 |
Nawigacja |
 |
 |
Użytkowników Online |
 |
 |
Gości Online: 2
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
 |
 |
 |
 |
|
 |
Czy Europa pogodzi Polskę z Rosją? |
 |
 |
Wbrew wszelkim bowiem pozorom - Polska nie ma własnej polityki wschodniej. To znaczy, oczywiście udaje, że takową posiada, ba, że jest w ogóle pionierem i liderem rosjoznawstwa na świecie.
Sęk w tym jednak, że to... nieprawda. Faktycznie, dodajemy jakieś swoje emocje, polonizujemy wyselekcjonowanymi zdarzeniami historycznymi, ale tylko to, co podyktują nam inni. Stąd i jakieś cienie odprężenia sprzed blisko już dekady, i ostatnie przypływy rusofobii i teraz pojawiające się wezwania do kolejnego Detente - nie są niczym więcej niż tylko echem tendencji dominujących w polityce światowej. Rzecz jasna - ze wspomnianym już typowo polskim opóźnieniem.
To znaczy, mówiąc prościej, kiedy Donald Tusk przechadzał się z Władymirem Putinem po Westerplatte, niemal dokładnie 10 lat temu - to przecież nie z impulsu serca ani dla jakiegoś przebłysku geopolitycznego rozsądku, tylko ze względu na ówczesne nastawienie tak Waszyngtonu, jak i Brukseli oraz Berlina, sprowadzające się do taktyki wciągania Rosji w orbitę wpływów "świata demokratycznego kapitalizmu".
Celem było więc wzmacnianie zapadnickich skłonności w samej Rosji, a metodą m.in. technika małych gestów, wykonywanych rękoma chłopców na posyłki - w tym Polski. Metoda ta po dziś dzień nie uległa zmianie, a ściślej chwyty są te same, tylko zwrot w ostatnich latach był przeciwny. Ci sami chłopcy dostali więc do rąk szabelki, którymi wymachiwali na Wschód znowu, nie z powodu naturalnych wojowniczych skłonności, nie dla żadnych celów polskich (choćby opacznie rozumianych) - tylko dlatego, że tak kazali zachodni sponsorzy.
Zrozumienie całkowitej niesamodzielności III RP jest kluczowe dla jakichkolwiek rozważań o możliwych zwrotach geopolitycznych i dyplomatycznych z udziałem naszego kraju. I choć spostrzeżenie to przecież całkowicie oczywiste dla wszystkich zewnętrznych obserwatorów - to ze zrozumiałych względów samym Polakom mówi się tę prawdę raczej niechętnie i formie zawoalowanej. Cóż, pewnie żadna kukiełka nie lubi przecież słuchać, że jest z drewna...
Rusofobia jest passe
Rozważania co dalej w relacjach polsko-rosyjskich, skoro gorzej być prawie nie może - jednak się bardzo rzadko, ale pojawiają. Z taką właśnie cichą sugestią, że nasza rusofobia jako punkt pierwszy racji stanu - jest już nieco passe, bo wyglądamy z nią jak ten gość, który dalej ciągnie "Sto lat..." choć cała sala śpiewać już przestała.
Mówiąc zaś wprost - zaczyna się tłumaczyć Polakom, że skoro sami nie umiemy ułożyć sobie relacji z Rosją, to ktoś to znowu zrobi za nas. I tak mniej więcej można odczytać kolejną wycieczkę jednego z bardziej wpływowych ośrodków głównego nurtu, Fundacji Batorego, na wody tematyki wschodniej.
Oczywiście, jest to teza dość bezczelna - bo nie tyle Polacy nie umieją się porozumieć z Rosjanami, tylko ktoś nam to stale i bardzo skutecznie utrudnia i jest to zapewne ten sam ktoś, kto potem załamuje ręce nad rzekomym polskim brakiem rozsądku i geopolitycznego obycia.
