozycją, by biuro zajęło oficjalne stanowisko w sprawie świeżo wydanego studium. Gen. Julian Stachiewicz odpowiedział na tę propozycję krótko, że "Gen. Rozwadowski zasłużył sobie na większy i trwalszy pomnik, niż mu wystawił jego bratanek" i tym zamknął dalszą dyskusję. By wypowiedzieć takie słowa w Polsce pomajowej i zająć w stosunku do gen. Rozwadowskiego takie stanowisko, jakie zajął gen. Julian Stachiewicz, trzeba było wiele odwagi i charakteru. Mógł sobie na to pozwolić tylko człowiek o tak kryształowym sercu i gorący patriota, jakim był gen. Julian Stachiewicz, zwolennik Piłsudskiego, którego uwielbiał i któremu oddany był całą duszą.
Stwierdzenie, że bitwą warszawską dowodził gen. Rozwadowski, że rozpęd przeciwnika złamany został na północnym, a nie na południowym skrzydle i że uderzenie znad Wieprza tylko dobiło uchodzącego już nieprzyjaciela, w niczym nie zmniejsza wielkości odniesionego zwycięstwa, które nie ma w historii wiele równych sobie.
Tadeusz Machalski "Bitwa Warszawska", "Kronika", Londyn, 5-12 sierpnia 1967 roku. |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 17.08.22 |
Pobrań: 39 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
19.08.2022 ZERA ABSOLUTNE |
Do napisania poniższych słów zmobilizował mnie występujący w ostatnich tygodniach, niespotykany dotąd, chaos na światowych lotniskach. Ogólnie, związany jest z zabójczymi dla lotnictwa decyzjami, które podejmowano sukcesywnie na przestrzeni ostatnich 2 lat, przy milczącym współudziale wszystkich chyba rządów. Te fatalne decyzje, to zarówno naciski wywierane na pracownikach w celu uczestnictwa w eksperymentach medycznych, jak i równoczesne zwolnienia, które objęły w Europie blisko 25% pracowników lotnisk. Jak podawała jeszcze w styczniu 2021 r. Europejska Federacja Pracowników Transportu, już wtedy prawie 60% pracowników obsługi naziemnej pozostawało bez zatrudnienia. Większość z nich już nigdy do swych zajęć nie powróci. Ruch lotniczy natomiast, zgodnie z tym, co pisałem na łamach Warszawskiej Gazety kilka miesięcy temu, zaczął po okresie wymuszonego przestoju przyrastać, ale nie ma go już kim "obrobić". W wielu książkach pisałem o zagrażających nam "agendach" liderów resetowanego właśnie świata, ale oczywiście, niewiele osób pochylało się nad nimi. Rozumiem naturalny wstręt do lejącej się z nich nowo-mowy i ich objętości. Niemniej, szkoda, że zainteresowanie tymi opracowaniami jest niewielkie. O Agendzie 21 pisałem już w roku 2008, o Agendzie 2030, której realizacja właśnie nas osacza, w roku 2020. Może to najlepszy jednak moment, by pochylić się nad Agendą 2050, której nazwa nie powinna nas zmylić, jako że daty w tych dokumentach są granicznymi dla celów, które określają. Dzisiaj przedstawię więc to, co nas czeka już wkrótce, a właściwie, czego już zaczynamy doświadczać na co dzień. Choćby właśnie, na europejskich lotniskach. Jest to jeden z dokumentów stworzonych w ramach koncepcji walki z klimatem, będącej głównym celem Agendy 2050. Opublikowano go po raz pierwszy 29 listopada 2019 roku, kiedy nie atakował nas żaden wirus, a za wschodnią granicą było w miarę spokojnie.
To opracowanie, które ma 58 zapisanych stron, kosztowało zapewne tyle, ile wynosi mój kilkuletni dochód. Z przyjemnością pochylę się nad nim za promil tej wartości. Ma trzy zalety: pokazuje totalne dyletanctwo autorów i całkowite nieprzygotowanie do działań, które już realizują, bez względu zresztą na rozwój sytuacji. Zaleta trzecia jest taka, że tym razem nie muszę zastanawiać się nad tytułem mojego felietonu.
Z powodów wyjaśnionych na wstępie, odnoszę się tylko i wyłącznie do poruszonych tu zagadnień dotyczących przyszłości lotnictwa, kreślonych starannie na najbliższych 28 lat. Aby zapoznać się w pełni z tym, co nam szykują globalni, młodzi liderzy, poklepywani zapewne czule przez swych promotorów, zachęcam do sięgnięcia do źródła, do którego link podaję poniżej. Jeśli przyjąć, że pochodzą oni wszyscy z tej samej stajni, a to już wiemy, poniższe zalecenia i uwagi, należy traktować, jako coś, co będą wdrażali wszędzie tam, gdzie ich umieszczono dla realizacji, tak zwanej Agendy 2050. Niech nas nie zwiedzie fakt, że Wielka Brytania taktownie (taktycznie) wyszła z Unii. Jaj cele strategiczne pozostają niezmienne.
Całość zatytułowana jest:
ZERO ABSOLUTNE
Realizacja zobowiązań Wielkiej Brytanii w zakresie zmian klimatycznych poprzez stopniowe zmiany w dzisiejszych technologiach
Zaczynamy od strony numer 1.
