Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
JAK DOSZŁO DO SIERPNIOWEGO STRAJKU CZYLI ODDZIELMY PRAWDĘ OD KŁAMSTWA - cz.2
Tak więc nie byliśmy zaskoczeni, kiedy pojawił się ponownie następnego dnia, aby się z nami spotkać. Zaskoczeniem było jednak jego oświadczenie, że zapadła decyzja, iż podejmiemy próbę wywołania strajku we wcześniej ustalonym terminie. Borsuk sugerował wyraźnie, że tak to zostało uzgodnione z resztą. Mieliśmy pewne zastrzeżenia, bo przecież zaledwie dzień wcześniej ustalono, że zaczynamy się przygotowywać do przedsięwzięcia, którego data miała być dopiero uzgodniona. Borusewicz powiedział, że podjęto taką decyzję, gdyż większość przygotowań została już zakończona i nie ma powodu czekać. Nie wiedzieliśmy w tamtym momencie, że było to całkowite kłamstwo. Tak więc nieświadomi sytuacji szykowaliśmy się na najbliższą środę, podczas gdy zarówno Gwiazdowie jak i Anna Walentynowicz, nie mając o niczym pojęcia, postrzegali działania Borsuka jako przygotowania wstępne do działań, których termin i szczegóły miały być dopiero ustalone.

Ta postawa Bogdana Borusewicza była tym bardziej dziwna, że wyraźnie nie brał on pod uwagę wcześniejszych naszych podejrzeń co do intencji władz. Zwolnienie pani Ani było manewrem tak absurdalnym, że nasze podejrzenia przybrały formę poważnych obaw o ewentualną prowokację. W opinii Andrzeja Gwiazdy taka decyzja władz wzmagała tylko wcześniejsze podejrzenia i wątpliwości. Zajęty jednak poważną sytuacją matki, musiał w tym momencie odłożyć ich głębszą analizę na później.

Tymczasem Borusewicz oznajmił nam, ze termin rozpoczęcia protestu został zmieniony raz jeszcze i przesunięty o jeden dzień. Tym razem już ostatecznie, na czwartek 14 sierpnia, gdyż kilka spraw okazało się jednak jeszcze nie gotowych.

W tym czasie miało też miejsce pewne znaczące zdarzenie. W rozmowie o szczegółach przygotowań, Borsuk wspomniał nagle osobę Wałęsy. To oczywiście natychmiast obudziło nasze zainteresowanie, a ściślej czujność. Wraz z Jankiem byłem ciekawy jaką rolę Borsuk chciał mu przypisać, albo raczej dlaczego w ogóle go w to wszystko miesza. On zapewniał jednak, że Wałęsę potrzebuje tylko do tego, aby porozmawiał z chłopakami ze stoczni i jako świadek wydarzeń grudnia'70 dodał im odwagi. Ponieważ pośród nas Wałęsa od dawna miał opinię tchórza i człowieka, któremu nie mogliśmy ufać, to cały ten pomysł wydał się dużym nieporozumieniem.

Okazało się jednak, że na nasz sprzeciw było za późno, gdyż "Borsuk" zdążył już poinformować Wałęsę o szczegółach planu. Widząc jednak nasze zdecydowane niezadowolenie z powstałej sytuacji, zapewniał, że rola Wałęsy ma z samym ewentualnym strajkiem niewiele wspólnego. Nie mogę powiedzieć, żeby to zapewnienie specjalnie nas uspokoiło, gdyż dla naszych obaw wystarczył fakt, że on o wszystkim wiedział.

Borusewicz stwierdził też, że wyśle Wałęsę z jego grupą, aby rozdawali ulotki w kolejce elektrycznej jadącej od strony Tczewa. Z czasem miało się okazać, że obowiązującą historią stanie się kłamstwo, iż Wałęsa był wyznaczony i przygotowywany do roli przywódcy strajku.

Zanim jednak to kłamstwo powtało, Bogdan Borusewicz mówił wyraźnie w udzielanych wywiadach: "...przygotowałem ekipy, aby rozdawały ulotki w kolejkach elektrycznych dowożących ludzi do stoczni. Od strony Tczewa miał rozdawać Wałęsa ze swoją ekipą ze Stogów...".

