Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
JAK DOSZŁO DO SIERPNIOWEGO STRAJKU CZYLI ODDZIELMY PRAWDĘ OD KŁAMSTWA - cz. 1
Przez lata stworzono historię fałszywą i zakłamaną do tego stopnia, że nie próbujemy nawet tego kłamstwa kontestować, mimo że coraz częściej widzimy i czujemy jego absurd. Tymczasem wykazanie fałszu tej prymitywnej propagandy nie wymaga nawet głębokiej znajomości tematu. Wystarczy szablon zupełnie podstawowej logiki użyty do porównania wciskanych nam od lat kłamstw, aby zauważyć ich całkowity bezsens. W tym rozdziale opowiadam prawdę w dużym stopniu nieznaną i dla wielu być może szokującą w zestawieniu z popularnym substytutem tej prawdy. Opisuję tu w szczegółach jak podjęto decyzję o strajku, kto i w jakich okolicznościach to zrobił. Jakie były prawdziwe oczekiwania, jak przygotowano to całe przedsięwzięcie i jak przebiegały związane z tym wypadki.

Opowiadam to wszystko jako bezpośredni świadek i uczestnik tych wydarzeń. Opisanie prawdziwych zdarzeń jest jednak tylko częścią tego rozdziału, gdyż uważam za równie ważne ukazanie anatomii fundamentalnego historycznego kłamstwa, którym tę prawdę zastąpiono. To kłamstwo choć często prymitywne, to jednak zdążyło się w ciągu wielu lat mocno nawarstwić, a jego sedno jak w przypadku większości kłamstw tkwi w szczegółach.

Mam więc nadzieję, że przywołanie i porównanie tych właśnie szczegółów pozwoli rozprawić się z samym kłamstwem jak i ustawić we właściwym świetle jego twórców i głosicieli.

Zacznijmy od faktów

Pierwsze, niepotwierdzone wówczas jeszcze, sygnały o protestach w zakładach pracy w różnych częściach kraju zaczęły docierać do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża już w pierwszych dniach lipca. Początkowe pojedyncze sygnały i skrawki informacji szybko zamieniały się jednak w strumień konkretnych wiadomości. Nikt nie miał wątpliwości, że społeczne niezadowolenie rośnie i znajduje coraz częściej upust w bardzo konkretnych akcjach protestacyjnych. Ich temat natychmiast zdominował WZZowskie rozmowy.

Najważniejsze było oczywiście gromadzenie i sprawdzanie informacji, aby mieć prawdziwy obraz tego co zaczynało się w Polsce dziać. Odmienność tej sytuacji od rożnych okresów społecznych napięć z przeszłości, leżała w tym, że strajki które wydawały się spontaniczne, wybuchały w przeróżnych miejscach w kraju. Często bardzo od siebie oddalonych.

Już w pierwszych dniach lipca odbył się strajk w sąsiadującym z Gdańskiem Tczewie. Fala strajków przeszła przez Lublin, Świdnik, Ursus, Sanok, Tarnów, Mielec, Poznań i wiele innych miast. Zarówno tych dużych jak i tych mniejszych. Przy kompletowaniu informacji nieco dziwnym wydawała się wyjątkowa ich dostępność. Pierwsze wnioski sugerowały, że albo władze zostały tym zjawiskiem w dużym stopniu zaskoczone, albo z jakiegoś powodu nie miały zamiaru tych informacji zbyt mocno ukrywać. Zastanawiając się nad tym, nie mieliśmy też wątpliwości, że jeżeli taki klimat społecznych nastrojów będzie się utrzymywał, to musi prędzej czy później mieć swoje konkretne odbicie w Trójmieście.

W tym samym czasie, od kilku już miesięcy, ciągnęła się sprawa prześladowania w stoczni Gdańskiej dochodzącej do emerytury naszej wolnozwiązkowej przyjaciółki Anny Walentynowicz. Szykanowana już od wielu miesięcy mocniej i wyraźniej niż poprzednio, karana za niepopełnione przewinienia, pozbawiana premii, atakowana przez strażników i wreszcie przeniesiona bezpodstawnie na inne stanowisko, odwoływała się do Terenowej Komisji Odwoławczej. Czekaliśmy na rozwój wypadków związanych z jej sprawą oczekując decyzji TKO. Zakładaliśmy, że jeśli żadna możliwa droga prawna nie da pozytywnych wyników, to będziemy musieli bronić jej inaczej.

