Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 1
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
Zdrowie nie dla każdego
Pacjenci, którzy mają pieniądze, będą mogli się leczyć do woli. Ci, których na to nie stać, będą nadal czekać w kolejce na świadczenia finansowane ze środków publicznych. I to jest najważniejszy wniosek, jaki się nasuwa po analizie ustawy. A to znaczy, że reforma systemu ochrony zdrowia zaproponowana przez Platformę nie jest reformą. Bo tak naprawdę nie rozwiązuje zasadniczego problemu, jakim jest brak środków w tym systemie. I nie zwiększa dostępności pacjenta do świadczeń opieki zdrowotnej. Co zatem zafundował Polakom rząd Donalda Tuska w ochronie zdrowia?

Zamiast pacjenta zyski
Od strony zwykłego pacjenta, wbrew zapowiedziom polityków PO, przekształcenie szpitala lub przychodni w spółkę handlową niczego nie zmieni. Pacjent - jak czeka teraz na świadczenie od kilku miesięcy do kilku lat, tak będzie czekał. Z tym, że czas oczekiwania może ulec wydłużeniu. Szpital lub przychodnia działająca jako spółka handlowa będzie kierować się wyłącznie rachunkiem ekonomicznym. Handluje się przecież dla zysku. I nie pomoże zaklinanie rzeczywistości przez PO, która w przepisach ustawy spółki handlowe nazwała eufemistycznie spółkami kapitałowymi. Przecież zgodnie z tymi samymi przepisami podstawą działania tych spółek jest kodeks spółek handlowych, one same zaś mają status przedsiębiorcy.
Co za tym idzie, leczenie na gruncie ustawy to rodzaj działalności gospodarczej. A w tej chodzi o zarabianie pieniędzy, czyli osiąganie zysku. Spółka prowadząca działalność leczniczą nie będzie tym samym zainteresowana wykonywaniem świadczeń zdrowotnych, które zysku nie przynoszą. A dotyczy to w pierwszej kolejności świadczeń ponadlimitowych, czyli nieobjętych kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia. Każde bowiem nadwykonanie, a więc przekroczenie kontraktu, wymaga dodatkowych zabiegów. Starań ze strony dyrekcji szpitala lub przychodni, aby NFZ zapłacił za świadczenia ponad limit określony w kontrakcie. A zawsze istnieje ryzyko, że tak się nie stanie. Że NFZ za nadwykonania nie zapłaci. Bo nie będzie miał z czego. Bo w systemie ochrony zdrowia, jak zwykle, nie będzie wystarczającej ilości środków. I wtedy nadwykonania staną się kosztami szpitala lub przychodni, które nie znajdą pokrycia w źródłach ich dochodów. Działalność lecznicza nie będzie się bilansować, a spółka zamiast zysków będzie notowała straty.
A strat spółce przynosić nie wolno. I oby tak się nie działo, zarządzający nią postawią na tych pacjentów, którzy za świadczenia płacą z własnych środków. To oni będą dawać spółce tę pewność, że jej wynik finansowy będzie dodatni. Cała reszta chorych też będzie ważna, ale tylko do momentu, kiedy szpital lub przychodnia nie przekroczy limitu ustalonego w kontrakcie z NFZ. Wtedy zaczną się schody. Dla spółki, która nie będzie chciała wpaść w pułapkę zostania z nadwykonaniami, za które nie zapłaci NFZ. I dla pacjentów, których termin skorzystania ze świadczenia finansowanego przez NFZ będzie coraz bardziej odległy. A, że tak się stanie, to pewne. Jeśli w ochronie zdrowia nie przybędzie nagle pieniędzy, co jest wielce prawdopodobne, to kolejki siłą rzeczy będą się wydłużać.
Gorset spółki handlowej, który proponuje PO dla prowadzenia działalności leczniczej, tylko ten proces wzmocni. Bo spółka, inaczej niż samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej, wszystko podporządkuje zarabianiu pieniędzy. I nie zaryzykuje nieodpłatnego udzielania świadczeń zdrowotnych, za które NFZ może nie zapłacić. A tym samym pacjent będzie musiał poczekać na nowy kontrakt z NFZ. No, chyba że wyłoży pieniądze z własnej kieszeni. I wtedy trafi do grona tych pacjentów, którzy w kolejce stać nie muszą.