Same obserwacje p. dyr Pełczyńskiej-Nałęcz są jednak całkiem ciekawe, może mało odkrywcze, ale jak na przedstawicielkę głównego nurtu - naprawdę zadowalające. Oto bowiem szefowa Forum Idei Fundacji Batorego przyznaje, że era przedstawiania Rosji jako "Imperium Zła" dobiega końca, może nie bezpowrotnie, ale na pewno na długo i to w związku z aż dwoma długofalowymi czynnikami. Po pierwsze - zmianą hierarchii celów amerykańskich, a po drugie - reorientacją (docelowo być może nawet reorganizacją) Unii Europejskiej.
Czy Rosja znowu uratuje Zachód?
Rzeczywiście, pytanie czy Rosja zemści się dziś na Chinach za ping-ponga Mao z Nixonem - pozostaje jedną z najważniejszych kwestii geopolitycznych świata. Rosjanie decydujący się zaakceptować dość już czytelną ofertę amerykańską i przyjmujący rolę skrzydłowego USA w rozgrywce reakcyjnego kapitalizmu przemysłowego a la Donald Trump przeciw rodzącemu się nowemu centrum kapitalizmu finansowego w Pekinie i Szanghaju - zapewne znów, jak nie raz w historii rozstrzygnęliby na długo globalną rozgrywkę.
W takim wydaniu nie byłoby jednak mowy tylko o resecie, dotychczasowy podział na Zachód i Wschód w ogóle przestałby być aktualny, a Moskwa musiałaby zostać uznać za jedną z równoprawnych stolic zwycięskiego (być może...) systemu gospodarczo-politycznego świata.
Za takim rozwiązaniem przemawiają i wciąż silne tendencje zapadnickie w rosyjskim kierownictwie politycznym, i charakter gospodarki samej Federacji Rosyjskiej. Do takiej też opcji zaczyna się przekonywać Polaków, występujących od jakiegoś czasu na smyczy krótszej od strony Waszyngtonu niż od innych stolic, a więc naturalnie szczególnie posłusznych wobec poleceń płynących z tego kierunku (mowa oczywiście o głosach przebijających się powoli via ośrodki rządowe III RP).
No tak, ale wbrew temu, co tak chętnie powtarza się od dekad w Polsce i co w odświeżonej wersji Amerykanie podpowiadają Rosjanom - ilość punktów spornych między Moskwą a Pekinem jest znikoma, by nie powiedzieć żadna. Po cóż więc Rosja, nawet zamykając jeden kierunek konfliktu, z Zachodem (jak się już okazało w istocie mało uciążliwy) - miałaby sobie otwierać kolejny, na Dalekim Wschodzie, a więc obszarze znacznie bardziej rozwojowym i przyszłościowym?
I na to radę próbują mieć doradcy, w rodzaju p. dyrektor Pełczyńskiej-Nałęcz, przekonującej Polaków, ale bardziej chyba nawet samych Rosjan, że są... "uzależnieni od Chin". A zatem że powinni zależność tę zrzucić, przystąpić do rywalizacji np. na obszarze środkowo-azjatyckim, słowem - zachowywać się wobec ChRL mniej więcej tak, jak obecnie Polska wobec Federacji Rosyjskiej.
No cóż, oczywiście Rosja nie jest ratlerkiem Zachodu i nigdy nim zapewne nie będzie, porównanie może więc wydawać się chybione - ale też i przykład polski powinien być dla decydentów rosyjskich wystarczająco odstręczający, by nad takim dobrymi radami przejść tym razem do porządku.
Czynnik czasu i faktor wzajemności
Z drugiej strony Rosja nie pali się też zresztą do akcji przeciwnej, do angażowania w jakieś międzynarodówki antyamerykańskie. Między innymi i tę lekcję tradycyjnej dyplomacji zrozumiano przecież na Kremlu i w wieżowcu MSZ FR dobrze - o jedynych i najlepszych sojuszach z własną armią i flotą. Bo to dzięki nim Rosjanie są dziś jednym z decydujących rozgrywających na Bliskim Wschodzie, co z kolei dopomaga choćby w dokonywaniu geopolitycznego zwrotu i usamodzielnieniu jednego z najbliższych dotąd, NATO-wskich krajów zależnych, czyli Turcji.
