|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 2
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Trump, zmierzch oligo-"demokracji" i powrót świata narodów |
|
|
A to dlatego, że po 70 latach niepodważalnej hegemonii - liberalny, "demokratyczny" i anglo-centryczny system euro-atlantycki, wszedł w nieodwracalny kryzys - co może doprowadzić do realizacji bezprecedensowych scenariuszy, kiedyś całkowicie niewyobrażalnych.
Pogłębiająca się coraz to bardziej rozbieżność pomiędzy élite (liberalną, globalistyczną i interwencjonistyczną) i bazą wyborców zrodziła ruchy "populistyczne" (narodowe, protekcjonistyczne, izolacjonistyczne), które strukturze post -1945 zadały co tylko podwójny cios, tj. Brexit i elekcję Donalda Trumpa (i po którym wysoce prawdopodobne jest zwycięstwo Marine Le Pen w wyborach francuskich).
Imperium angloamerykańskie dezintegruje się miesiąc po miesiącu, ciągnąc w niebyt pewniki należące już do przeszłości.
Było rzeczą całkowicie nieprzewidywalną, że w Białym Domu pojawi się prezydent znajdujący się w jawnej opozycji do oligarchii atlantyckiej, jak również, że USA staną się przedmiotem tych samych strategii, jakie one same używały do destabilizacji wrogów zewnętrznych i nieposłusznych prowincji, tj. skandali medialno-prawnych, rewolucji kolorowych, wojny psychologicznej, itp.
Absolutną nowością jest fakt, iż liberalny establishment amerykański zmuszony jest do toczenia wojny domowej w swym własnym kraju - po to by stłumić rebelię "populistyczną", kwestionującą jego supremację. Cóż, jeżeli wojna sroży się w sercu imperium - łatwo sobie wyobrazić, że sytuacja na peryferiach zrobi się już wkrótce jeszcze bardziej chaotyczna i konfliktowa. (...)
Pojedynek pomiędzy Hillary Clinton i Donaldem Trumpem przedstawia starcie dwóch diametralnie przeciwnych wizji rzeczywistości - co poświadczyła zresztą brutalność kampanii wyborczej - usiłowania bezprecedensowych delegitymizacji przeciwnika i dysocjacja partii republikańskiej w stosunku do własnego, oficjalnego kandydata.
Wokół Hillary Clinton skupił się establishment finansowy, liberalny i globalistyczny - należący do grupy Bilderberg i Komisji Trójstronnej, sterujący Unią Europejską i NATO, propagujący dziką globalizację i należący do miliarderów z Silicon Valley, pragnący jedynego rządu światowego - ten sam, który w jesieni ubiegłego roku był gotów wciągnąć Zachód w wojnę z Rosją, aby tylko utrzymać supremację angloamerykańską.
U boku Trumpa zbierają się natomiast narodowcy amerykańscy, którzy podobnie jak w przypadku Brexit'u buntują się przeciwko establishment' owi, uważając go za obcy element w organizmie kraju. Są to ludzie, którzy stracili na de-industrializacji USA, działacze "old party", patrioci sprzeciwiający się "rozcieńczaniu" Stanów Zjednoczonych w jakiejkolwiek strukturze ponadnarodowej, paladyni amerykańskiej wyjątkowości, przeciwni społeczeństwu zglobalizowanemu.
Wokół Trumpa gromadzą się również siły zewnętrzne, będące w konflikcie z establishmentem liberalnym. Jest Rosja Putina, świadoma, że wybór Hillary Clinton oznaczał wojnę oraz prawica izraelska Benjamina Netanyahu, zdenerwowana wrogością administracji Obamy i niezwykle wrażliwa na rosnące wpływy Moskwy na Bliskim Wschodzie (a także ze względu na wzrastającą ilość osób rosyjsko-języcznych zamieszkałych w Izraelu).
Podsumowując, mamy do czynienia z czymś w rodzaju przymierza pomiędzy "narodowcami" zjednoczonymi wspólną wrogością do establishmentu liberalnego i globalnego, widzianego jako zagrożenie tak dla USA, jak i Rosji czy Izraela.
Tu należy zauważyć, że ze względu na ogień zaporowy przygotowany przez demokratów, neocon, znaczące mass-media, potentatów ekonomicznych, ONZ i Watykan - wejście Trumpa do Białego Domu bez interwencji izraelskiego Likud'u - byłoby niezmiernie trudne.