Zamiast wyboru przymus
Politycy PO twierdzą, że ustawa o działalności leczniczej nie wprowadza obowiązkowego przekształcenia szpitali i przychodni w spółki handlowe. Że podmioty prowadzące takie placówki, w tym samorządy terytorialne, będą miały wybór. Ale tak naprawdę ustawa takiego wyboru nie daje. Decydują o tym dwa najważniejsze rozwiązania, jakie przynosi nowe prawo.
Pierwsze nakłada na podmiot prowadzący obowiązek pokrycia ujemnego wyniku finansowego szpitala lub przychodni. Z tym, że ten obowiązek podmiot prowadzący będzie musiał wykonać w ciągu trzech miesięcy od upływu terminu zatwierdzenia sprawozdania finansowego placówki. Jeśli w tym terminie tego nie uczyni, to w ciągu 12 miesięcy czeka go wykonanie kolejnego ustawowego obowiązku. Czyli podjęcie decyzji o likwidacji prowadzonego przez siebie samodzielnego publicznego zakładu opieki zdrowotnej albo jego przekształcenie. Przy czym dokładnie nie wiadomo, w co to przekształcenie ma nastąpić. Literalne brzmienie przepisu, w którym o tym się mówi, sugeruje, że podmiot prowadzący może przekształcić publiczny zakład albo w spółkę kapitałową (handlową), albo w jednostkę budżetową. Z kolei systematyka przepisów przyjęta w ustawie podpowiada inne rozwiązanie. A mianowicie, obligatoryjne przekształcenie w spółkę handlową. Tym bardziej że zgodnie z ustawą przekształcenie w jednostkę budżetową jest możliwe wyłącznie, gdy łączy się ze zmianą rodzaju lub zakresu dotychczasowej działalności leczniczej. I jeszcze jedno. Tylko placówki przekształcone w spółki handlowe będą mogły skorzystać z umorzenia zobowiązań publicznoprawnych (z wyjątkiem składek emerytalnych) oraz ubiegać się o dotację celową z budżetu państwa.
Drugie rozwiązanie, zawarte w ustawie, też ogranicza możliwość wyboru. Niesie bowiem w swej treści zakaz tworzenia nowych samodzielnych zakładów opieki publicznej. A więc przymusza podmioty tworzące szpitale lub przychodnie do korzystania z innych form organizacyjno-prawnych. Konkretnie dwóch takich form, tj. spółek handlowych lub jednostek budżetowych. A przecież samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej to nie jest przeżytek, jak uważają niektórzy. Jak pokazuje praktyka, ta formuła organizacyjna się jeszcze nie wyczerpała. Jest wiele przykładów szpitali funkcjonujących jako publiczne ZOZ-y, które całkiem dobrze radzą sobie finansowo. I to mimo że nie działają tylko w oparciu o rachunek ekonomiczny.
Ale jest też drugi istotny powód, dla którego zakaz tworzenia placówek zdrowia w takiej postaci jawi się jako złe rozwiązanie. Chodzi mianowicie o uwarunkowania natury konstytucyjnej. Władze publiczne, czyli państwo, mają bowiem obowiązek zapewnienia obywatelom równego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej. I to niezależnie od ich sytuacji materialnej. Tak stanowi art. 68 ust. 1 Konstytucji. Nie ma też znaczenia rodzaj świadczenia zdrowotnego. Ważne, że są one finansowane ze środków publicznych. I w publicznym ZOZ ten równy dostęp jest gwarantowany, bo nie działają mechanizmy rynkowe. W spółce handlowej już nie, bo decyduje zasobność portfela pacjenta. Inna sprawa, że coraz częściej i w publicznym ZOZ pacjent odchodzi z kwitkiem i nie otrzymuje od razu świadczenia opieki zdrowotnej. Ale to nie jest kwestia formuły organizacyjno-prawnej, tylko braku środków finansowych w systemie ochrony zdrowia.
Zakazywanie tworzenia samodzielnych publicznych ZOZ-ów to także zrywanie z zasadą solidaryzmu społecznego, którego jednym z przejawów - czy ktoś tego chce, czy nie - jest publiczna służba zdrowia. I nie chodzi bynajmniej tylko o finansowanie świadczeń opieki zdrowotnej ze środków publicznych, ale również o zasady udzielania tych świadczeń i dostępu do nich.