Znacznym, niekorzystnym czynnikiem w tamtej sytuacji był fakt, że Andrzej Gwiazda był w tym momencie nieosiągalny i ani Janek ani ja nie mogliśmy podzielić się z nim naszymi poważnymi zastrzeżeniami zarówno wobec dziwnego pośpiechu "Borsuka" jak i jego nagłego napływu zaufania wobec Wałęsy.

Tymczasem nadszedł 14 sierpnia. Zgodnie z planem Borsuka, od wczesnego rana mieliśmy rozdawać ulotki, w kolejkach elektrycznych wiozących do stoczni jej pracowników. Trzy małe grupki miały rozdać tysiące ulotek w ciągu bardzo krótkiego czasu, więc mieliśmy nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Jedna dwuosobowa grupka wyruszyć miała od stacji Sopot Wyścigi, druga od stacji Gdańsk Przymorze, a trzecia od sąsiadującego z Gdańskiem Tczewa. Jak się miało później okazać, tylko dwie grupy brały w tym udział.

Już od początku nie wszystko szło jak powinno i jeszcze dwie godziny przed akcją wszystko wisiało na włosku. Janek Karandziej, mający do pomocy Mirka Walukiewicza i Mietka Klamrowskiego, jeszcze przed czwartą rano nie miał potrzebnych ulotek. Po latach tak tą sytuację wspominał: "Osobiście na polecenie Bogdana [Borusewicza] jeździłem do Gdyni właśnie po te ulotki pod wskazany przez niego adres do nieznanego mi człowieka, którego nazwiska nie pamiętam. Musiałem wtedy całą noc czekać na schodach bloku, w którym mieszkał, przyszedł około 4:00 nad ranem, następnie z torbą pełną ulotek wróciłem do siebie na ul. Matki Polki. Oprócz ulotek w sprawie pani Ani miałem w domu przywiezione z Warszawy duże ilości Robotników z kalendarium przebiegających przez Polskę strajków, wydrukowane instrukcje jak strajkować, oraz trochę książek wydanych przez niezależne wydawnictwa(...) Nasza grupa otrzymała za zadanie rozprowadzenie ulotek 14 sierpnia w kolejkach elektrycznych jadących od strony Oliwy. Ulotki, które przygotowywaliśmy wcześniej, składając po trzy w komplecie. Jak wspomniałem wyżej (ulotka w sprawie pani Ani, lipcowy numer korowskiego Robotnika, oraz ulotkę jak strajkować). Stocznie zaczynały pracę o godzinie 6:00, ja i Mietek Klamrowski rozpoczynaliśmy pracę o 7:00 w Gdańskim Przedsiębiorstwie Robot Inżynieryjnych. Mirek Walukiewicz pracował w Bimecie również na siódmą, Leszek Zborowski wtedy nie pracował, a Andrzej Runowski był w wojsku, tak więc podjęliśmy akcję od samego rana. Wsiadaliśmy na Przymorzu, każdy do innego wagonu, szliśmy przez parę wagonów rozdając ulotki, na trzeciej stacji wysiadaliśmy. Wracaliśmy w drugą stronę i tak powtarzaliśmy kilka razy, aż do szóstej godziny, następnie każdy udawał się do swoich zajęć...".

Janek miał dużo szczęścia, że zdążył wrócić z Gdyni i sprostać zadaniu. Niewiele lepiej zaczęło się w drugiej grupce, której połową miałem być ja. Bardzo wcześnie rano miałem spotkać się z Tomkiem Wojdakowskim na stacji Sopot Wyścigi. Nastawiłem budzik i dość późno położyłem się spać. Budzik nie zadziałał i kiedy się obudziłem miałem zaledwie kilka minut do umówionego spotkania. Złapałem przygotowaną torbę z ulotkami, które wcześniej dostarczył Piotr Kapczyński i pobiegłem przez wyścigi konne do stacji kolejki. Kiedy wbiegłem na peron drzwi wagonów zamknęły się kilka metrów przede mną. Nie miałem już wyboru i musiałem czekać na następną kolejkę. Tomek był już w drodze do Gdańska. Martwiłem się, że przez moje spóźnienie skazany był na rozdawanie w pojedynkę co nie ułatwiało zadania. Okazało się później, że do kolejki wsiadł z nim Bogdan Borusewicz, który dojechał z nim do stacji Przymorze i tam wysiadł. Stamtąd Tomek załatwiał już sprawy sam. Tymczasem, kiedy w końcu znalazłem się w następnej kolejce, rozdawałem to co miałem i po kilku kursach znalazłem się przy bramie stoczni, zastanawiając się co robić dalej.

