Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 1
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
JAK DOSZŁO DO SIERPNIOWEGO STRAJKU CZYLI ODDZIELMY PRAWDĘ OD KŁAMSTWA - cz. 3
W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" na pytanie - Kto przygotował strajk? Borusewicz odpowiada w typowy dla niego sposób: "Przygotowałem go z trzema stoczniowcami: Jerzym Borowczakiem, Ludwikiem Prądzyńskim i Bogdanem Felskim. Tylko oni byli od początku wtajemniczeni". Z czasem dołoży do tego grona Wałęsę i będzie się tej wersji trzymał. I nie bez powodu. To z pozoru nieważne kłamstwo nie bierze się tylko z chorego wręcz samochwalstwa Borusewicza, ale przede wszystkim ma ograniczyć liczbę świadków prawdziwej historii. Ma wyeliminować tych, którzy przygotowania do strajku znają od środka, ale ich świadectwo różni się zdecydowanie od jego własnych relacji. To kłamstwo jest równocześnie chyba najbardziej bezsensowne spośród wszystkich, którymi przez lata postanowił nas karmić.

W wywiadzie z 2005 roku opowiada on: "We wtorek chodzę na spotkania z grupami ulotkowymi. Przypominam tym chłopakom, którzy przecież nic o strajku nie wiedzą (?!) w jakie pociągi mają wsiadać w czwartek i o której godzinie". Absurd tego stwierdzenia jest oczywisty. W myśl tej wyjątkowej logiki należało by przyjąć, że drukarze drukowali z zamkniętymi oczami, kolporterzy przestali na kilka dni czytać i myśleć, plastycy, malując transparenty, gasili światło żeby nie widzieć pisanych haseł.

Bogdan Borusewicz najzwyczajniej się kompromituje i całkowicie ośmiesza. Zaślepiony jakąś dziką potrzebą samochwalstwa "zapomina" nie tylko o swoich kolegach z WZZów, ale nawet o swej późniejszej żonie Alinie Pienkowskiej. W jednym z wywiadów wspomina ona: "Najpierw 10 sierpnia u Piotra Dyka, szerokie grono - jak mówiliśmy - pod klonem, bo rozmowy były na podwórku, by uniknąć podsłuchu. Bogdan mówi, że mnie tam nie było, może tak zostać. Choć byłam".

Ta sama Alina Pienkowska opowiada również: "Natomiast niezależnie odbyło się spotkanie u Janusza Satory, gdzie nie podano dat rozpoczęcia strajku, ale tylko poinformowano grupę z Elmoru. Bogdana nie było na tym spotkaniu, ja byłam".

Przypomnę też cytowaną wcześniej wypowiedź drukarza i działacza WZZów Piotra Kapczyńskiego. Wspominając druk przedstrajkowych ulotek i rozmowę z Bogdanem Borusewiczem wspomina: "Wyjaśnił, że chodzi o strajk (!), wyskoczył chyba jeszcze do tych chłopaków ze stoczni. Mówił, że jeśli wytrzymają pierwszy okres, to jest szansa".

Sam Borusewicz w wywiadzie w roku 2005 wspomina: "Grzegorz i Tomasz Petryccy, studenci ASP, zrobili transparenty z trzema postulatami".

Oczywiście według Borusewicza artyści pisali postulaty, ale o strajku nie mieli żadnego pojęcia. Najwyraźniej zakładał, że bracia Petryccy byli przekonani, że postulaty potrzebne są na wystawę sztuki współczesnej.

Wcześniej opisywałem też udział Jana Karandzieja, który tak jak reszta z nas rozdających ulotki, dołączał do apelu instrukcję "Jak strajkować". Oczywiście według przedziwnego rozumowania Bogdana Borusewicza mieliśmy to czynić, nic o strajku nie wiedząc.

Ciekawy więc jestem jak Bogdan Borusewicz chciałby połączyć swoją teorię o tym, że nikt z nas niczego o planowanym strajku nie wiedział, z przedstawionym poniżej zaświadczeniem mówiącym wyraźnie o moim bezpośrednim udziale w przygotowaniach do sierpniowego strajku. Zostało ono wystawione niemal rok później, bo w lipcu 1981 roku, kiedy nasiliły się ataki Wałęsy wewnątrz Solidarności na byłych działaczy WZZW. Moi WZZowscy przyjaciele o ogólnie znanych nazwiskach wydali mi je, abym jako nieznany działacz Wolnych Związków mógł się nim posłużyć w razie oczerniania mnie przez ludzi Wałęsy, którzy przypuszczali wówczas atak na drukarnię gdańskiego MKZu, której byłem współzałożycielem i pracownikiem. Zaświadczenie nie zabezpieczyło mnie przed szykanami Wałęsy i jego ludzi, ale zostawiło potwierdzenie mojego udziału w przedstrajkowych przygotowaniach. W czasie wystawiania tego świadectwa, Bogdan Borusewicz nie był jeszcze pochłonięty manią fałszowania historii toteż jego własny podpis(!) widnieje tam jako pierwszy. Obok podpisów Aliny Pieńkowskiej i Joanny Gwiazdy. I znów, przyjmując logikę Borusewicza, należało by uznać, że on sam podpisał zaświadczenie stwierdzające, że brałem bezpośredni udział w przygotowaniu strajku, ale tak naprawdę nic o nim nie wiedziałem.