"Dwa wielkie wyzwania, przed którymi staniemy w całkowicie elektrycznej przyszłości, to latanie i transport. Chociaż istnieje wiele nowych pomysłów dotyczących samolotów elektrycznych, nie będą one funkcjonować na skalę komercyjną w ciągu 30 lat, więc zerowa emisja oznacza, że przez pewien czas wszyscy przestaniemy używać samolotów. Żegluga stanowi większe wyzwanie: choć istnieje kilka okrętów wojskowych napędzanych reaktorami jądrowymi, nie mamy obecnie żadnych dużych elektrycznych statków handlowych, a przecież w przypadku importowanej żywności i towarów jesteśmy w dużym stopniu uzależnieni od żeglugi."
Przechodzimy gładko do strony numer 2.
"Kluczowe przesłanie dla sektorów przemysłowych
Zero bezwzględne stanowi siłę napędową dla ogromnego wzrostu w branżach związanych z elektryfikacją, od zaopatrzenia w materiały, poprzez wytwarzanie i przechowywanie, aż po końcowe wykorzystanie. Przemysł paliw kopalnych, cementowy, żeglugowy i lotniczy czeka gwałtowny spadek, podczas gdy budownictwo i wiele sektorów produkcyjnych może kontynuować działalność na dzisiejszą skalę, po dokonaniu odpowiednich przekształceń."
"Fracht międzynarodowy: Obecnie nie mamy żadnych nieemitujących zanieczyszczeń statków towarowych, dlatego istnieje pilna potrzeba zbadania sposobów elektryfikacji napędu statków oraz możliwości przeniesienia go na kolej elektryczną. Wymagałoby to ogromnej rozbudowy międzynarodowych zdolności przewozowych kolei."
Lotnictwo: W czasie dostępnym na podjęcie działań nie ma opcji lotów bezemisyjnych, więc branża stoi w obliczu szybkiego skurczenia się. Rozwój lotów elektrycznych może mieć znaczenie po roku 2050. (...)
Podróże i turystyka: Bez latania nastąpi wzrost turystyki i rekreacji krajowej i kolejowo-drogowej.
I już jesteśmy na stronie 3.
"Kluczowe przesłanie dla jednostek
(...) pokonywanie mniejszych odległości pociągiem, albo w części (lub w pełni) elektrycznymi samochodami i zaprzestanie latania". (...)
"Podróżowanie
Wpływ naszych podróży zależy od tego, jak daleko podróżujemy i jak to robimy. (...) wszyscy możemy zmniejszyć nasz całkowity roczny przebieg.
1. Przestać używać samolotów
2. Korzystać z pociągu, a nie samochodu, kiedy to możliwe.
3. Wykorzystać wszystkie miejsca w samochodzie lub kupić mniejszy samochód.
4. Wybrać samochód elektryczny, jeśli to możliwe, co stanie się łatwiejsze wraz ze spadkiem cen i rozbudową infrastruktury ładowania.
5. Lobbować za większą ilością pociągów, brakiem nowych dróg, zamknięciem lotnisk i większą ilością odnawialnej energii elektrycznej."
Strona 4.
"Dlaczego napisaliśmy ten raport teraz
Autorzy tego raportu są finansowani przez rząd brytyjski w celu wspierania przedsiębiorstw i rządów (krajowych i regionalnych) w opracowaniu przyszłej strategii przemysłowej, która będzie zgodna z ideą zerowej emisji. Aby to zrobić, musimy przewidzieć, w jaki sposób będziemy wytwarzać przyszłe towary i budynki, a także zastanowić się, jakiej wydajności od nich oczekujemy.
Cała obecna działalność lotnicza zostanie wycofana w ciągu 30 lat, co stwarza niezwykłe możliwości dla innych form komunikacji międzynarodowej (...) dla przemysłu turystycznego i rekreacyjnego w celu rozszerzenia oferty wakacyjnej o charakterze bardziej lokalnym oraz dla rozwoju nieemitującego zanieczyszczeń transportu średniego zasięgu, takiego jak pociągi i autobusy elektryczne."
Na stronie 6 mamy kolorową tabelę, w której odnajdujemy interesujące nas zagadnienia. Jest ona podzielona na dwie części i tak, w latach 2020 - 2029 przewiduje:
"Latanie
Wszelkie lotniska, oprócz Heathrow, Glasgow i Belfast zamknięte, a transfer między nimi kolejowy.
W latach 2030 - 2049 wszystkie pozostałe lotniska zamknięte."
Skoro mówią, że dobrowolnie zamkną wszystkie swoje mniejsze lotniska, to nikt o zdrowych zmysłach nie podejrzewa chyba, że wyjątek będą stanowiły porty lotnicze w Zielonej Górze, Radomiu, czy Szczecinie. Mało tego, izraelski przewoźnik ElAl, w czerwcu ogłosił, że z braku pilotów, od października zrywa połączenia z Brukselą, Toronto i Warszawą! A, skoro do 2049 Brytyjczycy zamierzają również zamknąć największe lotniska w Irlandii Północnej, Szkocji i Anglii, czyli w narodowych częściach składowych całej Wielkiej Brytanii, ze stolicą włącznie, to niech ktokolwiek przytoczy powód, dla którego należałoby (można było) w tym czasie budować od podstaw mega-lotnisko w Polsce? Logicznie rzecz biorąc, istnieją tylko dwa. Albo, ma się wiedzę i przekonanie, że Agenda 2050 nie zostanie zrealizowana (a co to mogłoby oznaczać, to już nawet nie chcę myśleć), albo - po nas choćby Potop.
