|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Ratowanie bogatych sąsiadów |
|
|
Obraz po szczycie
Po sławnym już szczycie Unii Europejskiej premier chciał być przedstawiany jako jeden z twórców programu ratującego strefę euro. Nawet wystąpienie ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie proponującego Europę złożoną z państw federacyjnych na wzór niemiecki (i nieprzypadkowo z tą samą stolicą) miało być receptą na przesadne zadłużenie niektórych państw. Przez te kilka dni mogliśmy się dowiedzieć, że Polska będzie musiała zrzucić się na pożyczkę dla bankrutujących Włoch, Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, a być może także Francji i Belgii. Początkowo wydawało się, że kwota pożyczki wyniesie ok. 10 miliardów euro, obecnie (po zadeklarowaniu również przez Rosjan pomocy wycenianej na 20 miliardów euro) jest to 6,26 miliarda euro, czyli ok. 28 miliardów złotych. Pieniądze te mają pochodzić z oficjalnych rezerw walutowych Narodowego Banku Polskiego, którego prezes Marek Belka przyznał, że przekazanie tych pieniędzy to czysta decyzja polityczna. Inaczej nie można nazwać pożyczki oprocentowanej na poziomie ok. 0,2 proc. na 2-3 lata. Także nawet jeśli jakimś cudem Włosi i Grecy spłacą te pożyczki, to NBP zarobi na tym ok. 150 milionów złotych. Tylko że za 3 lata, jeśli utrzyma się tak wysoka jak dzisiaj pięcioprocentowa inflacja, obecne 28 miliardów złotych będzie warte 24 miliardy plus te 150 milionów odsetek. Jak widać, złotego interesu na tych pożyczkach Polska nie zrobi, cały czas zakładając, że Włosi te pieniądze jakimś cudem oddadzą. Jeżeli już mielibyśmy inwestować w dług włoski nasze rezerwy walutowe, to w każdej chwili można kupić na rynku obligacje włoskie, tylko że są one wyceniane na 7 proc. w skali roku. Na tyle rynek finansowy naprawdę wycenia włoskie obligacje, politycy europejscy wycenili je na 0,2 proc., czyli 35-krotnie mniej. Dlatego decyzji o przyznaniu tych pożyczek nie można inaczej nazywać jak decyzją polityczną, tym bardziej że politycy nie ryzykują swoich pieniędzy, ale pieniądze swoich podatników. A to jest zasadnicza różnica.
Są w Europie jeszcze politycy, którzy mają odwagę stanąć w obronie swoich obywateli przed ideologami unijnej biurokracji. Prezydent Czech Vaclav Klaus powiedział, że Czesi mają własne problemy z deficytem budżetowym i byłoby skrajną nieodpowiedzialnością zaciąganie kolejnych pożyczek, by przekazać je krajom skrajnie zadłużonym. Według Klausa, te pożyczki to jedynie odsunięcie prawdziwych problemów w czasie. Oprócz Czech na ten moment w ratowanie Włoch i Grecji nie chcą się również włączyć Brytyjczycy, Węgrzy oraz Szwedzi. Tych dylematów nie miał premier Tusk, który jest już w takiej przyjaźni z kanclerz Merkel, że może zgodzić się na wszystko, i to nawet bez czytania, a nawet jeszcze bez oficjalnego opracowania dokumentu.
Biedny da bogatemu
Skutki decyzji Donalda Tuska są takie, że albo podarujemy bogatszym państwom 28 miliardów złotych, albo jeśli - nie wiadomo jak - uda im się te pożyczki spłacić, 6 miliardów złotych (różnica pomiędzy rzeczywistym oprocentowaniem obligacji włoskich a oprocentowaniem ustalonym przez unijnych urzędników). Jakby nie patrzeć, koszt jednego klepnięcia Tuska po plecach przeogromny. Jeżeli przyłożyć 28 miliardów złotych do 16 milionów pracujących Polaków, to na jednego przypada 1750 zł podatków do zapłacenia w ciągu roku. Składka rentowa płacona od pracowników rośnie już od 1 lutego przyszłego roku z 6 do 8 procent. Jakie premier Tusk znajdzie wytłumaczenie dla tego, że musimy zaciskać pasa, by płacić coraz wyższe podatki, a jednocześnie pożyczamy państwom, które akurat z zaciskania pasa nie słyną?
