|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
"Miś" czy esbecki układ? |
|
|
Film w reżyserii Jacka Bromskiego zaskakuje swoją wizją rzeczywistości politycznej i społecznej we współczesnej Polsce. Nie dlatego, aby ta wizja miała być z gruntu nieprawdziwa, choć z pewnością jest przerysowana. Zaskakuje, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by na dużym ekranie oglądać filmy o esbeckim układzie stojącym ponad instytucjami wolnej Polski. Czy układ taki istnieje? To pytanie powraca zwłaszcza w prawicowej publicystyce i nigdy nie uzyskaliśmy na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, i zapewne nigdy nie uzyskamy. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że istnieje - i jest aktywne - środowisko obejmujące część byłej nomenklatury, funkcjonariuszy oraz ich współpracowników. Środowisko, którego pierwszym celem w czasie ustrojowej transformacji - początkowo faktycznie osiągniętym - było zmonopolizowanie sektora paliwowego, bankowego, a także usług ochroniarskich. Nie można mieć też złudzeń, że ludzie z aparatu komunistycznego państwa, a zwłaszcza służb, wchodzili w III RP z uprzywilejowanej pozycji. Funkcjonariusze i agentura wykorzystywali swą pozycję w spółkach polonijnych, centralach handlu zagranicznego, bankach do mnożenia własnego majątku - sztandarowym przykładem takich działań była afera FOZZ. Jednocześnie była ona namacalnym świadectwem braku woli politycznej, by proceder ten ukrócić. Pierwszy akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do sądu w 1993 r., wyrok zapadł w... 2005 r. i dotyczył trzech osób, z których jedna pozostaje wciąż nieuchwytna dla polskich organów ścigania. Niewydolność wymiaru sprawiedliwości III RP w sprawach związanych z komunistyczną przeszłością jest oczywista. Wystarczy przypomnieć procesy dotyczące masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. czy wprowadzenia stanu wojennego. Co ciekawe, "niemoc" dotyka sądy nie tylko w wypadku dygnitarzy komunistycznego reżimu, ale także agentury - czego najbardziej widocznym symbolem stał się wyrok w procesie lustracyjnym Mariana Jurczyka.
Film Bromskiego - a wcześniej książka Zygmunta Miłoszewskiego, na podstawie której powstał scenariusz - zwraca uwagę na istotną kwestię, jaką jest "prywatyzacja" materiałów operacyjnych przez funkcjonariuszy SB w latach 1989-1990. Problem ten powraca w publicystyce, przez lata był jednak bagatelizowany przez mainstreamowe media. Części publicystów nie dał do myślenia nawet przypadek Jerzego Frączkowskiego, kierownika Inspektoratu II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku, w którego domu Urząd Ochrony Państwa odnalazł w 1993 r. 54 mikrofilmy, zawierające łącznie 2612 stron dokumentów. Dotyczyły one m.in.: Krzysztofa Dowgiałło, Romana Zepga, Marzeny Golec, Bogdana Lisa, Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza, Lecha Kaczyńskiego i Lecha Wałęsy, a także sieci agenturalnej SB w Trójmieście czy operacji prowadzonych w latach 80. przez podległy Frączkowskiemu Inspektorat. Mikrofilmy powstały na przełomie 1989 i 1990 r. i zostały przez Frączkowskiego "sprywatyzowane" przed likwidacją SB. Jest oczywiste, że Frączkowski nie był jedynym esbekiem, który wpadł na podobny pomysł. Po raz kolejny więc można zadać retoryczne pytanie, po co byłym esbekom potrzebne były materiały dotyczące osób odgrywających istotną rolę w życiu publicznym III RP?
Mętna woda relatywizmu
Obok wątków esbeckich, na które zwracają uwagę niemal wszyscy recenzenci "Uwikłania", warto przywołać jeszcze jeden - w filmie marginalny, ale istotny, jeśli chcielibyśmy spojrzeć na dzisiejsze życie publiczne: "czarny bohater" filmu, były esbek grany przez Andrzeja Seweryna, zwraca uwagę prokurator Szackiej, że jej ojciec - znany profesor prawa - jest także członkiem "towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń", którym zarządzają członkowie esbeckiego układu. Elementem postkomunistycznej spuścizny jest bowiem nie tylko problem środowiska byłych służb, ale także - a może przede wszystkim - kwestia udziału w działaniach komunistycznego reżimu części dzisiejszej elity intelektualnej. To zaangażowanie czy uczestnictwo było różne, od aktywnej działalności w PZPR, przez pasywne w niej członkostwo, po mniej lub bardziej tajne współdziałanie z komunistyczną policją polityczną. Może być to jednym z powodów, dla których z entuzjazmem przyjmowane są we współczesnej polskiej humanistyce postmodernistyczne tezy o wielostronności historii i wielości interpretacji. Bowiem nie jest chyba przypadkiem, że wiele ze współczesnych "gwiazd" postmodernizmu w humanistyce było wcześniej marksistami. Zgodnie z założeniami tej nowej teorii dąży się do przekonania środowiska historycznego, i w tym duchu wychowuje się kolejne roczniki historyków, że nie ma jednej prawdziwej wersji wydarzeń. Wieloznaczność źródeł ma być powodem zanegowania możliwości odtworzenia ich przebiegu, można mówić jedynie o możliwych wersjach. Podkreśla się więc, że jest wersja wynikająca ze źródeł pisanych (a najczęściej jest to kilka wersji) oraz ta zachowana w ludzkiej pamięci - uczestników zdarzeń czy ich obserwatorów. Dla części metodologów nie do pomyślenia jest krytyczne połączenie tych wizji - możemy mówić, co najwyżej, o równoległych, na równi traktowanych, narracjach. Dodatkowo będą się oni domagać ucieczki od wartościowania. Nie ma więc prawdy i fałszu, bohaterstwa i tchórzostwa, wierności i zdrady - wszystko jest relatywne.