Według planu miała być jeszcze trzecia grupa, prowadzona przez Lecha Wałęsę. Nie tylko, że sam Wałęsa nie brał w tym udziału, to od Tczewa nie pojechał absolutnie nikt z tamtej grupy. Zwyczajnie dlatego, że Wałęsa nikogo nie zawiadomił. Z czasem, już po strajku Sylwester Niezgoda, który był częścią grupy ze Stogów, próbował stworzyć opowiastkę jakoby akcję tą jednak przeprowadził z Kazikiem Żabczyńskim. Niezgoda był w tamtym czasie najlepszym kolegą Wałęsy, więc po strajku przychodzili do niego dziennikarze szukający informacji o przeszłości Wałęsy. Niezgoda pytany co wówczas robił posłużył się opowieścią Borusewicza i zaczął opowiadać o wyprawie do Tczewa. Z czasem trudno mu było tą wersję utrzymać, gdyż nic się w niej nie zgadzało. Tak więc zamienił ją na opowiadanie, że ulotki rozdawał, ale nie w kolejce lecz pod stoczniową bramą numer trzy. To również okazało się zwykłym wymysłem, gdyż po pierwsze, nikt ze Stogów nie dostał nigdy żadnych przedstrajkowych ulotek, a po drugie dlatego, że Niezgoda pojawił się na strajku w stoczni dopiero w sobotę.

Historia według Bogdana Borusewicza

Z czasem powstała historia tamtych chwil opowiedziana przez Bogdana Borusewicza, która najzwyczajniej zastąpiła prawdę. Jego opowieść to mieszanina ogólnych zarysów prawdy, całej masy półprawd i w końcu olbrzymia dawka perfidnego, wykalkulowanego, aczkolwiek prymitywnego kłamstwa. Kłamstwa, które przez machinę propagandy zostało ogłoszone prawdą, mimo faktu, że nic w tym przekazie nie czyni żadnego sensu. I chociaż Borusewicz jest za to kłamstwo odpowiedzialny, to jednak nie on pierwszy i nie jedyny rozpoczął fałszowanie historii. Mało kto wie, że słynny "Borsuk" przez wiele lat mówił na ten temat bardzo niewiele, rzadko wchodząc w jakiekolwiek szczegóły. To było zrozumiałe, gdyż musiał się liczyć z tym, że każde takie kłamstwo zostanie wykazane czarno na białym przez jego WZZowskich kolegów.

Z upływem lat wielu działaczy Wolnych Związków zniknęło z "horyzontu", a przed tymi którzy jeszcze funkcjonowali w świadomości społecznej, zamknęły się drzwi większości mediów. Dopiero wówczas Bogdan Borusewicz postanowił oficjalnie już firmować to niezwykle szkodliwe kłamstwo. A zaczyna się ono już w momencie opisywania przez niego wspomnianych wcześniej strajkowych przygotowań.

Remigiusz Okraska, autor książki-wywiadu z Joanną i Andrzejem Gwiazda ujął to chyba najlepiej, pisząc: "...lansowana jest inna wersja - jakoby w małej grupce, bez wiedzy reszty członków wzz, ów strajk przygotował Bogdan Borusewicz wraz z kilkoma młodymi robotnikami ze Stoczni oraz Wałęsa. Ta wersja zrobiła oszałamiającą karierę - powtarza się ją niczym oczywistość, mimo, że Borusewiczowi potrzeba było niemal ćwierć wieku w ogóle, a kilkunastu lat od upadku komuny, żeby ją sobie przypomnieć".

W rzeczywistości Borusewicz rozpoczął swoje kłamstwa serią wywiadów udzieloną dokładnie jedenaście lat po sierpniowym strajku. I chociaż to nie ćwierć wieku, to jednak jest to fakt niezwykle wymowny. Aby jednak obraz walecznego Borsuka, a przede wszystkim Wałęsy mógł w ogóle zaistnieć, ktoś w tych wcześniejszych latach musiał tę rolę kłamcy wypełnić.

