Moja własna strona na serwerze tnb.pl (ustaw w panelu admina)
Nawigacja
Strona Główna
Artykuły
Download
FAQ
Forum
Linki
Kategorie Newsów
Kontakt
Galeria
Szukaj
Użytkowników Online
Gości Online: 3
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 970
Najnowszy Użytkownik: lublin
JAK DOSZŁO DO SIERPNIOWEGO STRAJKU CZYLI ODDZIELMY PRAWDĘ OD KŁAMSTWA - cd
Gdzie jest "Borsuk"?

Muszę też przypomnieć pewien fakt, konsekwentnie pomijany przez dzisiejszych propagandzistów i przemilczany przez samego Bogdana Borusewicza. Fakt, który uważam za niezwykle ważny dla postrzegania wydarzeń związanych z zainicjowaniem sierpniowego strajku. To wydarzenie, za sprawą wykrętów Borusewicza, pozostaje ciągle pewną tajemnicą. I może właśnie ta jego niechęć i moim zdaniem, niemożliwość wyjaśnienia tego faktu sprawia, że uważam to za sprawę szczególną i bardzo wymowną.
W czwartek, 14 sierpnia wczesnym rankiem, Bogdan Borusewicz wsiadł wraz z naszym kolegą, znanym działaczem WZZW Tomkiem Wojdakowskim do kolejki elektrycznej na przystanku Sopot Wyścigi. Wysiadł trzy przystanki dalej i według własnej relacji, będąc zmęczony nieprzespaną nocą pojechał do mieszkania w Gdańsku - Wrzeszczu, gdzie od dziesięciu dni miał się ukrywać. Zmęczony położył się spać. W międzyczasie Stocznia Gdańska stanęła i rozpoczął się strajk. Alina Pienkowska zawiadomiła o strajku Kuronia, a ten Radio Wolna Europa. Kiedy Bogdan Borusewicz się obudził usłyszeć miał w radio, że jego plan się powiódł i strajk objął cały zakład. Taka jest znana i przyjęta wersja tamtych chwil.

Problem Borusewicza zaczyna się jednak od tej właśnie chwili. Człowiek, który twierdzi, że jednoosobowo zaplanował, przygotował i doprowadził do sierpniowego strajku przepada jak przysłowiowy kamień w wodzie, na całe dwa dni (!) właśnie w momencie, kiedy jego przedsięwzięcie się urzeczywistnia. A przy tym do dziś nie potrafi tego faktu wyjaśnić. Nie istnieje żaden wywiad, żadna wypowiedź, żadne wspomnienie, żadna relacja Bogdana Borusewicza mówiąca o tym, gdzie spędził te dwa brakujące dni i przede wszystkim dlaczego przez dwa dni nie było go w pobliżu strajku, który wywołał. W tym samym czasie wokół stoczniowych wydarzeń jak i kiełkujących w różnych zakładach strajków, pojawić się zdążyli inni działacze Wolnych Związków. Ci sami, których Borusewicz "zapomniał" o całym przedsięwzięciu zawiadomić. Temat tych dwóch brakujących dni Bogdan Borusewicz załatwia od lat w ten sam charakterystyczny sposób. Stwierdza, że do Stoczni Gdańskiej nie poszedł, bo wiedział, że tam wszystko jest w porządku, natomiast poszedł do Stoczni Gdyńskiej wesprzeć samotnego Andrzeja Kołodzieja.

W swej książce oświadcza: "Stwierdziłem, że w Gdańsku jest cały nasz zespół, a w Gdyni tylko Kołodziej. Więc wchodzę tam żeby zobaczyć jak można Andrzejowi pomóc." Gdzie indziej dodaje: "Andrzej był sam(...) Ja tam byłem w nocy z piątku na sobotę...".

Można by zacząć od pytania - w jaki sposób Borusewicz "stwierdził" jaka jest sytuacja w Stoczni Gdańskiej skoro się tam wówczas nie pojawił?