W takim ujęciu działania polskiego podziemia niepodległościowego oraz zwalczających je ubeków traktowane będą na równi, podobnie jak aktywność gen. Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka" i Bolesława Bieruta. Napisanie, że wprowadzenie stanu wojennego było złe, jest subiektywną oceną, a więc działaniem niezgodnym z warsztatem historyka. On nie ma oceniać, ale relacjonować, jak można widzieć daną sytuację w świetle zróżnicowanych źródeł. Bowiem to, co z punktu widzenia aresztowanych działaczy "Solidarności" jawiło się jako złe, we wspomnieniach Wojciecha Jaruzelskiego będzie pozytywnym działaniem zmierzającym do zaprowadzenia porządku publicznego. Taka wizja przynosi ostateczne uwolnienie od problemów z "ludową" Polską. Czerwony totalitaryzm nie był dobry ani zły, po prostu był, a można go było postrzegać rozmaicie - inaczej postrzegał go gen. "Nil", któremu zakładano pętlę na szyję, a inaczej kat, który uruchamiał pod nim zapadnię. W mętnej wodzie postmodernistycznego relatywizmu rzesze komunistycznych aparatczyków czy wspierających reżim intelektualistów mogą czuć się bezpiecznie. A jeśli komuś przyjdzie do głowy przypomnieć o ich zaangażowaniu sprzed 1989 roku, będzie można o takiej osobie napisać, że na polityczne zamówienie realizuje "politykę hakową".
Polityka amnezji
Przywołane na początku zdanie wypowiadane w filmie przez Krzysztofa Stroińskiego zdaje się kwintesencją polityki amnezji, do której od dwudziestu lat próbuje nas przekonać część polskiego establishmentu. Oswojenie "ludowej" Polski, banalizacja jej zbrodni ma konkretny cel. Ci, którzy PRL nie pamiętają, mają przyjąć, że była ona "najweselszym barakiem" w sowieckim imperium, a ci, którzy w niej żyli, mają uwierzyć, że "wszyscy byliśmy umoczeni". Problem drążenia najnowszych dziejów Polski zostanie w ten sposób zamknięty. Będzie można "wybrać przyszłość", przejść do porządku dziennego nad własnymi biografiami, przyjąć, że agenci byli ofiarami, które nikomu nie szkodziły, funkcjonariusze bezpieki pociesznymi facetami, którzy - rejestrując opozycjonistów jako agentów - starali się ich chronić przed swymi kolegami, a PZPR była partią Konradów Wallenrodów usiłujących od środka rozbić system. Pamięć o PRL zostanie ostatecznie zafałszowana, w imię - jak mówi inny z bohaterów filmu (grany przez Adama Woronowicza) - spokoju establishmentu.
Działania te wzmacniane są - skutecznie działającymi na część ludzi - hasłem, byśmy nie zajmowali się przeszłością, ale budowali przyszłość. Nie bardzo co prawda wiadomo, czemu badania historyczne mają przeszkadzać w działalności resortom finansów, infrastruktury czy gospodarki, niemniej szantaż moralny jest skuteczny, a część osób zdaje się wierzyć, że istnieje nierozerwalny związek między wydawaniem książek o PRL a rozwojem gospodarczym.
Aktywność środowiska poesbeckiego czy, szerzej, postkomunistycznego nie tłumaczy wszystkich patologii toczących III Rzeczpospolitą. Zaskakujące jednak jest to, że część uczestników życia publicznego z uporem godnym lepszej sprawy stara się tę kwestię bagatelizować, a tych, którzy zwracają na nią uwagę, ośmieszać. System komunistyczny w Polsce zaczął być demontowany w 1989 r., ale to nie oznacza, że jednocześnie zniknęły wraz z nim skutki jego istnienia. Można tylko mieć nadzieję, że zwróci na nie uwagę młodsze pokolenie. Tak jak stało się to w Niemczech, w których druga fala denazyfikacji ruszyła blisko dwadzieścia lat po zakończeniu wojny. Nowe pokolenie nieskażone uczestnictwem w instytucjach III Rzeszy dążyło wówczas do oczyszczenia aparatu publicznego z osób o niechlubnej nazistowskiej przeszłości.
Takie filmy jak "Uwikłanie" mogą sprawić, że wchodzące w dorosłe życie pokolenia młodzieży niepamiętającej PRL zdadzą sobie sprawę z oczywistego faktu: to, że urodzili się po 1989 r., nie oznacza, że komunizm ich nie dotyczy.
Dr Filip Musiał
Autor jest pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej, kieruje Referatem Badań Naukowych w Oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej w Krakowie.
|
|
|
Dodane przez prakseda
dnia sierpnia 05 2011 12:34:18 ·
9 Komentarzy ·
226 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|