Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
Łysiak o rosyjskiej prowokacji na Euro 2012
Pewnego dnia za panowania Mikołaja I na pl. Krasińskich w Warszawie znalazł się chłopak w mundurze szkolnym, który w tłumie ciekawskich oczekiwał na pojawienie się cara biorącego udział w nabożeństwie. Cesarz wyszedł z cerkwi i skierował się do karety. Gimnazjalista nazywał się Aleksander Kraushar i scenę tę opisał w swoich pamiętnikach: "Widzę jeszcze, po upływie przeszło pół stulecia, owego potężnego podówczas mocarza, jego wzrok przenikliwy, groźny. Siadłszy do karety, spojrzał majestatycznie na karne tłumy z obnażonemi głowami". Chłopak tak się zapatrzył w postać cara, że na nieszczęście zapomniał zdjąć czapkę. Po chwili złapał go za kołnierz jakiś dygnitarz. Warknął mu w twarz: "Twoja familia?!". Potem kazał młodego Kraushara osadzić w szkolnym areszcie. Owym dygnitarzem okazał się być Paweł Muchanow, osławiony nadzorca polskich dusz. Był jednym z tych ludzi cara, którzy mieli mieć "oko na Polaków". Spadło trochę kart z kalendarzy, a przy innej, wydawałoby się, niewiele mającej wspólnego z wielką polityką okazji, bo w trakcie Euro 2012, do Warszawy zostało wysłane inne carskie oko - specjalny obserwator, doradca Putina Michaił Fiedotow.

Przyjechał "bronić rosyjskich kibiców". Nie wiadomo zresztą gdzie, jak i przed kim? Na ulicy rosyjscy kibice bronili się sami pod znakami sierpa i młota. A może Fiedotow miał stać na czerwonym tramwaju i wydawać rozkazy? Lub ochraniać mołojców przed opresyjnym państwem polskim i jego urzędnikami?

Nie to jednak stanowi istotę rzeczy. Wśród kibiców po jednej i po drugiej stronie znajdowała się masa pijanego chamstwa, niezasługująca na jakiekolwiek poważne refleksje. Chodzi o to, że zamieszki nabrały podwójnie charakteru politycznej manifestacji. Po pierwsze dlatego, że marsz kibiców zorganizowany został w Warszawie z okazji rosyjskiego święta narodowego. Samo wydanie zgody na taką manifestację jest kuriozalne. Czy jeśli kiedykolwiek zagramy mecz w Moskwie 11 listopada, to będziemy mogli przemaszerować przez pl. Czerwony? Drugą sprawą jest wysyłanie przedstawicieli rosyjskiego aparatu politycznego do Polski w charakterze... no właśnie, w jakim charakterze? Czyżby wedle starej i sprawdzonej formuły carskiego oka? W końcu oczi krasnyje patrzyły na nas już od wieku XVIII w sposób, który przynosił niezwykłe efekty optyczne - zarówno ich właścicielom, jak i obiektowi spojrzeń, naszej ojczyźnie. Carskimi oczami była rzesza urzędników rosyjskich pilnujących Polaków w czasie zaborów, a okiem najwyżej osadzonym i mającym największe kompetencje był zawsze namiestnik cara w Warszawie.

Pod ręką cara

Kurator Warszawskiego Okręgu Szkolnego, a później dyrektor Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych Paweł Muchanow pokazał w czasie obrad Towarzystwa Rolniczego w Warszawie, w lutym 1861 r., jak należy fachowo patrzeć. W Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu zebrali się ziemianie z całego kraju. Pod przewodnictwem hrabiego Andrzeja Zamoyskiego naradzano się nad kwestią uwłaszczenia bądź oczynszowania chłopów. Była to jedna z kluczowych kwestii dla sprawy polskiej. Wygłaszano referaty, spierano się, głosowano. Każdego dnia obrad pojawiał się na wielkiej sali, jak udzielny książę, Muchanow. Za nim dreptał sekretarz notujący coś bez przerwy w kajecie. Kurator siadał na krześle. Milczał. Słuchał. Patrzył. I nie robił nic więcej.