W ten sposób powstała potencjalna tylko, ale jednak możliwość jednouderzeniowego rozwiązania kryzysu ukraińskiego, gdyby komuś przyszło do głowy rozgrywać dalej zgraną kartę kijowską. W ten właśnie sposób udało się wszak już powstrzymać eskalację w tym regionie świata (za co szczególnie Polacy powinni być zresztą Kremlowi wdzięczni). Przede wszystkim zaś to wciąż utrzymywana siła własna daje Rosji to, czego ta potrzebuje obecnie najbardziej: czas.
Rosji niezbędny jest czas na przyspieszenie modernizacji wewnętrznej, na dogonienie poziomem społecznym i infrastrukturalnym możliwości politycznych. Stąd pacyfikacja u granic - jak najbardziej, jest w interesie Moskwy. Ale nie w zamian za wejście w inne konflikty i w ogóle, nie za wszelką cenę.
Sama dyr Pełczyńska-Nałęcz słusznie zauważa, że współczesna dyplomacja już nie wypiera się zasady "Do ut des", że kluczowa pozostaje wzajemność - nie bardzo jednak umie wskazać co też takiego poza samym obniżeniem napięcia Zachód może Rosji oferować, wyraźnie jednak liczy się, że w Moskwie wciąż działa ten sam, co 300, 200 i 20 lat temu urok poklepania i nadania wschodnim barbarzyńcom certyfikatu "zachodnich wartości".
Cóż, zawsze przecież dotąd tak się działo, że kiedy jacyś dobrzy przyjaciele odciągali Rosję od spraw wschodnich i ściągali na powrót do Europy - to wynikały z tego jedynie gigantyczne kłopoty, straty, zniszczenia i konieczność zaczynania wszystkiego niemal od początku…
No, ale to już sami Rosjanie sobie zdecydują - czy interes ten im się opłaci i na jakich warunkach. Co jednak z wnioskami dla Polski?
Soros zmienia ton?
Ogólne są tyleż czytelne, co prawidłowe - tak czy inaczej, ale do odprężenia w relacjach z Rosją dochodzi i ostatecznie dojdzie. Jeśli nawet nie po myśli Trumpa - to dlatego, że dąży do tego również stara Unia, na czele z Francją i Niemcami. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na kryzys całej UE i jej podstawowych składowych, na konieczność rozwiązywania narastających problemów socjal-etnicznych, na oddolne naciski społeczeństw domagających się tego, co robi np... prezydent Putin: czyli pochylenia się nad własnymi sprawami, zamiast oderwania, alienacji i uganiania za propagandowymi hasłami.
I w tym właśnie punkcie pani dyrektor od Batorego - bo jakże by inaczej - całą sprawę zaczyna widzieć po swojemu, czyli na opak. Ostatecznie bowiem reprezentuje instytucję, która do krzewienia tejże propagandy została stworzona i z niej wciąż nieźle całkiem żyje.
Otóż tak, jak Trump chce się dogadać z Rosją dla jej wciągnięcia w swój konflikt z Chinami - tak sponsor Fundacji Batorego, George Soros nieodmiennie chciałby zapewne, by Rosja stała się elementem walki między Nowym Ładem Światowym, projektami globalizacji na zasadach powszechnego kapitalizmu finansowego i haseł demokracji liberalnej, "społeczeństwa otwartego" itd. - ale po stronie ich krzewicieli, a nie przeciw nim, jak dotychczas.
"Pokój za demokratyzację" - tak brzmiała oferta sorowców jeszcze całkiem niedawno, czyli dokładniej: "Pokój w zamian za kapitulację i upodobnienie". Dziś jednak osłabienie sorosowskiego ośrodka zachodniego uczyniłoby taki targ absurdalnym, nastąpiło więc przeformułowanie propozycji. Teraz brzmi ona raczej "Pokój, tylko pokój i chociaż niech ci u nas na was nie patrzą!".
