Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
"Ksiądz Sowa i przyjaciele"
Sowa i przyjaciele

Niemal od początku kapłaństwa obraca się też w wielkim świecie: między mediami, biznesem a polityką. W tych dziedzinach czuje się znakomicie, jak ryba w wodzie. W telewizji czy radiu potrafi mówić na każdy temat. Rozmowa wcale nie musi dotyczyć Kościoła, wiary, ewangelii. Utrzymuje bliskie relacje z wieloma dziennikarzami - choćby z Moniką Olejnik czy Tomaszem Lisem.

Swego czasu w dobrych stosunkach był też z braćmi Karnowskimi czy Tomaszem Terlikowskim. Dziś jest ulubieńcem tych dziennikarzy, którzy na Kościół patrzą krytycznie i jest im bliżej do lewej strony sceny politycznej. Ci, którym bliżej do strony prawej, właściwie nie mówią o nim żadnego dobrego słowa. Twierdzą wręcz, że coś mu się pomieszało.

W biznesie notował wzloty i upadki, ale zawsze spadał na cztery łapy. Ogólnopolska sieć Radia Plus pod jego zarządem najpierw osiągnęła sukces, by później spektakularnie upaść. Podobnie było z kanałem Religia.tv, który tworzył w ramach grupy ITI. Ostatnio zasiadał w radzie nadzorczej Krakchemii. Był w niej sekretarzem.

Polityka jest w jego życiu obecna od zawsze - sam twierdzi, że gdzieś od końca podstawówki. Nic dziwnego, że bardzo chętnie ją komentuje. Przyjaźni się z wieloma politykami od prawa do lewa, ale najbliżej mu do Platformy Obywatelskiej, czego zresztą nie ukrywa. Z politykami tej partii utrzymuje przyjazne relacje, wielu udzielał ślubów, chrzcił dzieci. Do Prawa i Sprawiedliwości podchodzi z rezerwą, ale jednak deklaruje szacunek dla Jarosława Kaczyńskiego.

Ostatnio było o nim dziwnie cicho - podróżował i zbierał materiały do książki o polskich misjonarzach rozsianych po całym świecie. Pojawił się w kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego i wyjaśniał, że będzie na niego głosował. Po przegranej Komorowskiego nie ukrywał, że było to dla niego szokiem. Zwycięstwem Andrzeja Dudy jest podłamany. I opowiada o tym, gdzie tylko można. Twierdzi jednak, że nigdy nie przekroczył granicy między sacrum a profanum i nie wykorzystał ambony do działalności politycznej.

Po 6 sierpnia, gdy w warszawskim kościele Wizytek celebrował wraz z trzema innymi kapłanami mszę za byłego prezydenta i padły na niej słowa przeprosin, zrobiło się o nim jeszcze głośniej. I choć u wizytek nie powiedział publicznie żadnego słowa, stał się twarzą całego zamieszania. Tylko on tłumaczył w mediach intencje, które księżom przyświecały. To dlatego o skupionej wokół niego grupie duchownych zaczęto mówić "Sowa i przyjaciele".

Sowa pod skrzydłami

W rodzinie Sowów, zamieszkałej we wsi Bobrek pomiędzy Libiążem a Oświęcimiem, synów było trzech: Kazimierz, Marek i Andrzej. Opinia publiczna zna tylko dwóch. Sporo młodszy Andrzej jest biznesmenem i pozostaje w cieniu. - My zarabiamy gębą, a on pracą własnych rąk - stwierdza ks. Sowa. Księdzem miał być Marek - przynajmniej tak wyglądało to w dzieciństwie. Bracia byli ministrantami, ale to właśnie Marek był najpobożniejszy. Najczęściej jeździł na dni skupienia czy rekolekcje.

Z kolei Kazimierz bardziej interesował się historią, polityką. Brał udział w olimpiadach, konkursach historycznych. Wygrał nawet konkurs wiedzy o Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Był też szkolnym aktywistą i oczywiście nie stronił od płci pięknej oraz imprez. Ale to właśnie on po maturze zdecydował się na pójście do seminarium, choć wcześniej myślał o prawie. Marek Sowa, dziś marszałek województwa małopolskiego, wspomina, że wpływ na decyzję brata miał dom rodzinny, ciotka - gospodyni kilku księży, i ks. Stefan Wyszogrodzki - proboszcz w rodzinnej miejscowości.

