 |
Nawigacja |
 |
 |
Użytkowników Online |
 |
 |
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
 |
 |
 |
 |
|
 |
Media jako instrument władzy - cz.2 |
 |
 |
II. Władza nad obrazowaniem świata i sposobem myślenia widza
Jak to też na froncie, czasami trzeba "odpalić coś większego", by "ożywić debatę", zwykle jednak w środowiskach medialnych nad Wisłą realizuje się zgodnie "politykę redakcyjną". Polega ona na trzymaniu się w dziennikarskiej rutynie agendy, co do selekcjonowania (wybierania tego, co ważne), nagłaśniania, wyolbrzymiania lub pomniejszania wagi, pomijania/ignorowania, przemilczania albo też wykoślawiania jakichś wydarzeń. Agenda ta związana jest ze służbą danemu środowisku politycznemu. Skala spolityzowania jest widoczna gołym okiem i ze świecą należałoby szukać takich środków przekazu, które byłyby wolne od deklarowania sympatii partyjnych. I znamienne: nie przeszkadza to zjawisko ani politykom, ani żurnalistom. Jeśli już pojawiają się głosy protestu, to na symetrycznej zasadzie: media prorządowe atakują opozycyjne środki przekazu za ich opozycyjność lub "kłamstwa", zaś opozycyjne atakują prorządowe za prorządowość i "kłamstwa". Dana partia władzy uczulona jest wyłącznie na wysoki stopień spolityzowania/stronniczości tych mediów, które nie są pod jej kontrolą. Polityczna podległość mediów "zaprzyjaźnionych" z daną partią nie przeszkadza tej ostatniej, a nawet jest dla niej "niewidoczna". Symetria w atakowaniu się środowisk medialnych i politycznych za stronniczość znajduje też interesujące odzwierciedlenie na meta-poziomie. Teoretycy/krytycy mediów zarzucają spolityzowanie tym środkom przekazu i dziennikarzom, które/których traktują jako politycznych przeciwników - nie dostrzegając słonia w menażerii w postaci stronniczości "zaprzyjaźnionych" mediów. I tak to się kręci od lat.
Skoro w środkach przekazu wszystkie drogi prowadzą do konglomeratu partii władzy, to zrozumiałe też, że oligopol polityczny pozostaje nietknięty (jako systemowe rozwiązanie) na przestrzeni 25 lat. Nic szczególnego i w tym, że otwarta debata polskiej wspólnoty narodowej nie jest możliwa w takim układzie i musi ją zastąpić (zwielokrotniona, by po marksistowsko-leninowsku "ilość" przeszła w "jakość") debata fikcyjna, której przejawy są wszechobecne jak wszędobylskie są media. Debata ta, podporządkowana "pluralizmowi poglądów" prowadzona jest od lat stosownie do okoliczności. Osadzona w zmiennej dynamice systemu władzy (kto akurat w danym okresie "transformacji" jest po stronie "rządowej", kto po "opozycyjnej") i młócona na łamach i antenach zaprzyjaźnionych redakcji.
Jest to formuła dodatkowych igrzysk dla obywateli, którzy prócz ogłupiającej, choć także spolityzowanej (jak za peerelu) rozrywki, mają na ekranach jakby bokserski ring i mogą z widowni oglądać okładanie się poszczególnych państwowców. Jakby ring, podkreślam, gdyż i widownia, i polityczni aktorzy zdają sobie sprawę, że walka jest tu (od 1989 r.) symulowana jako polityczny wrestling, show, a nie autentyczne zmagania się o coś.System oligarchiczny nie przewiduje wszak systemowych zmian. Ale (ograniczona/zblokowana) wolna debata to drobiazg, można rzec, przy o wiele głębszym i szerszym problemie wolnej informacji. O ile bowiem Polacy mogą sobie na nowo (po peerelowskiej epoce zakłamania) przypomnieć, jak to jest żywić przekonania odmienne od tych, które z uporem za pomocą tub propagandowych głoszą Panowie Władza - o tyle mogą Polacy nie zdawać sobie w pełni sprawy, iż skala kontroli nad mediami nie ogranicza się w III RP wyłącznie do ich stronniczości ani do narzucania określonych opinii odbiorcom.
