|
Nawigacja |
|
|
Użytkowników Online |
|
|
Gości Online: 4
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
|
|
|
|
|
|
|
Tajemnica Witolda Pileckiego |
|
|
Zaraz po publikacji i tego artykułu w Polityce pojawiły się zarzuty wobec Romanowskiego mówiące to, że jest on żydem. To niekoniecznie tak być musi, bo wiadomo przecież, że nie wszystko złoto, co się świeci. Niechlujna zapluta broda i znerwicowane oczy, łatwo zauważalna zmienność nastrojów czy świnienie na poziomie Urbana nie czynią jeszcze człowieka żydem. Niewątpliwie powyżej zaznaczany problem certyfikacji koszerem musi tu występować, jest to w tym wypadku absolutnie niezbędne, ale Romanowski może być koszerny niekoniecznie przez to, że jest żydem, ale np. przez to, że jest nieochrzczony, lub że certyfikuje go żydowska żona lub partnerka, albo nawet i partner, bo to u żydów zawsze było popularne, a teraz to jest nawet bardzo "trendy".
Romanowski już w młodym wieku pisywał w probierzu koszernej antypolskości, jakim był i jest nadal Tygodnik Powszechny, jeździł na fuchy w Ameryce, które były finansowane przez piłsudczyznę, no i ostatnio został nobilitowany różnymi żydowskim nagrodami - czyli jest osobnikiem godnym zaufania, którego się opłaca. Sam fakt opublikowania tego pomyja w tygodniku Polityka jest sygnałem, że sprawa jest arcyważna. Polityka to - nie inaczej - również koszer i to sięgający przedwojennego Buntu Młodychkierowanego przez Giedroycia. Po wojnie, za czasów redaktora naczelnego żyda Rakowskiego, Polityka - jako jedyne wydawnictwo - nie podlegała cenzurze państwowej, co świadczy o tym, gdzie faktycznie znajdowała się władza w PRL-u.
Ten poniższej podany pomyj Romanowskiego nie jest pierwszy, ani jedyny w najnowszej historii Polski, jest on bardzo podobny do świństwa pt. "Biedni Polacy patrzą na getto" - Jana Błońskiego opublikowanego w 1987 roku. Tam wówczas równie koszerny intelektualista krakowski wystąpił wtedy, jako taki sam kloako-miot, jak obecnie Romanowski Link . Błoński napisał ten paszkwil o czasach okupacji w Polsce, próbując narzucić Polakom moralny obowiązek podcierania żydów, o i ile tylko żydzi są w takiej potrzebie.
Link
Artykuł Błońskiego powstał w ścisłym związku z wizytą Wojtyły w synagodze rzymskiej w 1984 roku. Podczas tamtej wizyty - aby sprostać oczekiwaniom gospodarzy – Wojtyła rozpędził się i ryczałtowo potępił "antysemickie" nauczanie Kościoła, papieży oraz świętych. To znaczy faktycznie: Wojtyła potępił jedynie samego siebie i tym samym wykluczył się z Kościoła. Bo jest oczywiste to, że Tradycji Kościoła nikt potępić nie może, bez rygoru własnej ekskomuniki, a co tam musiało być faktem. Świadomość tego wielkiego pęknięcia w Kościele, gdzie Papież udaje się do synagogi po to, aby tam oskarżać swoich wielkich poprzedników, a nawet dwa tysiące lat nauczania Kościoła, wywołała wielki wstrząs i przerażenie wśród wiernych. U żydów zaś - przeciwnie; poczuli oni wiatr w żaglach - wydarzenie to sprowokowało typowy dla nich stan "braku powściągu". Zaraz po tym przyprawieniu Kościołowi gęby przez Wojtyłę, żydzi odurzeni jego jednostronnym, nieodpowiedzialnym zachowaniem popadli w typowy im amok i rozpoczęli bojówkarskie ataki na Karmelitanki w Oświęcimiu Link , a to do tego stopnia, że powstało ryzyko wymordowania tych sióstr przez nasłane z różnych stron grupki żydowskich bandziorów, których wybitny dowódca wojskowy II wojny światowej Jaruzelski jakoś nie potrafił nijak poskromić. W trakcie tych paroletnich utarczek zauważono - ku zdziwieniu - słabą, ale kiełkującą, wzrastającą - może nawet niebezpiecznie - niechęć Polaków do żydów. Był to bardzo slaby, ale wyraźnie widoczny odwrót sympatii polskiej wobec żydów, jaką można było zauważyć w okresie przed solidarnościowym, w którym żydzi - korowcy i wojtylianie - jawili się półinteligenckim masom polskim jako "polscy patrioci" lub "dobrzy Polacy", a nawet "lepsi polacy niż sami Polacy". Widząc więc postępującą w Polsce utratę uczuć pozytywnych wobec żydów, zdecydowano się na atak i dokonano tego korytem Błońskiego.
