|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Mit Holokaustu, część piąta |
|
|
Dajmy się przekonać, że NS rzeczywiście udało się schować wszystkie dowody tego bezprecedensowego masowego zabójstwa całego ludu i przejdźmy do kwestii zasadniczej: czy rzeczywiście wszyscy Żydzi, którzy trafili do rąk Niemców, zostali "łącznie z kobietami, starcami, niemowlętami, całkowicie i bez reszty wyniszczeni"? Odpowiedzieć na to pytanie jest nader prosto, trzeba do tego jedynie regularnie czytywać prasę, a czytając - trochę myśleć.
Zacznijmy naszą wyprawę na łamy prasy wolnego świata z artykułu w "Spiegel" (nr 51, 1992 r.), pod tytułem "I wtedy ja odszedłem w noc". Mowa w nim o szeregu Żydów, "którzy przeszli przez nazistowski obóz śmierci i pozostali przy życiu". Oto kilka przykładów:
- Ralf Giordano, w czasie wojny mieszkał na wolności, lecz pod obserwacją Gestapo;
- Leo Bajeck, przeżył wojnę w starym getcie w Theresienstadt;
- Inge Deutschkron, lata swojej młodości w Niemczech w czasie wojny opisała we wspomnieniach;
- Teodor Goldstein, co "został deportowany przez nazistów do obozu pracy Wuhlheide" i przeżył, itd.
Mowy o Żydach, zatrutych gazem, w artykule nie ma. W tym samym numerze "Spiegel" umieszcza wywiad z "ocalałym z holokaustu" prezesem Centralnej Rady Żydów w Niemczech Ignacem Bubisem, który, nawiasem mówiąc, jest następcą innego "ocalałego z holokaustu" Żyda, Szmula Galińskiego.
Zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę na najbardziej "inteligentnym" czasopiśmie i weźmy numer z 4 września 1995 r. Na str. 152 umieszczono tam rozmowę z żydowskim historykiem Józefem Rowanem, o którym wiadomo, że za udział w ruchu Oporu został wywieziony do Dachau. W obozie tym on, rzecz jasna, przeżył, w przeciwnym razie "Der Spiegel" nie urządzałby z nim rozmów. Nie mniej jednak historycy takiej rangi jak Roth, Jackel i szereg innych (wyłącznie Żydzi) twierdzą, że naziści wymordowali Żydów "całkowicie, bez reszty". Ponieważ Rowan był nie tylko Żydem, lecz również działaczem Oporu, to jemu śmierć powinna była grozić w podwójny sposób, ależ nie, on przeżył. No i, czyż to nie cud?
O innym cudzie powiadamia nas "Frankfurter allgemeine Zeitung" w numerze od 27 kwietnia 1995 r. Opowiada się tu o pewnym Żydzie, uczestniku ruchu Oporu, Arno Lustigerze, co to "przeżył i holokaust, i obóz zagłady". W jakim "obozie zagłady" on przebywał, tego się nie mówi, ale on wyraźnie w nim przeżył, w przeciwnym razie nie mógłby w 1995 r. darzyć czytelników atakami na antysemityzm i pseudonaukowe dzieła rewizjonistyczne.
Cudem też wieje z informacji w "Nordwest Zeitung", ukazującej się we Fieslandskim Oldenburgu: w numerze z 13 kwietnia 1994 r. o Israelu Gutmanie, wydawcy naczelnym "Encyklopedii Holokaustu", mówi się co następuje: "Israel Gutman urodził się w r. 1923 w Warszawie, w r. 1943 wziął udział w powstaniu w getcie Warszawskim i później, do r. 1945, przebywał w obozach Majdanek, Oświęcim, Mauthausen i Hunskirchen".
Dwa spośród zaliczonych przez Gutmana obozów są uznawane za "obozy zagłady", i oto uczestnik powstania, Żyd, przechodzi je cały. Możliwe są tu trzy wytłumaczenia:
1. Głupi naziści, pomimo wszelkich swoich starań, nie potrafili zabić Gutmana, wożąc go z jednego obozu do drugiego. Lecz wtedy pozostaje niejasnym, dlaczego nie przegrali oni wojny już w pierwszych dniach.