Oligopol środków przekazu wiąże się też ze sterowaniem strumieniem informacji, co przekłada się potem na fikcyjne obrazowanie świata. Jest to ostatnie zjawisko szczególnie niebezpieczne (dla świadomości obywateli) w dobie "całodobowych kanałów informacyjnych" i "nieprzerwanego dostępu do wiadomości" (za pomocą Internetu i telefonii komórkowej). Nie bez powodu odwoływałem się na początku eseju do intuicji McLuhana przestrzegającego (bezskutecznie) przed zagrożeniami wynikającymi z funkcjonowania człowieka w sztucznym środowisku medialnym.
W obecnych czasach, w związku z wszechobecnością cudów elektroniki, należałoby mówić już o sztucznym środowisku informacyjnym. W przypadku nadwiślańskim siermiężny zrazu post-peerelowski rynek medialny (z początku l. 90) z czasem się modernizuje i dysponuje coraz nowocześniejszymi technologiami, za którymi idzie ta sama reguła rządzenia umysłami odbiorców, co na początku "ustrojowych przemian". Ultra-elektronika zatem przesłania niezmienianą ani na jotę przez ćwierćwiecze formułę aksamitnego zamordyzmu. Odbiorcy w takim przypadku jednak - zachwyceni błyskotkami techniki - mogą nie zwracać uwagi na to, z jak zdeformowanym obrazowaniem świata mają od lat do czynienia.
Deformacja (obrazowania świata) nie polega na dezinformowaniu wprost, jak to czyniono za peerelu, gdzie w medialnym systemie kłamstwa dbano, by zniewalani obywatele wiedzieli jak najmniej albo by dysponowali fałszywą wiedzą. Tym razem dezinformacja podawana jest w luksusowym opakowaniu "bloków reklamowych" przez lśniąco wyglądające prezenterki i wypucowanych na błysk dansingbubków, wraz z wieloma informacjami prawdziwymi ze świata lub... bezwartościowymi (drugo-, trzecio-, n-rzędnymi) wieściami, ciekawostkami/plotkami z obszarów takich jak show-biznes, hobby itp. I znów - tak jak elektroniczne cuda mają przesłaniać proces zafałszowania obrazowania świata - tak mieszanina różnych "obrazków" (w kanałach informacyjnych) ma powodować, że odbiorca łyka truciznę z uśmiechem na ustach, nie spostrzegając nawet, kiedy zaczyna ona działać i jakie wywołuje efekty w jego myśleniu.
Metoda medialnego miksowania prawdy z fałszem jest - dla rządzących - nieodzowna nie ze względu na rewolucję elektroniczną, która nad Wisłą z pradawnych "dwóch programów TVP" (pod kontrolą mono-partii), nadawanych przez parę godzin w ciągu dnia uczyniła wnet "wielokanałowe telewizje" całodobowe (pod kontrolą "ojców transformacji"). Jest ona nieodzowna, by - że tak powiem - ukryć fałsz. By go uwiarygodnić. By kłamstwo nie wydawało się nawet "drobnym kłamstewkiem", tylko by było traktowane przez obywateli jako "zwykła prawda".
Mechanizm, od strony psychologicznej, polega na przenoszeniu (przez nadawcę przekazu) waloru prawdziwości, jakim charakteryzują się niektóre doniesienia medialne (np. ze świata), na te wiadomości (wraz ze zdjęciami, migawkami), co do których odbiorca nie dysponuje możliwościami ich zweryfikowania, a w związku z tym musi je "przyjąć na wiarę", uznając za prawdziwe (nawet, jeśli prawdziwe nie są).
W peerelu takiego subtelnego mechanizmu perswazji nie dało się stosować, gdyż widzowie, gremialnie wiedząc, że telewizja łże, nabierali "chorobliwego" (z punktu widzenia towarzyszy z KC) dystansu do przekazu, wylewając dziecko z kąpielą i osłabiając wpływ dezinformacji. Ratowano się więc w ówczesnej polityce redakcyjnej "uwiarygodnianiem samego medium" np. poprzez "ukochane przez widzów polskie seriale" przyciągające audytorium spragnione fabuły, a patrzące przez palce na indoktrynację w tych serialach zawartą. Na niewiele to się zdało, bo "dzienniki telewizyjne" wciąż były traktowane jako czerwona propaganda.
