|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Wracamy do sprawdzonych wzorów? - Stanisław Michalkiewicz |
|
|
Jak wiadomo, od pewnego czasu, to znaczy - od wiekopomnej reformy dokonanej 31 marca 2010 roku, kiedy to minister sprawiedliwości przestał być prokuratorem generalnym, a prokurator generalny się usamodzielnił - w wymiarze sprawiedliwości zapanował pewien nieład. To znaczy - prokurator usamodzielnił się formalnie, bo nie wyobrażam sobie, by jak poprzednio, nie podlegał oficerowi prowadzącemu niezależną prokuraturę z ramienia bezpieczniackiej watahy, która akurat przejęła pod swój nadzór niezależną prokuraturę - tyle, że już bez pośrednictwa ministra sprawiedliwości, który zresztą też służbowo podlega właściwemu zwierzchnikowi, zgodnie z zasadą opisaną jeszcze przez spostrzegawczego Adami Mickiewicza, co to napisał, że każdy ma swoja żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi.
Dopóki w kraju panował spokój, to znaczy - dopóki poszczególne bezpieczniackie watahy trzymały się warunków dostępu do żerowiska w postaci III Rzeczypospolitej, ustalonych w ramach kompromisu między WSI i SB - dopóty nikt nie mógł zauważyć różnicy, czy prokuratura jest zależna od rządu, czy też niezależna - bo w sytuacji gdy rząd w podskokach wykonywał instrukcje wypracowane w gronie Sił Wyższych, triumfy święciła, znana jeszcze z PRL, zasada jednolitej władzy państwowej. A zasada ta głosi, że prawdziwym źródłem władzy państwowej jest bezpieka, niekoniecznie nawet tubylcza - i jeśli, dajmy na to, panowie z Brukseli mają takie gusło, że w naszym nieszczęśliwym kraju ma być demokracja - to proszę bardzo! Jedni konfidenci dostaną rozkaz stanięcia na nieprzejednanie lewicowym stanowisku, inni znowuż - na prawicowym, a resztę, przy pomocy poprzebieranych za dziennikarzy konfidentów w niezależnych mediach, a nawet - luksusowych dam w rodzaju pani Anety (ach, gdzież dzisiaj ta ozdoba Salonu, czemuż zniknęła jak sen jaki złoty?) sprawnie się ze sceny politycznej wyślizga, bo w przeciwnym razie demokracja przestałaby być przewidywalna, to chyba jasne?
Więc jak trzeba, to i demokrację da się zrobić, że mucha nie siada! Weźmy takiego posła Palikota; raz jest na prawicy, potem znowu na lewicy - niczym towarzysz Szmaciak, który w pełnym goryczy monologu wyraźnie mówił: zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie! No dobrze - ale kto ma takie rzeczy mówić? A któżby inny, jak nie oficer prowadzący - w zależności od potrzeb i mądrości etapu? Rzecz w tym, żeby mówić w porę, bo w przeciwnym razie nawet w spokojnych czasach trafiają się kiksy, jak np. premieru Tusku w sprawie ministra skarbu. Premier Tusk, jak pamiętamy, ni stąd, ni zowąd zaczął się odgrażać, że jeśli minister Grad nie znajdzie w terminie strategicznego inwestora dla stoczni, to on go zdymisjonuje. Wyobrażam sobie, ile wesołości musiała ta buńczuczna deklaracja premiera Tuska dostarczyć oficerom prowadzącym - ale to jeszcze nic, bo kiedy minął wyznaczony termin, a strategiczny inwestor jakoś się nie pojawiał (a jakże miałby się pojawić, skoro istniał wyłącznie w imaginacji reklamiarzy rządu premiera Tuska?), pan premier, zamiast zdymisjonować ministra Grada, zaczął bełkotać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a minister jest gites tenteges i w ogóle. Rozbierając to sobie z uwagą dochodzę do wniosku, że w międzyczasie ktoś musiał premieru Tusku przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi - i że ministrowie nie podlegają jemu, tylko właściwym watahom, które wyznaczyły ich do rządu w charakterze legatów gwoli pilnowania interesu - i tylko one mogą ich stamtąd odwołać, zgodnie ze starożytną rzymską zasadą: cuius est condere, eius est tolere - co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść.
Więc jeśli takie rzeczy trafiały się na szczeblu rządowym nawet w spokojnym czasie, to cóż dopiero, gdy w kraju, między bezpieczniackimi watahy szaleje wojna na górze, rozpoczęta, czy ściślej - ujawniona lekkomyślnym zatrzymaniem generała Gromosława Czempińskiego? W takiej sytuacji niezależna prokuratura miota się niczym w tańcu św. Wita od ściany do ściany - bo gdy jeden niezależny dostaje, dajmy na to, rozkaz, żeby sprawie ukręcić łeb, to drugi niezależny - przeciwnie - żeby doprowadzić wszystkich przed niezawisły sąd, który - no właśnie: co ma robić niezawisły sąd w sytuacji, gdy w powietrzu kłębią się sprzeczne rozkazy? Powie ktoś, że to znakomita sytuacja, że wtedy niezawisły sąd może wyrokować według swojego - chciałem napisać: sumienia, ale po namyśle uznałem, że lepiej, a przede wszystkim - trafniej będzie, że według swego widzimisię, albo jeszcze lepiej - kalkulacji. Czy jednak w warunkach wojny na górze między bezpieczniackimi watahy możliwa jest jakaś kaklulacja? Przecież nawet wojujące watahy nie wiedzą, która z nich weźmie górę, więc jakże takie rzeczy mógłby wiedzieć niezawisły sąd?