Zauważmy tamto antypolskie środowisko w Polsce; lewactwo żydowskie przedwojenne, które po wojnie przejęło władzę nad całą Polską, a i nawet Kościołem. I antypolskie poza Polską; Watykan (posoborowy), media masowe na Zachodzie, komuniści, kapitaliści, ludzie dobrej woli. etc, a nawet i Niemcy, którzy (SIC!) proponowali przesiedlenie Karmelitanek do Niemiec(!) to po to, aby dać żydom wyłączność na obecność obozie w Oświęcimiu. Wszyscy, w Polsce i poza jej granicami, skupili się na problemie Klasztoru w Oświęcimiu, "który rani religijną wrażliwość żydów", i tamten artykuł Błońskiego - powyżej wymieniony - uruchomił potężny antypolski jazgot, który wręcz uniemożliwił racjonalną oraz prawnie poprawną obronę praw zakonnic w tym małym, skromnym klasztorze. Oczywiście obrona karmelitanek padła całkowicie, zostały one zniesławione i wypędzone z klasztoru. Skutki tamtej hańby widać dzisiaj po terrorze "Marszów żywych", które z roku na rok mają coraz bardziej militarny (siłowy wobec Polaków) charakter narzucony przez umundurowanych bezczelnych żydów, chronionych przez żydowsko- izraelskie służby bezpieczeństwa, występujące brutalnie wobec niemego wystraszonego bezbronnego polactwa.
Tak jak to wtedy było z Błońskim, tak podobnie jest i dzisiaj z Romanowskim.Obaj obrzucają bezbronne ofiary błotem, a czynią to na zlecenie. Ktoś, kto ma takie CV jak Romanowski, nie może pochwalić się ani niezależnością intelektualną, ani etyką. Artykuł Romanowskiego nie legitymuje się jakimkolwiek podkładem merytorycznym czy choćby jakimś sensacyjnym novum, bo nie zawartość merytoryczna jest ważna. Kazali Romanowskiemu wypocić pomówienie, to tak uczynił, a jest sygnał do akcji. Ważne, że ten sygnał jest wysłany od osoby koszernej i otrąbiony w koszernej gazecie, a czym został sformowany front. Ten front, od tej pory, będzie obowiązywał wszystkich.
Stajemy tu wobec pytania nt. motywów. Jakie to przesłanki lub cele stoją za tym wszystkim, o co tu chodzi? Powodów może być nawet wiele.
Już od paru lat społeczność światowa jest coraz bardziej niechętna holokausterom i w wielu krajach nawet młodzież szkolna występuje jako demaskator tych durnych kłamstw, które holokausterzy szerzą - Polska jest może jedynym miejscem w świecie, gdzie to powielanie fałszerstw historycznych jest nawet wprowadzone do programów szkolnych, a odbywa się to bez jakiejkolwiek reakcji władz oświatowych.
Jest faktem niewątpliwym to, że holokausterzy usiłowali zrobić z Witolda Pileckiego żyda i to im się nie udało, bo rodzina Rotmistrza oddaliła żydowskie umizgi. Już taka straszna zniewaga wymaga krwawej zemsty i chociażby z tego powodu można było spodziewać się podobnych pomyj jak te od beczkowozaka Romanowskiego. Podobnie może być z pogłoskami o tym, że jest duża szansa na identyfikację szczątków Rotmistrza: spowodowany tym wzrost zainteresowania losami zamordowanego musi zawsze doprowadzać do zapytania na temat tego, kto był sprawcą jego mordu. I tu oczywiście trzeba będzie wskazać na żydów jako morderców, bo maskująca nomenklatura - bolszewików, komunistów, nazistów, ekologów, psychologów, futurologów, ufologów etc. jest coraz bardziej zwietrzałą i wychodzi z mody, a aktualni pozostają żydzi - jak w oryginale.