- Nasz proboszcz był zaprzeczeniem wiejskiego proboszcza. Był bardzo nowoczesny, otwarty, o bardzo zdrowej i niezdewociałej pobożności - opowiadał w jednym z wywiadów sam ks. Sowa. - Poza tym był typem superorganizatora i mistrza samodyscypliny. Często go z bratem wspominamy. Bo wiadomo, jak się jest chłopakiem, to największą formą pobożności jest bycie ministrantem, a nasza ministrantura przypominała troszkę małe ćwiczenia szkolno-bojowe. Wszyscy stali na baczność, równo, od największego do najmniejszego. Ale mimo tego rygoru ksiądz Stefan dawał nam coś więcej niż dom i szkoła.

W 1984 roku Kazek Sowa wstępuje do seminarium duchownego w Krakowie. Wcześniej złożył papiery na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale niemal w ostatniej chwili zrezygnował. - Początkowo sobie tłumaczyłem, że pójdę na to prawo, a jak dalej będę miał seminarium z tyłu głowy, to się przeniosę. Ale po maturze przestraszyłem się, że wybierając jedną możliwość, trzeba zapomnieć o drugiej. Impuls podpowiedział mi, że życie studenckie może mnie zepsuć na tyle, że zamknę sobie drogę do seminarium - wyjaśniał swoją decyzję, dodając, że w tamtym czasie głośno było o księżach Kazimierzu Jancarzu czy Jerzym Popiełuszce. - Wtedy odbierałem Kościół jako jedyną przestrzeń, w której było jakoś normalnie - dodawał.

W seminaryjnych murach młody Sowa słucha wykładów m.in. ks. Józefa Tichnera, ks. Tadeusza Gadacza, ks. Michała Hellera, ks. Józefa Życińskiego (późniejszego biskupa tarnowskiego i metropolity lubelskiego), ks. Tadeusza Pieronka (potem biskupa pomocniczego w Sosnowcu i sekretarza generalnego episkopatu), ks. Mariana Jaworskiego (późniejszego kardynała i metropolity lwowskiego) i wreszcie ks. Kazmierza Nycza (dziś kardynała).

Sowa trafia pod jego skrzydła - Nycz zostaje opiekunem jego rocznika. I to on pozwala młodemu klerykowi chodzić na dodatkowe kursy z literatury polskiej oraz historii. On też pozwala mu na wychodzenie do kin i teatrów, by oglądał filmy i sztuki, które mogliby potem obejrzeć pozostali alumni. Jak wspominają dawni koledzy seminaryjni, to właśnie Nycz uchronił Sowę przed wyrzuceniem z seminarium. - Kazek przemycał do seminarium bibułę i kolportował ją wśród kleryków - opowiada jeden z nich. - To nie podobało się przełożonym i chcieli go wyrzucić. Co najmniej dwa razy wybronił go właśnie Nycz, który w tym czasie został biskupem pomocniczym w Krakowie.

Tuż po święceniach kapłańskich - w roku 1990 - ks. Sowa zaczyna pracę w mediach. Ma już za sobą współpracę z pismami podziemnymi. Teraz jego teksty ukazują się w "Czasie Krakowskim", "Gościu Niedzielnym". W 1995 roku zaczyna pracować w Radiu Mariackim, robi też studia podyplomowe z dziennikarstwa na UW. Mieszka przy ul. Kanonicznej w Krakowie. Stołuje się w sąsiedniej kamienicy, w której mieszka biskup Nycz.

Przy wspólnym stole zasiada tam m.in. kilku profesorów Papieskiej Akademii Teologicznej, ks. Józef Tischer, ks. Marian Jakubiec. Są też biskupi: Pieronek, Szkodoń i oczywiście Nycz. - To były najlepsze studia podyplomowe, jakie można było sobie wyobrazić - opowiadał po latach ks. Sowa. - Miałem gdzieś koło trzydziestki. Zetknięcie z tymi ludźmi dla człowieka w tym wieku to było coś! Wtedy zrozumiałem, że Kościół nie musi mieć na wszystko jednej odpowiedzi, że do wspólnego celu prowadzą różne drogi.