Ważniejszym jest jednak fakt, że ta odpowiedź jak wszystkie inne niczego nie wyjaśnia, gdyż jak wiemy strajk w Stoczni Gdańskiej zaczął się w czwartek rano, a do Stoczni Gdyńskiej, Borusewicz, jak sam zresztą podaje, dotarł dopiero w piątek w nocy.

Tak więc pomiędzy wybuchem strajku i jego pojawieniem w Gdyni minął cały czwartek, cała noc i cały piątkowy dzień(!).

Jak więc to rozumieć? Borusewicz w pojedynkę, w całkowitej konspiracji doprowadza do strajku, za który jak zawsze twierdził, brał całą odpowiedzialność, a potem kiedy do niego dochodzi, on sam, jedyny i wyłączny organizator nie pojawia się w jego pobliżu przez całe dwa dni? Mało tego, nie zadaje sobie nawet trudu, aby o tej sytuacji powiadomić innych działaczy WZZów, którzy o wszystkim dowiadują się z innych źródeł.

Należy przy tym przypomnieć istotny aspekt tej sytuacji. Otóż nikt nie oczekiwał rozwoju wypadków takich jakie w ciągu następnych kilku dni nastąpiły. Oczekiwano w najlepszym wypadku krótkiego protestu kilku wydziałów i być może przywrócenia pani Ani do pracy.

Jeszcze w 2005 roku sam Borusewicz wspominał te oczekiwania bardzo konkretnie: "Strajk z założenia jednodniowy. Może uda się pociągnąć jeszcze dzień czy dwa. Jak się strajk rozpocznie, to już sukces. A jak zakończy realizacją postulatów , będzie super".

Jest to fakt bardzo istotny, gdyż wynika z niego pewien konkretny wniosek. Jeżeli Bogdan Borusewicz spodziewał się, że strajk potrwa jeden, a w najlepszym wypadku dwa dni, to należy rozumieć, że nie pojawiając się w pobliżu wydarzeń przez te dwa dni, praktycznie nie zamierzał się w pobliżu swojego własnego strajku pojawić w ogóle, ani nawet się nim osobiście zainteresować(!)

Anna Walentynowicz w 1997 roku, odnosząc się do wywiadu udzielonego przez Bogdana Borusewicza, a zatytułowanego "Strajk był chłodną kalkulacją" napisała do niego list otwarty. W liście tym pani Ania ironizując zwróciła się do Borusewicza słowami: "Z tego wywiadu dowiedziałam się, że B.Borusewicz osobiście z P. Kapczyńskim wydrukował ulotki, na których nie było daty ani wezwania do strajku, była tylko informacja o Annie Walentynowicz. W wielkiej tajemnicy przed WZZ, B. Borusewicz podjął decyzję o strajku. Decyzję za którą brał odpowiedzialność. Przekazał ją trzem osobom ze stoczni, a sam poszedł spać. Kiedy wyspał się zadzwonił do Warszawy i dowiedział się, że w stoczni jest potężny strajk. Okazało się, że ta chłodna kalkulacja dawała Panu szansę".

Alibi potrzebne od zaraz

Nie może więc dziwić, że sam Bogdan Borusewicz unika tematu "zgubionych" dwóch, tak istotnych dni, jak tylko może. Od lat też wyraźnie szuka jakiegoś w miarę wiarygodnego alibi. I tu właśnie cała sytuacja staje się jeszcze bardziej dziwna. Po wielu latach z niespodziewaną i jednocześnie absurdalną pomocą przyszedł Borusewiczowi nasz WZZowski kolega Andrzej Kołodziej.

Muszę zaznaczyć, że ta postawa Andrzeja Kołodzieja jest dla wielu z nas dużym i nie do końca zrozumiałym zaskoczeniem. Nie jest on co prawda jedyną osobą, która w ostatnich latach na skutek kontaktów z Borusewiczem zmieniła nagle opinię i daje pozbawione sensu świadectwo, niemniej z nie do końca zrozumiałych przyczyn postanowił to zrobić, podważając poważnie swa wiarygodność.