Sama jego obecność, jego wzrok, miała przypominać Polakom, gdzie się znajdują. Żeby w głowach nie zaszumiało za mocno. Żeby nic sobie nie roili. Żeby wreszcie nie zaczęli myśleć tak, jak nie powinni. Point de reveries, messieurs (żadnych mrzonek, panowie - przyp. red) - powiedział nam przecież Aleksander II, machając palcem. Point de reveries, messieurs - pokazywał uczestnikom obrad wzrok Muchanowa. "Pamiętajcie panowie, gdzie jesteście. Tu nad wszystkim, nad całą Polską wisi carska ręka. Nie wolno spod niej uciekać".

Patrzyli więc gospodarskim okiem na sprawy polskie wszyscy namiestnicy. Paskiewicz miał wzrok najostrzejszy, a epoka jego rządów została nie na darmo zapamiętana jako "noc paskiewiczowska". Najciekawiej jednak zrobiło się tuż przed wybuchem i w trakcie powstania styczniowego. Namiestnicy pojawiają się wtedy jeden za drugim. Od wydarzeń 1861 r. do końca powstania było ich aż sześciu! Gorczakow, Suchozanet, Lambert, Lüders, książę Konstanty i Berg. Nie potrafili sobie poradzić z eksplodującą patriotyzmem polską duszą.

Walka z pieśnią i modlitwą

W rocznicę powstania listopadowego, w 1860 r., pod kościołem karmelickim na Lesznie w Warszawie ludzie zebrali się na nabożeństwo za Ojczyznę. Oficjalnie odprawiano mszę za dusze Adama, Juliusza i Zygmunta, ale każdy wiedział, o co chodzi. Student Szkoły Sztuk Pięknych Karol Nowakowski zaintonował wtedy znaną, lojalistyczną pieśń Felińskiego "Boże, coś Polskę", ale z nowym, zmienionym tekstem. W finale refrenu zamiast cara pojawiła się Ojczyzna. "Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie!". Potem zaśpiewano "Jeszcze Polska nie zginęła". Ludzie patrzyli po sobie wzruszeni, uniesieni, ze łzami w oczach. Klękali przed figurą Matki Bożej. Płonęły dziesiątki świec. Ruszyli w miasto, ciągle śpiewając. Coś w nich nagle pękło, otworzyło się. Oberpolicmajster Trepow patrzył ponuro z dorożki. Milczał.

Rozśpiewane i rozmodlone tłumy wprawiły Rosjan w zdumienie i przerażenie. Nie wiedzieli, co z tym zrobić? Jak walczyć z pieśnią i modlitwą?

Zaczął się okres manifestacji patriotyczno-religijnych lat 1861-1862. Znamienny. Nowy. Żadnej broni w ręku. Msze, modlitwy i śpiewy w kościołach, a potem pokojowe marsze na warszawskich ulicach.

Skończyło się krwawo. Najpierw zastrzelono pięć osób w czasie manifestacji 27 lutego 1861 r. A nieco później, 8 kwietnia, doszło do masakry na pl. Zamkowym. Tysiące ludzi szło wtedy w ulicznych pochodach. Patrzyło na nich carskie oko. Namiestnik Michaił Gorczakow stał w uchylonym oknie na Zamku Królewskim i szeptał do oficerów rozkazy. Kozacy szarżowali tłum. Bili kobiety i dzieci. Nagle na czele procesji od strony ulicy Miodowej wyszedł Karol Nowakowski. Niósł krzyż. Śpiewał suplikację. Carskie oko wydało rozkaz - "tego żywcem". Sołdaci rzucili się, rozpychając tłum kolbami. Dopadli do studenta, który zaczął bronić się... krzyżem. Machał nim jak średniowieczny rycerz obosiecznym mieczem. Nie trwało to długo. Rosjanie złapali go, a krzyż upadł na bruk. Szarpiącego się Nowakowskiego poniesiono do cytadeli. On śpiewał. Do końca. "Święty Boże! Święty Mocny! Święty a Nieśmiertelny!". Śpiew stłumiły dopiero grube, ceglane mury twierdzy. A krzyż podniósł z ziemi młody Żyd Michał Landy. Uniósł go w górę i od razu padł raniony kulą.

Na placu rozpoczęła się strzelanina. Kolejne roty oddawały salwa za salwą wprost w bezbronnych ludzi. Jedni zaczęli uciekać, inni klękali i modlili się. A rosyjskie kule robiły z nich sito. Plac Zamkowy spłynął tego dnia krwią bezbronnych, modlących się osób. Jeden z mężczyzn szedł Krakowskim Przedmieściem, opierając się o ściany kamienic. Zostawiał za sobą długą czerwoną wstęgę...