W połowie lipca nadeszła jednak decyzja korzystna dla Anny Walentynowicz. Decyzja TKO nakazywała przywrócenie jej na poprzednie stanowisko. Stocznia swoim zwyczajem nie dawała jednak za wygraną i uznając decyzję TKO za nieprawomocną, złożyła odwołanie od tej decyzji. Sytuacja wyglądała jednak w tym momencie na tyle optymistycznie, że można było mieć umiarkowane nadzieje na jej korzystne zakończenie. 28 lipca Anna Walentynowicz otrzymała pisemne potwierdzenie prawomocności korzystnej decyzji TKO, przywracającej ją do pracy na poprzednim stanowisku. Cała sprawa wydawała się być wreszcie zakończona pomyślnie.

W tym czasie całą uwagę działaczy Wolnych Związków pochłaniał temat przygotowania się na możliwość zaistnienia strajków w zakładach Trójmiasta. Dyskutowano różne scenariusze możliwych wypadków. To właśnie wówczas pojawił się pewien znaczący spór pomiędzy Bogdanem Borusewiczem i resztą liderów grupy. Kuroń, a za jego sprawą zupełnie mu posłuszny Bogdan Borusewicz, zaczęli naciskać na jak najszybsze zorganizowanie strajku w stoczni. Oczywiście te plany nie miały nic wspólnego ze sprawą Anny Walentynowicz, gdyż ta w tym czasie nie wymagała żadnego dodatkowego działania. Kuroń i Borusewicz, uważali jednak, że idąc za przykładem innych miast należy jak najszybciej wywołać strajk na Wybrzeżu, a to oznaczało oczywiście strajk w stoczni. Powstały spór brał się z faktu, że chociaż większość z nas zdawała sobie sprawę, że nastrój niezadowolenia dotrze niebawem do Trójmiasta, to jednak taki niczym nieuzasadniony pośpiech nie znajdował większego poparcia.

Andrzej Gwiazda wyciągając słuszne wnioski z przelatujących przez kraj krótkich strajków uważał, że do ewentualnego protestu w Gdańsku należy się bardzo solidnie przygotować. Dotychczasowe strajki kończyły się niemal tak szybko jak wybuchały. A kończyły się z reguły niczym innym, a tylko obietnicą podwyżki płac. Zważając, że strajki powodowane były wzrostem kosztów życia, sprawą oczywistą było, że podwyżki płac są żądaniem zasadniczym. Andrzej Gwiazda uważał jednak, że w razie strajku na gdańskim podwórku można, a przynajmniej należy próbować osiągnąć więcej. Wszyscy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża z tym założeniem zgadzali się bez zastrzeżeń. Wszyscy, z wyjątkiem Bogdana Borusewicza. Ten, owładnięty wizją Kuronia, naciskał na jak najszybszą próbę wywołania strajku.

Gwiazda miał jednak mocne argumenty. Uważał słusznie, że środek wakacji nie jest najlepszym czasem aby przekonać ludzi do strajku. Zwłaszcza, że sytuacja zarobkowa pracowników stoczni była dużo lepsza niż większości innych na Wybrzeżu. Ponadto uznawał, że najważniejszą sprawą do osiągnięcia było spopularyzowanie idei Wolnych Związków, co wymagało przygotowania odpowiednich materiałów. Oczywiście nikt nawet przez chwilę nie zakładał, że mogą powstać warunki do ich legalnego stworzenia. Chodziło o to, aby wykorzystać ewentualny protest i przedstawić ludziom na czym ta idea miała polegać i ewentualnie rozszerzyć zakres działania i siłę trójmiejskich WZZów. Gwiazda zdecydowanie obstawał przy konieczności prawdziwie solidnego przygotowania się. W każdej rozmowie powtarzał że, niezależnie od sprzyjających okoliczności, możemy mieć tylko jedno podejście i tylko jedną szansę i nie wolno jej zmarnować przez niczym nie uzasadniony pośpiech.