Przyznam, że niełatwo mi pisać o tej właśnie sytuacji. Przede wszystkim dlatego, że Andrzej był odważnym i bardzo aktywnym działaczem Wolnych Związków, a jego jednoosobowe zatrzymanie Stoczni Gdyńskiej uchodzi za nie lada wyczyn. Z tych też powodów darzę Andrzeja Kołodzieja dużym uznaniem. Jego świadectwo w wielu innych kwestiach jest często ważnym przyczynkiem do poszukiwania prawdy. Jednak w temacie Bogdana Borusewicza, Andrzej Kołodziej przyjął postawę naciągania i przeinaczania prawdy na rzecz upiększania wizerunku swego przyjaciela. Czyni to na szkodę prawdy i swej wiarygodności, gdyż budzi w ten sposób wiele domysłów co do powodów takiego postępowania.

Celem mojego świadectwa jest jednak przywrócenie prawdy o tamtych chwilach i zdarzeniach i chcąc nie chcąc muszę tą sprawę dokładnie wykazać.

Co takiego zrobił Andrzej Kołodziej? Po kilku latach od tamtych wydarzeń postanowił nagle dać Bogdanowi Borusewiczowi tak bardzo mu potrzebne alibi, oznajmiając, że spotkał się z nim w Stoczni Gdańskiej już pierwszego dnia strajku w czwartek, 14 sierpnia(!)

W telewizyjnym programie "Pod Prąd" Andrzej Kołodziej pytany kiedy pojawił się w Gdyni mówi: "Pojawiłem się 14go, dokładnie w dniu kiedy zaczął się strajk. Strajk w stoczni [gdańskiej] zaczął się dzień wcześniej. I ja przyjechałem do Stoczni Gdyńskiej, po całej nocy pobytu w Stoczni Gdańskiej, po pewnych ustaleniach z kolegami, głównie z Bogdanem [Borusewiczem]. Przyjechałem z pewnymi materiałami, już pierwszymi ulotkami, które zostały wydrukowane".

W swojej książce "Gdyńscy Komunardzi" Andrzej Kołodziej opisuje to rzekome spotkanie z Borusewiczem w Stoczni Gdańskiej. Kołodziej pisze między innymi: "Wyszliśmy we trzech: B. Borusewicz, A. Butkiewicz i ja. Tylko oni wiedzieli, że tego dnia zacząłem pracować w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Bogdan miał swój plan: - musisz zatrzymać Gdynię - powiedział". Z czasem Andrzej Kołodziej powtórzy tą wersję opowieści wielokrotnie.

Dlaczego to zeznanie jest zaskakujące? Zwyczajnie dlatego, że nie może być prawdą. A nie może być prawdę dlatego, że Borusewicza w czwartek, 14 sierpnia w Stoczni Gdańskiej nie było!

Andrzej Kołodziej jest jedynym człowiekiem na świecie, który twierdzi inaczej. Nie ma absolutnie żadnej innej osoby, która mówiąc prawdę mogła by potwierdzić obecność Borusewicza w Stoczni Gdańskiej w pierwszych dwóch dniach strajku. W czwartek w nocy nie było tam również wspomnianego Andrzeja Butkiewicza.

To co jest jednak największą ironią tej całej sytuacji, to fakt, że zaprzecza temu sam Borusewicz(!) Od lat wyraźnie i publicznie stwierdza, że do stoczni Gdańskiej wszedł w sobotę, 16 sierpnia, a więc w trzecim dniu trwania strajku.

Jeszcze w wywiadzie w 2000 roku przypomina bardzo precyzyjnie, że zjawił się tam w sobotę i to już po piątkowej wizycie u Kołodzieja w Gdyni.