Niżej podpisany rozmawiał o Witoldzie Pileckim z Józefem Garlińskim, autorem książki /pracy "Oświęcim Walczący". J. Garliński, który jako pierwszy dał wkład w upowszechnienie postaci Rotmistrza, domniemywał, że nie wszystkie fakty obozowe są oficjalnie ujawnione, a które W. Pilecki mógł dobrze poznać. Fakty te nie musiały ograniczać się jedynie do Oświęcimia, ale mieć charakter szerszy, wykraczający może nawet poza Polskę. Garliński mniemał, że nie jest pewne to, co i jak Pilecki ujawnił w Londynie, jak i potem w Polsce po jego powrocie z Zachodu. Stawka była wielka, a np. dodatkowo w grę wchodziła opinia o Józefie Cyrankiewiczu (premierze), którego siatka Pileckiego rozpracowała jako podejrzanego konfidenta gestapo. Cyrankiewicz zaś nie był jedyny, który o taką współpracę był posądzany. Możliwe jest więc, że obecnie zachodzi bardzo poważne ryzyko ujawnienia nowych faktów o samym Rotmistrzu albo co gorsza o dokumentach, które on mógł gdzieś ukryć, a które mogą dotyczyć tak indywidualnych osób, jak i nowych faktów o szerszym charakterze, które np. holokausterom byłyby nie w smak. Witold Pilecki uciekając z obozu, zaopatrzył się w system kodów, które na wypadek złapania go przez gestapo, były nie do rozszyfrowania. Jest zasadnym domniemanie, że dokumentacja obozowa, którą przejęli ubowcy, nie była w jednym egzemplarzu, a Rotmistrz ukrył gdzieś drugą kopię lub wręcz podpuścił śledczych i dał im coś, co nie miało zasadniczej wartości.
Ale po tych kolejnych przypuszczeniach, co do powodów akcji zniesławiania nas Polaków - no, bo nie jedynie Witolda Pileckiego - przez Romanowskiego, pozostaje jedna główna obawa: ryzyko powtórzenia posłużenia się mechanizmem masowej propagandy zastosowanym podczas wyrzucenia karmelitanek z Oświęcimia.
Oczywiście obecnie sytuacja nie dotyczy Karmelitanek czy klasztoru, bo tych już dawno nie ma. Przychodzi tu na myśl próba rozpętania kolejnej, jakiejś większej - szerszej terytorialnie - propagandy antypolskiej, która ma na celu dalsze osłabienie resztek tak Narodu, jak i Państwa. Tamten układ władzy, tak pobieżnie przedstawiony powyżej, istnieje dalej i działa, a nawet jest już całkowicie bezkarny. I ta obawa powtórzenia podobnego ataku, jest chyba najzasadniejsza. Ten załączony poniżej artykuł koszera Romanowskiego może być sygnałem do rozpoczęcia wielkiego kompletnego totalnego ataku na nas i próby ostatecznego już zniszczenia Polaków jako Narodu.
Krzysztof Cierpisz
-------------------------------------------------
Tajemnica Witolda Pileckiego
(Polityka Nr.20 , 2013 - tekst kompletny)
Rotmistrz Witold Pilecki, w Polsce Ludowej skazany na karę śmierci, dziś słusznie uznawany jest za bohatera narodowego. Bohaterowie rzadko jednak bywają postaciami jednowymiarowymi.
IPN przed pięciu laty wydał poświęcony Pileckiemu album, utrzymany, podobnie jak inne publikacje na jego temat, w tonie hagiograficznym. Do dziś chyba nikt nie skonfrontował tekstów inaugurujących ten album z przedrukowanymi w nim niektórymi dokumentami. A wstrząsające wyniki tej konfrontacji muszą skłaniać do namysłu - przede wszystkim nad metodami pracy Instytutu, który próbuje kształtować narodową pamięć.
Historycy z IPN zachowują się czasem tak, jakby badanie najnowszej historii Polski zaczęli dopiero oni. Widać to w szeregu opracowań, spotkań, akademii i konferencji, które Instytut poświęcił rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Tymczasem postać ta była znana również w PRL, przynajmniej w jej ostatnich dekadach.
Opublikowany w 1981 r. w "Polskim Słowniku Biograficznym" (PSB, tom 26, s. 273-274) życiorys rotmistrza autorstwa Henryka Świebockiego zawiera wszystkie najważniejsze fakty (myli się tylko co do miejsca urodzenia). Narracja, na pozór beznamiętna, układa się w portret bohatera najwyższej rangi. Informuje, że Pilecki od najmłodszych lat działał w- konspiracyjnym wzaborze rosyjskim - skautingu, że walczył potem w wojnie polsko-sowieckiej, a następnie w kampanii wrześniowej. Pod okupacją hitlerowską był szefem sztabu oraz inspektorem głównym Tajnej Armii Polskiej. Latem 1940 r. zgłosił gotowość udania się do obozu koncentracyjnego Auschwitz w celu zdobycia informacji i zorganizowania siatki konspiracyjnej. Przyłączył się dobrowolnie do grupy zatrzymanych w łapance i nocą z 21 na 22 września 1940 r. znalazł się w Auschwitz, gdzie natychmiast zorganizował Związek Organizacji Wojskowej. Był więźniem obozu przez dwa i pół roku. Uciekł 27 kwietnia 1943 r., a w sierpniu tego roku w Warszawie złożył obszerny raport na temat obozu Auschwitz.