2. Mamy tu do czynienia z całym łańcuchem autentycznych cudów.
3. Niemcy w ogóle nie mieli zamiaru zabijać Gutmana, nie zważając na to że był Żydem i występował z bronią w ręku przeciwko armii niemieckiej. Oni aresztowali i wywieźli go ze względów bezpieczeństwa lub też dlatego, że mieli potrzebę w sile roboczej; być może, z obu powodów jednocześnie.
Które z tych trzech wytłumaczeń jest bliższe prawdy? Nam się wydaje że to trzecie. Ale rozpatrzmy jeszcze szereg przykładów.
Rodzina Franków
Tragiczny los tej rodziny na pierwszy rzut oka jak gdyby potwierdza wersję eksterminacji. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. W sierpniu 1944 r. Otto Frank, jego żona Edit i córki Anna i Margot zostali wysłani z Amsterdamu do "obozu zagłady" Oświęcim, gdzie jednak zgładzeni nie byli. Otto Frank pozostał żywy. Żona zmarła w r. 1946, córki zaś w obozie, lecz nie od gazu, bo nawet według oficjalnej wersji w tym okresie zagazowań już nie wykonywano. Zmarły one niedługo przed końcem wojny na tyfusu w Bergen-Belsen, dokąd ewakuowano ich z Oświęcimia.
Simone Weil
W Ośrodku Współczesnej Dokumentacji Żydowskiej, Simone Jacob, urodzona 13 lipca 1927 r. w Nicei, liczy się jako "zabita gazem". Później pod imieniem Simone Weil została prezesem Parlamentu Europejskiego i ministrem zdrowia Francji. Jej matka i siostry również przeżyły Oświęcim i zmarły na tyfusa w Bergen-Belsen. Znów tragedia, ale żadnej polityki celowej eksterminacji, w przeciwnym bowiem razie wszystkie trzy zostałyby zabity albo jeszcze we Francji, albo w Oświęcimiu.
Primo Levi i Benedikt Kautski
Będąc Żydem i bojownikiem ruchu Oporu, Levi po swoim aresztowaniu nie został zabity przez Niemców, lecz wysłany do prac przymusowych w Oświęcimiu. O tym napisał on książkę "Czy to jest człowiek?".
Austriacki Żyd i socjalista Kautski przeszedł w latach wojny Buchenwald, Oświęcim i potem jeszcze raz Buchenwald, lecz pozostał żywy. Jego 80-letnia matka zmarła w grudniu 1944 r. w Brzezince, do ostatniego dnia korzystając z opieki medycznej.
Elie Wiesel
Laureata pokojowej nagrody Nobla, zdaniem którego każdy Żyd powinien żywić "zdrową męską nienawiść wobec Niemców", przeżył zarówno Oświęcim jak i Buchenwald.
Moglibyśmy przytoczyć jeszcze bardzo dużo imion znanych Żydów, którzy byli w "obozach zagłady" i pozostali żywi: "tropiciel nazistów" Simon Wiesenthal, ex-prezes knesetu D. Szylański, demokrata chrześcijański Eryk Blumenfeld, rabin Leo Bask, Józef Cyrankiewicz, Herszel Grünspan, sprawca zabójstwa niemieckiego dyplomaty, które stało się powodem dla "nocy kryształowej".
Z tego grona są również ci wszyscy, którzy "przeżyli holokaust" i napisali wspomnienia, w których na różne sposoby ogłaszają jedno i to samo: "Jam uszedł od wszystkiego, aby oznajmić wam to, co przydarzyło się innym!".
Kiedy przedstawia się te fakty eksterminacjonistom, oni odpowiadają, że NS prowadzili mieszaną politykę eksterminacji. W "Encyklopedii holokaustu" czytamy:
"Po przybyciu do Brzezinki więźniów zmuszano do jak najszybszego opuszczenia wagonów. Oficerowie SS dokonywali "selekcji": większość kierowali do KG, pozostałych zaś - do prac przymusowych. Absolutną większość ofiar, mężczyzn i kobiet, natychmiast po przybyciu do Oświęcimia 2 kierowano do KG bez rejestracji".
Przeprowadzano "selekcję" również na Majdanku.