- Skład ludzi, którzy zasiadali w tej jadalni, przynosi odpowiedź na pytanie, dlaczego Kazkowi do tej pory - mimo jego licznych wybryków - włos z głowy nie spadł - tłumaczy mi jeden z krakowskich duchownych. - Inny już kilka razy byłby suspendowany, ale nie on. Ma bardzo dobry parasol ochronny.

Inny ksiądz z Krakowa: - Kiedy kilka lat temu Tadek Isakowicz-Zaleski publicznie zaczął krytykować biskupów i natychmiast posypały się na niego gromy. Nakazywano mu milczenie. Kazek może mówić, co chce, i nie ma żadnej reakcji.

Strój duchownego ks. Sowa zdejmuje gdzieś w połowie lat 90. Po latach będzie tłumaczył, że koloratka i sutanna przeszkadzają w pracy dziennikarskiej. - Mogłem biegać po konferencjach prasowych w koloratce, ale to od razu zupełnie inaczej ustawiało moje relacje z rozmówcami - wyjaśniał w wywiadzie.

Dodawał przy tym, że to właśnie brak koloratki sprawił, że dość blisko zaprzyjaźnił się w tamtych czasach z Lechem Wałęsą, który najpierw potraktował go obcesowo, potem miał pretensje, że zachowuje się jak tajniak, ale ostatecznie to jego wybrał, by poleciał z nim do Kuwejtu i odprawił niedzielną mszę. - Jak widać, bez koloratki można również coś dobrego zrobić. Na przykład odprawić mszę w kraju arabskim.

- Dla mnie funkcjonowanie w koloratce czy bez jest sprawą drugorzędną - stwierdzał w innym miejscu. A w niedawnym wywiadzie dla "Newsweeka" mówił, że są tacy, którzy wyliczają mu, ile razy wystąpił w koloratce, a ile bez. Lecz jego zupełnie to nie interesuje.

Sowa z Czarzastym

Jest rok 1997. Ksiądz Kazimierz Sowa pracuje jako dziennikarz w diecezjalnej rozgłośni. Od prawie sześciu lat w eterze obecne jest Radio Maryja. Nad rozpolitykowaną rozgłośnią i jej twórcą ojcem Tadeuszem Rydzykiem biskupi nie mają żadnej kontroli. Redemptorysta z Torunia jest w ostrym konflikcie z hierarchią. Są podejrzenia, że przy radiu powstanie partia polityczna. W episkopacie pojawia się pomysł, by rozgłośnie diecezjalne połączyć we wspólny organizm i stworzyć łagodniejszą wersję Radia Maryja. Zadania podejmuje się ks. Ireneusz Sokalski ze Szczecina.

Powstaje Spółka Producencka Plus, do której wchodzi 16 rozgłośni regionalnych. Po czterech latach w spółce jest już 28 rozgłośni. Wśród dziennikarzy przygotowujących audycje są m.in. Piotr Semka, Bogdan Rymanowski, Robert Tekieli, Adam Pawłowicz, Rafał Ziemkiewicz, Jan Pospieszalski. Radio zaczyna odnosić sukcesy w eterze - wzrasta liczba słuchaczy, ale finansowo dołuje.

Pojawiają się nieporozumienia. Kilku biskupów decyduje, że ich rozgłośnie opuszczą spółkę. Powodem są m.in. godziny nadawania mszy św. czy modlitwy różańcowej. Episkopat decyduje, że trzeba poszukać inwestora strategicznego, ale także wymienić kadrę kierowniczą w spółce. Ktoś wpada na pomysł, by z Krakowa ściągnąć ks. Kazimierza Sowę. Zostaje prezesem Plusa.