Na stronie 8 mamy już nagłówek:
"1. Zero emisji w 2050 z dzisiejszą technologią
Kluczowa wiadomość: poza lataniem i żeglugą, wszystkie nasze obecne zastosowania energii mogłyby zostać zelektryfikowane. Przy ogromnym zaangażowaniu Wielka Brytania mogłaby wytwarzać wystarczającą ilość bezemisyjnej energii elektrycznej, aby zaspokoić około 60% naszego obecnego zapotrzebowania na energię końcową, ale moglibyśmy lepiej ją wykorzystać poprzez stopniowe zmiany w technologiach, które przetwarzają energię na transport, ogrzewanie i produkty."
Na stronie 14 kolejna rewelacja w punkcie
"1.3 Zero emisji w Wielkiej Brytanii w 2050
Kluczowa wiadomość: Oprócz zmniejszenia naszego zapotrzebowania na energię, osiągnięcie zerowych emisji przy użyciu dzisiejszych technologii wymaga wycofania się z latania, żeglugi, jagnięciny i wołowiny, stali wielkopiecowej i cementu.
Spośród nich żegluga ma obecnie kluczowe znaczenie dla naszego dobrobytu - importujemy 50% naszej żywności - a bez cementu nie wiemy, jak budować nowe budynki czy instalować odnawialne źródła energii. Potrzeba tego ograniczenia zostanie złagodzona w miarę wdrażania innowacji, ale wiele z naszych najbardziej cenionych działań może być kontynuowanych i rozszerzanych, a Zero Bezwzględne stwarza możliwości rozwoju w wielu dziedzinach."
Nie wiedzą zatem, jak budować, ale już rujnują, ponieważ idea zerowej emisji stwarza im "możliwości rozwoju w wielu dziedzinach". Opisując rysunek globalnej emisji, przedstawiony na tej stronie, którego Państwu oszczędzę, geniusze piszą:
"Trzy górne ćwiartki tej liczby pokazują konsekwencje naszego zużycia energii w zakresie emisji. Dwie krytyczne formy urządzeń, których nie da się zelektryfikować za pomocą znanych technologii, to samoloty i statki. Mimo że Solar-Impulse 2, jednomiejscowy samolot elektryczny zasilany energią słoneczną, okrążył Ziemię w 2016 r., trudno jest zwiększyć skalę samolotów zasilanych energią słoneczną ze względu na powolne tempo poprawy wydajności ogniw słonecznych na jednostkę powierzchni pokazane na rys. (...). Tymczasem lot napędzany bateriami jest hamowany przez dużą masę baterii, biopaliwowe substytuty nafty napotykają na taką samą konkurencję o ziemię z żywnością, jak opisano w rozdziale 1.2, a nie ma innych gotowych i odpowiednich technologii magazynowania energii. W rezultacie, w ramach ograniczeń dla planów zerowej emisji, przy znanych nam technologiach, wszystko, co lata musi być wycofane do 2050 roku, dopóki nie powstaną nowe formy magazynowania energii. Obecnie nie mamy też elektrycznych statków handlowych. Nie ma miejsca na umieszczenie na statku wystarczającej liczby ogniw słonecznych, aby wygenerować wystarczającą ilość energii do jego napędzania, a jak dotąd nie podjęto próby zbudowania kontenerowca zasilanego bateriami."
Strona 18 wita nas następującym, odkrywczym stwierdzeniem:
"Wykorzystanie energii w transporcie
Rysunek (...) pokazuje, że prawie cały dzisiejszy transport polega na bezpośrednim spalaniu paliw kopalnych w pojeździe, a tylko 1% transportu jest zasilany energią elektryczną, w pociągach elektrycznych. Bez opcji technologicznych pozwalających na zastąpienie samolotów i statków ich elektrycznymi odpowiednikami, w drugiej kolumnie rysunku przyjęto, że te środki transportu zostały wycofane w ciągu trzydziestu lat, więc energia elektryczna dostępna dla transportu może być podzielona pomiędzy pojazdy kolejowe i drogowe. (...)
Rysunek pokazuje zarówno konsekwencje energetyczne, jak i emisyjne wynikające z pokonania jednego kilometra przez osobę korzystającą z różnych środków transportu: te dwie liczby są ze sobą ściśle skorelowane, z wyjątkiem lotu, gdzie emisje na dużej wysokości powodują dodatkowy efekt ocieplenia. Rysunek ten podkreśla, jak ważne jest zaprzestanie latania - jest to najbardziej emisyjna forma transportu, a samolotami podróżujemy na najdłuższe dystanse. Typowy samolot międzynarodowy porusza się z prędkością około 900km/h, więc lot w klasie ekonomicznej równa się 180kgCO2e na osobę na godzinę (podwójnie w klasie biznes, poczwórnie w klasie pierwszej, ze względu na zajmowaną powierzchnię). Latanie przez ~30 godzin rocznie jest więc równe rocznej emisji typowego mieszkańca Wielkiej Brytanii.