W "czysto likwidacyjnych" obozach wszystkich kierowano do KG, również tych zdolnych do pracy, nie zważając na to że Niemcy odczuwali skrajnią potrzebę w sile roboczej.
Nie mówiąc już o tym, że "selekcja" nie zgadza się z podstawowym założeniem holokaustu, mianowicie, że zabijano wszystkich, mija się ona również z faktami. Gdyby tak było, to w Oświęcimiu nie rejestrowano by starców, gdyż nie nadają się oni do pracy. Niezdolne do pracy były również dzieci. Powinno by było zabijać je natychmiast po urodzeniu.
Ależ nie, polska położniczka Stanisława Leszczyńska opowiada:
"W tych okropnych warunkach przyjęłam około 3 tys. dzieci. Mimo niesamowitego brudu, insektów, chorób zakaźnych i innych okropności działo się coś nadzwyczajnego, nie do wiary lecz autentyczne. Pewnego razu lekarz obozowy kazał mi sporządzić sprawozdanie odnośnie infekcji wśród położnic, jak również przypadków śmierci wśród matek i niemowląt. Odpowiedziałam mu, że ani wśród matek, ani wśród noworodków nie było ani jednego przypadku śmierci. Lekarz popatrzył na mnie z niedowierzaniem i oświadczył, że nawet najlepsze z klinik niemieckich nie mogą się poszczycić takimi wynikami".
Sławna akuszerka niewątpliwie wspomniałaby, gdyby urodzone przez takie bohaterskie matki dzieci były natychmiast mordowane.
Według stwierdzenia S. Spielberga ("Lista Schindlera"), 50 lat po ukończeniu wojny żyło jeszcze 300 tys. tych co "przeżyli holokaust", spośród których ze 150 tys. zostaną przeprowadzone wywiady przed kamerą filmową do roku 1997. W gazecie Żydów amerykańskich "Jewish Chronicle" z 28 lipca 1995 r. czytamy co następuje: "Liczba tych co przeżyli holokaust wynosi obecnie od 250 do 300 tys. Ary Tzev, który przeprowadza wywiady ze 150 tys. uważa, że powinno ich być 400 tys.".
A więc pół stulecia od zakończenia drugiej wojny światowej żyje jeszcze od 250 do 400 tys. kiedyś dotkniętych deportacją Żydów. Iluż miało ich być w r. 1945? Walter Sanning w swoim sensacyjnym dziele pod tytułem "Likwidacja" pisze, że w okresie kiedy rzekomo dokonywano mordów masowych w całej strefie wpływów niemieckich mieszkało nie więcej niż 4 mln Żydów. Wiadomo na pewno, że bynajmniej nie wszyscy oni byli deportowani; absolutną większość Żydów francuskich, belgijskich i włoskich w ogóle nikt nigdy nie ruszał.
Jak więc należy traktować następujące tezy:
- Niemcy chcieli wyplenić wszystkich Żydów;
- W dwóch spośród sześciu "obozów zagłady" zabijano nie wszystkich Żydów, lecz wybierano zdolnych do pracy;
- W czterech pozostałych "fabrykach śmierci" niszczono również tych co mogli pracować, chociaż, jak wynika z dokumentów, Niemcy gorączkowo poszukiwali żydowskiej siły roboczej;
- W wielu krajach nawet włos nie spadł z żydowskiej głowy, mimo tego że na przykład w tejże Belgii nie było żadnej przeszkody by aresztować wszystkich Żydów;
- Spośród co najwyżej 4 mln. Żydów zabitych zostało 5-6 mln., a nawet 11 mln. (Wiesenthal);
- Pół wieku po unikalnym ludobójstwie, kiedy z 4 mln. było zgładzono 5-11 mln., 250-400 tys. Żydów, byłych więźniów obozowych, żyje nadal.
Przyjrzyjmy się kilku przykładom spośród tych 250-400 tys. cudów. Żydowski mistrz kawałów Efraim Kiton mówi właśnie tak: "Ach, byłem na drodze do obozu zagłady, lecz udało mi się uciec. To jest po prostu cud!"
