Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 11
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
Żałujemy, że milczeliśmy
Dlaczego Panowie, piloci ze specpułku, milczeliście po katastrofie Tu-154M? Można było pokazać pewne patologie, bronić kolegów.
- Otrzymaliśmy polecenie od gen. Lecha Majewskiego, dowódcy Sił Powietrznych, że mamy zakaz wypowiadania się na ten temat. Dziś mogę powiedzieć, że żałujemy tego, że milczeliśmy. Być może gdybyśmy w pierwszych dniach po katastrofie o pewnych sprawach rozmawiali szczerze, to zostałyby one przedstawione w innym świetle. Niestety, nikt wtedy nie wyszedł przed szereg.

Dowództwo zapewniało, że po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku w specpułku zaszły gruntowne i pozytywne zmiany. Tak rzeczywiście było?
- Wróciłbym tu do katastrofy samolotu CASA z 2008 roku. Wydane wtedy zalecenia dla jednostek Sił Powietrznych niegdzie nie zostały tak daleko wprowadzone jak właśnie w 36. SPLT. Jeżeli ktoś mówi o bałaganie w tym zakresie, to jest w błędzie. Po katastrofie Tu-154M był dodatkowy nacisk, by przepisy, według których lataliśmy, były jak najbardziej zbliżone do tych funkcjonujących w lotnictwie cywilnym. I pod takim kątem była kształtowana nowa dokumentacja. W te zmiany włożono dużo pracy i wysiłku. Wiadomo, że krótki czas na ich wprowadzenie i naciski przełożonych powodowały, że niekiedy wychodziły buble. Ale błędy były sukcesywnie naprawiane i dostosowywane do realiów wykonywanych zadań. W mojej ocenie, byliśmy na etapie, w którym wszystko nabierało właściwego kształtu. Stworzono kabiny samolotów, w których można było usiąść i przetrenować pewne sprawy. Było to przydatne, szczególnie kiedy piloci przeszkalali się na dany typ samolotu. Kabiny na jaka i bryzę stworzyły osoby, które były zatrudnione w eskadrze lotniczej. Kabinę na tupolewa przygotowywała firma zewnętrzna.

Były też wyjazdy do Federacji Rosyjskiej na ćwiczenia na symulatorach. Okazały się potrzebne?
- Nie można mówić, że szkolenie, nawet na takim pseudosymulatorze jak w Moskwie, było niepotrzebne czy złe, bo zawsze pewne nawyki, doświadczenia pozostają. Jeśli jednak mówimy o samym sposobie zorganizowania tych treningów, to można określić je słowem "porażka", bo symulatory nie miały wiele wspólnego z samolotami, które były w pułku. Nie jest tajemnicą, że te treningi zostały zorganizowane też po to, by zamknąć usta pewnym osobom. Po prostu trzeba było wysłać ludzi i pokazać, że się szkolą. Miałem okazję ćwiczyć na symulatorze z prawdziwego zdarzenia i mogę powiedzieć, że tego, z czym piloci mieli do czynienia w Moskwie, po prostu nie da się porównać do prawdziwych symulatorów.

Jak długo stwarzano pozory, że specpułk będzie funkcjonował normalnie?
- Do końca! Kiedy w sierpniu zobaczyliśmy konferencję premiera Donalda Tuska i ministra Tomasza Siemoniaka i usłyszeliśmy, że specpułk zostanie rozformowany, byliśmy w szoku. Loty się odbywały i nic nie wskazywało na to, że tak się to skończy. Faktem jest, że było mało zamówień z kancelarii premiera. Kilka takich lotów było odwołanych, bo samolot był oddany gen. Majewskiemu zamiast ministrowi. Tymczasem zawsze była tu pewna gradacja, komu w pierwszej kolejności samolot się należy.

Jednak Tu-154M praktycznie nie latał. Czy to Panów nie niepokoiło?
- Byliśmy przekonani, że MON pozbędzie się tego samolotu. Utrzymywanie w pełnej gotowości do lotu jednej maszyny danego typu jest bardzo uciążliwe. Wystarczy, że przydarzyła się jakaś usterka i procedury nie pozwalały na lot, a trzeba było jeszcze trenować itd. Mieliśmy nadzieję, że w końcu zapadnie decyzja i zakupione zostaną embraery, na które piloci byli szkoleni. Podpisanie umowy czarterowej dawało nam do myślenia, ale przyjeżdżał do nas minister Bogdan Klich i zapewniał, że pułk będzie istniał. Dziś wiemy, że było to mydlenie oczu, że czekano na dobry moment, by przed wyborami pokazać, że premier rządzi twardą ręką. W naszej ocenie, raport komisji ministra Jerzego Millera był dla pułku tendencyjny i krzywdzący, i niestety z jego pomocą niesłusznie zrobiono z pilotów przestępców i nieudaczników.

Wskazywano też na błędy w szkoleniu.
- Czasami bywało np. tak, że przez kilka miesięcy w ciągu lata nie spotkało się nocy z trudnymi warunkami atmosferycznymi. Powstawały problemy z prolongowaniem uprawnień. Dlatego w regulaminach lotów zezwolono, by latać w pozorowanych warunkach. Komisja jednak wytknęła, że było to błędne postępowanie. Bo w programie szkolenia było napisane "warunki trudne", a koledzy (m.in. załoga tupolewa, która zginęła pod Smoleńskiem) wykonywali niektóre loty w warunkach pozorowanych.