Wziął następnie udział w powstaniu warszawskim, po czym trafił do niemieckich oflagów. Uwolniony, zgłosił się we Włoszech do 2 Korpusu gen. Władysława Andersa. Wrócił do Polski w 1945 r, tu jednak po niespełna dwóch latach został aresztowany i oskarżony o działanie wywiadowcze na rzecz Andersa. 15 marca 1948 r. - czytamy w PSB - "został z artykułu 7 Małego Kodeksu Karnego skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano". Dowiadujemy się ponadto, że 12 listopada 1979 r. w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu wmurowano tablicę ku czci rotmistrza oraz że "Michael Foot w książce 'Six Faces of Courage' (Londyn 1978) ocenił P-ego [Pileckiego] jako jedną z kilku najwybitniejszych postaci w europejskim Ruchu Oporu".
Tyle "Polski Słownik Biograficzny" - dzieło stojące w PRL na półkach wszystkich czytelni uniwersyteckich. Wydany przed pięciu laty przez IPN album lacka Pawłowicza "Rotmistrz Witold Pilecki 1901-1948" (z przedmową lanusza Kurtyki) niemal wszystkie te fakty potwierdza, ale w załączonej bibliografii opracowanie PSB przemilcza.
Wart uznania jest w albumie materiał fotograficzny (w tym fotokopie dokumentów), on jednak - co znamienne - stoi w sprzeczności z publikowanym tamże tekstem obu autorów. "Rzeczpospolita" (z 22 stycznia br.) wydrukowała rozmowę z łanem Żarynem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, od lat kojarzonym z IPN. W wywiadzie "Rotmistrz jest jak sztandar" dokonał on wielkiej pochwały tego właśnie albumu. Sytuacja sprzeczności między dokumentacją a interpretacją przedstawioną w albumie jest więc dziwna, dlatego sądzę, że czas wreszcie przeczytać zgromadzone w albumie IPN ubeckie dokumenty. W ich świetle wydarzenia ostatniego roku życia Pileckiego przedstawiają się następująco.
W szponach UB
6 maja 1947 r. UB aresztował w Warszawie 27-letniego Tadeusza Płużańskiego (s. 226) - skądinąd późniejszego wybitnego filozofa. 7 maja 1947 r. UB zatrzymał w Warszawie 47-letniego Makarego Sieradzkiego (s. 231). 8 maja 1947 r. funkcjonariusze UB wtargnęli do warszawskiego mieszkania przy ul. Skrzetuskiego 20/1; tam właśnie, u Bronisławy Jarzyńskiej, ukrywał się pod nazwiskiem Roman Jezierski-Witold Pilecki. Podejrzanego najwyraźniej nie zastano - być może był już wtedy aresztowany. Rewizję w mieszkaniu przeprowadzono w obecności Jarzyńskiej: trwała ona w godz. 17-19.20 (s. 156).
Wbrew wysuwanym do dziś przypuszczeniom, Pilecki wpadł w ręce UB tego samego dnia. Album sprawę tę przesądza, przedstawia bowiem protokół rewizji osobistej rotmistrza, sporządzony 8 maja, "w chwili zatrzymania" (s. 157). I również tego dnia oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego "przesłuchał podejrzanego Pileckiego Witolda vel Jezierskiego Romana" (s. 158).
Przewracamy kilka kartek albumu - i oto widzimy fotografię protokołu pierwszego przesłuchania z 8 maja 1947 r. Czytamy pytanie śledczego: "Kto to jest Kwiecińska Krystyna, o której wspominaliście, i jaką pracę przeprowadziła na terenie kraju?" (s. 164 - tu i dalej interpunkcja moja - A.R.). Na tejże stronie czytamy odpowiedź Pileckiego (fotokopia poniżej): "Kwiecińska Krystyna przyjechała do Polski razem ze mną z Ii-go Korpusu [gen. Władysława Andersa - A.R.], by pomagać mi w pracy organizacyjnej jako siła kancelaryjna. Przepisywała ona na maszynie wszystkie materiały wywiadowcze, które otrzymywałem za cały okres mojej pracy na terenie kraju. Kwiecińska Krystyna mieszka w Warszawie przy ul. Woronicza 16, mieszkania nie pamiętam, na pierwszym piętrze, żyje w tym domu pod swoim właściwym nazwiskiem, tj. Szelągowska Maria, i tak ją w tym domu znają. Rysopis Szelągowskiej: lat ponad 40, średniego wzrostu, średniej tuszy, twarz okrągła, oczy jasne, włosy blond - siwe, krótko ucięte, w swoim pokoiku mieszka sama, jest nauczycielką w szkole powszechnej na Saskiej Kępie".