Eliego Wiesela wraz z jego ojcem w tym samym dniu kiedy przybyli do obozu skierowano do płonących otchłani, gdzie, jak pamiętamy, palono żywcem i dorosłych i dzieci. Uniknęli oni śmierci w ogniu w taki oto sposób:
"Naszej kolumnie pozostawało 15 kroków (do brzegu dołu). Gryzłem swoje wargi aby ojciec nie słyszał jak mi stukają zęby. Oto pozostało 10 kroków. Osiem. Siedem. Kroczyliśmy powoli, jak za katafalkiem na własnym pogrzebie. Oto już tylko cztery kroki. Trzy. One były tuż przed nami, doły ze swoimi płomieniami. Zebrałem wszystkie swoje siły aby wyskoczyć z szeregów i rzucić się na druty. Głęboko w swoim sercu pożegnałem się z moim ojcem, z całym wszechświatem i mimowolnie zabełkotałem: jitgadal wejtkadach szme rabach... Imię Jego niech będzie wywyższone, niech się święci...
Niemożliwe! Dwa kroki dzieliło nas od dołu, kiedy kazano nam iść do baraków".
Po czymś takim zamiast żeby czekać, kiedy przyjdą radzieccy wyzwoliciele, obaj dobrowolnie dołączają się do wycofujących się oddziałów niemieckich, i tu Elemu i jego ojcu okazało się niezbędnym przeżyć jeszcze jeden cud:
"Szept przeleciał przez nasze szeregi: Selekcja! Dokonywali jej oficerowie SS: osłabieni na lewo, ci, którzy mogą iść - na prawo. Mojego ojca wysłano na lewo. Rzuciłem się w ślad za nim. "Na miejsce!" - zawołał oficer SS za moimi plecami. Wymieszałem się z tłumem. Kilku esesmanów zaczęło mnie szukać i zrobili takie "tochuwabochu" (bałagan po żydowsku), że wielu ludzi przeszło na prawą stronę, w tym również my z ojcem".
Również w Buchenwaldzie potrafił Eli nie jeden raz zażartować ze śmierci: "W Buchenwaldzie codziennie wysyłano na śmierć 10 tysięcy ludzi. Ja zawsze okazywałem się w ostatniej setce przed drzwiami. Później oni tego zaprzestali. Dlaczego?"
Właśnie, dlaczego? Tak bardzo chcielibyśmy się o tym dowiedzieć.
Druga żona Otto Franka uniknęła KG w ten sposób:
"Każdy z więźniów musiał przedstawić się osobno, a esesmanki sprawdzały zgodność numerów, wytatuowanych na więźniach, z zapisanymi na liście. Przede mną w kolejce stała Loretta. Kiedy nadeszła jej kolej, ona powiedziała: "Pani Obersturmführer, my obydwie jesteśmy nie stąd. Wzięto nas z innego baraku przez pomyłkę!" Esesmanka spojrzała do listy. "Jaki pani ma numer?" - "A/6893". "A mój to A/5271" - powiedziałam. "Naprawdę?" Koniec ołówka przeleciał wzdłuż listy, szukając naszych numerów. Drzwi ciężarówki zatrzasnęły się i kierowcy kazano jechać. A nas skierowano do innego baraku".
Judit Trudi Birger uniknęła śmierci na własny sposób:
"Tymczasem ja już na tyle blisko podeszłam do pieca że mogłam rozróżniać twarze polskich więźniów, którzy rzucali do ognia żywych ludzi. Chwytali oni kobiety jak popadło i upychali je do pieca głową do przodu. I kiedy ja ujrzałam, że następna kolej to już moja, to zdrętwiałam. I wtedy usłyszałam głos. Czy był to sen? Stał tam komendant obozu, niewysoki człowiek lat około 45. Zawołał on: "Precz z tą dziewuchą!" Zamiast tego żeby spalić mnie jak inne kobiety, polscy zbrodniarze położyli mnie na nosze."
Birger uniknęła nie tylko ognia, lecz również wody:
"Nie wiem dlaczego, kucharz niemiecki podał komendę. Zawołał niespodziewanie: "Statek jest za ciężki! Do wody Żydów!"... Polscy i litewscy więźniowie rzucili się wykonywać jego rozkaz. W dramatycznym geście uniosłam ręce do góry i zawołałam z całej mocy: "Słuchaj, Izraelu!..." Nagle kucharz kazał wszystkim zatrzymać się. Tak oto żadna z 30 kobiet nie została wrzucona do wody".