Kluczowe strategie redukcji zużycia energii w transporcie zależą od formy podróży. Podróżowanie na krótkich dystansach wiąże się z częstym zatrzymywaniem się i ponownym rozpoczynaniem podróży, więc znaczna część energii zużywana jest na rozpędzenie pojazdu i jego zawartości. W związku z tym zmniejszenie masy pojazdu i mniejsza ilość podróży stają się kluczowymi strategiami zmniejszania zapotrzebowania na energię. (...) W przypadku podróży długodystansowych najwięcej energii zużywa się na pokonanie oporu powietrza, dlatego kluczem do zmniejszenia zapotrzebowania na energię jest ograniczenie prędkości maksymalnej (siły aerodynamiczne rosną z kwadratem prędkości) oraz oporu powietrza poprzez zastosowanie długich i cienkich pojazdów - pociągów. Transport kolejowy jest zatem najbardziej wydajnym środkiem transportu w przypadku podróży długodystansowych, a jeśli większa część podróży odbywa się pociągiem niż samochodem, można osiągnąć znaczne oszczędności energii bez utraty przebiegu. W pełni elektryczny pociąg może przewozić ludzi zużywając 40 razy mniej energii na jednego pasażera niż samochód osobowy. Inne środki transportu mogą również zmniejszyć zapotrzebowanie na energię w transporcie. Na przykład w Holandii około 20% wszystkich pokonywanych odległości odbywa się na rowerze, w porównaniu do zaledwie 1% w Wielkiej Brytanii."
Stąd zapewne szczególny nacisk w projekcie rodzimego CPK położono, póki co, tylko na tak zwany komponent kolejowy i budowanie/modernizowanie sieci tego typu połączeń (słynne szprychy). A, skoro szprychy i koła, to szykujmy rowery. Jednak, słysząc o podejmowanych właśnie próbach połączenia spółki CPK z państwowym przedsiębiorstwem PPL, odpowiedzialnym za porty lotnicze w Polsce, obawiam się całkiem poważnie o to, że pozostanie nam niedługo tylko koło i szprychy, do tego bez piasty.
A to już:
"Lot i transport
Samoloty elektryczne są w fazie rozwoju, ale jest to trudne: ograniczone tempo poprawy sprawności ogniw słonecznych pokazane na rys. (...) sugeruje, że energia słoneczna nigdy nie będzie wystarczająca dla wielopasażerskich lotów komercyjnych. W międzyczasie musimy jeszcze znaleźć wystarczający przełom w rozwoju baterii, aby przewidzieć wystarczającą ilość lekkich akumulatorów. Najbardziej obiecującą drogą wydaje się być syntetyczne paliwo lotnicze, które będzie miało znaczenie dopiero po znacznym zwiększeniu produkcji energii elektrycznej bez emisji.
Dekarbonizacja żeglugi jest trudna przy zastosowaniu obecnych technologii. Chociaż żeglugę na krótkich dystansach można zelektryfikować za pomocą silników zasilanych bateriami, to żegluga na długich dystansach wymaga procesu spalania. Napęd jądrowy statków stanowi realną alternatywę dla obecnej żeglugi długodystansowej i jest już stosowany, choć prawie wyłącznie w statkach wojskowych. Niektórzy operatorzy komercyjni badają obecnie możliwość dodania żagli do statków konwencjonalnych w celu zmniejszenia ich zapotrzebowania na olej napędowy."
Proponowany przez planistów powrót do wykorzystania żagli, jako napędu w statkach, jest moim zdaniem wisienką na torcie, ale przed jej położeniem, nastąpiła zapewne wyrafinowana burza mózgów, w wyniku której, pod wisienką postawili kremowego kleksa, w którym czytamy, na stronie 40:
"Praca i lokalizacja
Istnieją dwie kluczowe implikacje dla naszego życia: po pierwsze, budynki staną się znacznie droższe, ponieważ ograniczenia dotyczące budownictwa generują znaczne niedobory; po drugie, transport stanie się znacznie droższy, ponieważ ograniczenia dotyczące podróży lotniczych wygenerują nadmierny popyt na inne formy transportu. Przez kosztowny rozumiemy bezpośrednie koszty dla jednostki lub firmy, ale także koszty pośrednie w postaci obniżonej jakości. Spodziewamy się, że te dwie istotne zmiany doprowadzą do presji na ilość przestrzeni, którą wykorzystuje jedna osoba, a także na miejsce zamieszkania i pracy. Wskazuje to na zwiększoną centralizację, z rozwojem miast."
Czyli wszystko na nic, znowu kamieni kupa, bo te budynki droższe będą, wbrew oczekiwaniom młodych inżynierów (po szkołach zarządzania), a i transport stanie się droższy, zarówno dla jednostek, jak i dla firm, a mało tego, dojdą koszty w postaci obniżonej jakości! Ale, wszystko rozwiąże się znaną nam już przecież doskonale centralizacją i rozwojem miast. Problem w tym, że ogólny, obecny trend jest dokładnie przeciwny. Ale, kto by się przejmował przejściowymi trudnościami. Dobrze będzie.
A, jeśli idzie o zero absolutne, to przypominam, że temperatura zera bezwzględnego jest tylko teoretyczną granicą, do jakiej można ochłodzić układ termodynamiczny. Zero symbolizuje także nicość i brak.
Łącząc tok myślenia historycznego z matematycznym, podpowiem, że podobnie, jak wszystkie wcześniejsze dyktatury, ta również kiedyś się skończy. To jest zdarzenie, które musi zajść, czyli tak zwane zdarzenie pewne. Formalnie, jest ono zdarzeniem przeciwnym do zdarzenia niemożliwego, czyli wybudowania czegoś z niczego, dla nikogo, przez dyletantów, czyli zera absolutne. Równolegle - bezwzględne.
(wytłuszczenia w cytowanych dokumentach, poczynione kursywą ? moje - smk)
Sławomir M. Kozak, Gazeta Finansowa, 12-25 sierpnia 2022 r.