W III RP inżynierowie społeczni projektujący "zdemokratyzowan" rynek medialny musieli zatem zastosować nieco bardziej wyrafinowane niż w l. 70. i 80. metody kamuflowania nieprawdy (choć nie zabrakło sprawdzonego narzędzia w postaci "kultowych seriali" - dawnych i/lub nowych). Nie tylko mundury oficerów-prezenterów czy oficerów-redaktorów musiały zniknąć ze studia, ale i ponure facjaty oraz głosy ludzi z powagą czytających kłamstwa do kamer i mikrofonów należało zastąpić radosnymi obliczami i wesołymi opowieściami ludzi mediów, którzy cieszą się "transformacją" tak jak szczenięta trawnikiem. Tak, by kłamiący nie wyglądali, jakby kłamali.
Chrzest bojowy dla żurnalistów stanowiła wczesna "transformacja", kiedy to po "przełomie okrągłostołowym", z którego należało się wyłącznie cieszyć (co dziennikarze czynili w podskokach i na wyścigi), a "konieczne koszty reform" cierpliwie wyjaśniać rządzonym - napięcia społeczne rozładowując kabaretowym śmiechem; wszak śmiech to zdrowie. I wyjaśniano, krok po kroku, "reforma" po "reformie" - tak jak wyjaśniano z czasem, że właściwie to żadne rozliczanie komunizmu nie jest nikomu potrzebne, bo prawdziwym wrogiem nowej, zmieniającej się Polski jest przestarzały Kościół katolicki. To z kolei, oraz liczne inne zasługi ludzi mediów "dla demokracji", wnet przełożyło się na przepiękne (kominowe, jak u nomenklaturowych "beneficjentów przemian") gaże i nadanie tymże ludziom statusu reprezentantów partii władzy i celebrities - osób świetnie bawiących się po tej samej stronie co rządzący, pod tym samym "transformacyjnym" kloszem. Osób, które mają być podziwiane zza szyby przez zwykłych zjadaczy chleba, którego okruszyny spadają czasem z pańskiego stołu podczas "balu dziennikarzy". Charytatywnego, ma się rozumieć.
III. Czarna skrzynka medialna - ciemnia fotograficzna w dn. 10-04-2010
Czy zatem to ludziom mediów, pełniącym rolę swoistego "dodatkowego BOR-u" kilku partii władzy nie można było po latach "chrztów bojowych" związanych z "walką o demokrację", powierzyć tajemnicy wielkiego kalibru? Można było, jak najbardziej, choć pod jednym warunkiem: czyniąc ich uczestnikami Zdarzenia wielkiego kalibru. Co innego wszak relacjonowanie czegoś z dystansu, bez osobistego zaangażowania, kiedy to reporterowi włos z głowy spaść nie może - a co innego rzucenie medialnego oficera na prawdziwy front, gdzie naprawdę leje się krew (bez żadnych filmowych rekwizytów) i gdzie można zdrowo oberwać. Oberwać albo od kogoś, albo po wejściu na teren zaminowany, na którym się kończy niejedna bajecznie rozwijająca się kariera, a nawet egzystencja.
Zgodnie z wojskową tradycją, w której wielomiesięczne ćwiczenia na poligonach i makietach budynków poprzedzają walkę na śmierć i życie - chów flory i fauny medialnej w cieplarnianych warunkach "transformacyjnej" szklarni, był więc de facto szykowaniem zaplecza na "godzinę próby" (czas pokoju nie jest dany na wieczność, wiedzą wojskowi). Jeśli jednak środowiska dziennikarskie ulokowano w III RP po stronie rządzących, a nie, by reprezentowały interesy rządzonych - to "próba" na linii frontu musiała przyjąć odpowiednią formę. Ludzie mediów mieli się sprawdzić jako broniący konglomeratu partii władzy - nie zaś jako walczący w imię dobra polskiej wspólnoty narodowej.
I sprawdzili się - stanęli na wysokości zadania. 4,5 roku od tragedii Delegatów można to powiedzieć z całą stanowczością. Tak, jak bez osłony żurnalistów niemożliwa byłaby "transformacja", tak bez "tarczy ochronnej" i kordonu tworzonego przez nich niemożliwa byłaby do zabezpieczenia sprawa 10 Kwietnia. Odpowiedni (z punktu widzenia władzy) człowiek w odpowiednim miejscu potrafi odpowiednio wykonać zadanie w odpowiednim momencie. Zadanie może polegać na jakimś aktywnym działaniu - albo, uwaga - na wstrzymaniu się od działania. Jeśli raz jeszcze przywołamy sobie te dwa spostrzeżenia - tj. że 1) media stanowią sztuczne środowisko, w jakim żyjemy i że 2) generują sztuczne środowisko informacyjne - to dostrzeżemy zupełnie nowe zastosowanie środków przekazu w przypadku 10 Kwietnia: użycie ich unplugged. Chodzi o całkowite wyłączenie systemu. Tak jakby elektrownia przestała dostarczać prądu do miasta. Blackout. Mediów - tych wszędobylskich, całodobowych, informujących o wszystkim na bieżąco, na żywo - "w chwili próby" nie ma.