Była jednak inna, ważniejsza przyczyna, dla której pośpiech nie wydawał się wskazany. Większość z nas miała odczucie, że przechodząca przez Polskę fala niezadowolenia nie była do końca przypadkowa. Podczas rozmów wracało stale podejrzenie, że komuś w komunistycznych władzach taka sytuacja była mocno na rękę. Sugerowało to dość dziwne zachowanie władz. Prowokacja była całkiem realną możliwością. Tym bardziej więc pośpiech wydawał się niczemu nie służyć.

Borusewicz nie chciał tych argumentów słyszeć, ale też nie miał specjalnej alternatywy, ponieważ jako samotny przedstawiciel KORu w Trójmieście nie miał zaplecza w ludziach, aby cokolwiek zdziałać na własną rękę. Ponadto traktując od dawna WZZy czysto instrumentalnie, wykorzystując je głównie do urzeczywistnienia takich czy innych swoich akcji, nie zauważył, że w tamtym czasie w wybrzeżowych Wolnych Związkach wyrosła już silna i aktywna grupa młodszych działaczy, której większość miała bardzo określony stosunek do Kuronia i jego grona. Borsuk mimo sporej popularności wśród młodszych WZZowców nie był w stanie przełożyć tej sympatii na osobę Kuronia, który wśród większości tych chłopaków nie był zbyt popularny. Dlatego też wiadomość, że Kuroń domaga się strajku czy czegokolwiek innego, nie odbijała się wielkim zainteresowaniem tej części grupy. Nikt więc nie zamierzał rzucać się w wir działania tylko dlatego, że słynny Borsuk próbował za wszelka cenę zaimponować swojemu korowskiemu idolowi.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że przez wiele lat Borusewicz zdecydowanie zaprzeczał jakoby Kuroń nalegał na organizowanie strajku w Trójmieście. Oczywiście efekt tego kłamstwa jest taki sam jak w przypadku innych kłamstw Borusewicza i powoduje utratę wiarygodności jego opowieści. Jeszcze w 1991 roku przy okazji prowadzonego wywiadu dziennikarz zapytał go czy Jacek Kuroń naciskał na zorganizowanie strajku? Borusewicz jak zwykle odpowiedział: "nie było żadnych nacisków". Problem w tym, że sam Kuroń w nieskończonej ilości własnych wywiadów opowiadał jak to stale wysyłał do Gdańska zapytanie: "Na co wy tam jeszcze czekacie?".

Andrzej Gwiazda, wspominając ten wątek, pisze w swojej książce: "Kuroń się denerwował - cała Polska strajkuje, a wy nic."

Korowski przyjaciel Borusewicza, Henryk Wujec, występując w telewizji ponad trzydzieści lat po pamiętnym sierpniu przypominał: "Bogdan Borusewicz przyjechał przed strajkiem do nas do Warszawy i powiedział, szykujemy strajk, szykujemy. Bo mówiliśmy: w całej Polsce są strajki. Co wy robicie w tym Gdańsku? Nie ma strajku do tej pory."

Borusewiczowi taka wersja nie pasowała jednak wyraźnie do stworzonej później przez niego opowieści, że do wywołania strajku skłoniła go tylko i wyłącznie spontaniczna chęć obrony Anny Walentynowicz. Dlatego też przez lata miota się w tym temacie, raz to zaprzeczając swym korowskim idolom, innym razem nieśmiało przytakując.

Tymczasem sytuacja w Trójmieście nie wskazywała na to, aby którykolwiek większy zakład poszedł w tym czasie drogą innych i stał się miejscem jakiegoś pracowniczego protestu. Uznaliśmy, że należy przeczekać kilka tygodni i przygotowując się poczekać na powrót ludzi z urlopów i lepszego rozeznania intencji komunistycznych władz. Sytuacja Anny Walentynowicz wydawała się ustabilizowana. Cześć WZZowców przebywało poza Gdańskiem. Joanna i Andrzej Gwiazdowie wyjechali również na krotki wypad w góry. Bogdan Borusewicz wydawał się być z tej sytuacji niezadowolony, ale nie mając żadnej alternatywy musiał ten fakt zaakceptować.