2022-08-12https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/zera-absolutne,p1380212275 |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 19.08.22 |
Pobrań: 44 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
19.08.2022 Putin morduje ryby. A może te ryby nie zostały zaszczepione przeciwko odrze no i teraz m |
Połowa sierpnia. Kto nie zdążył wypocząć w lipcu, ten korzysta z okazji teraz, bo już od września, wiadomo - bolesny powrót do rzeczywistości, a zwłaszcza - konfrontacja z rachunkami za czynsz, gaz, prąd i w ogóle - z inflacją - która powinna wygasać, ale jucha jakoś nie wygasa i na koniec lipca osiągnęła prawie 16 procent. To znaczy - oficjalnie - bo tak naprawdę to pewnie więcej, ale konkretnie ile - nikt tego nie wie, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy wiedzą. [Nad jeziorami, gdzie byłem - w ostatnich 5 latach pobyt w "gospodarstwie turystycznym" zdrożał z 50 do 150 zł, a utrzymanie na biwaku - u nas zdrożało z 5 na 15 zł, tj. też trzy razy. MD]
Ale i wypoczynek to niełatwa sprawa. Odpowiadając na pytanie dziennikarza, czy praca go nie męczy, 94-letni prof. Władysław Tatarkiewicz powiedział: "proszę pana, w moim wieku to już tylko praca człowieka nie męczy!"
Toteż po wypoczynku trzeba jeszcze jakoś przyjść do siebie, żeby wykrzesać z siebie energię potrzebną do bolesnej konfrontacji z rzeczywistością, która - jak to zauważył ktoś jeszcze za komuny - otacza nas coraz ciaśniej. Ale nie wszystkim dano wypoczywać, bo niezależne media głównego nurtu, których zadaniem jest informowanie obywateli, co myślą, pracują na okrągło, bo nie można nikogo pozbawić tak zwanej "strawy duchowej". Ale z czego przyrządzić tę strawę, skoro większość albo jeszcze wypoczywa, albo odpoczywa po wypoczynku? To jest okres chudości tematycznej, z którą niezależne media radzą sobie, jak potrafią. Już było o tajemnicach łechtaczki, już było o siostrze Łucji z Fatimy, która została podstawiona przez jakąś przebierankę, już wszystkim przejadły się zdjęcia celebrytek w bikini, pokazujących w ten sposób swoje zalety intelektualne - i tak dalej.
Chudości tematycznej nie rozprasza nawet wojna na Ukrainie, bo gdyby przynajmniej można było o niej pisać, jak jest naprawdę, to jeszcze-jeszcze. Tymczasem nic z tych rzeczy; jest rozkaz, żeby pisać o zbliżającym się nieuchronnie ostatecznym zwycięstwie, ewentualnie o bestialstwie rosyjskich żołnierzy, którzy z zagadkowych powodów uwzięli się na cywilów. Akurat Amnesty International wyłamała się z konwencji i napisała, że niezwyciężona armia ukraińska używa tamtejszych cywilów, jako żywych tarcz. Oburzeniu nie było końca, a tu jeszcze na dodatek ukraińscy dziennikarze, pewnie też z pragnienia dodania na własną rękę dramatyzmu do budujących relacji, zaczęli snuć rozważani na temat taktyki, za co skarcił ich prezydent Zełeński, przypominając, że oni mają informować, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, bo jak zaczną się bisurmanić taktycznie, to zaraz SBU zrobi z nimi porządek.
Okazuje się jednak, że porządki robi nie tylko SBU. Oto do domu byłego prezydenta USA Donalda Trumpa wtargnęło FBI. Czego szukali - nie wiadomo - podobnie, jak nie wiadomo, czy coś znaleźli, ale chyba nie o to chodziło, by złowić tam jakiegoś króliczka, ale raczej - by gonić go. Z powodu panującej w Stanach Zjednoczonych hipokryzji, jeśli jakimś osobnikiem interesuje się FBI ("wiecie, rozumiecie obywatelu; z wami jest brzydka sprawa"), to - w odróżnieniu od wszystkich innych obywateli - podobno nie może on kandydować na prezydenta.
Tymczasem kiedy u nas albo CBA, albo ABW, albo jeszcze jakaś inna bezpieczniacka wataha do kogoś wtargnie, to nie musi pociągać to za sobą żadnych konsekwencji, co pokazuje przykład pana mecenasa Romana Giertycha. Nie tylko nic mu się nie stało, ale jest na najlepszej drodze do powiększenia grona autorytetów moralnych. Tymczasem w USA - patrzcie Państwo! Wygląda na to, że w obliczu niesłabnącej popularności Donalda Trumpa, Partia Demokratyczna postanowiła użyć tamtejszej bezpieki, żeby w ten sposób zneutralizować byłemu prezydentowi marzenia o ponownej prezydenturze.
Jest to znakomita ilustracja trafności teorii konwergencji, sformułowanej jeszcze w latach 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Chodziło o to, że trwające w permanentnym, zimnowojennym klinczu zantagonizowane mocarstwa: ZSRR i USA, z biegiem czasu coraz bardziej się do siebie upodabniają. I rzeczywiście! U nas, u zarania transformacji ustrojowej, pan red. Adam Michnik na czele "komisji", która jakimści sposobem zyskała pozwolenie na buszowanie w archiwach MSW bez konieczności pozostawiania jakichkolwiek śladów, ani bez konieczności złożenia sprawozdania, czego szukali, czy to znaleźli i jaki zrobili z tego użytek, wszedł w posiadanie największych tajemnic. Dzięki temu pan red. Michnik do dzisiejszego dnia zażywa reputacji autorytetu moralnego, którego w dodatku wszyscy się boją, bo nie wiedzą, co on tam wtedy znalazł. Donalda Trumpa najwyraźniej nikt się nie bał, nawet gdy jeszcze był prezydentem, bo zuckerbergi bez ceregieli go ocenzurowały, a on nie mógł nawet jęknąć, no a teraz FBI mu "wtargnęło" i też mu nie wolno nawet jęknąć.
