Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 5
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
Ziemkiewicz dla Fronda.pl: Polska może utracić niepodległość
Fronda.pl: Objął Pan patronat honorowy nad konferencją "Literatura, film science fiction i fantasy jako przejaw kontestacji rzeczywistości politycznej", która odbyła się na UMK w Toruniu. Czy rzeczywiście ten gatunek można uznać za formę buntu czy kontestacji?

Rafał A. Ziemkiewicz: - Gdybym w to nie wierzył, to bym nie pisał. Po cóż miałbym to robić? Wiem, że zawsze trzeba robić takie rzeczy, których nikt wcześniej nie robił. Przynajmniej w literaturze czy kulturze. Myślę, że większość ludzi, którzy tworzyli fantastykę, zarówno na Zachodzie, jak i u nas, kierowało się przekonaniem, że robią coś nowego. Inne światy buduje się w dwóch celach: ucieczki od świata - eskapizmu albo w celu zanegowania świata w którym się żyje i przedstawienia świata lepszego, czy też pozostawienia przestrogi. Tak można spojrzeć na całą fantastykę: ma swój nurt eskapistyczny, nurt utopijny czy wreszcie nurt antyutopijny. Natomiast nie jest polską specyfiką sam mechanizm tego, że fantastyka jest dla wielu autorów formą politycznej kontestacji, przeciwstawianiem się porządkowi świata, który zastali.

Można odnieść wrażenie, że fantastyka nadal jest odbierana przez przedstawicieli starszych pokoleń jako fascynacja pryszczatych młodzieńców, a nie gatunek godny większość uwagi...

- Pewnie są ludzie dla których poezja to jakieś egzaltacje pensjonarek i pisanie o pierwszej miłości, w dodatku pisane rymami częstochowskimi. Powiedzmy sobie szczerze: 95% społeczeństwa nie zagląda do żadnej poezji, więc może mieć takie wyobrażenie. Myślę, że jeżeli ktoś nigdy nie zetknął się z fantastyką, względnie zetknął się z najbardziej popularnymi filmami typu "Gwiezdne Wojny", na tym opiera swoją opinię. Myślę, że zainteresowanie fantastyką jest jednak znacznie większe, niż za moich czasów. W l. 80 kiedy Janusz Zajdel był niesamowicie popularnym autorem, jego książki w ogóle nie wychodziły na ladę - całe nakłady znikały od razu spod lady, a na spotkania z nim przychodziły pełne sale ludzi w moim wieku. Był u szczytu sławy! Pan Włodzimierz Juraszak kiedyś głosił referat, poświęcony twórczości Janusza Zajdla na posiedzeniu krakowskiego, szacownego gremium, które nazywało się "Gazetą Mówioną Na Głos". Po spotkaniu podeszła do niego p. Wisława Szymborska z miną osoby, która nie da się nabrać i zakomunikowała, że Juraszak powinien się przyznać, że zmyślił sobie takiego pisarza Zajdla, bo przecież nikt o takim autorze nie słyszał i to musi być jakiś dowcip... Taki był wtedy stan wiedzy o fantastyce. Dzisiaj zauważa się, również w ośrodkach uniwersyteckich, że jest to część kultury, którą należy badać. Istnieją już całkiem liczne opracowania na ten temat, dochodzi również do przenikania się różnych gatunków. Autorzy tacy jak np. Olga Tokarczuk nie wstydzą się przyznać, że w dzieciństwie czytali fantastykę, czy wiedzą kim był Philip Dick. Dlatego uważam, że lekceważenie fantastyki jest domeną półinteligentów.

Przez wiele osób jest Pan odbierany jako publicysta, a nie pisarz. Pozostaje Pan jednak wierny fantastyce. Stara miłość nie rdzewieje?

- To, że jestem odbierany jako publicysta, a nie pisarz, uważam za swoją życiową klęskę. Po pierwsze: miałem być muzykiem rockowym, a nie pisarzem. To była pierwsze klęska. A po drugie: gdy chciałem być odbierany jako pisarz, okazało się, że dla ludzi jestem ciekawszy w tym wcieleniu, które było dla mnie - na początku - bardzo mało istotne, traktowanie wyłącznie jako możliwość dorobienia sobie, czyli wcieleniu publicysty. Niestety to się bardzo często zdarza. Przywołuję w tym momencie los Arthura Conan Doyle'a, który włożył bardzo dużo pracy w swoje powieści historyczne o czasach napoleońskich i chciał być uważany za poważnego pisarza, a pies z kulawą nogą nie znał jego powieści historycznych i dla większość pozostał twórcą Sherlocka Holmesa - postaci, którą później serdecznie znienawidził. Ja jeszcze publicystyki nie znienawidziłem, może dlatego, że moja fantastyka cały czas cieszy się jakimś zainteresowaniem. Być może jest to zainteresowanie mniejsze, niż w stosunku do publicystyki, ale bardziej długotrwałe. Komentarz polityczny, którym się zajmuję na co dzień, jest czymś bardzo użytkowym, a zarazem bardzo ulotnym, z natury rzeczy skazanym na szybkie zapomnienie .

Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czy stara miłość nie rdzewieje. Cały czas czuję się pisarzem, chociaż znaczna część ludzi ma na ten temat inne zdanie, Urząd Skarbowy ma na ten temat inne zdanie, również ZUS ma na ten temat inne zdanie... (śmiech). Obecnie piszę książki i coraz rzadziej zastanawiam się nad tym, czy są to książki fantastyczne czy nie. Fantastyka wytwarza obiekt, który jest pewną pułapką. Wygodną, ale jednak niebezpieczną, bo pojawia się szklany sufit. Nie wiem jak jest teraz, ale jeszcze kilka lat temu mieliśmy do czynienia z następującą sytuacją: jeśli ktoś chciał zadebiutować w literaturze głównego nurtu, to miał bardzo duże szanse, że jego debiut wpadnie jak śliwka w kompot i nikt go nie zauważy. Natomiast jeżeli został zauważony, jak np. Dorota Masłowska - pomijając kwestię, czy zasługiwała na to - mógł odnieść naprawdę duży sukces. Fantastyka jest polem małego ryzyka. Każdy debiut ma swój tysiąc egzemplarzy - kiedyś były to trzy tysiące - i to pójdzie w ciemno! Są miłośnicy fantastyki, którzy kupią, tylko dlatego, bo jest to fantastyka. A jak na okładce jest jeszcze jakaś baba w blaszanym staniku z mieczem, to można liczyć na kilkaset egzemplarzy więcej (śmiech). Ale żeby przebić wspomniany szklany sufit i sprawić, aby taką książkę kupił ktoś, kto nie czytuje fantastyki, będzie cholernie ciężko. W efekcie taki autor jest zaszufladkowany. Całe życie starałem się wyrwać z jakiejś szuflady, również z szuflady pt. science-fiction. W tej chwili chyba funkcjonuję poza obiegiem fantastyki, chociaż nadal wydawnictwo Fabryka Słów wznawia moją twórczość. Sprawdzimy, czy to ma jeszcze jakąś siłę oddziaływania. W tej chwili po prostu piszę.

Powiedział Pan, że to osobista porażka. A może porażka społeczeństwa?

- Niewątpliwie społeczeństwo wiele straciło na tym, że nie doceniło mnie jako pisarza (śmiech). Mówiąc poważnie: nasze porachunki ze społeczeństwem są bardzo trudne, bo nie wiadomo do czego je przymierzać. Naszą cechą, cechą inteligentów, jest to, że przymierzamy się do wielkiej rzeczywistości, którą sami sobie wykreujemy, a przede wszystkim do pewnej legendy czy wręcz mitu. Np. stworzyliśmy sobie mit, że Polacy kochają wolność, że zawsze walczyli o tę wolność, że zawsze staraliśmy się samokształcić i osiągać cele wyższe. Jeżeli wczytamy się w dane historyczne i prześledzimy bieg dziejów, powstańcza legenda okaże się przesadzona. Zawsze takich ówczesnych "pisowców" było kilkanaście procent, a równie liczni byli Polacy, którzy uważali, że ich miejsce jest w służbie Jego Cesarskiej Mości, a najwięcej było takich, którzy byli gotowi ściągnąć buty powstańcowi, który padł niedaleko ich domu i tyle ich to obchodziło.

Czyli ten sam podział, który nakreślił Pan w "Polactwie"...

- Tak, sądzę, że trzeba to przyjąć jako pewną normalność. Wystarczy spojrzeć na inne kraje, które były w podobnej sytuacji. Myślę, że nie radzimy sobie ani znacząco lepiej, ani znacząco gorzej. Po prostu pewne rzeczy nie przychodzą same z siebie. Kraje demokratyczne budowały się przez wiele pokoleń. Mamy bardzo zdemoralizowane społeczeństwo po 50. latach PRL-u i fatalne elity postkolonialne. Pewnie mogliśmy osiągnąć więcej, ale udało się tyle, ile się udało i praca jest jeszcze dla kilku pokoleń.