To nie znaczy, że stacje radiowe i telewizyjne, telefonie komórkowe i portale informacyjne, wozy transmisyjne i łącza, krany i stoły mikserskie, reżyserki, kamery, mikrofony, komputery etc. uległy 10 Kwietnia jakiejś totalnej destrukcji lub awarii, tudzież "technicznej śmierci" (jak to się czasem określa, gdy urządzenie "padnie"). Media przestają działać wtedy tak, jak powinny działać w normalnym XXI-wiecznym kraju.
10 Kwietnia, mimo rangi uroczystości i samej delegacji, kamer ani fotoaparatów nie ma na lotnisku Okęcie ani na smoleńskim Siewiernym - jakby nagle nastała epoka bez dziennikarstwa informacyjnego. "Nie ma czego filmować", wyrozumiale tłumaczy ten stan rzeczy legenda głoszona zgodnie przez żurnalistów i przedstawicieli tej bądź innej partii władzy. Fotoreporterzy i kamerzyści są nieobecni na lotniskach, ale i nie towarzyszą Parze Prezydenckiej na pokładzie specjalnego statku powietrznego. Gdzie więc są "wszyscy"? Otóż media "czekają" w Katyniu.
Wprawdzie TVP zajmuje od kilku dni niemal cały hotel Nowyj przy smoleńskim wojskowym lotnisku (i zabrała na uroczystości parę wozów transmisyjnych), lecz "wszyscy" mają być owego historycznego dnia akurat kilkanaście kilometrów dalej, by tam pilnie pracować lub się szykować. Nie zostaje zatem udokumentowany odlot Delegatów z Warszawy, brak też filmu z czasu oczekiwania na ich przylot w Smoleńsku. Ludzi mediów wywiało. Co więcej, mimo że dziennikarze i operatorzy mający zrazu lecieć z Prezydentem przybywają na Siewiernyj z czasowym wyprzedzeniem, więc przez jakiś czas na docelowym lotnisku się znajdują, to - tak się przypadkowo składa - nie pozostają na nim, by dokumentować cokolwiek, tylko udają się, by "czekać na delegację w Katyniu". I czekanie się wydłuży.
I z wolna nastaje ciemność; ściślej: polscy widzowie trafiają do ciemni. Takiej, w której dopiero wywołuje się fotografie, a więc, w której dopiero - krok po kroku - wyłaniają się obrazy zdarzeń. To trwa całkiem sporo czasu, bo proces "zdobywania zdjęć" jest niezwykle mozolny - jakby nie wiadomo było (mimo tak licznej reprezentacji medialnej oddelegowanej na uroczystości katyńskie), gdzie jakiekolwiek migawki nadające się do emisji można znaleźć.
W Czerwonej stronie Księżyca, w rozdziale dotyczącym funkcjonowania środków przekazu 10 Kwietnia, posłużyłem się anglojęzycznym określeniem no visual. Nie tylko "nie ma mediów", jakby je wszystkie ktoś wajchą wyłączył, tudzież wydał rozkaz wyłączenia, ale też "nic nie widać" owego dnia przez... blisko 100 minut na żadnym polskim kanale. Nic.
Oczywiście, w dobie telewizji satelitarnej, wielokanałowej etc., nie można mediów twardo zresetować jak 13 grudnia 1981 r. i sprawić, by zamiast obrazu był "śnieg", a zamiast dźwięku szum zakłóceń, ewentualnie przemówienie Generała powtarzane między pasażami "muzyki poważnej" (bo i chwila wiekopomna, nastrojowa, poważna). Coś musi być na antenie, po prostu. Zrazu więc na antenach telewizyjnych widać ludzi będących właśnie w studiu, komentujących na gorąco "napływające wieści". Potem widać, a najczęściej słychać, co poniektórych reporterów "czekających w Katyniu" przekazujących kolejne "wieści".