Co ci przypomina widok znajomy ten? Tak jest, PRL, kiedy to - jak pisał Janusz Szpotański - "Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary, leżą strzaskane Gnoma ręką i nawet im nie wolno jęknąć". Co tu dużo gadać; konwergencja, aż miło!
Tymczasem albo widocznie ktoś się zlitował nad niezależnymi mediami głównego nurtu, albo zwyczajnie - "z władzą radziecką nie będziesz się nudził" - i Odrą zaczęły spływać ku morzu tysiące zdechłych ryb. Od razu pojawiły się fałszywe pogłoski, że te ryby nie zostały zaszczepione przeciwko odrze no i teraz mają za swoje - ale pojawiły się również fałszywe pogłoski, że ktoś wpuścił do Odry jakąści truciznę. Kto wpuścił? - Tajemnica to wielka i wszyscy zainteresowani, łącznie z kilkoma biurokratycznymi strukturami, odpowiedzialnymi za ochronę środowiska, przerzucają się między sobą tą "katastrofą ekologiczną", niczym gorącym kartoflem. Na domiar złego, po kilku dniach Niemcy odkryli w Odrze rtęć i wszczynają energiczne śledztwo. Podejrzliwcy powiadają, że celem tego śledztwa jest przykrycie podejrzeń, jakoby w Odrze pojawiła się nie żadna tam rtęć, tylko stary, poczciwy Cyklon B - ale kto by tam wierzył tym wyssanym z podejrzliwego palca opowieściom?
Coś jednak musi być na rzeczy, bo dotychczas nikt nie wpadł na najprostsze rozwiązanie zagadki, że mordercą odrzańskich ryb jest Putin. Skoro Putin może prokurować w naszym nieszczęśliwym kraju inflację i inne paroksyzmy, to dlaczego do długiej listy swoich zbrodni nie mógłby dorzucić rybiego holokaustu? Możliwe, że to wyjaśnienie nasi Umiłowani Przywódcy zostawiają sobie na koniec, na wypadek, gdyby się okazało, że nie da się przerzucić odpowiedzialności na Tuska, a przynajmniej - na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, albo Dulczessę Wolnego Miasta Gdańska. Oni też prześladowali ryby, tylko - jak wyjaśnił szef "Polskich Wód" - błagali go o przebaczenie, a on wielkodusznie puścił im rybobójstwo w niepamięć.
Tymczasem okazja raz stracona, jest stracona na zawsze, więc chyba nie będzie rady, jak zwalić wszystko na Putina, bo - jak oskarżać, to oskarżać!
Stanisław Michalkiewicz |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 19.08.22 |
Pobrań: 41 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
20.08.2022 Prof. Bogusław Paź: Prezenty ministra Dworczyka |
Ukraińscy "heroje" siekierami, widłami etc. zgładzili 200 tys. Kresowian (nie licząc Żydów), dziś mają pomniki i nazwy ulic w każdym mieście Ukrainy, a rząd Ukrainy neguje fakt tego ludobójstwa i zabrania ekshumacji 5,5 tys. bezimiennych mogił ofiar band OUN-UPA.
Nie wypłacił też jednej złotówki za ludobójstwo na Polakach, za wypędzenie milionów z nich, i za zajęte polskie majątki, ziemię, kamienice, pałace, uniwersytety, kościoły etc.
Tymczasem rząd PiS planuje wydanie z naszych kieszeni po 10 tys. zł. odszkodowania dla... Ukrainek z traumą (sic)! Do dziś dnia, od 80 lat żadna ekipa rządząca Polską nie wypłaciła odszkodowania nikomu z mojej rodziny za traumy z Kresów, z którymi żyli przez całe życie.
Moja teściowa - rodowita Wołynianka do teraz, jak mówi: nie ma miesiąca, by nie śniło się jej jak jako dziecko nocą z rodzicami ucieka w zbożu podpalanym przez zdziczałe bandy OUN-UPA.
Żaden rząd - tak za komuny, jak i AWS, SLD PO, PSL i PiS nie zaoferował pomocy psychologicznej ofiarom świadom ukraińskiego ludobójstwa!
Znałem dziesiątki osób - z rodziny, sąsiadów etc, którzy całe życie zmagali się z traumami - nocami wracały wspomnienia, o poranku budzili się przerażeni i mokrzy od potu. Miałem sąsiadkę - żyła całe życie w stanie obłędu i prawie nigdy nie wychodziła z domu na powietrze. Jak się niedawno dowiedziałem: na jej oczach dzicz z OUN-UPA dosłownie zarżnęła jej rodziców i rodzeństwo...
Znałem śp. pana F. Trusiewicza - banderowcy zarżnęli mu całą rodzinę, on cudem ocalał, dożył sędziwego wieku. Do ostatnich jego dni (zmarł niedawno) żaden łajdak rozdający dziś miliardy na Ukrainę się do niego nie zgłosił z pomocą...