Komisja pozostawiła sporo wątpliwości, jeśli chodzi o wpisy do osobistych dzienników lotów. Nie było jednolitego wzorca, ale to nie przeszkodziło wytknąć pilotom błędów.
- Dokładnie. Warto wiedzieć, że Regulamin Lotów przez długi czas był przypisany do lotnictwa bojowego, gdzie cały pułk czy eskadra wychodziła w jednym czasie na loty i ćwiczono np. loty w trudnych warunkach czy to w nocy, czy w dzień. W specpułku każdy indywidualnie odpowiadał za swoje szkolenie. Stąd też regulamin nijak się miał do lotnictwa, w którym wiele lotów realizowanych było na lotniska cywilne.
Byliśmy też odcięci od nowoczesnego szkolenia. Samoloty z uwagi na wiek i rozwiązania technologiczne zmuszały nas do takiej, a nie innej formy szkoleń. Nie można było sobie pojechać na symulator z prawdziwego zdarzenia. Padają też zarzuty, że szkolenie było za drogie, ale takie rozwiązania wymuszał na nas posiadany sprzęt.

Trudno było pożegnać się ze sztandarem 36. SPLT?
- Cóż, zakończyliśmy pewien etap życia, ale wydaje mi się, że jakoś odnajdziemy się w nowej rzeczywistości. Przykre jest jednak to, że pozwalając na odejścia lotników, marnuje się spory potencjał. Ich wiedza, doświadczenie mogłyby być wykorzystane. Jaki mogłyby latać do 2013 roku i można było przekazać je do szkół, by pokazywać podchorążym, że latanie w przestrzeni kontrolowanej, współpraca z cywilami nie jest taka straszna.

Dowództwo Sił Powietrznych zapewnia, że żołnierze 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego otrzymali propozycje pracy, które uwzględniały ich sugestie. Jak w praktyce wyglądał ten proces?
- Kiedy w sierpniu 2011 roku ogłoszono rozwiązanie specpułku, faktycznie zaczęły się rozmowy kadrowe. Zwołano personel latający samolotów i powiedziano, że nic dla nas nie ma i żebyśmy cierpliwie czekali. Kolejne rozmowy, już indywidualne, odbyły się w październiku ubiegłego roku. Ale i wtedy dowiadywaliśmy się, że propozycji dla nas wciąż nie ma. Zapewniano nas, że trwają prace i wkrótce sytuacja się wyklaruje. W połowie grudnia przyszły imienne rozkazy na stawienie się w jednostkach. Z tego, co pamiętam, trzech ludzi [z personelu latającego na samolotach - red.] miało iść do Powidza, a reszta do Krakowa. Kilku technikom pokładowym zaproponowano pracę na śmigłowcach w 1. Bazie Lotnictwa Transportowego i będą się przeszkalać. Faktem jest jednak, że kilka osób samodzielnie musiało "załatwiać" sobie posady. To m.in. dwóch pilotów, którzy przeszli do Siemirowic (do 44. Bazy Lotniczej Marynarki Wojennej). I bynajmniej nie było tak, że to MON ich tam skierowało. Oni sami znaleźli sobie etaty i nawet były pewne perturbacje, bo pierwotnie nie chciano ich tam wypuścić. Kolejne osoby same znalazły sobie pracę, np. w Radomiu czy Mińsku Mazowieckim.

Część personelu samolotowego otrzymała etaty sztabowe w DSP lub Centrum Operacji Powietrznych. Pana Koledzy są zadowoleni z tej zmiany?
- Z przeprowadzonych zmian z pewnością zadowolone jest Dowództwo Sił Powietrznych, bo żołnierze, którzy chcieli zostać w Siłach Powietrznych, zgodnie z zapowiedziami mają etaty. Dla lotników etat sztabowy był z pewnością lepszym rozwiązaniem niż przeprowadzka do Krakowa lub Powidza. Pamiętajmy, że ludzie mają w Warszawie rodziny, znajomych, mieszkania, a często ich żony mają tu dobrą pracę i trudno to wszystko zostawić dla nowej jednostki. Wiem, że piloci chcieli pracować na etacie lotnym w warszawskim garnizonie, że np. technikom proponowano jakieś dziwne etaty, w tym nielotne, a pilotom etaty w Krakowie i Powidzu. To często przesądzało o podjęciu decyzji o przejściu do rezerwy, bo życie "na dwa domy" nie wchodziło w grę.

Jak doceniono Panów pracę?
- Pod koniec 2011 roku zostały wypłacone nagrody. Z tego, co wiem, podoficerowie dostali po 300 zł brutto, młodsi oficerowie (do kapitana włącznie) otrzymali 400 zł brutto, a oficerowie 500. Byliśmy w szoku, bo osoba, która przepracowała w armii prawie 40 lat, z czego większość w specpułku, otrzymała 300 zł brutto nagrody! Tak został doceniony wieloletni wkład w rozwój jednostki.
 
Dodane przez prakseda dnia stycznia 05 2012 18:17:04 · 9 Komentarzy · 153 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.