Później zaś widać Krakowskie Przedmieście, na którym TVP instaluje kamery, by filmować warszawiaków i ich reakcje na "wieści" - planowana wcześniej transmisja z Katynia zamienia się poniekąd w transmisję z Warszawy. Tak to się zaczyna największa medialna historia III RP w dobie nieustającej "transformacji". Tym razem przy rzewnych dźwiękach muzyki z filmu Różyczka.
"Katastrofa smoleńska" zostaje na antenach ogłoszona, lecz nie pokazana. Skoro wszak "nie było mediów" w różnych istotnych miejscach, to i nie mogła się zarejestrować sama "katastrofa". Gdyby żurnaliści akurat czekali na Siewiernym, to by się wszystko udokumentowało - ale jeśli już do "katastrofy" doszło, to nie ma co się oglądać wstecz, należy patrzeć w przyszłość, co będzie dalej "z tą Polską". Taką "perspektywiczną" postawę zajmują wtedy media.
Brak zdjęć z Okęcia i Smoleńska nie jest najmniejszym problemem, bo już trzeba się zastanawiać, kto zajmie stanowiska zabitych, jak się zmieni scena polityczna, kiedy przyspieszone prezydenckie wybory itd. Z jednej strony "futurologia" polityczna na antenach, z drugiej - wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia. Tym ostatnim nie będzie końca, gdyż nastaje czas żałoby, która wydaje się zupełnie stosowna do tragicznych okoliczności, zarazem pełni jednak rolę szczelnej zasłony, przez którą nie widać tego, co się naprawdę stało. Sama historia "wypadku prezydenckiego tupolewa" powstaje bowiem jako konstrukt słowny przemawiający do wyobraźni widza, niemalże literacka narracja, a nie zaś jako coś, co - pokazane w mediach - miałoby określony, widzialny przebieg. Ten ostatni "znają" ludzie mediów, ponieważ dysponują relacjami "naocznych świadków", co wszystko widzieli w gęstej jak mleko mgle.
Określenie konstrukt słowny może się komuś wydać zbyt techniczne albo na wyrost. Jak jednak zwracałem uwagę przy innej okazji odnośnie do metod kreowania wyobrażenia społecznego (fikcyjnego) przez media w dn. 10-04 - sposób nazwania czegoś (dobrania słownictwa do określenia czegoś) może przesądzić o kształcie wyobrażenia o tym czymś w świadomości odbiorców przekazu. Dziennikarze, nie pokazując przez 100 minut tego, co się rzekomo stało - nieustannie opowiadają o tym. Jeden przez drugiego. Po nich zaś opowieść powtarzają ludzie w studiu i osoby komentujące przez telefon, a nawet przechodnie przed kamerami na Krakowskim Przedmieściu. To nieprzerwane opowiadanie skłania automatycznie odbiorców do unaoczniania sobie tragedii Delegatów jako lotniczego wypadku.
Nie ma odwrotu - słowo się rzekło (na antenie). Fikcja zwielokrotnia się w tempie ekspresowym, gdyż fraza "katastrofa lotnicza" odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Odpowiednie skojarzenia narzucają się w takim kontekście same - długo nie trzeba mówić, by ktoś sobie unaocznił, jak wygląda lotniczy wypadek. Przez 100 minut wprawdzie brakuje obrazu tego wypadku na ekranach (i ten obraz nigdy się nie pojawi - pomijając "wizualizacje" i "animacje" komputerowe pokazujące rozbijającego się tupolewa) - ale, zauważmy, obraz wypadku krystalizuje się w umysłach i imaginacji obywateli. I to on, ów wyimaginowany obraz, stanowi punkt wyjścia oficjalnej narracji. Jeśli bowiem odbiorca "widzi oczyma wyobraźni", co się stało, to jedyną dolą ekspertów mniejszej lub większej rangi (ci zaś z marszu pojawiają się na antenach telewizyjnych i radiowych jako dodatkowi komentatorzy snujący własne wersje tego, jak mogło dojść do rozbicia się samolotu) pozostaje "uszczegółowić" to, co wyobrażone. A ściślej, wykreowane (przez media) w masowej wyobraźni.
IV. Bomba komunikacyjna - media w ogniu frontalnej walki z odbiorcami przekazu
Proces kreowania tego społecznego wyobrażenia można uznać za istny popis wirtuozerii socjotechnicznej, gdyż tworzona jest tu iluzja na skalę masową, a potęga środków przekazu wywołuje efekt przypominający zejście po stromym zboczu lawiny błotnej - po prostu "fala" medialna zmiata wszystko na swej drodze do umysłów odbiorców. Niby podmuch po wybuchu jądrowym "czyszczący teren".