A jak przenika się rola pisarza i publicysty?

- To są trochę różne role. Przepuszczam przez siebie, jak przez jakiś system sitek, prasę codzienną, wydarzenia, serwisy sieciowe, telewizyjne, bo muszę to wszystko chłonąć. Na każdym sicie odkładają się inne sprawy. Na najgrubszym oczku sita odkładają się sprawy z których robię później komentarze i z tego żyję. Na drugim odkładają się rzeczy, które same nie nadają się na komentarze, ale jak je połączę, wychodzi większy artykuł czy nawet książka publicystyczna. A gdzieś tam na najmniejszym oczku sita, zostają sprawy z którymi nie wiadomo, co począć. Zbieram je i po jakimś czasie rodzą się pomysły na powieści. Tak to wszystko funkcjonuje. Człowiek pisze publicystykę, gdy zna jakieś odpowiedzi, a prozę, gdy zna tylko pytania. Taka jest różnica. Jeżeli coś wiem, piszę tekst publicystyczny i dzielę się moją wiedzą. Natomiast w momencie, gdy istnieje jakiś trudny do podchwycenia nastrój, istnieje jakaś historia i postać bohatera, wtedy rodzi się powieść.

Jednak czasem opuszcza Pan rewiry fantastyki. Czyżby ta konwencja była dla Pana zbyt wąska?

- Myślę, że każdy twórca ma problem ze zbyt krępującą konwencją. Gdy pisarz zaczyna, to bardziej naśladuje i wtedy konwencja jest wygodna, prowadzi rękę, pozwala znaleźć rozwiązania fabularne, które nie są fatalne. Po osiągnięciu dojrzałości człowiek nie ma ochoty na to, żeby ktoś prowadził go za rękę i chce wymyślać sam. Myślę, że to naturalny proces.

Nie obawia się Pan ryzyka, związanego z opuszczaniem pewnej konwencji?

- To tak jak w biznesie: małe ryzyko, mały zysk. Jak się chce mieć duży zysk, to trzeba więcej zaryzykować. Napisanie czegoś konwencjonalnego, czy to z gatunku fantasy czy kryminału, może przynieść tylko mały sukces. Natomiast jeżeli chce się osiągnąć duży sukces, trzeba zaryzykować, że pisze się coś zupełnie nowego, co może też zostać zupełnie odrzucone.

W wywiadzie-rzece "Wkurzam salon" powiedział Pan, że nie należy przywiązywać zbyt dużej uwagi do wątków biograficznych w Pańskich powieściach. Jednak wypowiadał Pan słowa żywcem wyjęte, choćby z powieści "Ciało Obce". Czy był to jakiś sygnał dla czytelników?

- Nie, po prostu często wyposażam bohaterów we własne przemyślenia. Proszę nie czytać moich powieści tym kluczem. Często bohaterowie mówię słowa, które absolutnie nie są moimi myślami czy moimi zasadami. Tego wymaga uruchomienie fabuły.

Czy stara się Pan wyposażać postacie również we fragmenty Pańskich felietonów? W jednej z powieści pojawia się postać homoseksualisty, gardzącego zjawiskiem "gejostwa", który wypowiada dokładnie te same słowa, które padły kilka lat wcześniej w Pańskim artykule "Homoseksualista contra gej" na łamach Newsweeka.

- Używam do danej postaci tego, co mi akurat wygodne. Staram się traktować te sprawy rozłącznie, bo często pojawiają się takie pytania. Może to zuchwałe z mojej strony, ale uważam, że powieść będzie czytana za 5, 10, a może 20 lat i nikt wtedy nie będzie pamiętał o jakichś moich felietonach, które były wydrukowane gdzieś w gazecie i razem z tą gazetą skończyły żywot. Nie mam oporów przed używaniem jakichś tekstów, które pojawiły się w publicystyce, bo w publicystyce jest to robione na bardzo krótki dystans i nikt, za jakiś czas, nie będzie wyłapywał takich podobieństw. Chociaż faktycznie, czytelnicy często to zauważają.

Nie obawia się Pan zarzutu, że to pójście na łatwiznę?

- Szczerze mówiąc: nie. Przecież nie chodzi o to, czy to było łatwe czy trudne, ale żeby dobrze się czytało i było dobrą książką.

Konferencja nad którą objął Pan patronat honorowy dotyczy fantastyki, jako przejawu kontestacji rzeczywistości politycznej. Chyba ostatnie wydarzenia tworzą podatny grunt pod taką twórczość?