Bo to było tak..., albo może tak..., no, chyba, że było inaczej

Zarówno Borowczak jak i Borusewicz podają od samego początku, że przyczyną podjęcia decyzji i tajemniczego pośpiechu Borusewicza była chęć obrony Anny Walentynowicz. Jednak to z pozoru oczywiste stwierdzenie staje się dużo mniej oczywiste, kiedy zagłębimy się mocniej w szczegóły borusewiczowych relacji. W przypadku Borowczaka ocena deklarowanych wówczas intencji stała się jednoznaczna już kilka miesięcy później, kiedy rozpoczął ohydną kampanię napaści na tą samą Annę Walentynowicz, zakończoną uznaniem jej niegodnej powstałej za jej sprawą Solidarności. Temat tej i innych postaw Borowczaka opisuję szczegółowo w innej części tej relacji.

Trzeba jednak stwierdzić, że również intencje Bogdana Borusewicza stają się mniej klarowne w miarę dokładnego prześledzenia jego własnych słów. Ogólnie przyjęta wersja wydarzeń autorstwa Borusewicza mówi jasno i zdecydowanie, że decyzję o strajku podjął on po zwolnieniu pani Ani i jako reakcję na nie.

W większości wywiadów, zarówno Borusewicz jak i Borowczak, próbują stwarzać wrażenie spójności głównej wersji w odniesieniu do okoliczności podjęcia decyzji o strajku.

Według niej, na kilka dni przed strajkiem, Borusewicz zabrał trójkę stoczniowców do domu Piotra Dyka, gdzie grupa gdańskich opozycjonistów świętowała zwolnienie z aresztu Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego.

Można by się zastanawiać dlaczego spośród wszystkich działaczy WZZów Borusewicz wybrał na to spotkanie tą właśnie trójkę. Wolne Związki uczestniczyły aktywnie w akcji domagającej się uwolnienia zatrzymanych, ale akurat żaden z tej trójki nie brał w tej akcji udziału. Czyżby wiedział, że pojawi się tam Anna Walentynowicz i oznajmi, że została wyrzucona z pracy?

Tak czy inaczej znaleźli się oni na wspomnianym spotkaniu i ... właściwie to jest wszystko co się w tej historii zgadza. Odtąd cała reszta jest względna i zależy od czasu, w którym ta opowieść jest snuta. Najczęściej spotykana wersja mówi, że w pewnym momencie pojawiła się Anna Walentynowicz i poinformowała ich o swoim zwolnieniu z pracy. Borusewicz wywołać miał trójkę stoczniowców i Wałęsę na zewnątrz i tam podjęli decyzję o konieczności strajku w jej obronie.

Oczywiście jak przystało na kłamców, zarówno Borowczak jak i Borusewicz nie pamiętają szczegółów swych opowieści, więc nie ma wśród nich dwóch identycznych. Nawet tak prosta sprawa jak ustalenie daty tego "historycznego" spotkania wydaje się w przypadku tych dwóch świadków niemożliwe. Nie trzeba specjalnie się zagłębiać i wystarczy sięgnąć do ich kilku wybranych wywiadów.

I tak: w 2000 roku dowiadujemy się, że to słynne spotkanie miało miejsce - 10 sierpnia w 2005 roku okazuje się, że był to raz - 8 sierpnia, innym razem, że jednak - 10ty w 2010 mamy znów kilka dat - 7 sierpnia, dwukrotnie - 10ty i znów - 8 sierpnia w 2012 ponownie - 7 sierpnia, po to by zaraz wrócić do 10go I to wszystko przyglądając się zaledwie kilku wybranym relacjom.

Z czasem Borusewicz uznał w końcu, że najbardziej pasuje mu data 10 sierpnia i w swej książce "Jak runął mur" uznał ją za oficjalną. U tych "wybitnych świadków historii" wszystko podlega stałym zmianom. Czytając nieskończoną ilość udzielanych w ciągu wielu lat wywiadów, nie sposób całkowicie się w tym wszystkim nie pogubić.