Kiedy Lech Wałęsa wyniesiony ze strajku na ramionach robotników, ogłoszony został przywódcą zwycięskiej rewolucji, media całego świata chciały wiedzieć o nim wszystko. Przede wszystkim skąd się wziął i kim był wcześniej. Wałęsa wiedział, że działacze WZZów, którzy znali go bezsprzecznie najlepiej, nigdy nie poświadczą jego fałszywego życiorysu. Powstała niezręczna dla niego sytuacja.

Z jednej strony jego mocno reklamowana rzekoma aktywność w Wolnych Związkach miała tłumaczyć rolę jaką niespodziewanie przyszło mu odgrywać, a z drugiej nowy bohater robi wszystko, aby WZZowscy koledzy nie byli świadkami jego przeszłości. Nawet Bogdan Borusewicz, który po latach stał się mu bardzo życzliwy, w tamtym czasie również nie wykazywał zbytniego entuzjazmu do piania hymnów pochwalnych na cześć nowego wodza.

Trzeba było natychmiast stworzyć "świadka", który podpisał by się pod każdym wałęsowym kłamstwem. Wałęsa nie miał problemów znaleźć chętnego. W zamian za mit o swojej własnej opozycyjnej działalności, a później przeróżne stanowiska i związane z tym korzyści, podjął się tego zadania Jerzy Borowczak. Nie miał on żadnych zahamowań i wsparty długim milczącym przyzwoleniem Borusewicza, tworzył historyczne fałszerstwo. Po latach Borusewicz mógł już w końcu przyłożyć swą pieczęć pod tym przedsięwzięciem i tak dwóch patologicznych kłamców zastąpiło nam naszą historię własnym prymitywnym i jednocześnie bezczelnym kłamstwem. Przyjrzyjmy się jak ono powstawało.

Bogdan Borusewicz twierdzi zdecydowanie od lat, że decyzję o strajku podjął sam, bez konsultacji z kimkolwiek, a nawet bez niczyjej wiedzy. Przez ostatnich kilkanaście lat mówi to w każdym z wielu udzielanych chętnie wywiadów. W roku 2000 w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" stwierdza krótko i bez zbędnego tłumaczenia: "To była moja decyzja". Obstaje przy tej wersji przez całe lata i nawet dwanaście lat później w "Polityce" znajdujemy stwierdzenie: "Teraz albo nigdy - uznał Bogdan Borusewicz. Protest przygotował w wielkiej tajemnicy. W swój plan wtajemniczył tylko trzech młodych stoczniowców z WZZ..." Najbardziej konkretnie mówi jednak o tym w swej książce-wywiadzie "Jak runął mur". Pytany - Kto zdecydował o rozpoczęciu strajku, odpowiada zdecydowanie: "To była moja jednoosobowa decyzja. Z nikim jej nie konsultowałem. Wiedziałem, że muszę ją podjąć choć była ryzykowna". Nieco dalej w tym samym wywiadzie dodaje: "Napisałem tekst, podpisałem: Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i redakcja Robotnika Wybrzeża. Treści ulotki też z nikim nie konsultowałem".

Zastanawiać może, że Borusewiczowi przyszło do głowy, aby takie właśnie zastrzeżenie o niekonsultowaniu tekstu zrobić.

Porównajmy jednak to wyznanie z innym świadectwem, które znaleźć możemy w wydanym przez Instytut Pamięci Narodowej albumie "Gdański Sierpień'80". W zawartej tam relacji Jana Karandzieja czytamy: "Po zwolnieniu pani Ani postanowiliśmy zmobilizować wszystkie siły i użyć wszystkich możliwości, by jej bronić. Spotkaliśmy się i postanowiliśmy zaapelować do jej kolegów w stoczni, by stanęli w jej obronie. Na tym spotkaniu wraz z Bogdanem Borusewiczem, oraz Joanną i Andrzejem Gwiazdami zredagowaliśmy apel do pracowników stoczni".

Oczywiście taka wersja wydarzeń nie pasuje do borusewiczowej historii jednoosobowego zaplanowania, przygotowania i wywołania strajku toteż pozostaje on przy swych absurdalnych kłamstwach. Przytoczona nieco wyżej opowieść Borusewicza o tym, że napisał tekst apelu sam i bez konsultacji z kimkolwiek, podpisując go nazwiskami innych działaczy WZZW, ma jednak pewien bardzo istotny i szczególny wymiar. W jego przekonaniu ma mu przynosić chwałę i poklask. Ma świadczyć o odwadze i wielkim jednoosobowym poświęceniu.