Polskie źródła doliczyły się po tych wydarzeniach 98 zabitych, znanych z imienia i nazwiska. Wiadomo, że było ich więcej. Rosyjski historyk Mikołaj Berg pisał niedługo po powstaniu, że zginęło ponad dwustu Polaków. Oficjalna wersja Moskali mówiła o dziesięciu ofiarach śmiertelnych! Jednak opinia publiczna na Zachodzie dostawała rzetelne informacje i była doniesieniami z Polski wstrząśnięta. Tak jak i sami Polacy. Twarz rosyjskiego panowania okazała się potworniejsza, niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić. Nadchodził czas powstania.

Halucynacje namiestnika

Kolejni namiestnicy patrzyli carskim okiem. Spoglądali, jak z okien domu Pana Andrzeja przy Krakowskim Przedmieściu wylatuje fortepian Szopena. Jak leci i łomocze w bruk. Obok niego frunęły książki i dobytek mieszkańców. Potem wszystko płonęło na stosie. Przy pomnika Kopernika. Namiestnik Michaił Gorczakow po masakrze na placu Zamkowym nie mógł spokojnie spać. Miał halucynacje. Wszędzie wokół siebie widział kobiety w czerni. Takie same, jakie chodziły wtedy po ulicach Warszawy, żałobnym narodowym strojem manifestując swój patriotyzm. W końcu to carskie oko, nawiedzane przez duchy i wyrzuty sumienia, zamknęło się na wieczny czas. Akurat trwała procesja na Boże Ciało, gdy od strony cytadeli huknęły działa. Przerażeni ludzie myśleli, że Rosjanie znów atakują. A to był tylko znak, że opadła zimna powieka na carskim oku, namiestnika cesarza w Polsce.

Carskie oko jednak, wiecznie żywe, odradzało się w kolejnych, różnych odsłonach, formach, mutacjach i gatunkach. Czasem miało proweniencję czysto rosyjską, czasem już polską, lecz spełniało tę samą funkcję: organu nadzorującego i - co niezwykle ważne - przez samo swoje istnienie przypominającego o pewnej hierarchii w układzie sił. Patrzyło, pilnowało porządku, a w końcu, w wyniku genetycznie wbudowanej gorliwości stawało się czynnikiem sprawczym. Nawet jeśli władza w Rosji zmieniała się, to jednego cara, tradycyjnego, zajmował ten "bolszewicki". Mógł się inaczej nazywać, lecz funkcję mentalno-polityczną pełnił podobną. A Imperium było rządzone tymi samymi zasadami, w których wymuszanie posłuszeństwa wobec owej władzy metodą brutalnej siły miało zmusić poddanych do wyrobienia w sobie pewnego mechanizmu duchowego - uznania samych siebie de facto za niewolników. Zwycięstwem okazywało się, gdy niewolnicy - co brzmi jeszcze tragiczniej - zaczęli kochać swoich okrutnych panów i dobrowolnie nadstawiać karku.

Ten duch niewolniczy widać do dzisiaj w Rosji - wystarczy przejść się po uliczkach Petersburga czy Moskwy, żeby zobaczyć, ile tam portretów Putina, które Rosjanie kupują, żeby nabożnie, jak ikonę w rogu pokoju, powiesić sobie na ścianie "nowego cara".

Co smutne - chociaż przez wieki potrafiliśmy niezłomnie opierać się metodzie nasyłanych carskich oczu, potrafiliśmy, bo byliśmy silni duchem - obecnie, jako państwo, tę siłę oporu tracimy. Tracimy ducha. A Rosjanie czują naszą uległość i stosują wypracowaną metodę tresury. Telefon do Tuska od Putina to przecież prawie jak telefon I sekretarza KPZR do I sekretarza PZPR: "No co tam u was, towarzyszu, z tymi rozgrywkami Euro? Weźcie no się za robotę albo my się weźmiemy". Model budujący układ sił Polska-Rosja jako układ niewolnik-pan przez tyle lat utrzymywany w czasach PRL, został na nowo zbudowany na bazie tragedii smoleńskiej.

Listy Palikota do Putina to już tylko żenujący, malutki kawałek tych puzzli rozłożonych na stole cara Władimira.

Tomasz Łysiak
Gazeta Polska
 
Dodane przez prakseda dnia czerwca 21 2012 06:44:48 · 9 Komentarzy · 161 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.