Niecałe dwa tygodnie później los z wyraźną pomocą różnych bardzo ziemskich sił zmienił sytuację i spowodował serię bardzo istotnych wydarzeń. Złożone drugiego sierpnia przez dyrekcję stoczni odwołanie do Ministerstwa Pracy i Płac Socjalnych spowodowało zmianę wcześniejszej korzystnej dla Anny Walentynowicz decyzji TKO. W krótkim czasie przeszła ona serię bardzo dokuczliwych szykan, łącznie z kilkugodzinnym bezprawnym przetrzymywaniem siłą w pokoju straży przemysłowej.

Z dnia na dzień, wygrana jak się wydawało, walka przeciwko bezzasadnemu przeniesieniu na inny wydział zamieniła się w coś dużo ważniejszego. Kierownik Działu Gs wystąpił o zwolnienie Anny Walentynowicz z pracy. W odpowiedzi ona sama złożyła natychmiast doniesienie do prokuratury o popełnieniu wobec niej przestępstwa przez stoczniową straż przemysłową. Pani Ania nie miała już w tym momencie żadnych szans, gdyż nie ulegało wątpliwości, że dyrekcja miała już wobec niej wyraźnie sprecyzowane plany. Ponad to, biorąc pod uwagę fakt, że dyrekcja załatwiała zwykłą sprawę zwolnienia pracownika na szczeblu ministerstwa, można było sądzić, że karty w sprawie Anny Walentynowicz zostały rozdane przy stole znacznie ważniejszym niż dyrekcji zakładu.

Historię prześladowania i zwolnienia Anny Walentynowicz szczegółowo opisuje Sławomir Cenckiewicz w swej książce pt. "Anna Solidarność".

Tak więc 7 sierpnia poinformowano Annę Walentynowicz, że została ona zwolniona dyscyplinarnie z powodu "naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych". W przywołanej wyżej książce Sławomir Cenckiewicz cytuje przejmującą relację Anny Walentynowicz z ostatnich chwil w stoczni: "9 sierpnia , kiedy poszłam do stoczni po wypłatę, rzuciło się na mnie czterech strażników. Wykręcili mi ręce, skaleczyli mnie. Zobaczyli krew i przestraszyli się. Wciągnięto mnie do Nyski i tak triumfalnie pojechałam do kadr. Urzędniczka przekazała mi pensję ze słowami: - Nie wygrasz, to walka z wiatrakami. Szłam ulicami Gdańska z pochyloną głową, czułam się jak zbity pies - zupełnie załamana. Słyszałam własne słowa sprzed wielu lat: nikt nigdy nie będzie miał powodu, żeby zwolnić mnie z pracy. A teraz 52 artykuł! Wyrzucono mnie więc za sabotaż, pijaństwo, kradzieże. I jak teraz żyć bez stoczni? To koniec."

Zwolnienie Anny Walentynowicz, chociaż poprzedzone długą listą szykan wobec jej osoby, było pewnym zaskoczeniem. Przede wszystkim dlatego, że nawet z pozycji interesu władz wydawało się posunięciem pozbawionym sensu.

W tym momencie ja sam byłem ciągle jeszcze bez pracy od czasu mojego zwolnienia w kwietniu tego samego roku. Właśnie dlatego, że miałem sporo czasu i byłem na miejscu, stałem się obok Jana Karandzieja drugą osobą, do której Bogdan Borusewicz zwrócił się z prośba o pomoc w zorganizowaniu akcji protestacyjnej w obronie pani Ani. "Borsuk" stwierdził, że zamierza uruchomić w stoczni trzech współpracowników w tym dwóch działaczy wolnych związków Bogdana Felskiego i Ludwika Prądzyńskiego, aby jak najszybciej podjąć próbę wywołania strajku. Janek Karandziej był wówczas, obok Andrzeja Gwiazdy, członkiem komitetu założycielskiego WZZW i wydawał się tym pośpiechem zdziwiony, tak samo jak ja.

Obaj byliśmy zwolnieniem pani Ani niezwykle poruszeni. Nie zmieniało to jednak faktu, że cała ta sytuacja była dość podejrzana.