W takiej sytuacji, zwłaszcza gdy ktoś jeszcze zapamiętał ze studiów pełne mądrości sentencje starożytnych filozofów (bo ci dzisiejsi - szkoda gadać; jeden głupszy od drugiego, a już panie filozofowe to prawdziwa desperacja!) i prawników - jedyny ratunek znajduje we wskazówce, by cunctando rem restituere, co się wykłada, by sytuację ratować zwlekaniem. W przeciwnym razie zaraz się okaże, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził i w przypadku pochopnego wyroku zaraz trzeba będzie prosić o bezterminowy urlop zdrowotny - a i to jeszcze - jak to mówią - „z Bogiem sprawa”. Dlatego przed niezawisłymi sądami sprawy ciągną się już nawet nie latami, a dziesiątkami lat, budząc wesołe zainteresowanie nawet w pozbawionych wszelkich złudzeń, zblazowanych filutach z Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, co to z niejednego komina w życiu wygartywali.
W tej sytuacji nawet pobożny minister Gowin uznał, że skoro już wszyscy się śmieją, to trzeba zrobić jakąś reformę. I co wykombinował? Żeby sąd został zwolniony z obowiązku dochodzenia prawdy w procesie karnym, a tylko notyfikował siuchtę miedzy oskarżeniem, a obroną. Nie da się ukryć, że na czas wojny na górze między bezpieczniackimi watahy, jest to jedyny sposób, by wilk, to znaczy - interesy bezpieczniackich watah - był syty, ale i owca - w postaci niezawisłych sądów - cała. Skoro oskarżyciel, reprezentujący jedną bezpieczniacką watahę, dogada się z obrońcą, reprezentującym watahę drugą, to co tu ma jeszcze do roboty niezawisły sąd, a zwłaszcza - prawda? Potrzebna ona, niczym psu piąta noga. Co innego - niezawisły sąd. On jest potrzebny, jakże by inaczej, bo porządek musi być , to znaczy - pozory powinny być zachowane. Prawdą to będzie to, co ustali niezależny prokurator z niezależnym obrońcą, a potem swoje ustalenie zakomunikują niezawisłemu sądu, który przyklepie, co tam ustalili starsi i mądrzejsi. Nie będzie już potrzeby uciążliwego i co tu ukrywać - upokarzającego kontaktowania się telefonicznego, jak to było w przypadku Różańskiego, do którego niezawisłe sądy dzwoniły z zapytaniem, jaki wyrok najbardziej by mu pasował. Teraz, z ramach kontradyktoryjności, dzisiejszy odpowiednik Zarako-Zarakowskiego ustali co trzeba z dzisiejszym odpowiednikiem Mieczysława Maślanki czy Edwarda Rettingera, dzięki czemu niezawisły sąd będzie mógł nie tylko pławić się w niezawisłości, ale również - w pierwotnej niewinności. Tak przecież było za Stalina i komu to przeszkadzało? Nawet jeśli komuś tam i przeszkadzało, to cóż; gdzie rąbią drwa, tam wióry lecą - ale przynajmniej demokracja była wtedy przewidywalna, aż do bólu. Że też takie zadanie powierzone zostało akurat pobożnemu ministru Gowinu - chociaż z drugiej strony, skoro już przywracać sprawdzone metody w wymiarze sprawiedliwości, to jakże inaczej, niż po Bożemu?
No bo wystarczy popatrzeć, co się teraz wyrabia - toż to sodomia i gomoria - a widać to jak w soczewce choćby w sprawie szalika, który jacyś nieznani sprawcy zawiesili na monumentalnym posągu Chrystusa w Świebodzinie. Już niezawisły sąd prawomocnie orzekł o przepadku instrumentum sceleris w postaci szalika, kiedy przedstawiciele lokalnych watah uruchomili swoje wtyczki w niezależnej prokuraturze, która zaraz nabrała wątpliwości, czy aby na pewno można na takie świętokradztwo pozwolić i szalik, dajmy na to, spalić. W ramach myślenia pozytywnego w czynie społecznym doradzam - skoro już niezawisły sąd orzekł, że spalić - to spalić, ale ceremonialnie - na przykład - w jakimś sławnym krematorium. Ale te wątpliwości, to jeszcze nic, bo najzabawniejsze wydało mi się tłumaczenie prokuratora, z całą powagą przytoczone w Gazecie Wyborczej, że miejscowy ksiądz nie mógłby szalika z posągu po prostu zdjąć i zabrać, tylko musiałby zgłosić do biura rzeczy znalezionych. Widać nieźle musiał zostać naciśnięty, skoro się tak uwija - bo z tekstu nie wynika, żeby przyszło mu do głowy sprawdzić, kto właściwie jest właścicielem owego monumentalnego, świebodzińskiego posągu - bo ktoś chyba jest, nieprawdaż? Więc jakże to - właścicielowi nie wolno zdjąć szalika, który jakiś nieznany sprawca, po dokonaniu włamania, na jego własności mu powiesi? Rzeczywiście - w obliczu takiego pokazu geniuszu prawniczego nie ma rady, tylko w ramach wiekopomnej reformy pobożnego ministra Gowina bezpieczniackie watahy muszą odrzucić pozory i oficjalnie przejść na ręczne sterowanie zarówno niezależną prokuraturą, jak i niezawisłymi sądami.
Stanisław Michalkiewicz |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia marca 21 2012 19:49:08 ·
9 Komentarzy ·
152 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|