Tak więc - w świetle ubeckiego dokumentu - Pilecki najpóźniej parę godzin po zatrzymaniu zaczął zeznawać. Dodajmy, że Maria Szelągowska, córka jednego z najwybitniejszych polskich historyków Adama Szelągowskiego, była najbliższą współpracownicą Pileckiego.
Nazajutrz, 9 maja 1947 r., odbyło się następne przesłuchanie rotmistrza. Na pytanie (fotokopianas.48): "Podajcie miejsce przechowania odpisów raportów wywiadowczych, które przesłaliście za granicę, oraz pocztę organizacyjną otrzymaną z zagranicy", pada odpowiedź: "Odpisy raportów wywiadowczych, które przesłałem za granicę, oraz pocztę organizacyjną, którą otrzymałem z zagranicy, to jest mój rozkaz wyjazdu za granicę oraz instrukcję wywiadowczą, które to przywiozła w dniu 4 września 1946 kurierka 'Jadwiga', przechowane są u Szelągowskiej Marii w Warszawie na Mokotowie na ul. Woronicza 16 na I piętrze z prawej strony pod podłogą pod oknem. Deska, pod którą są przechowane wyżej wymienione materiały, jest na zawiasach, i otwiera się. W mieszkaniu Szelągowskiej jest tylko jedno okno. Część raportów wywiadowczych oraz różnych innych materiałów organizacyjnych przechowanych w wyżej wymienionej skrytce Szelągowska Maria przepisywała na maszynie i zna dokładnie ich treść. O skrytce tej Szelągowska Maria jest dobrze poinformowana. Szelągowska Maria pracuje w Szkole Powszechnej na Saskiej Kępie, idąc ulicą Francuską od Ronda Waszyngtona po prawej stronie, druga lub trzecia ulica poprzeczna, biały dom" (s. 166-167).
Następnie Pilecki omawia zawartość skrytki, charakteryzując przechowywane w niej raporty, oraz ujawnia fakt dla swych współpracowników najgroźniejszy: że Płużański ma "wtyczkę" w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, od której otrzymuje tajne informacje. Na koniec następuje formuła: "Protokół odczytałem, jest zgodny z moimi zeznaniami, co stwierdzam podpisem, W. Pilecki" (s. 169).
Na protokołach zeznań nie zaznaczano godziny. Jednak sekwencja wydarzeń rysuje się wystarczająco przejrzyście. Robert Zapart, autor życiorysu Marii Szelągowskiej, w cytowanym wyżej PSB (tom 47, s. 614) w ten sposób relacjonuje wydarzenia tego dnia: "9 V1947 została S. [Szelągowska] zatrzymana przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Po zeznaniach aresztowanego 8 V t.r. Pileckiego oraz przeprowadzonej w jej mieszkaniu przy ul. Woronicza rewizji znaleziono skrytkę z 71 kliszami fotograficznymi, zawierającymi materiały wywiadowcze. S. [Szelągowską] osadzono w więzieniu przy ul. Rakowieckiej, gdzie bezskutecznie inwigilowana przez podstawioną konfidentkę, została przeniesiona do izolatki. Ponownie umieszczona w celi wieloosobowej, przyłączyła się do buntu więźniarek i została ukarana 48 godzinnym karcerem; w geście solidarności z represjonowanymi więźniarkami zrzekła się na ich rzecz paczek żywnościowych".
GRANICE NIEZŁOMNOŚCI.
Opublikowanych przez IPN zeznań Pileckiego nie sposób czytać bez przerażenia. O jakiż to więc "sztandar" mogło chodzić Żarynowi? Jeżeli - jak zawsze podkreśla Bronisław Wildstein - "bezpieka samej siebie nie oszukiwała", to musimy spytać, co właściwie stało się z Pileckim? A więc: jakie mechanizmy zostały uruchomione, by ten bohater najwyższej próby powiedział funkcjonariuszom UB aż tyle, i to nie tylko na swój temat? Byłby to etos polskiego szlachcica, któremu honor nie pozwalał kłamać nigdy, bez względu na okoliczności? Nie byłaby to motywacja absurdalna, gdyby nie to, że… obowiązywała ponad sto lat wcześniej.
tym pomysłem (choć przecież stosowną wiedzą Pilecki nie musiał dysponować). Wszak od więźnia, nawet storturowanego, wszystkiego można wymagać, ale nie tego, by umiał napisać wiersz... Jeżeli nawet tak było, to Pilecki musiał mieć świadomość krzywdy, jaką wyrządził Szelągowskiej, Płużańskiemu i innym. "Rana", na którą w wierszu się uskarża, może świadczyć o dręczących go wyrzutach sumienia: "Dlatego więc piszę niniejszą petycję,/By sumą kar wszystkich - mnie tylko karano,/Bo choćby mi przyszło postradać me życie - /Tak wolę - niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę" (s. 184).