Pod jego rządami przez stację przechodzą m.in. bracia Jacek i Michał Karnowscy, Beata Tadla, Piotr Gursztyn, Tomasz Terlikowski. Sowa zaprzyjaźnia się z Tomaszem Arabskim, ma doskonałe relacje z Wiesławem Walendziakiem. Zaczyna bywać na salonach. Ale koncepcja Sowy, że najpierw trzeba zbudować markę, a potem zadbać o treść, nie podoba się poszczególnym rozgłośniom diecezjalnym. Część z nich wychodzi z porozumienia. Wycofuje się także partner strategiczny.

Sowa szuka nowego inwestora. W końcu bez zgody episkopatu sprzedaje znak towarowy i 80 proc. udziałów w Radiu Plus platformie Ad-point należącej do koncernu CR Media, który kojarzony jest z politykiem lewicy Włodzimierzem Czarzastym. Radio Plus upada w atmosferze skandalu. W 2005 roku Sowa przestaje być prezesem spółki. Za działania niezgodne z linią episkopatu nie spotyka go jednak żadna kościelna kara.

W 2015 roku wyjaśnia, że chciał w Plusie pokazać inny Kościół niż ten radiomaryjny. - I się udawało. Arcybiskup Gocłowski miał w Plusie człowieka, ja byłem człowiekiem kardynała Macharskiego i wszyscy mieli świadomość, że to są poukładane puzzle, ale wystarczy, że ktoś ruszy ramką, to wszystko się rozwala. Nie było spoiwa - tłumaczył porażkę. - Zaczęły się tworzyć obozy, układy.

Sukcesu nie było też z Religią.tv. Stworzony przez Sowę w 2007 roku w ramach koncernu ITI kanał tematyczny własną produkcję przerwał jesienią 2012 roku. Odeszła wówczas większość dziennikarzy, a kanał zniknął z anteny ostatecznie w styczniu 2015 roku.

W jednym z wywiadów Sowa przyznał, że przegrał starcie z ojcem Rydzykiem, bo jest on dużo wyraźniejszą postacią i lepszym media makerem od niego. - Ale ja mam tę satysfakcję, że przez siedem lat funkcjonowania Religia.tv nikt nie może mi zarzucić, że ktokolwiek w mojej stacji został obrażony albo że mniej lub bardziej ostentacyjne opowiedzieliśmy się za konkretną linią polityczną. Nie atakowaliśmy nikogo, nie zwalczaliśmy - stwierdza.

Sowa jak wąż

Już jako prezes Plusa, a później szef Religii.tv, Sowa nie stronił od politycznych komentarzy. Dziś wcale nie ukrywa, że partią jego marzeń jest Platforma Obywatelska. Ale jego przygoda z polityką nie zaczęła się w 2001 roku, gdy ta formacja zaistniała na scenie politycznej. Korzeni trzeba szukać na początku lat 80. 31 sierpnia 1980 roku 15-letni wówczas Kazek Sowa oglądał z ojcem w telewizji podpisanie porozumień sierpniowych.

- Oglądałem to w telewizji z ojcem, który powiedział: "Jak komuniści się na coś takiego zgodzili, to nic już w Polsce nie będzie takie jak do tej pory". Następnego dnia zaczynałem naukę w liceum. Na pierwszej lekcji wychowawczej kazali nam się zapisywać do różnych organizacji. Na co jeden z moich kolegów stwierdził, że nigdzie nie musimy się zapisywać, bo już jest wolność - wspominał w wywiadzie. Potem rozlepiał plakaty "Solidarności", rozprowadzał bibułę.

Po latach przyznał, że wówczas uczył się także biznesu. Bibułę kupowaną w Krakowie lub Katowicach sprzedawał później z niewielkim zyskiem w Oświęcimiu. - Wtedy po raz pierwszy zarobiłem na polityce jakieś pieniądze, bo znaczki "Solidarności" sprzedawaliśmy w szkole z małą marżą - opowiadał.

Większa polityka przyszła nieco później. W 1995 roku pod wodzą Czesława Bieleckiego i Andrzeja Olechowskiego powstał Ruch Stu. Jego struktury w Małopolsce tworzyli Paweł Graś i Aleksander Grad. Ten pierwszy skontaktował się ze szkolnym kolegą Kazkiem Sową, bo szukał kogoś z okolic Oświęcimia. I tak do partii trafił Marek Sowa. Większość polityków dawnego Ruchu Stu znalazła się ostatecznie w Platformie Obywatelskiej. Nic zatem dziwnego, że razem z nimi - choć nieformalnie - zawędrował tam także ks. Sowa.