Spory szereg cudów potrzebny był dla przeżycia członków Sonderkommando. Według "Encyklopedii holokaustu" nazwa "Sonderkommando" oznacza"... grupę więźniów Żydów, którzy pracowali w KG i krematoriach. Po kilku miesiącach jej członkowie byli likwidowani i zastępowani przez innych".
Nasz stary znajomy Miklós Nyiszli był właśnie członkiem takiego "kommando". Pisze on: "Członkom Sonderkommando nie wolno było opuszczać terenu krematorium, a po 4 miesiącach, jeśli widzieli oni za dużo, likwidowano ich".
Po swym przybyciu do Oświęcimia w maju 1944 r. Nyiszli, jak wynika z jego epokowego dzieła, widział dużo, lecz zlikwidowany nie został. Już w grudniu 1942 r. Szlama Dragon i Milton Buki przybyli do Oświęcimia i od razu zostali skierowani do Sonderkommando, ale również oni doczekali się wyzwolenia w 1945 r. W cudowny sposób uniknęli oni, jak z tego wynika, 6-ciu likwidacji.
Ale jeszcze bardziej zadziwiające było ocalenie Filipa Müllera. Według jego klasycznego utworu "Potraktowanie specjalne", mającego podtytuł "Trzy lata w krematoriach i KG Oświęcimia", przeżył on 36:4=9 likwidacji!
Opatrzność nie poskąpiła swych łask i innym członkom Sonderkommandów: Szmulowi Feinzilbergowi (on że Stanisław Janowski, on że Kaskowski), D. Paisikowiczowi, Henrykowi Tauberowi, Abrahamowi Dragonowi, Józefowi Zakarowi, Jakubowi Gabaiemu, Szaulowi Chazanowi, Elezerowi Eisenschmidtowi, Leonowi Kohenowowi i innym.
Lecz jeśli mimo wszystko zdarzało się, że któryś z członków Sonderkommando umierał, to przed skonaniem zawsze znajdował on wystarczająco wolnego czasu, aby napisać list do świata zewnętrznego, zapieczętować go w butelce i butelkę zakopać, żeby po latach została ona przez przypadek znaleziona. Tak się stało z nieznanym autorem żydowskim, który wstrząsnął nami takim swoim świadectwem:
"Jakaś młoda Polka weszła do KG i wygłosiła wobec nagich obecnych krótkie, ale ogniste przemówienie, w którym napiętnowała nazistowskich zbrodniarzy i kończyła takimi słowy: "My nie pomrzemy teraz, historia naszego narodu nas uwieczni, nasza wola i nasz duch będą żyć i kwitnąć, a naród niemiecki zapłaci za naszą krew tyle, ile tylko potrafimy sobie wyobrazić..." Po czym Polacy opuścili się na kolana i uroczyście odmówili modlitwę... Ze wzruszającą serdecznością wyrazili oni w ten sposób swoje uczucia i nadzieje, jak również wiarę w przyszłość swojego ludu. Później oni razem zaśpiewali "Międzynarodówkę".
W czasie śpiewu podjechał samochód Czerwonego Krzyża, do komory został wpuszczony gaz i wszyscy wyzionęli ducha w śpiewie i ekstazie, marząc o braterstwie i doskonaleniu świata... Stała tam również malutka dziewczynka w wieku około lat pięciu i trzymała za rękę swego jednorocznego braciszka. Jeden z kommando podszedł, aby braciszka rozebrać. Dziewczynka głośno zawołała: "Precz, zabójco Żydów! Nie dotykaj swymi zbroczonymi żydowską krwią rękoma mego wspaniałego braciszka! Jestem teraz jego dobrą mamusią i umrze on na moich rękach... Hauptsturmführer Müll ustawił wszystkich po cztery i rząd po rzędzie zaczął przestrzeliwać ich z broni (tj. jednym strzałem czterech - J.G.)".