Zarówno greckie, jak i włoskie problemy wzięły się z tego samego - z życia ponad stan. Jeżeli w kasie państwa brakowało pieniędzy na realizację absurdalnych obietnic wyborczych, to się po prostu pożyczało pieniądze, jakby zapominając, że kiedyś pożyczki trzeba zwrócić. To mityczne "kiedyś" właśnie nastąpiło. Grecja ma dług na poziomie 160 proc. produktu krajowego brutto, a Włochy na poziomie 120 procent. Jednak trzeba pamiętać, że PKB nie jest tworzony przez państwa, ale przez pracujących ludzi. Także, pomimo iż tylko niektóre grupy społeczne skorzystały na szybko rosnącym zadłużeniu (głównie sfera budżetowa plus emeryci), to groźba spłaty długów wisi już nad wszystkim, przede wszystkim sferą prywatną tworzącą dochód. I dziś za grecko-włoskie życie ponad stan mają zapłacić między innymi Polacy. Tak jakbyśmy nie mieli swoich problemów. Tym bardziej że Włochy czy Grecja nie musiała przez 45 lat zmagać się z pogłębianiem przyjaźni polsko-radzieckiej w imię socjalizmu. Warto pamiętać o tym, że tuż przed wybuchem II wojny światowej dochód narodowy na osobę w Polsce był wyższy niż w Hiszpanii (o ok. 10 proc.), nieznacznie niższy niż w Grecji (o ok. 20 proc.) i Włoszech (o ok. 35 proc.). W 1990 roku, a więc po gospodarczym eksperymencie socjalizmu, polski dochód narodowy na mieszkańca był już dwukrotnie niższy niż grecki, dwa i pół raza niższy niż hiszpański oraz trzykrotnie niższy niż włoski. Komunizm zabrał nam możliwość wzbogacenia się przynajmniej na poziomie zbliżonym do dzisiejszej Hiszpanii. To powoduje, że dziś średnia roczna pensja netto (dane za 2010 rok) wynosi w Polsce ok. 6,3 tysiąca euro, w Grecji 14,2 tysiąca euro, w Hiszpanii 19 tysięcy euro, a we Włoszech 20 tysięcy euro (dane Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Trudno - patrząc na te dane - zrozumieć, dlaczego kraj znacznie biedniejszy ma ratować bogatsze od siebie państwa. Przyzwyczajeni do tego, że za komuny najlepsze polskie produkty za grosze były "sprzedawane" do bratniego Związku Sowieckiego, możemy doszukać się analogii, że oto nasz obecny premier Tusk, chcąc przypodobać się na europejskich salonach, woli dołożyć parę miliardów euro od swojego społeczeństwa. I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że minimalna emerytura wynosi w Polsce 730 złotych, podczas gdy w Grecji jest to równowartość 2,2 tysięcy złotych, a we Włoszech 2,6 tysięcy złotych. I jakoś nikt im nie obiecuje podwyższenia wieku emerytalnego, pomimo iż Włosi żyją około 5 lat dłużej niż Polacy, a Grecy ok. 3 lat dłużej (wiadomo, że ciepły klimat służy). Jak zatem wytłumaczyć Polakom, że mają pracować dwa lata dłużej, a Polkom, że czeka je siedem lat pracy więcej? Czy mamy dłużej pracować po to, by w słoneczku na nasz koszt mógł się poopalać włoski czy grecki emeryt, pobierający trzykrotnie wyższe świadczenia? Czy to ma być europejski solidaryzm?
