|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 2
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Psisko oddano do bydła. |
|
|
Oto Instytut Pamięci Narodowej podał do wiadomości, że według liczącej grubo ponad 200 stron opinii grafologów z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych imienia Jana Sehna, dokumenty z "szafy Kiszczaka", a więc te, które w swoim czasie przekazała IPN-owi pani Maria Kiszczakowa są autentyczne, co oznacza, że Lech Wałęsa był świadomym tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Lech Wałęsa jeszcze w przeddzień oficjalnego ogłoszenia tej wiadomości kategorycznie wszystkiemu zaprzeczył, wskazując, że - jakże by inaczej! - obecne kierownictwo IPN, podobnie jak grafologowie z Instytutu Ekspertyz Sądowych musieli przez faszystowski reżym zostać podłączeni do prądu i w rezultacie potwierdzili wszystko, czego reżym od nich zażądał - ale że on nie traci nadziej, że jak reżym zostanie szczęśliwie usunięty, to nowe władze IPN i grafologowie, już bez podłączania do prądu potwierdzą prawdę, a niezawisłe sądy - bo wtedy niezawisłe sądy znowu zaczną działać, jak się należy - przysolą wszystkim oszczercom, wszystkim "Cenckiewiczom" piękne wyroki. Wyznawcy naszego Kukuńka na razie tak daleko nie idą w swoich przewidywaniach, bo najwidoczniej i Sanhedryn i Wojskowe Służby Informacyjne jeszcze nie zdecydowały się, którą "koncepcję" zaczną teraz lansować, ale pojawiają się wyjaśnienia amatorskie, jeśli nawet Lechowi Wałęsie przytrafił się jakiś casus pascudeus, to nie ma znaczenia, skoro on go tak skutecznie "wyparł", że aż sam w to "wyparcie" uwierzył.
Rzeczywiście nie da się ukryć, że Lech Wałęsa "wypierał" i "wypierał" - co przybierało postać kolejnych "koncepcji", jakie lęgły mu się w głowie na podobieństwo królików. Była wśród nich "koncepcja", że "Bolków" było wielu, była taka, że nie było żadnego, była wreszcie i taka, że "Bolek", to marka urządzenia podsłuchowego, które SB stosowała wobec Lecha Wałęsy, a informacje uzyskane z podsłuchów redagowała jako raporty konfidenta - i tak dalej i tak dalej. Ta mnogość "koncepcji" i szybkość, z jaką pojawiały się w głowie Lecha Wałęsy mogłaby wskazywać na przypadłość zwaną "gonitwą myśli", ale równie dobrze - na realizowanie instrukcji, jaką centrala przygotowała na wypadek dekonspiracji konfidenta.
Skoro dekonspiracja już nastąpiła, to nie ma innego wyjścia, jak przedstawiać coraz bardziej karkołomne i coraz mniej prawdopodobne wyjaśnienia w nadziei, że opinia publiczna zmęczona tymi matactwami, straci do nich zainteresowanie. Ta metoda stosowana była w wielu poważniejszych sprawach, nie tylko zresztą u nas, ale również w Ameryce i właśnie na podstawie rozmnażania coraz mniej prawdopodobnych "koncepcji", można było nabrać podejrzeń, że sprawę uszczelniają jacyś pierwszorzędni fachowcy. No dobrze - ale dlaczego pierwszorzędni fachowcy mieliby uwijać się wokół uszczelniania sprawy agenturalności Lecha Wałęsy? Tego oczywiście nie wiem, natomiast na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej nasuwają mi się następujące podejrzenia. Że Lech Wałęsa jako tajny współpracownik SB został z drugiej połowie lat 70-tych przejęty przez wywiad wojskowy z zadaniem przeniknięcia do Wolnych Związków Zawodowych, jakie podówczas pojawiły się i na Śląsku i na Wybrzeżu. Ponieważ w tych latach sam byłem już w ROPCiO, to nawet ja wiedziałem, że Lech Wałęsa, który w WZZ nie był żadną figurą, tylko szeregowym uczestnikiem, "ze łzami w oczach" do czegoś przyznał