I tak w jednej relacji, Wałęsa był na tym spotkaniu obecny, a kiedy indziej go tam nie było. Raz, to właśnie on rzucił hasło strajku, innym razem pomysłodawcą był Borusewicz. Raz dowiadujemy się, że Wałęsa natychmiast wykrzyknął, że trzeba zrobić strajk i bronić pani Ani, innym razem okazuje się, że "Borsuk" poszedł na to spotkanie po to, by zawiadomić Wałęsę o strajku i go do niego przekonać. Raz znów dzielni spiskowcy dowiadują się na tym właśnie spotkaniu o zwolnieniu Anny Walentynowicz i spontanicznie podejmują decyzję strajku. Innym razem okazuje się, że Borusewicz udał się na to spotkanie, aby termin już ustalonego strajku przełożyć. Jak te absurdalne relacje wyglądają w praktyce można przekonać się, przykładając do siebie fragmenty różnych wypowiedzi naszych koronnych świadków historii.

W 2010 roku Borowczak, udzielając wywiadu portalowi historycznemu, mówił: "W niedzielę, 10 sierpnia byliśmy na spotkaniu(...) Przyszła też Anna Walentynowicz i powiedziała, że zwolniono ją z pracy(...) Wałęsa rzucił pomysł, że trzeba pani Ani bronić i najlepiej to zrobić strajkiem".

W tym samym roku ten sam Borowczak dla Newsweek: "O dacie zdecydowaliśmy dwa dni przed rozpoczęciem. Ale o tym, że będzie strajk wiedzieliśmy już właściwie 8 sierpnia".

Takich przykładów jest w opowieściach Borowczaka i Borusewicza olbrzymia ilość. Obaj są na tyle utalentowani, że nie tylko przeczą sobie wzajemnie, ale często samym sobie. Praktycznie większość ich wypowiedzi niewiele ma wspólnego z prawdą. Ich kłamstwa zdążyły się nawarstwić do tego stopnia, że wiele z nich wymaga szczegółowego przeanalizowania. Nie sposób jednak wchodzić we wszystkie szczegóły i wykazać każdą niedorzeczność. Moim głównym celem jest raczej wykazanie schematu ich powstania i funkcjonowania.

Zdaję sobie sprawę, że nie łatwo jest się w tym wszystkim połapać nie tylko odbiorcom tego bełkotu, ale jak się wydaje, również samym jego twórcom. Nie można się jednak dziwić jeśli Borusewicz szukając klakierów dla swych kłamstw mataczy do tego stopnia, że nazywa aktywnym działaczem Wolnych Związków Borowczaka, którego nikt poza Borusewiczem w tych związkach nie znał, a w tym samym czasie prawdziwych działaczy Wolnych Związków nazywa chłopakami zwolnionymi ze stoczni. Borusewicz bojąc się konfrontacji z prawdą wyparł się wszystkich tych, bez których nigdy by nie zaistniał w świadomości Polaków. Zastąpił ich, podobnie jak Wałęsa, służebnym i zakłamanym Borowczakiem.

W wywiadzie dla Gazety Wyborczej stwierdza: "W grupach ulotkowych wyróżniali się młodzi stoczniowcy wyrzuceni ze Stoczni Północnej: Andrzej Karandziej, Mieczysław Klamrowski oraz Runowski - imienia już nie pamiętam...".

Tak więc członka komitetu założycielskiego WZZW Jana Karandzieja nazywa Andrzejem, a imienia jednego z najbliższych swoich WZZowskich współpracowników Andrzeja Runowskiego nagle nie może sobie przypomnieć.

Dla działaczy Wolnych Związków taka postawa Borusewicza nie jest jednak całkowitym zaskoczeniem, gdyż czas pokazał, że Borusewicz traktował ludzi Wolnych Związków czysto instrumentalnie i kiedy okazało się, że nie będą oni przytakiwać jego kłamstwom, to czynił wszystko aby wypchnąć ich poza nawias historii.

Borusewicz jest kłamcą tak bezczelnym, że nie zadaje sobie nawet trudu, aby zadbać o choćby minimalną spojność i sens tych kłamstw.

W wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego pytany - Kto przygotował sierpniowy strajk w Stoczni? Borusewicz odpowiada: "Przygotowałem go z trzema młodymi stoczniowcami(...) Zacząłem od razu po zwolnieniu Walentynowicz. Trwało to jakieś trzy tygodnie(!): spotkania, przygotowanie psychiczne tych ludzi". Przypomnę więc, że Annę Walentynowicz zwolniono z pracy 7 sierpnia. Strajk rozpoczął się równo tydzień później 14 sierpnia, a zakończył dwa tygodnie po tym, czyli 31 sierpnia. Jeżeli więc Borusewicz, jak sam twierdzi, rozpoczął swoje sekretne spotkania i "przygotowania psychiczne" po zwolnieniu Anny Walentynowicz i trwały one trzy tygodnie(?), to musiałoby to oznaczać, że kiedy on kończył swe przygotowania do strajku, to ten sam strajk w Stoczni kończył się właśnie podpisaniem historycznych porozumień(!)

W programie telewizyjnym "Sierpień 1980" dumnie wyznaje: "Ja podjąłem decyzję o strajku, przygotowanie rozpocząłem gdzieś 1go lipca...". W tak bezsensownych stwierdzeniach nie przeszkadza mu nawet fakt, że 1go lipca nie było jeszcze żadnych sygnałów o jakimkolwiek strajku w Polsce, nie mówiąc już o tym, że Anna Walentynowicz miała być dopiero zwolniona ponad miesiąc później.

I właśnie tak absurdalna jest większość borsukowych opowieści.

Oto inny, równie wymowny przykład. We wszystkich swych wspomnieniach Bogdan Borusewicz podaje od lat, że podjął decyzję o strajku na znak protestu przeciwko zwolnieniu Anny Walentynowicz. Jednocześnie twierdzi, że już na dziesięć dni przed strajkiem ukrył się w mieszkaniu znajomych. W niektórych źródłach podaje nawet, że uczynił to wcześniej, bo już 1 sierpnia(!) Jednak informacja o dziesięciu dniach pojawia się zdecydowanie najczęściej.

W swej książce Borusewicz podaje dosyć precyzyjnie: "Ukryłem się na dziesięć dni przed strajkiem w mieszkaniu znajomych przy ulicy Matejki we Wrzeszczu - u Kilińskich..."

I tu powstaje poważny problem, bo znów "kłaniają się" bezlitosne daty. Każdy Polak wie, że strajk rozpoczął się 14 sierpnia. Jeżeli więc jego organizator ukrył się dziesięć dni wcześniej, to z prostego rachunku wynika, że uczynił to - 4 sierpnia. Anna Walentynowicz została powiadomiona o zwolnieniu - 7 sierpnia.

Tak więc Bogdan Borusewicz ukrył się na trzy dni przed zwolnieniem pani Ani(?!). Skoro jak sam twierdzi uczynił to, by organizować strajk w jej obronie, to musiałoby to oznaczać, że zaczął to robić zanim do jej zwolnienia doszło. To z kolei byłoby dowodem na nadprzyrodzoną umiejętność czytania przyszłości.

W innym wywiadzie, mówiąc o trzech stoczniowcach, Bogdan Borusewicz wyznaje: "O dacie strajku ta trójka dowiedziała się jakiś tydzień wcześniej. Wałęsa kilka dni. Strajk miał się rozpocząć początkowo 12 sierpnia".

I znów, całą zabawę psują naszemu bohaterowi te nieprzyjazne daty. Bo i w tym przypadku musieli by się oni dowiedzieć o wyrzuceniu z pracy Anny Walentynowicz zanim jeszcze miało to miejsce.

Ta nadludzka zdolność przewidywania przyszłości pojawiła się jednak u Borusewicza już dużo wcześniej. W wywiadzie udzielonym w 2005 roku mówił o czasie poprzedzającym strajk: "Zostało mi tam [w stoczni] trzech młodych chłopaków: Bogdan Felski, Jerzy Borowczak i Ludwik Prądzyński. Przez cały lipiec spotykałem się z tą trójką. Mówiłem im po Kołodzieju i Walentynowicz kolej na was. Wyrzucą was". Tak więc okazuje się, że Borusewicz ostrzegał ich, że mogą pójść w ślady pani Ani już miesiąc przed tym, zanim ją samą zwolniono.

I chociaż już te stwierdzenia mogą wprawić w osłupienie, to jednak nie jest to jeszcze szczytowe osiągnięcie Borusewicza w dziedzinie wyprzedzania przyszłych wypadków. Jest nią za to wydarzenie związane z innym naszym WZZowskim kolegą Andrzejem Kołodziejem. Był on bardzo aktywnym i odważnym działaczem Wolnych Związków i jednocześnie pracownikiem Stoczni Gdańskiej. Znany był swoim stoczniowym kolegom, gdyż ulotki i niezależną prasę rozdawał jawnie podczas przerw śniadaniowych.