- Sformułowałbym to mniej kategorycznie. Fantastyka bywa przejawem kontestacji rzeczywistości politycznej, nadaje się także do tego, ale różnie to bywa. Np. w USA, gdzie społeczeństwo jest bardziej konserwatywne, fantastyka jest - co przykro powiedzieć - lewicowa! Można powiedzieć, że wręcz lewacka. Po prostu tak wygląda kontestacja dominujących trendów. Dzisiaj, w przeciwieństwie do lat 70. Czy 80., jest znacznie więcej otwartych kanałów do kontestacji. Łatwo jest napisać i wydać powieść opisującą dzisiejsze paskudne czasy i ustrój III RP. Tym bardziej, taką kontestację można uprawiać w działalność społecznej, bieżącej, w związku z czym fantastyka nie jest już tak atrakcyjna, nie narzuca się tak, jak narzucała się np. mojemu pokoleniu. Ale pamiętajmy, że George Orwell nie musiał się przed żadną cenzurą ukrywać, podobnie Aldous Huxley, gdy pisał "Nowy wspaniały świat". Tworzyli w wolnych krajach i nie pisali w ten sposób, aby oszukać jakiegoś cenzora, ale po prostu, żeby ten świat opisać. Być może fantastyka zaistnieje w takiej funkcji.

Czyli nie ma potrzeby składania podziękowań Donaldowi Tuskowi za dostarczanie natchnienia autorom?

- Szczerze mówiąc, nie widzę powodu, aby mu składać podziękowania za cokolwiek, poza tym wyczekiwanym momentem, kiedy mu podziękuję za odejście ze stanowiska.

Czy kilka lat temu spodziewał się Pan takiego scenariusza politycznego?

- W czasach, kiedy pisałem fantastykę ostatnią rzeczą, jaką przyszło mi do głowy było to, że dożyję wolnej Polski. A jak już dożyłem, to ostatnią rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, że Polska - przez własną głupotę - może tę niepodległość utracić. Teraz wydaje mi się to całkiem możliwe. Człowiek jest bez przerwy zaskakiwany.

Ale utrata niepodległości to straszak, z którym mamy do czynienia już od początku l. 90...

- Zawsze jako straszaka używa się swojej traumy. Wieloletni korespondent z Izraela mówił mi kiedyś, że nie ma kłótni w Knesecie w której poseł opozycji po 15 minutach, nie porównałby partii rządzącej do Holocaustu i na odwrót. To siedzi im tak głęboko w głowach, że - prędzej czy później - tego użyją. U nas jest tak samo. Widmo rozbiorów jest częścią świadomości polskiej i tym się straszymy. Ale to, że się czymś straszymy nie oznacza, że to jest nierealne. Realne jest według mnie to, że jesteśmy na ścieżce od państwa kolonialnego, przez państwo neokolonialne, z powrotem do państwa skolonizowanego. Pytanie, jak daleko zabrniemy w poddanie się tej kolonizacji czy raczej jak nas ta kolonizacja obejmie i z której strony będzie miała bardziej przemożny charakter?

A zatem jakie plany ma Rafał Ziemkiewicz - pisarz?

- Planów mam całe mnóstwo, w zależności od potrzeb. Problemem jest tylko czas. Moim najbliższym celem są dwie książki. Jedna z nich chodzi za mną już od bardzo dawna, chyba będzie nosić tytuł "Pasja Judasza". To książka, którą już pisałem, ale przerwałem po tragedii smoleńskiej, bo wtedy naszedł mnie nastrój na "Zgreda".

To dziwna powieść fantastyczna, opowiadająca historię ewangeliczną w realiach współczesnych. Mamy do czynienia z Palestyną, Rzymianami, ale technologia pozostaje współczesna. Bohaterem jest dziennikarz stacji telewizyjnej, którego zadaniem jest przygotowanie ukrzyżowania od strony propagandowej. Bardzo zależy mi na skończeniu tej książki. Jak tylko będę miał chwilę, to w pierwszej kolejności wezmę się właśnie za to.

A drugi pomysł?

- Alternatywna historia Andrzeja Trzebińskiego, który walczy na froncie wschodnim w 1946 r., razem z całą polską armią u boku Wehrmachtu przeciwko bolszewikom.

Znów podejmuje Pan ryzyko?

- Do ataków na swoją osobę z różnych stron jestem przyzwyczajony. Jestem ze wsi, mam grubą skórę, więc jakoś sobie z tym radzę (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.
 
Dodane przez prakseda dnia maja 24 2012 07:42:18 · 9 Komentarzy · 113 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.