Jeżeli pochylimy się z kolei nad książką profesora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego Wiesława Jana
A może był to wynik "niedozwolonych metod" w śledztwie? To by wiele wyjaśniało, ale nie ma na to dowodów. Wprawdzie Pawłowicz pisze, że "od razu poddano go [Pileckiego] niezwykle okrutnemu śledztwu", jednak nie precyzuje, na czym to okrucieństwo polegało. "Podczas widzenia z żoną - dodaje - zmaltretowany [Pilecki] szepnął: 'Oświęcim to była igraszka' " (s. 25), lecz przecież widzenie to nie odbyło się natychmiast po aresztowaniu. Tymczasem - jeśli mamy wierzyć dokumentacji ubeckiej - ubecy nie potrzebowali nawet większych zabiegów, by rotmistrz się otworzył... Ale czy na pewno? Czy można być bezkrytycznym wobec dokumentów wytworzonych przez UB? A jeżeli nawet mówią one prawdę, to znów pytajmy: dlaczego Pilecki tyle zeznał? Cóż, nie wiadomo, jak w takiej sytuacji zachowałbym się ja sam - wszak "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono"... Lecz może szło raczej o los rodziny? Ale i w taką motywację wolno wątpić, skoro o sobie, o swej roli, Pilecki również mówi obszernie, m.in. przyznaje się do posiadania broni, wyjawia funkcjonariuszom skrytkę w swym mieszkaniu... Nie chciał się ratować za wszelką cenę: świadczy o tym śledztwo, ale też jego postawa na procesie.
Jeżeli więc przyjąć wiarygodność ubeckich dokumentów, trzeba postawić pytania ogólniejsze: o sens konspiracji w pojałtańskiej Polsce. A zwłaszcza o to, jak ten sens rysował się aktorom ówczesnych wydarzeń. Zagadnienie to może być kluczowe dla biografii Pileckiego, bo też było kluczowe dla tysięcy byłych akowców
- w tym choćby dla Leona Lecha Beynara
- Pawła Jasienicy. Przyszły autor "Polski Piastów", aresztowany w lipcu 1948 r., złożył w więzieniu memoriał polityczny - z tą jednak różnicą, że nikogo nie wydał, nikomu nie zaszkodził. Niemniej jednak życie Jasienicy dobrze ilustruje drogę "żołnierza wyklętego" do pracy na rzecz Polski takiej, jaka została po wojnie nam dana: Polski pojałtańskiej - PRL.
O tym, że uwięziony rotmistrz zdecydował się na lojalność wobec tego państwa - jedynego wówczas realnie istniejącego i uznanego przez świat państwa polskiego - zdają się świadczyć dalsze dokumenty. 14 maja 1947 r, a więc zaledwie sześć dni po aresztowaniu, pisze on list do nadzorującego śledztwo "Pana Pułkownika Różańskiego". Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że list ten został napisany... wierszem. Oraz że utrzymano go w poetyce zwierzenia, intymnego wyznania.
Kto wie, kim był Józef ("Jacek") Różański, ten nie przestanie się zdumiewać tym pomysłem (choć przecież stosowną wiedzą Pilecki nie musiał dysponować). Wszak od więźnia, nawet storturowanego, wszystkiego można wymagać, ale nie tego, by umiał napisać wiersz… Jeżeli nawet tak było, to Pilecki musiał mieć świadomość krzywdy, jaką wyrządził Szelągowskiej, Płużańskiemu i innym. "Rana", na którą w wierszu się uskarża, może świadczyć o dręczących go wyrzutach sumienia: "Dlatego więc piszę niniejszą petycję, / By sumą kar wszystkich - mnie tylko karano,/ Bo choćby mi przyszło postradać me życie - /Tak wolę - niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę" (s. 184).
Jeżeli pochylimy się z kolei nad książką profesora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego Wiesława Jana
Wysockiego "Rotmistrz Witold Pilecki" (Warszawa 2009), przeczytamy tam na s. 128 słowa rotmistrza po wyroku: "Ja już żyć nie mogę... mnie wykończono". Tak, Pilecki miał chyba wyrzuty sumienia, wyznawał je jednak szwagierce Eleonorze Ostrowskiej. Czy musiał się spowiadać akurat Różańskiemu?
