|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
SypiÄ…c |
|
|
"Z gliną się nie współpracuje niezależnie od okoliczności". Taka zasada obowiązywała w zasiedlonym tak zwanym "elementem" Śródmieściu Warszawy, a niedobitki warszawskiej inteligencji honorując tę zasadę wolały ją nazywać "mentalnością porozbiorową". Gdy sąsiad alkoholik katował za ścianą psa zadzwoniłam do jego drzwi i wyjaśniłam obrazowo (wolę nie cytować) co z nim zrobię gdy jeszcze raz usłyszę lament tego psa. Poza tym kazałam psa oddać w dobre ręce. Byliśmy potem z sąsiadem w dobrych stosunkach, widać go przekonałam bo psa oddał koledze i pieska widywałam w dobrej formie na skwerku. Dziś bym tego nie zrobiła w obawie, że sąsiad w retorsji oskarży mnie o stalking albo mobbing. Tym bardziej nie przyszłoby mi do głowy zwracać się w obronie psa do milicji. Milicja była częścią systemu represji i kropka. Swoje racje udowadniało się w starciu bezpośrednim albo umieszczało w pamiętnikach pozostawiając do osądu historii.
Z tej zasady wyłamał się Andrzej Mencwel nie tylko zeznając przeciwko kolegom w procesach po marcowych lecz pisząc na zamówienie SB esej pod tytułem "Świat wyosobniony. Geneza grupy". Z tej zasady wyłamuję się i ja donosząc niejako Państwu na Andrzeja Mencwela. Nie dlatego, że chciałabym mu jakkolwiek zaszkodzić lecz dlatego, że się z nim zgadzałam i nadal zgadzam. "Przecież to wszystko prawda" - powiedziałam Jakubowi Karpińskiemu broniąc Mencwela. "Może i prawda ale źle wybrał sobie konfesjonał" - odparł Jakub. Czy ja dobrze sobie wybieram konfesjonał? Nie wiem, wiem że mamy już bardzo mało czasu na napisanie prawdziwej wersji historii. Cytuję zatem fragmenty eseju Mencwela.
"Jeśli przyjrzeć się składowi osobowemu grupy "komandosów", dwie przynajmniej oczywistości narzucają się w sposób niezwykle jaskrawy. Jest to po pierwsze szczególny charakter środowiska społecznego, z którego się oni wywodzą, jest to po drugie szczególny charakter ich składu narodowościowego. Co się tyczy pierwszego, jaśniej rzekłszy, wywodzą się oni niemal w komplecie ze środowiska wysokich urzędników partyjnych i państwowych. Co się tyczy drugiego, są oni niemal w komplecie pochodzenia żydowskiego. (-)
Bezstronnemu obserwatorowi narzuca się najsampierw kilka spostrzeżeń zmysłowo uchwytnych, banalnych wydawałoby się, ale jednak znaczących. Jest to przede wszystkim specjalny charakter dzielnicy, w której mieszka trzon "komandosów" i gdzie rozlokowane było, by tak rzec, ich życie duchowe. Między Aleją Róż a Parkową, w centrum Warszawy, pośród urzędowych gmachów, w sąsiedztwie ambasad i cichego szumu ministerialnych limuzyn sunących gładkimi jezdniami najlepiej wyasfaltowanych ulic stolicy, w kamienicach, w których sama lista lokatorów mogła skromnego prowincjusza, gdyby nie miał odrobiny ironicznego dystansu wobec rzeczywistości, przyprawić o zawrót głowy, rośli w spokoju i ciszy, w mieszkaniach nie mających nic wspólnego z normalnymi standardami przyszli "raczkujący rewizjoniści". W tym samym czasie, w którym raczkowali jeszcze w sposób najzupełniej dosłowny, poznając zakamarki rodzicielskich pomieszczeń, wprowadzono właśnie pierwsze ograniczenia normatywów mieszkaniowych, a młodzi inżynierowie tracili miesiące własnej energii i czasu urzędników na uzyskanie niebotycznego stałego zameldowania. (-)
W tych samych mieszkaniach ledwie tylko zaczęli kojarzyć pierwsze spostrzeżenia oraz darzyć bliskich przebłyskami swojej wrodzonej inteligencji dowiadywali się, nie wiedząc co to znaczy, ponieważ w rozmowach familiarnie używano imion, a nie nazwisk, że z grubsza rzec biorąc, cały ten świat, zamknięty w orbicie ich dziecięcego wzroku, jest ich światem, ponieważ wszyscy się tu znają od bardzo dawna i żyją niby w jednej wielkiej rodzinie. W szczególnej zresztą rodzinie, jak potem niektórzy z nich spostrzegą, mianowicie rodzinie współdziałającej w obliczu nieznanego im, bo nieco poza kwadrat czterech ulic wybiegającego kraju. Ówczesny prezydent Rzeczpospolitej częstował ich cukierkami, [gdy] jako kilkuletnie pędraki o roześmianych i dobrze odżywionych buziach wizytowali Belweder, gdy trzeba było wypełnić odpowiednie kadry kroniki filmowej, gdy zaś Rzplita obchodziła swoje XX-lecie, na rozlepionych w mieście kolorowych plakatach "ja mam 20 lat" rozpoznawali swoich kolegów z tej samej dzielnicy, występujących jako żywy symbol Polski Ludowej. W tym samym też czasie, w którym ofiarowano im owe luksusowe mieszkania w warszawskiej XVI dzielnicy, jeden z prominentów oficjalnej literatury, "ukręciwszy" uprzednio "łby drobnomieszczańskim kanarkom", w wierszu będącym obowiązkową lekturą w szkołach całego kraju, ogłaszał, że "lud wejdzie do śródmieścia". Nie po raz pierwszy prominenci oficjalnej literatury czynili siebie substytutem ludu."
Nie jestem w stanie z braku miejsca zacytować w całości tego błyskotliwego eseju. Michnik nazwał kiedyś podobne poglądy "resentymentami nie wpuszczonych na salony". Zapewne miał rację, pamiętam ironiczne opowieści na temat jakiejś imprezy urządzonej przez Mencwela w jego ubogim z trudem wynajmowanym mieszkanku. Warszawski salon darował jednak Mencwelowi ten wybryk, jest szanowanym profesorem i zasilił szeregi intelektualnego establishmentu. To znaczy, że dostał się jakoś na owe mityczne, wymarzone salony. Podobnie jak Piotr Wierzbicki, któremu (sądząc z zatrudnienia w latach 2004-2009 w GW) darowano jego "Traktat o gnidach" oraz drukowany w tygodniku "Solidarność" tekst "Familia, świta dwór".
Salony pustoszy biologia. Czas na nowe.
Izabela BRODACKA
24. X. 2020 |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia pa¼dziernika 25 2020 12:23:41 ·
9 Komentarzy ·
101 CzytaÅ„ ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|