>Link
Nieudacznicy z PiS - odszkodowania obywatelom obcych państw płaćcie ze swoich kieszeni. Zajmijcie się losem 2,5 miliona Polaków żyjących w Polsce poniżej granicy ubóstwa, zajmijcie się pacjentami w szpitalach, których dzienna suma na całodobowe wyżywienie wynosi mniej niż 10 zł. Zajmijcie się milionami emerytów, których emerytury już teraz - latem - nie starczają na zakup węgla i opłaty za ogrzewanie.
Tak, oczywiście, jestem za pomocą uchodźcom! - Ale: uchodźcom, nie obywatelom obcych państw za granicą, wszystkim uchodźcom - nie tylko białym zza wschodniej granicy, ale także tym z Syrii, Libanu, Afganistanu etc., i za ta taką pomocą, jaka się wg prawa międzynarodowego należy: dach nad głową + jedzenie i nic ponadto. Czyli taką, jakiej udzielają kraje o wiele bogatsze od nas.: Niemcy, Hiszpania, Francja, Włochy etc.
Ukraina, kraj dwukrotnie większy od Polski w 80% wolny od działań wojennych i największy eksporter broni do Rosji, niech sama zajmie się swoimi obywatelami, którzy żyją na jej terytorium, bo to jej a nie Polski obowiązek zajmować się swoimi obywatelami, a pomoc poszkodowanym przez rosyjskiego agresora niech weźmie choćby z tego eksportu broni.
Jeszcze do niedawna Ukraina zajmowała 8. miejsce w światowym eksporcie broni.
>Link
Warto poczytać, jak Polacy reagują na pisowskich nieudaczników:
>Link
Prof. Bogusław Paź
https://myslpolska.info/
------------------------------
Min. Dworczyk - dzisiaj a w przeszłości to Mychajło Dworczuk.
Wiceszef MON Dworczyk trzymał w piwnicach pociski, trotyl i głowicę. Przed więzieniem uratował go Macierewicz.
Link |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 20.08.22 |
Pobrań: 44 |
Pobierz () |
![](themes/Executive/images/blank.gif)
20.08.2022 Kto rządzi światem? |
Niedawno Organizacja Narodów Zjednoczonych, a konkretnie - UNESCO - kolaborując z Twitterem, Komisją Europejską i Światowym Kongresem Żydów wypowiedziała wojnę "teoriom spiskowym", według których wydarzenia "są tajemnie manipulowane za kulisami przez potężne siły z negatywnymi intencjami".
Zanim przejdziemy do rozebrania sobie z uwagą deklaracji ONZ i jej kolaborantów, przyjrzyjmy się tej stronie wojującej. Na początek - ONZ. Wbrew swojej nazwie, jest to międzynarodówka biurokratycznych gangów, okupujących poszczególne narody, może z wyjątkiem niektórych, ale te ewentualne wyjątki tylko potwierdzają ogólną regułę.
Dodajmy, że Organizacja Narodów Zjednoczonych narodziła się podczas II wojny światowej, jako rodzaj światowego, kolektywnego policjanta, tworzonego przez tzw. stałych członków Rady Bezpieczeństwa, którzy mieli się namawiać, kogo brać pod obcasy, a kogo nie. Teoretycznie wszystko grało, ale pech chciał, że w łonie tego kolektywu pojawiły się niesnaski, które wkrótce przekształciły się w otwartą wrogość, więc uzyskanie w tych warunkach wymaganej przy podjęciu decyzji jednomyślności, było i jest bardzo trudne.
Mimo to niekiedy do takiej jednomyślności dochodziło, ale w niektórych przypadkach zainteresowane państwo olewało decyzje kolektywu ciepłym moczem. Tak było w przypadku kilku rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ - bo o niej mowa - dotyczących konfliktu między Izraelem i krajami arabskimi na Bliskim Wschodzie. Izrael puszczał te rezolucje mimo uszu wiedząc, że Stany Zjednoczone, jeśli nawet za tymi rezolucjami w Radzie Bezpieczeństwa głosowały, to będą udawać, że nic się nie stało, bo prezydenta USA, który odważyłby się wystąpić przeciwko Izraelowi, Światowy Kongres Żydów rozsmarowałby na podłodze w Gabinecie Owalnym Białego Domu.
Pomijając jednak tę incydentalną kwiestię, to czy przypadkiem Rada Bezpieczeństwa ONZ nie została pomyślana jako "potężna siła", która, nawet niekoniecznie "za kulisami", tylko przy otwartej kurtynie będzie trzymała w ryzach narody, które z jakichś względów podpadną piątce trzymającej władzę? Tak to zostało pomyślane, a że nie chciało działać zgodnie z intencjami, to sprawa osobna. Chodzi bowiem o to, że komu, jak komu, ale Organizacji Narodów Zjednoczonych nie bardzo wypada wojować z "teoriami spiskowymi", skoro ona sama została pomyślana jako rodzaj spisku.
Podobnie Komisja Europejska, będąca rodzajem listka figowego, który ma przysłonić figę w postaci IV Rzeszy, kierowanej zza parawanu w postaci Unii Europejskiej przez Niemcy. Jeśli Unia Europejska nie jest spiskiem przeciwko europejskim narodom, to ja jestem chińskim mandarynem. Przecież w "Manifeście z Ventotene", który spiżowymi literami jest upamiętniony, razem ze swoim autorem, włoskim komuszkiem Spinellim na gmachu w Brukseli, jest zapisana intencja "likwidacji" historycznych narodów europejskich, jako warunku pokojowej Europy!