Raz jeszcze trzeba dopowiedzieć za prof. Wysockim, który Pileckiemu poświęcił kilka prac - co prawda nader jednostronnych. Na procesie toczącym się od 3 marca 1948 r. w Warszawie przed Wojskowym Sądem Rejonowym większość oskarżonych (Płużański, Sieradzki, Maksymilian Kaucki, Jerzy Nowakowski, Ryszard Jamontt-Krzy wieki) odwoływała lub prostowała zeznania złożone w śledztwie. Pilecki tego nie uczynił. Stwierdził tylko: "Protokoły podpisywałem, przeważnie nie czytając ich, bo byłem wówczas bardzo zmęczony". W słowach tych można widzieć aluzję do przebytych tortur, lecz można je też traktować dosłownie: jeżeli przesłuchania trwały szereg godzin (a trudno przypuścić, by było inaczej), musiały istotnie być męczące. W każdym jednak przypadku brak odwołania zeznań, wraz z wcześniejszym wielokrotnym potwierdzaniem ich prawdziwości, zdaje się układać w jakąś całość.
Tymczasem zarzuty stalinowskiego państwa polskiego, sformułowane najpierw ustami prokuratora, a potem potwierdzone przez sąd, były poważne - to Pilecki musiał rozumieć. Notabene dzisiejszy historyk - rzetelny historyk - tę rację Polski pojałtańskiej powinien również rozumieć, wziąć ją pod uwagę. W niczym to jednak nie zmienia haniebnego charakteru wydanego wyroku. 15 marca 1948 r. Witold Pilecki, Tadeusz Płużański i Maria Szelągowska zostali skazani na karę śmierci. Makary Sieradzki otrzymał dożywocie. Pomijam wyroki pozostałych podsądnych. Trzy powyższe wyroki śmierci Sąd Najwyższy 3 maja 1948 r. utrzymał w mocy.
I znów nie byłoby nic dziwnego, że Pilecki poprosił o łaskę. W albumie IPN widzimy fotokopię jego obszernego podania z 7 maja 1948 r. zaadresowanego "Do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej". Jak wiadomo, prezydentem tym był Bolesław Bierut. Znamienne jest, że w zakończeniu podania Pilecki napisał (fotokopię uciętą na brzegach rekonstruuję samodzielnie): "Z chwilą aresztowania mnie ustosunkowałem się do śledztwa pozytywnie i sam wskazałem miejsce przechowywania archiwum, które zawierało wszystkie materiały mnie obciążające. W ciągu roku nie wynikła żadna okoliczność, która by dowodziła, że mówiłem nieprawdę lub wprowadziłem w błąd oficerów śledczych" (s. 260). Istotnie - żadna taka okoliczność nie miała miejsca.
Pytania
Cóż więc zdaje się mówić IPN, który w jednym opracowaniu zarazem sławi Pileckiego, jak i publikuje kompromitujące go materiały? Zdaje się mówić: nie wierzcie ubeckim papierom, one nie są wiarygodne. Ba! Ale przez minione lata Instytut powtarzał nam coś dokładnie przeciwnego. Więc może mówi nam IPN inaczej: popatrzcie na rotmistrza, którego w PRL uważaliście za bohatera, zobaczcie, jak się załamał. Tyle że narracja albumu znów mówi coś dokładnie odwrotnego.
Co więc ze sprawą Witolda Pileckiego ma zrobić opinia publiczna? Odkąd pojawiły się w Polsce pomysły lustracyjne, jestem i pozostaję ich zdecydowanym przeciwnikiem. Zawsze uważałem, że polskie dzieje minionych dwustu lat - to dzieje martyrologiczno-więzienne, w których archiwa tajnych policji mogą być tylko jednym ze źródeł i w których my, obdarzeni "łaską późnego urodzenia", powinniśmy poruszać się z ogromną ostrożnością, z pełnym empatii wyczuciem. I bliska mi jest też przestroga Adama Mickiewicza: "Są prawdy, które mędrzec wszystkim ludziom mówi,/Są takie, które szepce swemu narodowi,/Są takie, które zwierza przyjaciołom domu,/Są takie, których odkryć nie może nikomu".
Doprawdy, nie było potrzeby wywlekania na światło dzienne złożonych na UB zeznań Pileckiego. Nie jesteśmy przez nie bogatsi o dodatkową wiedzę, przeciwnie: wiemy jeszcze mniej, pod pewnym względem mniej niż w PRL. Jeżeli jednak mleko się rozlało, nie pozostaje nic innego, niż zadawanie pytań. W tym także wciąż tego samego pytania o wiarygodność papierów ubeckich. Czy IPN jest zdolny do stawiania pytań?