Borusewicz tak to wspomina: "15go wieczorem wchodzę do Stoczni im. Komuny Paryskiej, podobnie jak inni ludzie z gdańskiej opozycji, którzy przenikają do strajkujących stoczni. Andrzej przejmuje radiowęzeł, zawiązuje komitet strajkowy. Wspieram go i w Stoczni Gdańskiej zjawiam się następnego dnia, w sobotę koło południa(!)".

A więc było dokładnie odwrotnie niż twierdzi Andrzej Kołodziej. Borusewicz pojawił się najpierw w Gdyni i to dwa dni od rozpoczęcia strajku w Gdańsku. Dopiero stamtąd w sobotę pojechał do Stoczni Gdańskiej. Kołodziej nie mógł więc w żaden sposób z nim tam rozmawiać i tym samym nie mógł otrzymać tam od niego polecenia zrobienia strajku w Gdyni. Borusewicza w Stoczni Gdańskiej nie było, ani w czwartek, ani w piątek. Wie o tym każdy, kto tam wówczas był. Wiem to ja sam, gdyż od momentu przybycia Borusewicza do Stoczni Gdańskiej spędziłem przy nim następne kilka dni.

Wie o tym również Andrzej Kołodziej. Nie ma tu mowy o pomyłce, gdyż stwierdza on wyraźnie i wielokrotnie, że to własnie Bogdan Borusewicz na tym rzekomym spotkaniu wewnątrz gdańskiej stoczni dał mu wówczas polecenie wywołania strajku w Gdyni. A ten, jak wiemy rozpoczął się w piątek czyli w dzień poprzedzający sobotę, kiedy to zjawił się tam Borusewicz.

Muszę wyraźnie zaznaczyć, że ta wersja wydarzeń ukazująca Borusewicza w Stoczni Gdańskiej podczas pierwszego dnia strajku powstała dopiero kilka lat po strajku. Przez wiele wcześniejszych lat Andrzej Kołodziej nie wspominał o rzekomym spotkaniu Borusewicza. Jest więc sprawą intrygującą, dlaczego po takim czasie Andrzej Kołodziej postanowił nagle wykazać, że strajk w Gdyni przeprowadził na polecenie Borusewicza? Dlaczego tak ważnym stało się, aby Borusewicza umieścić w sytuacjach, z którymi nie miał nic wspólnego?

Przypomnę też, że tego pierwszego dnia, strajk w Stoczni Gdańskiej był tylko wewnętrzną sprawą stoczniowców. Nikt nie wiedział jak się potoczy.

Inne zakłady jak choćby Elmor, Techmet, inne stocznie, czy komunikacja, zaczynały planować ewentualne akcje w razie gdyby stoczniowy strajk utrzymał się dłużej, ale w tym pierwszym dniu nikt z zewnątrz, poza Wałęsą nie wchodził, aby mieszać się w wewnętrzne sprawy stoczni. W czwartek, 14 sierpnia obok Wałęsy i przywiezionej przez stoczniowców Anny Walentynowicz jedynymi ludźmi powiązanymi z WZZami byli Bogdan Felski, Ludwik Prądzyński i współpracujący z Anną Walentynowicz, Piotr Maliszewski. Byli oni jednak równocześnie pracownikami stoczni. Podobnie jak znajdująca się w stoczniowej przychodni Alina Pienkowska. Nie było tam jednak żadnych innych reprezentantów WZZów z poza stoczni. I z całą pewnością nie było tam Bogdana Borusewicza.

Działacze WZZów przebywali w swoich zakładach i oczekując na rozwój wypadków próbowali tworzyć warunki do ewentualnego przyłączenia ich do strajku. Jedynym wyjątkiem i zarazem działaczem WZZów, który był w stoczni , nie będąc jednocześnie jej pracownikiem byłem ja, autor tych wspomnień. Nie reprezentowałem tam jednak nikogo, gdyż nie mógłbym tego w żaden sposób udowodnić. Byłem tam obserwując wypadki, co jakiś czas opuszczając stocznię, aby nie budzić podejrzeń.

