|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 2
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Kompromis został dopięty? - Stanisław Michalkiewicz |
|
|
Kiedy norweska policja zorientowała się, że Andrzej Breivik wystrzelał już amunicję i zgodnie z zasadami BHP go ujęła, a potem przystąpiła do poszukiwania ofiar - sejmowa komisja do kanonizacji Barbary Blidy pod przewodnictwem posła Ryszarda Kalisza, który zupełnie bez jakiegokolwiek związku z tą decyzją otrzymał pierwsze miejsce na liście wyborczej SLD w Warszawie, uradziła, żeby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę postawić przed Trybunałem Stanu za naruszenie niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: "my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych". Z pozoru brzmi to szalenie groźnie, ale przecież w naszym nieszczęśliwym kraju nic nie dzieje się naprawdę, co pośrednio potwierdził prezes PSL Waldemar Pawlak, oświadczając, że Ziobro - Ziobrą - ale o postawieniu Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu mowy być nie może. Nie bez kozery mówi się, że PSL posiada stuprocentową zdolność koalicyjną, z której jest bardzo dumne i z której, dla przyjemności SLD, prezes Pawlak ani myśli zrezygnować. A głosowanie za postawieniem Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu raczej spaliłoby PSL-owi mosty do ewentualnej koalicji z PiS, wskutek czego Stronnictwo nie miałoby już 100-procentowej zdolności koalicyjnej, tylko co najwyżej 75-procentową.
Poza tym szepce się po kątach, że lekkie przytarcie Zbigniewowi Ziobrze rogów wcale nie musiałoby zrobić prezesowi Kaczyńskiemu przykrości, więc prezes Pawlak pewnie wie, co mówi. Zatem mimo groźnego pomruku komisji, wszystko może zakończyć się wesołym oberkiem zarówno dla posła Kalisza, który wykonał zadanie i śmiało może rozpierać się na pierwszym miejscu listy SLD w Warszawie, jak i dla prezesa Pawlaka, który właśnie ma okazję potwierdzenia stuprocentowej zdolności koalicyjnej swojego Stronnictwa, no i oczywiście - dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, któremu ani w głowie stawać przed Trybunałem Stanu w charakterze oskarżonego, skoro właśnie szykuje się do oskarżania, no i wreszcie - dla całej politycznej sceny, która potwierdziła niezmienną aktualność zasady: my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych. Na koniec, jako były sędzia Trybunału Stanu, muszę dodać, że nawet gdyby kogoś przed Trybunał Stanu zaciągnięto, to wcale nie oznacza, że ten zrobi mu jakąś krzywdę. Nawet niezawisłe sądy rozumieją powinność swojej służby, a cóż dopiero - Trybunał?
Oczywiście od tej generalnej zasady mogą być wyjątki i tym właśnie można tłumaczyć pogłoski, jakoby w związku z wyznaczoną na 29 lipca publikacją raportu tak zwanej komisji Millera, która ma przedstawić suwerenne przyczyny katastrofy smoleńskiej, do dymisji miał się podać minister obrony Bogdan Klich. Jestem przekonany, że ani minister Klich, ani nawet premier Tusk sam tego nie wymyślił. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się sytuacja, że Siły Wyższe pociągnęły premiera Tuska za odpowiedni sznurek, w związku z czym nakazał on opublikowanie raportu komisji Millera już 29 lipca, zanim jeszcze dokonano zarówno powtórnego tłumaczenia tekstu na język rosyjski i pierwszego - na język angielski. Przypuszczam tak dlatego, że Siły Wyższe w osobie generała Petelickiego, który przecież nie jest żadnym wilkiem-samotnikiem, tylko reprezentuje jedną z watah bezpieczniaków tworzących rządzący Polską dyrektoriat, już w maju ubiegłego roku publicznie domagały się dymisji ministra Klicha, wysuwając jednocześnie konkretne propozycje personalne na różne stanowiska w resorcie obrony. Najwyraźniej kompromis w tej sprawie został dopięty dopiero teraz, w związku z czym premieru Tusku pozwolono, by energicznie nakazał natychmiastową publikację raportu. Wprawdzie w chwili, gdy to piszę, nikt nie zna jego treści, to jednak "Komsomolska Prawda" napisała, że "Polska" bierze na siebie winę za śmierć prezydenta Kaczyńskiego. W ten sposób dała do zrozumienia, że wszystko jest pod kontrolą, zgodnie z zaleceniem prezydenta Miedwiediewa, który podczas ubiegłorocznej gospodarskiej wizyty w Warszawie oświadczył, że nie dopuszcza możliwości, by ustalenia polskiego śledztwa różniły się istotnie od ustaleń śledztwa rosyjskiego. Zatem - "błąd pilota", uzupełniony być może o tak zwane ogólne ludzkie przywary - bo z przecieków wynika, że żadne nazwiska w raporcie komisji Millera nie będą podane. Nietrudno się domyślić - dlaczego. Gdyby raport operował nazwiskami, to w ferworze ustaleń faktycznych mogłoby się wydać, że na przykład decyzja o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania przyczyn smoleńskiej katastrofy zapadła w gronie trzech osobistości: premiera Tuska, ministra Grasia i pana Arabskiego, przy czym spośród tej trójki tylko premier Tusk jest konstytucyjnym członkiem Rady Ministrów - co oczywiście wcale nie przesądza, że dwaj pozostali panowie w hierarchii nie stoją od premiera Tuska wyżej. Tymczasem jest to jedna z największych tajemnic państwowych, podobnie jak w USA publiczną tajemnicą jest posiadanie przez Izrael broni jądrowej. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć, dlaczego wspomniany kompromis, w następstwie którego właśnie ministru Klichu wypadnie odegrać rolę wyrzuconego na pożarcie krokodylom murzyńskiego chłopca, był tak trudny i tak długo negocjowany. Inna rzecz, że kogóż wyrzucać, jeśli nie ministra Klicha? Niczym przysłowiowy Murzyn, zrobił swoje, to znaczy - rozbroił państwo zgodnie z oczekiwaniami strategicznych partnerów - więc może odejść. Zresztą - ma dokąd - bo do swojego Instytutu Studiów Strategicznych w Krakowie. Instytut ten już wcześniej zajmował się takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływ kultury żydowskiej na polskie obyczaje, więc teraz, kiedy Izrael i organizacje przemysłu holokaustu prowadzą operację "odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej", z pewnością będzie miał mnóstwo lukratywnych obstalunków i pełne ręce roboty.