Nie ma żadnego uzasadnienia dla przyznawanej przez Polskę pożyczki. Ani ekonomicznego, bo tylko na tym stracimy, a ryzyko, że nie odzyskamy ani jednego euro, jest dość duże, ani moralnego (w końcu kraj dużo biedniejszy ma pożyczać dużo bogatszym, tylko dlatego że już nikt rozsądny nie chce im pożyczać), ani prestiżowego (już wiadomo, że Polska nie będzie miała żadnego wpływu na powstające w strefie euro decyzje), ani politycznego (nic, absolutnie nic w zamian nie uzyskaliśmy w jakiejś ważnej z polskiego punktu widzenia sprawie, np. w przesunięciu wejścia w życie dyrektyw klimatycznych powodujących podwyżkę prądu dla polskich gospodarstw w 2013 r. o 15 procent). Jedyne, co nam czasem próbuje wmówić premier Tusk z ministrem Rostowskim, to zobowiązanie do solidaryzmu, że w końcu skoro tyle z Unii bierzemy, to trzeba czasem coś dać. Tylko że na razie to my z Unii dostajemy prawdziwe grosze. Przyznawane nam pieniądze są jedynie na papierze, a dopiero po zrealizowaniu inwestycji (być może) te pieniądze zaczną do Polski trafiać. Pewna to jest składka unijna wynosząca prawie 16 miliardów złotych. A z drugiej strony to raczej nie od Grecji pochodzą te unijne pieniądze. Przecież Grecja wsławiła się w swojej historii wystąpieniem o dopłaty rolne do obszarów przekraczających całą powierzchnię kraju! Jakie daje to świadectwo moralne, że będziemy pomagać krajowi, w którym przekręt jest na porządku dziennym, a przykład idzie z góry. W końcu to właśnie Grecy opanowali do perfekcji sztukę kreatywnej księgowości. Wykorzystywali do tego sławny bank inwestycyjny Goldman Sachs (z którego wywodzi się między innymi obecny premier zarówno Włoch, jak i Grecji). Emitowano obligacje w dolarach, po czym przeliczano je na euro po zupełnie księżycowych kursach, dzięki czemu na papierze dług był dość stabilny, ale w rzeczywistości zobowiązania były znacznie wyższe. Z kolei Włosi słyną ze swojej pracowitości, przeciętny Włoch pracuje ok. 200 godzin rocznie mniej od Polaka (współpracując z wieloma włoskimi firmami, zauważyłem, że tzw. świąteczny weekend zaczyna się 23 grudnia, a kończy 7 stycznia - luksus, o jakim polscy pracownicy jeszcze długo nawet nie będą w stanie zamarzyć).
Co zamiast pożyczki?
Premier Tusk o wiele więcej zrobiłby dobrego, gdyby na szczycie unijnym zaproponował prawdziwe reformy. Nie takie, o jakich mówił np. prezydent Francji Nicolas Sarkozy, polegające na dodrukowaniu pustych pieniędzy przez Europejski Bank Centralny, bo to tylko jeszcze bardziej szkodliwe półśrodki. Przede wszystkim państwa i politycy powinni wziąć odpowiedzialność za podejmowane przez siebie decyzje. Skoro w Grecji możliwe są czternaste pensje w budżetówce, to chyba jest z czego ciąć. Jeżeli przeciętny Włoch pracuje o ok. 200 godzin rocznie mniej niż Polak, to może czas przeprowadzić reformy i wziąć się do roboty. Politycy, którzy rządzili Włochami czy Grecją, doprowadzili do takiego stanu swoje kraje, że są na granicy niewypłacalności. Ale to się nie zdarzyło z roku na rok, tylko w ciągu dziesiątek lat. Skoro społeczeństwo tolerowało taką politykę gospodarczą, to oczywiste jest, że to ono, będąc beneficjentem tego typu działań, powinno wziąć na siebie spłatę długów. W zamian oczywiście odpowiednio osądzić winnych tego typu zdarzeniom. W innym przypadku będziemy mieli do czynienia z ciągle powtarzającymi się w Europie absurdalnymi "kryzysami" zadłużenia. Bo skoro inne państwa mogą spłacić nasze długi, to dlaczego nie pożyć sobie na wysokiej stopie parę lat, a niech to kto inny spłaca. Dlaczego tacy Estończycy, którzy w swojej konstytucji wprowadzili zapis o zakazie zadłużania kraju, mają jednocześnie płacić za słoneczne wakacje Włochów?
Pożyczanie przez takie państwa jak Polska pieniędzy Grekom czy Włochom może mieć sens tylko w przypadku, gdy poziom życia pomiędzy naszymi państwami się zrówna. Lub jeśli będziemy mieć w tym jakiś interes. Na razie trudno zauważyć, by którakolwiek z tych przesłanek zaistniała.
Marek Łangalis
ekspert gospodarczy Instytutu Globalizacji |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia grudnia 28 2011 12:02:16 ·
9 Komentarzy ·
161 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|