- Chodziłem do szkoły z ludźmi, którzy stali się politykami albo z którymi po prostu bardzo długo się znaliśmy. Z Pawłem Grasiem, Tomkiem Arabskim łączą mnie wieloletnie bliskie relacje. Z Bohdanem Klichem też. I jeszcze mogę poprawić, bo nigdy nie wyprę się znajomości, a w zasadzie bardziej zażyłych kontaktów, ze Sławkiem Nowakiem - tłumaczył niedawno w jednym z wywiadów. - Był taki skład rządu, którego połowie ministrów ochrzciłem dzieci lub byłem z nimi w różnych relacjach. I nie mam zamiaru się tego wypierać.

Z politykami PO jeździł więc na rekolekcje, na pielgrzymki do Watykanu. W 2011 roku na łamach partyjnego pisma "POgłos" tłumaczył: "Jestem od wielu lat pod wrażeniem stylu polityki w wykonaniu premiera Tuska. To właśnie on pokazał, że nie będzie tolerował wśród członków PO i współpracowników zachowań wątpliwych moralnie, nawet jeśli nie mają znamion prawnych nadużyć. Poradził sobie z największą bolączką polskiej polityki - z kolesiostwem, z "mordo ty moja", z partykularnymi interesami politycznej grupy. Proszę pamiętać, że Platforma ma teraz w rękach niemal całą władzę. Politycy PO są więc szczególnie narażeni na pokuszenie, muszą sobie częściej zadawać pytania etyczne, nie mogą uśpić swojego sumienia".

Na Facebooku zamieszczał z kolei takie wpisy: "Ależ to dzicz jednak ci PISowcy! Wstyd to mało. I niech mi nikt nie pisze, że za mocno, że obrażam, że nie przystoi. Po prostu mali, mściwi ludzie, którzy - oby - już nigdy Polską nie rządzili". Taki wpis pojawił się kilka lat temu. Dziś Sowa myśli nieco inaczej. Za tamten wpis przeprosił. A kilka miesięcy temu pytany, co będzie, gdy wybory wygra PiS odparł: "I wcale nie myślę, że jak PiS dojdzie do władzy, to będzie koniec świata. Nie, nie będzie. Zmiana będzie po prostu".

Nie porzucił swoich sympatii do PO, gdy partia zaczęła lekceważyć moralność, a jej członkowie uśpili swoje sumienia i skręcili mocno w lewo. Kiedy Bronisław Komorowski przegrał wybory, wyznał, że przeżył szok, bo był przekonany, że wygra. Twierdzi jednak, że w jego przypadku polityka jest drugorzędną sprawą. Ważniejsze są relacje osobiste, towarzysko-rodzinne. Teraz zaś czuję się zobowiązany, żeby z ludźmi z PO być, "bo właśnie na to środowisko polityczne spada bardzo dużo niezasłużonego kościelnego hejtu".

- Z Kazkiem jest taki problem, że on nigdy nie pracował w normalnym duszpasterstwie, nigdy nie był wikarym, proboszczem. Zawsze obracał się w specyficznych środowiskach - tłumaczy jeden z krakowskich księży. - Wydawało mu się, że można zrobić duszpasterstwo w partii politycznej. Może chciał brać przykład z Tischnera, który swego czasu był kapelanem "Solidarności". Ale Kazkowi po prostu nie wyszło. Dziś wije się jak wąż i tłumaczy, że u wizytek wcale nie było tak, jak pokazały to media. I on z tego wyjdzie obronną ręką. Ja go znam. On nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nawet jeśli kardynał wysłałby go na misje - w co wątpię - to w Polsce i tak o nim usłyszymy.

http://www4.rp.pl/Plus-Minus/308149983-Ksiadz-Sowa-i-przyjaciele.html

 
Dodane przez prakseda dnia sierpnia 17 2015 08:23:29 · 9 Komentarzy · 21 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.