I w tej perspektywie widać, jak fachowa wojskowa ręka musi stać za tak destrukcyjnym i zmasowanym uderzeniem. Zrzut takiej bomby medialnej (jeśliby trzymać się metaforyki militarnej) nie mógłby być możliwy bez wydania przez kogoś oficerom medialnym odpowiedniego rozkazu. Sami reporterzy i operatorzy telewizyjni by na takie zagranie nie wpadli[34]. Natomiast ludzie stojący na wyższych piętrach oligarchicznego porządku medialnego (i zarazem w obrębie decyzyjnych kręgów tej czy innej partii władzy) taki rozkaz mogliby wydać, zwłaszcza jeśliby przyszedł on z góry w formie nieznoszącej sprzeciwu (frontowej).
Skoro clou sprawy rozbija się wtedy o wykreowanie właściwego wyobrażenia społecznego, to nie chodzi o przedstawienie faktów. To z kolei znaczy tylko tyle i aż tyle, że fakty mają natychmiast zostać - właśnie z pomocą środków masowego przekazu - utajone. Na zasadzie wyrażonej przez jedną konsul w Lesie Katyńskim w towarzystwie ówczesnego urzędnika ds. protokołu dyplomatycznego i wysokiego rangą wojskowego: ludziom nic nie mówimy i musimy zapanować nad sytuacją.
Oczywiście "ludziom" tak zupełnie nic się powiedzieć nie da, gdy "Prezydenta nie ma z nami" (jak ogłasza w Katyniu jeden z organizatorów uroczystości katyńskich, prezydencki minister J. Sasin), zatem jakaś wielobarwna opowieść w mediach musi "ludziom" zostać "zapodana". I zostaje. To właśnie narracja "wypadkowo-katastroficzna", która, jeśliby była prawdziwa, wyglądałaby zupełnie inaczej niż ta z 10 Kwietnia.
Gdyby wszak polski Tu-154M (jak się oficjalnie głosi od lat) spadł owego dnia o 8:41 pol. czasu za ulicą Kutuzowa, w okolicy muru smoleńskiego lotniska - to nikt nie miałby problemu ze zlokalizowaniem w ciągu pierwszych kilkudziesięciu sekund miejsca takiego upadku[35]. Widziano by je z pobliskich budynków i z oddali, także z płyty lotniska. Zerwałyby się do akcji wozy strażackie i ambulanse, nie czekając na niczyje dyrektywy, gdyż kłęby dymu pojawiłyby się nad drzewami, zasnuwając część miasta. Zanim by pożar opanowano i ugaszono, to mnóstwo osób zdołałoby go sfotografować. Na pewno nikt nie "szukałby miejsca katastrofy" i nie byłoby problemu ze znalezieniem od razu ciał ofiar.
Ktoś może spytać nagle: dlaczego miano by kłamać? Odpowiedź prosta: by kontrolować sposób myślenia obywateli o sprawie tragedii Delegatów (jak też zapanować nad wybuchem zbiorowych emocji - kontrolować zachowania samych Polaków). W odpowiedzi złożonej należałoby zapytać najpierw z pewną nutą cynizmu: a dlaczego nie miano by kłamać? Powodów do ukrycia jakiejś prawdy za zasłoną medialnej fikcji może być niewątpliwie mnóstwo - szczególnie jeśli to prawda o czyichś tragicznych losach związana zarazem z taką a nie inną kondycją polskiego państwa.
Przede wszystkim powód może być ten, że partie władzy mają interes (np. uniknięcie odpowiedzialności za jakieś poważne zaniedbania lub np. za zdradę) w zatajeniu prawdy. Powodem może być to, co stanowiło niepisany zwornik "strony społecznej" i "rządowej" podczas "okrągłostołowych negocjacji" - strach przed polską wspólnotą narodową, która jest "nieobliczalna". Ale może być i prozaiczny, techniczny wzgląd: raz uruchomionej lawiny kłamstwa nie sposób zatrzymać - i się w kłamstwo brnie, bo i tak zabrnęło się na starcie z nim bardzo daleko (potem może "czas zagoi rany"). Nie sposób ni stąd ni zowąd ogłosić: "słuchajcie, ludzie, to nie do końca tak, jak zrazu powiedzieliśmy" - jeśli się na początku (przekazu z 10-04) uznało, iż "ludziom" prawda nie jest potrzebna, a nawet mogłaby im zaszkodzić.