Tymczasem gdyby założyć, że to twierdzenie jest prawdziwe, to należało by je przecież uznać za przykład krańcowego draństwa, jeśli nie za perfidną prowokację.

Bo przecież jeśli, jak przyznaje, podpisał swój własny prywatny apel nazwiskami działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i zrobił to bez ich zgody i wiedzy, to było by to łajdactwo najgorszego gatunku, a nawet zdrada. Podłość tego oszustwa byłaby przy tym wyrachowanym narażaniem tych wszystkich ludzi na poważne niebezpieczeństwo.

Załóżmy na chwilę, że na wezwanie Borusewicza stoczniowcy podejmują strajk, a władze reagują tak jak w grudniu 1970 roku i w wyniku tego giną niewinni ludzie. Na wszystkich podpisanych pod apelem spadała by nie tylko odpowiedzialność moralna, ale bez wątpienia zemsta komunistycznych władz. I tak za sprawą "bohaterskiej" postawy Bogdana Borusewicza w więzieniu siedzieliby ludzie za zorganizowanie czegoś o czym nie zostali nawet poinformowani. Borusewicz chociaż myśli tylko o sobie, to oczywiście zdaje sobie z tego sprawę gdyż również w tym samym wywiadzie mówi: "Miałem świadomość, że jeśli strajk się nie uda lub dojdzie do rozlewu krwi, pójdę na długie lata do więzienia".

Tymczasem jest oczywiste, że na długie lata do wiezienia trafili by wszyscy podpisani pod tym apelem. Z tą tylko różnicą, że jedynym zorientowanym w sytuacji byłby Bogdan Borusewicz.

Na ironię i szczęście Borusewicza, przed tym niezwykle poważnym zarzutem broni go częściowo fakt, że w jego twierdzeniu jest tylko część prawdy. Faktem jest, że z całej listy podpisanych przez niego osób tylko dwie wiedziały o terminie organizowanego protestu w tym Wałęsa. Drugim był Jan Karandziej. O samym założeniu, że będziemy bronić Anny Walentynowicz bez znajomości borusewiczowego terminu, jak już wcześniej pisałem, wiedziała ona sama jak również Joanna i Andrzej Gwiazda. A i tak w przypadku tych ostatnich była to sprawa przypadku, bo gdyby nie rodzinna sytuacja Andrzeja, to byliby oni nadal na urlopie w górach podczas gdy sam "Borsuk" podpisując się ich nazwiskiem robiłby swoją prywatna "rewolucję".

Niemniej cała reszta podpisanych osób nie została o swoim udziale w borusewiczowej akcji nawet poinformowana. Podobnie zresztą jak prawie wszyscy działacze WZZów z poza redakcji Robotnika Wybrzeża.

Gdyby więc nie ochrona medialnej propagandy, to Bogdan Borusewicz miałby dziś solidny orzech do zgryzienia. Zamiast chwalić się swym "bohaterskim" konspirowaniem, musiałby się ze swego fałszerstwa i kłamstwa solidnie wytłumaczyć.

Jednak najbardziej zastanawiającym jest pytanie, czym mógł kierować się człowiek, który podejmował właśnie tak irracjonalną i niebezpieczną decyzję? Dlaczego już po podjęciu wspólnej decyzji o obronie Anny Walentynowicz, postanowił działać sam, w szaleńczym pośpiechu i poza plecami WZZowskich działaczy? Co kazało mu okłamywać i oszukiwać, aby wbrew rozsądkowi podjąć jednoosobowo decyzję o przyspieszeniu akcji? Co mogło nakazywać Borusewiczowi porzucić nagle wszelką logikę i odrzucić wspólne, przemyślane działanie na rzecz..., no właśnie, czego?

Czy było to działanie kogoś owładniętego szaleństwem chorych ambicji, czy też Bogdan Borusewicz wiedział coś czego nie wiedzieli inni? Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie. Jestem pewny, że przyniesie ją czas.

Lech Zbrowski
 
Dodane przez prakseda dnia sierpnia 31 2015 16:53:26 · 9 Komentarzy · 7 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.