"Populistyczne" zwycięstwo Trumpa jest tak wielkim szokiem dla establishment'u , że oligarchia atlantycka całkiem zwyczajnie nie akceptuje go. Powtarza się więc do upadłego, że głosowanie powszechne dałoby wygraną Hillary Clinton, próbuje się delegitymizacji nowego prezydenta, sugerując iż jest sterowany z Moskwy, usiłuje sie pokazać administrację jako nielubianą i dyletancką, oraz szczuje się przeciwko niej na uniwersytetach oraz zachęca do buntów ulicznych.
Wychodzi na jaw to, czego ekonomiści, socjologowie i historycy włoscy domyślali się w wieku XX, tj. że demokracja jest synonimem oligarchii i że jakikolwiek kandydat czy formacja polityczna, które mogłyby zagrozić establishment'owi (dzisiejsi "populiści") będą niezwłocznie likwidowane, nawet wtedy, gdyby ich działania były zgodne z praktykami konstytucyjnymi.
Pozycja USA nieuchronnie spada - Stany Zjednoczone nie są już oligarchią spójną i monolityczną na podobieństwo Wenecji w epoce dożów, czy wiktoriańskiej Anglii - ukierunkowanych swymi celami na zewnątrz - ale krajem rozrywanym porachunkami, wojnami i zemstami prywatnymi - całkowicie zaabsorbowanym konfliktami wewnętrznymi.
USA ześlizgują się do poziomu Włoch, w których działania rządów od niepamiętnych czasów paraliżowane są przez mass-media i sądownictwo realizujące polecenia z zewnątrz, albo do poziomu Brazylii, w której prawowity prezydent Dilma Roussef został odsunięty od władzy za sprawą bezkrwawego zamachu przygotowanego przez sędziów i CIA, lub też do poziomu Ukrainy, w której równie prawowity prezydent Wiktor Janukowicz został obalony przez rewoltę uliczną, wznieconą przez tajne służby atlantyckie.
Oczywiście to nie Donald Trump jest odpowiedzialny za niebezpieczną retrogresję kraju, ponieważ jego program pragnie odbudowy dobrobytu i potęgi USA, przehulanych w okresie globalizacji i lekkomyślnych awantur militarnych.
Regresji winien jest sam establishment atlantycki, który dziś identyczne haniebne narzędzia - których używał dotychczas do destabilizacji swych wasali i wrogów - kieruje przeciwko własnej ojczyźnie. (...)
Fakt, że administracja Trumpa wygląda na zaimprowizowaną, dyletancką i niepopularną jest dziełem głównych mass-mediów anglosaskich (od których na zasadzie kaskady są uzależnione media europejskie). (...)
Efektem współpracy Washington Post z CIA jest artykuł z 9 lutego, który spowodował dymisję ex-generała Michaela Flynn'a - doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, oskarżonego o ukrywanie swych "kompromitujących powiązań z Rosjanami".
National security adviser Flynn discussed sanctions with Russian ambassador, despite denials, officials say Link
Natomiast we współpracy Wall Street Journal i CIA powstał artykuł z 16 lutego, w którym relacjonuje się, iż wywiady amerykańskie obawiają się, że informacje dostarczane do Białego Domu mogą być przekazywane innym krajom.
Spies Keep Intelligence From Donald Trump on Leak Concerns Link
Dziełem sędziów amerykańskich i Departamentu Stanu jest zawieszenie dekretu anty-imigranckiego po to by podciąć skrzydła co tylko powołanej administracji.
Na koniec, wynikiem akcji dobrze znanej siatki organizacji pozarządowych i aktywistów liberalnych są rozruchy uliczne przeciwko nowemu prezydentowi. Mowa tu o środowisku "kolorowych rewolucji", używanych według własnego widzimisię przeciwko tzw. europejskim "rusofilom", "dyktatorom" bliskowschodnim i amerykańskim "faszystom".
Link
Gdyby liberalny establishment amerykański był w posiadaniu niepodważalnego dowodu w sprawie współpracy Trumpa z Rosją, czy też faktycznej ingerencji Kremla w wybory prezydenckie, byłby go ujawnił już kilka tygodni temu - albo podczas kampanii wyborczej. Tego rodzaju dowód nie istnieje, co potwierdza fakt, iż CIA - pracując nad sprawą dzień i noc - zdołała sporządzić jedynie dossier dotyczące rzekomego rosyjskiego ataku informatycznego na partię demokratów.
Jest to oczywiście za mało by móc domagać się upragnionego impeachment'u Trumpa i zastąpienia go bardziej wiarygodnym dla oligarchii wiceprezydentem Mike'em Pence - drugoplanowym neocon'em. Potrzebny jest dowód solidny i nie do odparcia, który można byłoby przedstawić Kongresowi - a do tego zawartość kilku teczek wypełnionych w Langley (siedziba CIA) jest zupełnie niewystarczająca.