Na początku roku 1980 został za swoją działalność wyrzucony z pracy w stoczni. Jak sam pisze w swoich wspomnieniach, na kilka miesięcy przed sierpniowymi wypadkami, Bogdan Borusewicz zalecił mu wycofanie się na jakiś okres z jawnej działalności. Po jakimś czasie nieaktywności, na krótko przed strajkiem, ten sam Borusewicz polecił Kołodziejowi złożenie podania o zatrudnienie się w Stoczni Gdyńskiej(?!). Taka sugestia wydawała się propozycją człowieka oderwanego od rzeczywistości, a przynajmniej krańcowo naiwnego. Oto aktywny i rozpracowywany przez bezpiekę działacz WZZW zostaje usunięty ze Stoczni Gdańskiej właśnie za prowadzoną działalność, a jego korowski kolega zaleca mu zatrudnienie się w innej stoczni Trójmiasta, twierdząc, że małe kłamstwo o rzekomym konflikcie z majstrem wystarczy, aby dyrekcję tej stoczni oszukać.

Andrzej Kołodziej zalecenie wykonał i ... do Stoczni Gdyńskiej został przyjęty na dzień przed wybuchem strajku w Gdańsku(!) Jeśli komuś taka sytuacja wydaje się dziwna albo wręcz nieprawdopodobna, to dodam jeszcze, że Bogdan Borusewicz doradzał Kołodziejowi cały ten manewr z zatrudnieniem, nie mając nawet pojedynczego doświadczenia w tym temacie. Bogdan Borusewicz żył wówczas z pomocy przebywającej w USA matki. Aż do czasu późniejszego zatrudnienia w Solidarności nie był nigdy zatrudniony w żadnym zakładzie pracy - czy to państwowym czy też jakimkolwiek innym. Jego doświadczenie i wiedza w tym temacie była całkowicie zerowa. Mimo tego potrafił przewidzieć tak absurdalną sytuację.

Warto więc w tym miejscu przytoczyć inną wypowiedź tego samego Bogdana Borusewicza z jego słynnej książki. Mówiąc o próbie motywowania trzech młodych stoczniowców do zorganizowania strajku stwierdza: "Powiedziałem, że jeśli nie obronimy Walentynowicz, oni będą następni. Władza podjęła decyzję, że będzie wyrzucała (!) i za nich też się zabierze".

Z jednej więc strony Borusewicz przekonuje młodych stoczniowców, że celem władzy jest wyrzucanie działaczy z pracy, z drugiej w tym samym czasie przekonuje Kołodzieja, że ta sama władza, która niedawno wywaliła go z jednej stoczni przyjmie go do pracy w drugiej. Można oczywiście wzorem Borusewicza pozbyć się wszelkiego poczucia rozsądku i wierzyć w tą przedziwną logikę. Ja jednak nie potrafię.

Podobnie jak Joanna i Andrzej Gwiazda. Joanna uważała to za dziwne i w swej książce stwierdza wyraźnie: "Było to zastanawiające; jednego działacza, Annę Walentynowicz - wyrzucają, a drugiego, Andrzeja Kołodzieja przyjmują i to do kluczowego zakładu trójmiasta". Andrzej Gwiazda idzie w swym wniosku dużo dalej mówiąc: "Przyjęcie Kołodzieja do pracy w Stoczni w Gdyni świadczy, że prowokacja była planowana na bardzo wysokim szczeblu. Żaden dyrektor poważnego zakładu nie odważyłby się w gorącej strajkowej atmosferze zatrudnić u siebie znanego rewolucjonisty". Joanna dorzuca do tych rozważań wątpliwość: "Do dzisiaj nie wiemy czy chodziło o to aby Wałęsie zostawić wolne pole w Stoczni Gdańskiej czy może liczyli, że [Kołodziej] poderwie do strajku Stocznię im. Komuny Paryskiej".

Pewną odpowiedzią na to pytanie może być fakt, że w samych WZZach nigdy nie było żadnych planów dotyczących protestu w Gdyni, również ze strony Borusewicza. Faktem jest też, że Borusewicz zalecając Andrzejowi Kołodziejowi podjęcie próby zatrudnienia się w Stoczni Gdyńskiej, równocześnie nie powiedział mu ani słowa o swoich strajkowych planach. Kołodziej o planach Borusewicza dotyczących Stoczni Gdańskiej, podobnie jak większość jego WZZowskich kolegów nie wiedział absolutnie nic, aż do momentu wybuchu strajku.

Lech Zbrowski
 
Dodane przez prakseda dnia sierpnia 31 2015 17:04:58 · 9 Komentarzy · 8 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.