Po wiosennych czystkach, kiedy z kilku stoczni wyrzucono niemal wszystkich WZZowskich działaczy, przeprowadzono zupełnie niezrozumiały atak na Annę Walentynowicz. Nie trzeba było być specjalnym geniuszem aby rozumieć, że gdyby władze rzeczywiście obawiały się, że fala strajków dotrze do stoczni, to nie zwalniałyby i to w tak prowokacyjny sposób pani Ani, wiedząc doskonale, że taka decyzja spotka się ze zdecydowaną reakcją Wolnych Związków. Zwłaszcza, że Anna Walentynowicz, przechodząc za kilka miesięcy na emeryturę stawała się dla tej władzy coraz mniejszym zagrożeniem. W połączeniu z wieloma pomniejszymi zdarzeniami cała ta sytuacja pachniała prowokacją. Na tyle mocno, aby nie można było tego lekceważyć. W dodatku na miejscu nie było znacznej części związkowców, w tym Joanny i Andrzeja Gwiazdów.

Zwolnienie pani Ani było działaniem na tyle bezsensownym i niejasnym w odniesieniu do intencji komunistycznych władz, że uważaliśmy iż należało nie tylko poważnie zastanowić się co się wokół nas dzieje, ale również wybrać najlepszy wariant obrony. Przede wszystkim jednak, należało poczekać na możliwość zebrania wszystkich możliwych działaczy.

Bogdan Borusewicz pod nieobecność wielu z nich, w tym liderów, proponował nagle bardzo poważne przedsięwzięcie. Przecież mowa była o tej samej stoczni, w której zaledwie dziesięć lat wcześniej polała się krew strajkujących stoczniowców. Pośpiech "Borsuka" był czymś zupełnie dla nas niezrozumiałym. Tym bardziej, że on sam nie potrafił go logicznie uzasadnić. Dla każdego rozsądnego człowieka nie miało przecież znaczenia, czy na dokonane już zwolnienie pani Ani, WZZty zareagują w ciągu kilku czy też kilkunastu dni. Nie było żadnego argumentu, aby nie poczekać kilka dni i podejść do rzeczy w pełnym składzie osobowym i z wyraźnym, wspólnie ustalonym planem.

Tak więc już przy pierwszym spotkaniu wyłożyliśmy mu nasze wątpliwości. "Borsuk" był już jednak wyraźnie zdecydowany. Sugerował przy tym, że czyni tak za wiedzą Andrzeja Gwiazdy, co później okazało się zwykłym kłamstwem. Okazało się też, że przychodząc z propozycją miał już gotowy termin, którym miał być wtorek 12 sierpnia. Obaj z Jankiem zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że takich rzeczy nie można przygotować w ciągu kilku chwil, toteż podejrzewaliśmy, że nasz kolega mógł rozpocząć swoje przygotowania zanim jeszcze zaczął z nami o nich rozmawiać, co tylko wzmogło nasze wątpliwości.

"Borsuk" nie przyjmował naszych argumentów i widać było, że on sam podjął już decyzję w tej sprawie. Jednak jeszcze tego samego dnia wieczorem, zaledwie kilka godzin później sam doszedł do wniosku, że wybrany termin jest niewykonalny i przeniósł go na następny dzień czyli środę 13 sierpnia. Powiedział też, że taki właśnie termin przekazuje trzem chłopakom w stoczni.

W ciągu tych kilku zaledwie dni, spotykaliśmy się z "Borsukiem" dwa, a czasem nawet trzy razy dziennie. Nie tylko dlatego, że było wiele spraw do omówienia, ale również dlatego, że decyzje często się wówczas zmieniały. Nasze wątpliwości pozostały, ale stanie z boku nie wchodziło w grę.

Kilka dni wcześniej przywiozłem z Warszawy ostatni przed strajkiem transport niezależnych wydawnictw. Zastanawialiśmy się co z tego i w jaki sposób można użyć. Borusewicz planował rozdanie dużej ilości ulotek w kolejkach elektrycznych w środę wczesnym ranem i chciał, abyśmy się tym zajęli. Ustalaliśmy więc z nim kto z kim i na jakiej trasie będzie to robił.

Okazało się też, że Borsuk przygotował treść odezwy do stoczniowców i miał ją właśnie dać do druku. Dziwiło nas, że zamierza wydrukować ją w imieniu WZZów, nie konsultując jednocześnie z nikim jej treści. On sam tłumaczył to znów brakiem czasu i pośpiechem. Zarówno Janek jak i ja czuliśmy z tego powodu duży niepokój. Borusewicz był jednak zdecydowany i oznajmił, że jedzie z tym do drukarni.