Niszczący efekt społeczny takiej medialnej lawiny nie jest łatwy do odwrócenia, co doskonale widać na przykładzie kilku lat, gdy oficjalna narracja, pluralistycznie rozpisana na dwa uzupełniające się głosy ("rządowy" i "opozycyjny"), odniosła tryumfy, doprowadzając w polskim społeczeństwie do "zmęczenia tematem" tragedii. Ktoś musiałby rzeczywiście bardzo chcieć odwrócić ten lawinowy efekt i musiałby dysponować silnymi środkami przekazu, by stawić czoła "mediom rządowym" i "opozycyjnym".
Oba środowiska związane z określonymi partiami władzy skutecznie uniemożliwiają niezależne analizowanie dokumentacji związanej z 10-04, parcelując nawet dyskurs naukowy wokół sprawy[39]. Z punktu widzenia oligopolu politycznego zaś, jeśli oszustwo okazuje się społecznie użyteczne (działa), to partie władzy nie potrzebują niczego na poziomie debaty publicznej zmieniać, dodajmy. Spory wokół "przebiegu katastrofy" są znakomitym wewnątrz-systemowym sposobem na rozładowanie społecznych napięć, po wcześniejszym wzmocnieniu antagonizmów, dzięki fikcyjnemu podziałowi na "wypadkowców" i "wybuchowców" (zwolenników "komisji Millera" i "zespołu parlamentarnego").
Marsze upamiętniające "katastrofę" pozwalają kanalizować wiele emocji, które gromadząc się w nadmiarze mogłyby prowokować obywateli do zastanowienia się, dlaczego państwowcy z "opozycji" każą "ludziom" jedynie maszerować żałobnie w milczeniu, a nie krytycznie myśleć i dochodzić prawdy (i stawiać jakieś trudne pytania "naszym").
Funkcjonowanie nowoczesnych mediów w III RP dowodzi, jak krótka jest pamięć społeczna i jak szybko wczorajsze kłamstwa są wypierane ze świadomości obywateli przez coraz to nowe. Zamknięcie zaś umysłu odbiorcy w obrębie jednej kategorii myślenia (o tym, co mogło się stać 10 Kwietnia): katastrofa lotnicza, powoduje, że z czasem nawet już bez nachalnej propagandy i teatralnych sporów, ten umysł okłamuje się skutecznie sam. Wtedy nie tylko żurnaliści mogą "umywać ręce" od tego (samooszukiwania się przez obywatela), ale i państwowcy mogą wzruszać ramionami - nie ich problem, "co Kowalski myśli".
Ktoś może protestować przeciwko militarnemu ujęciu zagadnienia "katastrofy komunikacyjnej", jak to kiedyś określił jeden z moich znajomych naukowców, wskazując na to, jak bardzo środki masowego przekazu nie spełniły swego informacyjnego zadania w dn. 10-04 - nie sprostały dziennikarskim obowiązkom. Określenie katastrofa komunikacyjna jednakowoż, mimo że pomysłowe, implikowałoby leksykalnie, iż zaszedł jakiś wypadek w pracy samych mediów (i ich pracowników), czyli coś, co się "wymknęło spod kontroli" lub było rezultatem czyjegoś niedbalstwa. Jeśli zaś patrzymy na działania środków przekazu w dn. 10-04 przez pryzmat ataku medialnego dokonanego na obywateli - to sytuacja jawi się nie jako "wypadkowa", a celowa. Jako strategiczne działanie, nakierowane na osiągnięcie długofalowych, społecznych rezultatów.