Zamiast solidaryzmu rynek
Często solidaryzm społeczny nazywany jest populizmem albo socjalizmem. A on po prostu jest szczególnym rodzajem wrażliwości społecznej. Niczym więcej. Po co bowiem społeczeństwu oraz jego obywatelom państwo? Żeby udawać niewidzialną rękę ryku? Jeśli tak, jeśli niczym więcej państwo ma się nie zajmować, to co ma zrobić z chorymi, których nie stać na leczenie: bezrobotnymi bez środków do życia, osobami trwale niezdolnymi do pracy lub wymagającymi pomocy społecznej? Czy państwo powinno stać do nich plecami? Przecież ci ludzie też mają przyrodzoną i niezbywalną godność, która jest źródłem praw i wolności. Praw i wolności wszystkich jednostek. Państwo ma wobec tych ludzi, a także tych, którzy sobie na co dzień świetnie radzą, pewne obowiązki. I w imię solidaryzmu społecznego przyjmuje takie rozwiązania, które pozwalają słabszym zachować zarówno godność, jak i egzystencję. Zresztą, jaka w tym zakresie jest alternatywa?
Na pewno nie jest nią służba zdrowia oparta tylko na mechanizmach rynkowych. Taki model nie funkcjonuje nigdzie na świecie. Przecież mówimy o tej dziedzinie życia społecznego, gdzie nie możemy zdać się tylko na rynek. Bo co się stanie, gdy spółka prowadząca działalność leczniczą zbankrutuje? Co wtedy zrobią pacjenci korzystający z jej usług? Ci, których na to stać, będą szukali pomocy gdzie indziej. Ale co z tymi chorymi, których na to nie będzie stać? I na tym właśnie polega solidaryzm społeczny, że "zasobniejsi" (silniejsi) wspierają słabszych. Rzecz jasna, można się z tym nie zgadzać. Ale trzeba pamiętać o konsekwencjach społecznych. Przecież ci, którzy dzisiaj mogą pomagać słabszym, jutro mogą tej pomocy potrzebować.
Poza tym służba zdrowia działająca na zasadach komercyjnych nie jest lekarstwem na bolączki systemu ochrony zdrowia. Nie zasypie dziury budżetowej. A to właśnie z budżetu (za pośrednictwem NFZ) nadal będą pochodzić główne środki na finansowanie świadczeń opieki zdrowotnej. Zatem niech ci wszyscy, którzy są gorącymi zwolennikami komercjalizacji służby zdrowia, mają to jedno na uwadze, że nawet jak dojdzie w Polsce na masową skalę do przekształceń szpitali i przychodni w spółki handlowe, to i tak w myśl solidaryzmu społecznego będą (poprzez podatki) finansować świadczenia zdrowotne tym "słabszym". Solidaryzm społeczny to bowiem nie tylko pewna idea, ale także jeden z fundamentów ustrojowych Rzeczypospolitej (zresztą tak jak w przypadku większości państw europejskich). I zmiana tego stanu rzeczy w drodze ustawodawstwa zwykłego nie jest możliwa. Choć - jak widać na przykładzie fundowanej nam przez rząd Platformy Obywatelskiej tzw. reformy ochrony zdrowia - takie próby są podejmowane.

Dr Martin Bożek
Autor jest prawnikiem, wykładowcą na wyższych uczelniach. W latach 2005-2009 był dyrektorem jednego z zarządów Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
 
Dodane przez prakseda dnia lipca 18 2011 07:49:51 · 9 Komentarzy · 255 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.