się swoim funkcyjnym kolegom. Czy tak było rzeczywiście - nie wiem - ale to wyjaśnia, dlaczego to właśnie Lech Wałęsa został podwieziony motorówką Marynarki Wojennej pod stocznię, potem przeskoczył przez płot, którego - jak zapewniała Anna Walentynowicz - akurat w tym miejscu nie było - no i "obalił komunizm". Dlaczego wywiad wojskowy upodobał sobie w wykreowaniu konfidenta na narodowego bohatera walki z komunizmem, to wydaje się oczywiste tym bardziej, że Lech Wałęsa ani przez moment nie zawiódł nadziei, jakie EAZWIEDUPR z nim wiązał. Podobnie wydaje się oczywiste, dlaczego inne, legendarne postacie, z taką determinacją bronią legendy Lecha Wałęsy. Otóż ta legenda jest jednym z najważniejszych mitów założycielskich III Rzeczypospolitej i na niej, jak na fundamencie, wspiera się konstrukcja pozostałych legend, przypominająca domek z kart. Wiadomo, że wyjęcie chociaż jednej karty powoduje natychmiastowe zawalenie całego domku, więc legendarne postacie muszą bronić legendy Lecha Wałęsy, bo na niej wspierają się ich własne legendy.
No dobrze; im to jest potrzebne, choćby dla dogodzenia miłości własnej, która w przypadku Lecha Wałęsy już dawno przekroczyła granice megalomanii; jak wiadomo, całkiem serio uważa się on za potomka rzymskiego cesarza Walensa - ale po co potrzebne były te legendy wywiadowi wojskowemu? To znowu można wyjaśnić tylko na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej, według której, po spotkaniu M. Gorbaczowa z prezydentem Ronaldem Reaganem w Rejkjaviku, kiedy okazało się, że istotnym elementem nowego porządku politycznego w Europie będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej - otóż po tym spotkaniu, w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej (bo dla bezpieki było jasne, że kiedy sowiecki się wycofają, to ten ustrój, jakiego świat nie widział, nie przetrwa ani dnia dłużej), rozpoczęła się selekcja kadrowa w strukturach podziemnych, której celem było wyłonienie takiej reprezentacji "społeczeństwa", do której generał Kiszczak mógłby mieć zaufanie. A do kogo generał Kiszczak mógłby mieć największe zaufanie? A do kogóż, jeśli nie do osób zaufanych? Dlatego też do nowych władz "odrodzonej" Solidarności, tworzonej już prawidłowo, to znaczy - od góry do dołu, żeby wszystko, łącznie z Kukuńkiem, było pod kontrolą, nie weszli przedstawiciele "ekstremy", tylko grono postaci "legendarnych", a te "legendy" stanowiły bilet wstępu do elity. Dzięki temu ekonomiczne i polityczne interesy "strony rządowej", czyli wywiadu wojskowego i jego agentury, zostały stosunkowo tanim kosztem skutecznie zagwarantowane - co, mówiąc nawiasem, w niepojętym przypływie szczerości ujawnił w latach 90-tych na lamach Gazety Wyborczej pan red. Stefan Bratkowski odpowiadając na list oburzonych AK-owców pod przywództwem Stanisława Jankowskiego "Agatona".
Ale - jak to przewidział pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Krasicki - "Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił. Zestarzał się - a z dawnego pańskiego pieścidła psisko stare, niezdatne, oddano do bydła." Tedy i naszemu Kukuńkowi nie pozostaje dzisiaj nic innego, jak pielęgnowanie nadziei, że niezawisłe sądy znowu zaczną działać prawidłowo - co stanowi niezwykle zabawne pendant do niedawnej narady utytułowanych przebierańców pod przewodnictwem pana sędziego Żurka.
Stanisław Michalkiewicz |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia lutego 08 2017 16:12:25 ·
9 Komentarzy ·
48 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|