Naturalnie, żadne media na świecie nie działają na zasadzie nieomylności i wpadki dziennikarskie się zdarzają (po nich pojawia się mniej/bardziej oficjalne dementi kasujące jakiś przekaz), lecz scenariusz, w którym ludzie z polskich redakcji telewizyjnych, radiowych, prasowych (widząc i wiedząc, że coś z tym "smoleńskim wypadkiem lotniczym" i jego "miejscem" jest ewidentnie nie tak) z całkowitym przekonaniem tłuką odbiorcom do głów "opowieść o katastrofie", nie może być potraktowany jako nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Jeśli media, zamiast ustalić najpierw dokładnie co, gdzie, z kim się stało (to niby elementarz pracy dziennikarsko-reporterskiej)- otwierają kanonadę dezinformacji wymierzoną w umysły obywateli, to jest to działanie, które należy potraktować jako atak na tychże obywateli. Taki friendly fire, można by rzec, odwołując się do terminologii wojskowej, choć i ta fraza nie oddaje istoty rzeczy, gdyż taki ostrzał zwykle bywa rezultatem błędnego rozpoznania oddziałów wroga, nie zaś działaniem dokonywanym z premedytacją. Zauważmy przy tej okazji, że to Polacy jako pierwsi informują za pomocą mediów o "katastrofie smoleńskiej" - nie Ruscy ani nikt inny. Media podporządkowane Kremlowi informują o "wypadku" dopiero po tym, jak informację poda nie tylko Reuters, ale... polski MSZ. Czy nie powinno być odwrotnie? Najpierw Moskwa, potem Polacy i inni - zwłaszcza że to Ruscy jako pierwsi "znajdują" to "miejsce upadku prezydenckiego tupolewa"?
Termin kanonada dezinformacji jest wysoce stosowny do opisu tego, co się 10 Kwietnia w mediach nad Wisłą dzieje, nie tylko ze względu na: a) ilość rozbieżnych (często wzajemnie sprzecznych) a uporczywie powtarzanych doniesień, b) "ustaloną godzinę katastrofy 8:56", c) "zweryfikowaną liczbę ofiar" w liczbie 132, czy d) odczytywanie na antenie nazwisk osób żyjących w gronie poległych - by wymienić zaledwie kilka przykładów.
Także ze względu na to, że istotne a kłócące się z oficjalną narracją doniesienia zostają zagłuszone w huku i jazgocie mediów emitujących wciąż i wciąż parominutowy film S. Wiśniewskiego, lecz już niekoniecznie to, co sam autor ma do powiedzenia pod bramą boczną lotniska: o braku ciał i foteli na "miejscu katastrofy". Kanonada jest tak silna, że nikt z jej uczestników "nie ma czasu" ni "głowy", aby stawiać jakieś znaki zapytania - inne niż te pseudozagadnienia, które narzuca wprowadzana jako obowiązkowa, oficjalna narracja (typu: dlaczego piloci rządowego samolotu lądowali w gęstej mgle?). Jeśli pojawiają się drobne wątpliwości, co do faktyczności przebiegu zdarzenia, to toną one w zgiełku i szczęku medialnego oręża - a co najważniejsze: nie drążą tych poważnych kwestii żadni żurnaliści.
I potem, już po przejściu medialnej lawiny, pozostaje miejsce wyłącznie na "prace badawcze" stanowiące czystą formalność, skoro wszystko wiadomo od pierwszych chwil, od momentu "ogłoszenia katastrofy" (mgła, błąd pilotów, zejście za nisko, naciski itd.). To zresztą, że historia "wypadku PLF 101" znana jest (i rozpowszechniana) jeszcze zanim cokolwiek zaczęto badać, także nie zdumiewa dziennikarzy, choć przecież każdemu racjonalnie myślącemu człowiekowi powinno się nasunąć pytanie: czy nie za wcześnie na tego rodzaju ustalenia? Ponadto, co również warto tu odnotować, media nie towarzyszą polskim ekspertom podczas "badań terenowych". Te ostatnie odbywają się gdzieś zakulisowo i dopiero długo później (np. z lektury opublikowanych w grudniu 2010 r. polskich Uwag do projektu "raportu MAK") opinia publiczna może się dowiedzieć, iż właściwie żadnych poważnych badań nie prowadzono, co zresztą i tak "nie ma znaczenia", bo "wszyscy są już zmęczeni". Najbardziej zmęczone zaś okażą się środowiska ludzi mediów, którzy dość szybko z frontu powracają do koszar. I przestają się interesować sprawą.
|
 |
|
Dodane przez prakseda
dnia pa¼dziernika 01 2014 19:28:31 ·
9 Komentarzy ·
13 CzytaÅ„ ·
|
|
 |
 |
 |
 |
Komentarze |
 |
 |
Dodaj komentarz |
 |
 |
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
 |
 |
 |
 |
 |
Oceny |
 |
|
 |
Logowanie |
 |
 |
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
 |
 |
 |
 |
 |
Shoutbox |
 |
 |
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
 |
 |
 |
 |
|