Projekt europejski w wersji a la Bruksela (wciąż zależny od Ameryki (jednak nieco odmienny od niej ideologicznie) żeby przetrwać - również musi się umocnić i zmienić priorytety, tyle, że nie w kwestiach zagranicznych (jak u Trumpa), a wewnętrznych.
Stąd też Paryż i Berlin, a za nimi i inne, słabiej od Ameryki zależne, mniejsze ośrodki nie widzą już sensu podtrzymywania konfrontacji z Rosją w sytuacji, gdy i we Francji, i w Niemczech, i zwłaszcza we Włoszech coraz silniejsze są oddolne tendencje, by z Rosjanami wprost współpracować i to na gruncie wartości, treści i interesów krańcowo przeciwstawnych tym, na których zbudowano nad-państwo brukselskie. Nietrudno też zgadnąć po której stronie miejsce Polski widzi autorka związana z Fundacją Batorego...
Polska czy popychadło?
- Musimy się dogadać z Rosją, bo inni się dogadują - to przekaz, który coraz częściej przebija się do głównego nurtu, zarówno w wyniku powtarzania sygnałów amerykańskich, jak i europejskich. Czy jednak na pewno akurat pani Pełczyńska-Nałęcz nawołuje do odprężenia? Czytając bowiem dokładniej i odsiewając demoliberalną nowomowę okazuje się, że pomysł Fundacji Batorego na polską politykę wschodnią nie różni się co do metody od obecnych podrygów Prawa i Sprawiedliwości. Jak wiemy, "strategia" PiS wyraża się następującym ciągiem:
Musimy płacić Ameryce za to, że jest naszą metropolią, więc straszymy Polaków zagrożeniem rosyjskim, dzięki czemu uzyskujemy pretekst do transferowania miliardów dolarów do USA.
To samo, tylko w wersji europejskiej brzmi zaś:
Musimy za wszelką cenę wdrażać projekt globalnego i europejskiego społeczeństwa otwartego i demoliberalizmu, wmówmy więc Polakom, że Europa pogodzi nas z Rosją, dzięki czemu uzyskamy pretekst dla przyjęcia dyktatu Brukseli w sprawie uchodźców, wysyłania naszych żołnierzy do Afryki i dalszego wciągania Ukrainy w orbitę wpływów Zachodu.
Jak widać żaden z tych projektów nawet nie zbliża się do określenia, a następnie ochrony realnych interesów polskich, oba natomiast sprowadzają się do użycia Polski dla celów cudzych. Co ciekawe, również same relacje polsko-rosyjskie mają w tych układankach znaczenie czysto instrumentalne.
Pokłóciliśmy się z Rosjanami, bo kazali nam Amerykanie, żeby zarobić, a teraz pogodzą nas dla własnych korzyści Francuzi z Niemcami - tak miałaby wyglądać alternatywa dla Polski.
Tymczasem tak, jak nie powinniśmy zamieniać/uzupełniać wojowania z Rosją wojowaniem z Chinami, tak istotnie, moglibyśmy zyskać na ogólnym odprężeniu europejsko-rosyjskim. Ale nie płacąc za nie zbędnymi koncesjami ideologicznymi wobec Brukseli. Zupełnie przeciwnie. Całkowicie nową jakość geopolityczną mogłoby dać Polsce tylko samodzielne pójście w forpoczcie porozumienia zarówno z Moskwą, jak i Pekinem, a także z mniejszymi ośrodkami (jak choćby z Teheranem). Nasza wartość geopolityczna pojawi się dopiero wraz z poczuciem wartości własnej i środkami jej zabezpieczenia.
W przeciwnym razie nadal będziemy tylko popychadłem.
Konrad Rękas |
 |
|
Dodane przez prakseda
dnia wrzenia 19 2019 17:13:31 ·
9 Komentarzy ·
220 Czytań ·
|
|
 |
 |
 |
 |
Komentarze |
 |
 |
Dodaj komentarz |
 |
 |
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
 |
 |
 |
 |
 |
Oceny |
 |
|
 |
Logowanie |
 |
 |
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
 |
 |
 |
 |
 |
Shoutbox |
 |
 |
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
 |
 |
 |
 |
|