Nie jest to zresztą jedyna dymisja, z jaką w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia. Oto ks. dr hab. Piotr Natanek, który w swojej "pustelni" w Grzechyni koło Makowa Podhalańskiego, forsując intronizację Chrystusa na króla Polski, wygłaszał płomienne filipiki przeciwko masonerii i innym sprośnym błędom Niebu obrzydłym, został dekretem Jego Eminencji Stanisława kardynała Dziwisza zasuspendowany. Przewielebny ksiądz Natanek dekret Jego Eminencji ostentacyjnie zlekceważył i zaraz okazało się, że jego "pustelnia" w Grzechyni jest samowolą budowlaną, że obozy, jakie pod pretekstem gospodarstwa agroturystycznego przewielebny ksiądz Natanek tam urządzał, nie mają pozwoleń sanepidu i straży pożarnej, no i wreszcie - że działalność przewielebnego ks. Natanka sponsorowana jest przez "nacjonalistyczną" organizację polonijną - akurat właśnie z Norwegii! Od razu widać, że pod rządami na stanowisku Prymasa Polski Jego Ekscelencji abpa Józefa Kowalczyka, który w swoim czasie "bez swojej wiedzy i zgody", postępowy sojusz "ołtarza" z "tronem" - oczywiście na gruncie uznania zasady "laickości republiki" - coraz bardziej się zacieśnia. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak niezależnie od sankcji kanonicznych, wobec zbuntowanego księdza zostaną zastosowane przedsięwzięcia antyterrorystyczne. Incydent w Norwegii jest bowiem dla europejskich bezpieczniaków i policjantów prawdziwym darem Niebios, dzięki któremu będą mogli bez obawy protestów zapędzić swoje trzódki do wspólnej obory i zatrzasnąć wrota. Widząc ofensywę organów nadzoru budowlanego, sanepidu, straży pożarnej i ABW przeciwko księdzu Natankowi, właściciele ośrodka Bernadeta w Białym Dunajcu, gdzie planowany był obóz dla członków Obozu Narodowo-Radykalnego z udziałem fińskiego mistrza sztuk walki Niko Puhakki, potraktowali serio pogróżki wiceministra spraw wewnętrznych generała Rapackiego i imprezę odwołali. Toteż i minister Sikorski domaga się ścigania nosicieli "języka nienawiści" pod pretekstem zagrożenia terroryzmem, ale - o ile wiem - tak naprawdę najbardziej chodzi mu o uwagi, jakie szkolni koledzy kierują pod adresem synów z powodu żydowskiego pochodzenia. Ale każdy pretekst jest dobry, więc tylko patrzeć, jak "języki nienawiści" lud pracujący miast i wsi sam poobcina po to, by inne języki mogły już bez przeszkód głosić swoje przesłania. Właśnie przed niezawisłym sądem toczy się sprawa Dody Elektrody, która w ferworze określiła Biblię jako księgę napisaną przez facetów "naprutych winem i palących jakieś zioła". "Gazeta Wyborcza" współczuje Dodzie i ubolewa nad takim marnowaniem publicznych pieniędzy na niepotrzebne rzeczy - z czego wynika, że mądrość obecnego etapu nakazuje starszym i mądrzejszym przejść do porządku nawet nad mojżeszową tradycją religijną i historyczną. Skoro tak, to nietrudno się domyślić, że liczą na korzyści sto, a nawet tysiąckrotne i tylko niedociągnięciom na odcinku koordynacji należy przypisać, że minister Sikorski wybiega przed orkiestrę.
Stanisław Michalkiewicz |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia lipca 30 2011 13:11:15 ·
9 Komentarzy ·
240 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|