Oto dlaczego Trump jest tak bardzo ostrożny w "odmrażaniu" relacji z Moskwą - jakikolwiek nierozważny ruch prezydenta może stać się pretekstem do oskarżenia go o zdradę, co będzie pierwszym krokiem w kierunku impeachment'u. (...)
Według najbardziej optymistycznego scenariusza: Cztery lata prezydentury Trumpa, które co tylko się rozpoczęły będą miały przebieg taki, jak jej pierwszy miesiąc, czyli będą nieustanną konfrontacją pomiędzy Białym Domem i mass-mediami, pomiędzy Gabinetem Owalnym i CIA, pomiędzy władzą wykonawczą i sądowniczą - pomiędzy Trumpem i establishment'em. W takim przypadku USA zostaną sparaliżowane, co zresztą stałoby się z każdym innym krajem poddanym długotrwałej destabilizacji. Wszystkie energie zostaną skierowane na front walk wewnętrznych, a kadencja Trumpa przekształci się w morderczą nieustanną kampanię wyborczą, mającą na celu wybory prezydenckie w roku 2020.
Natomiast podług scenariusza najbardziej pesymistycznego: gdyby establishment doszedł do wniosku, że tak Donald Trump jak i "populizmy" są zjawiskami mającymi przed sobą solidną perspektywę rozwoju i zakorzenienia się społeczeństwie amerykańskim - może zintensyfikować swe działania.(...)
W tego rodzaju sytuacji oligarchia atlantycka - przerażona widokiem nadchodzącej "ery populistów" - zacznie grać w sposób brutalny, używając schematów zastosowanych podczas realizacji tzw. regime change, tak jak miało to miejsce a Egipcie w roku 2011, lub na Ukrainie w roku 2014. W ten sposób kolorowa rewolucja w USA stałaby się rzeczywistością, ze wszystkiego tego możliwymi konsekwencjami, takimi jak wojna domowa o niskiej intensywności, ogłoszenie stanu wyjątkowego i eskalacja przemocy.
Opisane wyżej hipotezy jeszcze 2 lata temu były całkowicie niewyobrażalne. Pojawiły się dzięki szybkiemu rozpadowi porządku liberalnego, a także za sprawą zdeterminowania oligarchii atlantyckiej jak chodzi o obronę własnych interesów - za wszelką cenę, włącznie ze skazaniem USA na chaos.
Jeżeli amerykańskie elity finansowe - kosmopolityczne i z natury wywrotowe - poczują się zagrożone - mogą bez jakichkolwiek skrupułów zaatakować USA i spowodować bezprecedensową "amerykańską wiosnę".
Zwrócenie się Stanów Zjednoczonych ku swym własnym problemom wewnętrznym oraz chwilowa dekoncentracja oligarchii atlantyckiej w stosunku do spraw europejskich dają europejskim "populizmom" i tzw. "grupie z Koblencji" sposobność, której nie należałoby przegapić.
Działania europejskich ruchów narodowych nie są jedynie czynnikami wspierającymi poczynania administracji Trumpa, ale razem z nimi tworzą całość.(...)
Jest rzeczą oczywistą, że demontaż NATO, czy reintegracja Rosji do kompleksu państw europejskich, likwidacja niebezpiecznych konfliktów takich jak Syria czy Ukraina nie może zaczynać się z inicjatywy prezydenta USA, któremu nieustannie grozi impeachment ze strony Kongresu. Biały Dom będzie mógł jedynie akceptować i wspierać decyzje idące w tym kierunku, opracowane przez rządy europejskie.
Dlatego rzeczywisty początek polityki zagranicznej Donalda Trumpa mógłby mieć miejsce wraz z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi we Francji i ewentualnym zwycięstwem "populistki" Marine le Pen, będącej anty-UE, anty-NATO i prorosyjskiej.
"Podwójny skoordynowany atak, tak z zagranicy jak i od wewnątrz" (jak wyraził się sam Romano Prodi) na strukturę euro-atlantycką zostanie w takiej sytuacji w pełni zrealizowany i europejscy "populiści" dowiedzą się, że stawiając na Donalda Trumpa nie popełnili błędu.
Federico Dezzani 21 luty 2017 tłum. RAM
ekonomista, bloger |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia lutego 23 2017 09:24:14 ·
9 Komentarzy ·
36 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|