Toteż pytania trzeba zadawać historykom IPN. Czy czytają to, co sami wydają? Czy dokonują krytyki źródła? Czy źródło potrafią - i chcą - zinterpretować? Czy do badania przeszłości przystępują według formuły Tacyta "sine ira et studio" (bez gniewu i uprzedzenia)? Czy raczej z góry wiedzą, co źródło ma powiedzieć, jakiej prawdy ma dowieść? A może - jeśli coś wydają - liczą, że nikt tego nie przeczyta? Czy więc (z rozmysłem lub bez) stosują - za państwowe pieniądze - działania pozorne? I wreszcie: czy potrafią - i czy chcą! - stawiać pytania? Czy myślą? I czy zamierzają poszerzać naszą wiedzę, czy raczej chcą ją utopić w szambie lustracji lub w wazelinie hagiografii?
Pytania te, jak mniemam, są istotne, ponieważ rodzą pewne konsekwencje. Czy w świetle opublikowanych przez IPN dokumentów ipeenowski kult Pileckiego staje się wzmocnieniem, czy raczej zdezawuowaniem kultu "żołnierzy wyklętych"? I jak do tego wszystkiego mają się kampanie demaskatorskie i lustratorskie IPN, których tyle było w minionych latach? Przecież gdyby podobne dokumenty istniały w odniesieniu do Lecha Wałęsy, zostałby on przez IPN rozjechany! A tu w przypadku Pileckiego - taryfa ulgowa! Skąd się wzięła? Czy nie stąd, że biografia kogoś, kto w PRL został stracony, automatycznie zwalnia historyka IPN od jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku?
Pytania kolejne trzeba zaadresować już nie do IPN, lecz do wychowanych przezeń lustratorów. Bo dotyczą one... ot, choćby niedawnej lustracji Adama Włodka. Ten krakowski poeta, zmarły ponad ćwierć wieku temu, stał się ostatnio - na mocy testamentu Wisławy Szymborskiej - patronem nagrody literackiej dla młodych twórców. A ponieważ akurat przypomniano jego dawne "obywatelskie doniesienie" na Macieja Słomczyńskiego, mnożą się dziś protesty i powtarza się ze zgrozą: ten donos mógł doprowadzić do kary śmierci!
Tymczasem - jeżeli będziemy wierzyć ubeckim papierom - musimy przyjąć, że zeznania Pileckiego nie: mogły, lecz: doprowadziły Szelągowską do kary śmierci. Choć oczywiście czym innym jest donos złożony na wolności, a czym innym
- w więzieniu. Szelągowską - jak również Płużańskiego - uratowało jednak od wykonania wyroku skorzystanie przez Bieruta (20 maja 1948 r.) z prawa łaski. Jakkolwiek patrzeć, z trzech wyroków śmierci wydanych przez sądy obu instancji ostał się wyrok jeden. Tym samym z ośmiu podsądnych stracono (przez rozstrzelanie? strzałem w tył głowy?) tylko Pileckiego.
Album Pawłowicza i Kurtyki informuje, że egzekucja miała miejsce w więzieniu mokotowskim 25 maja 1948 r. o godz. 21.30. A więc w ponad rok po aresztowaniu, a w 18 dni po liście do Bieruta. Jakie katusze moralne i fizyczne stały się w tym czasie udziałem Pileckiego - tego już chyba nigdy się nie dowiemy. Tak samo jak nie będziemy znać ewolucji (jeżeli taka zaszła) jego poglądów politycznych. Ale czy naprawdę chcemy to wszystko wiedzieć?
Bo przecież wobec losu Witolda Pileckiego stajemy w gruncie rzeczy bezradni. Co możemy stwierdzić? Że pisanie historii w oparciu o materiały ubecko-esbeckie bywa groźne? Że potrafi zwieść na manowce? Przecież nie mamy dowodu, że tak jest również w przypadku rotmistrza, a IPN takiego dowodu nie dostarczy - nawet pytań sformułować nie potrafi.
Pewne są dwie rzeczy. Pierwsza, że przedstawionych wyżej praktyk IPN nie sposób uznać za pracę historyka. I druga, że w ocenie historii stosuje się w IPN podwójną miarę. W imię niejasnych racji - czasem politycznych, czasem ideologicznych - wciąż dokonuje się tu wielka manipulacja przeszłością.
Andrzej Romanowski |
|
|
Dodane przez prakseda
dnia maja 21 2013 13:12:07 ·
9 Komentarzy ·
59 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Shoutbox |
|
|
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.
|
|
|
|
|
|