I chociaż nikt o to nie pytał, to było dla nas oczywiste, ze drukiem będzie się zajmował Piotr Kapczyński, który już wówczas stanowił trzon WZZowskiej poligrafii i żaden poważny druk nie mógł się odbyć bez jego udziału. On sam po latach wspomina ten moment: "W niedzielę, 10 sierpnia, wróciłem do domu po kilku dniach i nocach drukowania bodajże Raportu Konserwatorium Doświadczenie i Przyszłość (...) Robiłem to u Józka Przybylskiego na powielaczu białkowym. Byłem wykończony i chciałem tylko spać. Ale w nocy przyszedł Bogdan Borusewicz i kazał przerzucić sprzęt do jakiegoś mieszkania we Wrzeszczu, bo będziemy drukować ulotki. W poniedziałek wszystko przewiozłem, on dostarczył papier. Wyjaśnił, że chodzi o strajk, wyskoczył chyba jeszcze do chłopaków ze stoczni. Mówił, że jeśli wytrzymają pierwszy okres to jest szansa. Skończyliśmy drukować nad ranem we wtorek, przespaliśmy się trochę (...) Potem rozwiozłem te ulotki w kilka miejsc: do Leszka Zborowskiego, Tomka Wojdakowskiego... Mogło być ich z 5 tys. Jakość była kiepska, bo mieliśmy tylko farbę offsetową". Do tego fragmentu wspomnień Piotra wrócę jeszcze w dalszym ciągu tej relacji, gdyż mają one ważną wymowę w odniesieniu do późniejszych opowieści Borusewicza.

W międzyczasie wrócił niespodziewanie do Gdańska Andrzej Gwiazda, a krótko po nim Joanna. Okazało się, że matka Andrzeja znalazła się w stanie bardzo poważnym w szpitalu i musiał on natychmiast wracać do domu. W tym też momencie sprawy zaczęły przybierać bardzo dziwną formę. Chociaż nikt z nas jeszcze o tym nie wiedział, to jednak rozpoczynała się dziwna gra Bogdana Borusewicza. Niewątpliwie został on zaskoczony powrotem Gwiazdy. Z kolei sam Andrzej w całym zamieszaniu spowodowanym sytuacją rodzinną, zastał równie zaskakującą i ważną wiadomość o zwolnieniu Anny Walentynowicz. Ona sama tak to wspomina: "Poszłam do Gwiazdy, było tam kilku znajomych. - No, chłopcy, teraz będziecie musieli działać beze mnie. Mnie już nie ma".

Całą uwagę i czas Gwiazdów wypełniała jednak w tym momencie choroba matki. Kontakt z nimi był przez to bardzo ograniczony.

W pewnym momencie zupełnym przypadkiem okazało się, że Gwiazdowie o rozpoczętych strajkowych przygotowaniach Borusewicza nie mieli żadnego pojęcia. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że "Borsuk" nie mówił prawdy kiedy zapewniał wcześniej, że już to z Gwiazdami uzgodnił. Andrzej Gwiazda nie miał jednak ani czasu ani możliwości zastanawiać się nad działaniami "Borsuka". Zwłaszcza, że w tym momencie zdawał sobie sprawę tak jak my wszyscy, że należy zacząć się do obrony pani Ani przygotowywać. W sytuacji kiedy sam był pochłonięty poważną sytuacją matki wydawał się nawet zadowolony z tego, że Bogdan Borusewicz wziął te przygotowania na siebie. Było przecież oczywiste, że WZZy nie zostawią Anny Walentynowicz w tej sytuacji bez pomocy. Gwiazdowie pojawili się jeszcze w mieszkaniu Anny Walentynowicz i wraz Janem Karandziejem i Bogdanem Borusewiczem dokonali korekty naszkicowanego wcześniej przez niego apelu do stoczniowców.

Zarówno Gwiazdowie jak i pani Ania zaakceptowali rozpoczęcie przygotowań do jej ewentualnej obrony, ale odkładali to do chwili zawiadomienia i zgromadzenia większości działaczy Wolnych Związków i wspólnego ustalenia szczegółów. Nie ustalano żadnego terminu, lecz przyjęto że będzie to sprawa najbliższych tygodni.

Lech Zborowski
 
Dodane przez prakseda dnia sierpnia 31 2015 16:43:13 · 9 Komentarzy · 7 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.