Prostolinijny Adolf Hitler rozumiał to dosłownie, ale okazało się, że taka ostentacja była błędem, więc obecnie, nie bez pomocy Światowego Kongresu Żydów, realizowana jest metoda pokojowego rozkładu historycznych europejskich narodów, by eksploatować je do spółki z biurokratyczną międzynarodówką, a kiedy padną - zrobić mydło.
Czy to są "negatywne intencje"? To ważne pytanie, bo deklaracja ONZ, którą powinniśmy sobie rozebrać z uwagą, wspomina o "potężnych siłach" z "negatywnymi intencjami". Wystarczy tedy przekonać, to znaczy - przekupić skorumpowanych intelektualistów, publicystów i tak zwane "gwiazdy", czyli panienki, co to uchodzą za sawantki z powodu wyjątkowo kształtnego biustu lub pośladków - by wszyscy uznali, że te "intencje" wcale nie są "negatywne", tylko przeciwnie - szalenie pozytywne - i już wszystko będzie w jak najlepszym porządku, bo z zacytowanego oświadczenia ONZ wynika jak na dłoni, że sekretne porozumienia, którym nie towarzyszą żadne "negatywne intencje" nie są przedmiotem potępianych teorii spiskowych.
Najzabawniejsze są jednak zbawienne pouczenia, które wykombinowali sobie filuci, co to wydrążyli sobie nisze ekologiczne w UNESCO. Jest to agenda ONZ, której nazwę już dawno rozszyfrowano, jako skrót Zjednoczonych Narodów Eating, Sleeping Catering, czyli Żarcia, Spania i Bankietowania (zwanego również Imprezowaniem) Organizacja. Co prawda w samym ONZ zdarzają się nieporozumienia z filutami z UNESCO, o czym świadczy np. incydent z udziałem strażnika. Legitymując filuta z UNESCO strażnik, chcąc okazać się na poziomie, oświadczył: "wiem, wiem; to mały ale bardzo dzielny naród!"
Cóż więc ten"mały, ale bardzo dzielny naród" wykombinował przeciwko teoriom spiskowym? Otóż "dzielny naród" przezornie odradza swoim mikrocefalom wdawanie się w dyskurs z głosicielem teorii spiskowej, tylko namawia ich do podejmowania "odpowiednich działań".
Te "odpowiednie działania" polegają na "sygnalizowaniu", które w dawnych, koszmarnych czasach nazywane było donosicielstwem, takich podejrzanych przypadków do "witryny", co to "sprawdza fakty". Tam pierwszorzędni fachowcy już się takim głosicielem teorii spiskowej zajmą po swojemu i nawet się nie spostrzeże, kiedy "za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki".
Ale żeby już całkiem swoich mikrocefali nie duraczyć, filuci z UNESCO wspaniałomyślnie dopuszczają istnienie "prawdziwych" spisków. No dobrze, ale jak odróżnić spisek "prawdziwy" od "fałszywego", czyli "wyimaginowanego"? Okazuje się, że to proste, jak budowa cepa. Otóż różnica między spiskiem prawdziwym i fałszywym polega na tym, kto go zdemaskował. Jeżeli taki jeden z drugim spisek zdemaskowali licencjonowani "demaskatorzy", albo "media", to jest on absolutnie prawdziwy i nie tylko wypada weń wierzyć, ale nawet się powinno, pod rygorem utraty przyzwoitości.
Jestem pewien, że filutom z UNESCO to kryterium podsunęli weterani ze Światowego Kongresu Żydów, co to samego jeszcze znali Stalina. Chodzi o to, że za Stalina w ZSRR działała kierowana przez Izraela Gubelmana organizacja "Bezbożnik", która wydawała żydowski odpowiednik hitlerowskiego "Der Sturmera" pod takim właśnie tytułem. Wśród działaczy "Bezbożnika" byli "demaskatorzy cudów i zabobonów", więc inspirację widać jak na dłoni.
I tak, na przykład straszliwy spisek przeciwko spółce "Agora", kiedy to Rywin przyszedł do Michnika z korupcyjną propozycją "lub czasopisma", został zdemaskowany nie przez byle kogo, ale przez samego nastajaszczego demaskatora, pana red. Michnika, toteż był to spisek prawdziwy.
Kiedy jednak pan red. Michnik był wzywany do odpowiedzi na pytanie, czego "komisja" z jego udziałem szukała w archiwach MSW, czy to znalazła i jaki zrobiła z tego użytek, to głuche milczenie musiało wystarczyć za odpowiedź - toteż i UNESCO na podstawie tych doświadczeń przestrzega, by nie wdawać się z głosicielami teorii spiskowych w żadne dyskursy, a to, że pan red. Michnik biega za autorytet moralny, to jest pełny spontan, odlot i wyraz jego rozlicznych zalet, z których jest zrobiony.
Stanisław Michalkiewicz
https://www.magnapolonia.org
------------------------------------
Tu to jest pięknie pokazane:
Link
Tak oni rządzą całym światem, bez wyjątków typu Chiny, Rosja Iran Kuba Wenezuela... |
Licencja: |
O/S: |
Wersja: |
Dodano: 20.08.22 |
Pobrań: 38 |
Pobierz () |
|
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
|
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Logowanie |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Shoutbox |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
![](themes/Executive/images/blank.gif) |
|