Co powiedzą przyszłe pokolenia o czasach, kiedy ludzie powszechnie wierzyli w to? Nie tylko członkowie Snderkommandów, lecz również członkowie kommandów które kopały "doły śmierci", gdyby chcieli przeżyć w Oświęcimiu, musieli przejść serię cudów, jak to też stało się, na przykład, z Żydem z Grecji Maurycjuszem Benrubi:
"Dziesięć dołów były gotowe przyjąć męczenników. Obok tych otwartych dołów było jeszcze kilka, zasypanych ziemią; ciągnęły się one w terenie metrów na 300. Było widać, że zasypano je zupełnie niedawno. Gleba dookoła była zakropiona jasnym stężałym tłuszczem wymieszanym z krwią. Po otrzymaniu rozkazu kapo podzielił nas na dwie grupy. Niektórzy z naszych towarzyszy chwycili za łopaty i łomy i skoczyli do dołu.
Ja wraz z innymi kolegami dołączyłem do Sonderkommando aby przewozić trupy. Członkowie Sonderkommando powitali nas gradem kamieni i poddali nas wszelkim możliwym poniżeniom. Śmiali się oni i bawili, jak zbrodniarze, chcąc przez to przypodobać się swoim wspólnikom esesmanom. Krótko mówiąc, był to obraz systemu nazistowskiego w miniaturze. W moim kommando tłukli nas wszyscy: kapo, esesmani, Sonderkommando, a później rzucili nas na stos trupów, śmiejąc się z naszego strachu. Esesmani strzelali do nas i każdego dnia musieliśmy ciągać naszych zabitych towarzyszy do obozu, żeby zostali oni policzeni w czasie wieczornego apelu".
Wyobraźmy sobie: od czerwca 1942 r. do stycznia 1945 r. esesmani ciągle strzelali do kopaczy dołów, a ci musieli codziennie nosić trupy zabitych towarzyszy do obozu i mimo to Benrubi przez 2,5 lata pozostawał w takim kommando przy życiu!
Jeszcze większych cudów niż te co zdarzały się w Oświęcimiu potrzebował Rudolf Reder aby przeżyć w Bełżcu, ponieważ spośród 600 tys. więzionych tam Żydów ani jeden, według Kogona-Langbeina-Rückerla, nie opuścił żywy straszliwego obozu.
Izraelski badacz Yitzhak Arad powiadamia nas na s. 266 swojej książki (25) poświęconej "fabryce śmierci" jeszcze o 5 tych co przeżyli w Bełżcu. Reder, jak z tego wynika, był jednym z pięciu. Mimo iż miał lat 60, skierowano go do grupy Żydów robotników. Kilka miesięcy spędził on wśród "potworów bez serca, którzy z sadystycznym zadowoleniem popełniali niesłychane zbrodnie", i przeżył nie mniej jak 80 akcji likwidacji, od czego muszą zzielenieć z zazdrości Filip Müller i Szymon Wiesenthal. Pewnego razu "potwory bez serca" wysłali Redera z esesmanem po zakupy. W drodze esesman zasnął i Reder uciekł.
O pseudo cudzie informuje nas montrealska "Le gazette" z 5 sierpnia 1993:
"Jako jedenastoletni młodzieniec Mosze Peer nie mniej niż 6 razy był w KG obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen. I za każdym razem pozostawał żywy, obserwując cały koszmar umierania mężczyzn, kobiet i dzieci, wysłanych wraz z nim do KG. Po dziś dzień Peer nie wie, jak on potrafił przeżyć zagazowania i nie umrzeć".
My też tego nie wiemy. Ale nie tylko maleńki Mosze okazał się odporny na trujące działanie kwasu pruskiego. Gazeta opowiada dalej:
"Peer i jego siostra oraz bracia - wszyscy pozostali żywi, i opiekowały się nimi dwie kobiety z obozu. A po wojnie Peer spotkał się ze swoim ojcem i z jego żoną".
Zamknijmy przegląd tej zadziwiającej serii cudów oświadczeniem, które umieścił bazylejski "Żydowski Przegląd Macoby" w numerze z 11 listopada 1993 r., gdzie czytamy: "Każdy człowiek Żyd, który pochodzi od naszej parszy (Parscha), może żyć w świadomości, że naród żydowski nie podlega prawom natury".
Jürgen Graf |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia lutego 22 2018 16:11:00 ·
9 Komentarzy ·
65 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|