Kilka dni wcześniej przywiozłem z Warszawy transport niezależnych wydawnictw, tak więc jeździłem do domu i przywoziłem do stoczni w małych porcjach to, co wówczas miałem. Pomagało mi to zdobyć wiarygodność pośród pilnujących bramy stoczniowców i mieć łatwy wstęp na teren stoczni. Sami stoczniowcy byli głodni wszelkiego niezależnego słowa, więc cieszyli się z każdej, nawet najmniejszej dostawy. Tak czy inaczej pierwsi znani działacze WZZów zaczęli pojawiać się w stoczni dopiero w sobotę.

Tymczasem Andrzej Kołodziej, opisując swoje przyjście do Stoczni Gdańskiej w nocy 14 sierpnia w czwartek pisze: "Poszliśmy do centrum strajkowego, a tam - przyjąłem to bez zaskoczenia - sami znajomi, czyli WZZy: Bogdan Borusewicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Alina Pienkowska, Anna Walentynowicz, Lech Wałęsa...".

Jak już pisałem nie było tam Bogdana Borusewicza. Nie było tam również wówczas Joanny i Andrzeja Gwiazdów. Joanna Gwiazda sama tak mówi o tamtej nocy: "Tej nocy, z czwartku na piątek, spotkaliśmy się w kilka osób na Przymorzu u Ewy Szurtyki, aby przygotować żądania strajkowe godne WZZów". Andrzej Gwiazda również zdecydowanie zaprzecza twierdzeniu Kołodzieja o jakimkolwiek spotkaniu WZZowców tej nocy w Stoczni. Tym bardziej, że wracając ze szpitala gdzie spędził cały dzień przy chorej matce, jeszcze późnym wieczorem wszedł na teren stoczni na bardzo krotką chwilę, aby sprawdzić jak wygląda sytuacja. Nie spotkał tam absolutnie nikogo znajomego. Porozmawiał z pilnującymi bram stoczniowcami i wyszedł.

W swej książce opisuje ten moment następująco: "Dotarłem do stoczni bez ogona, w okolicach trzeciej bramy też obstawy nie było. Na bramie dali mi opaskę strajkową. Postulaty Stoczni, poza żądaniem tablicy ku czci poległych w 1970 r., były kompromitująco płaskie. Powrót do pracy Walentynowicz i Wałęsy oraz 1500 zł. Kogo to porwie? Byłem tam krótko...". Po tym krótkim pobycie w Stoczni Andrzej Gwiazda pojechał na Przymorze, by wraz z Joanną i innymi przygotowywać strajkowe żądania dla swojego zakładu Elmoru, który zamierzał stanąć następnego dnia, gdyby strajk w stoczni przetrwał do tego czasu. Gwiazda precyzuje również dokładnie, kiedy już na dobre pojawił się w Stoczni Gdańskiej: "Około południa w sobotę poszliśmy do Stoczni sprawdzić, co się tam dzieje, zaproponować jakieś porozumienie, ustalić koordynację strajku lub wspólne kierownictwo".

Jak więc mógł Andrzej Kołodziej spotkać ich wszystkich w tym samym czasie w stoczni i dlaczego próbuje używać tych osób dla uwiarygodnienia Borusewicza, możemy się tylko domyślać.

Sam Bogdan Borusewicz również nie pozostawia żadnych wątpliwości. Podobnie jak w wielu innych wywiadach tak i w wywiadzie dla Gazety Wyborczej w 2000 roku, pytany czy 14 sierpnia wszedł do stoczni odpowiada zdecydowanie: Nie(!) Pozostaję na zewnątrz. I kilka zdań dalej w tym samym wywiadzie dodaje: "Kołodziej rozpoczyna pracę 14 sierpnia. Nie wie, że będzie strajk. Po pracy idzie do Stoczni Gdańskiej. Widzi, że strajk trwa, że jest komitet strajkowy i 15 sierpnia sam rozpoczyna strajk w Gdyni".

Kołodziej nie poprzestaje tylko na tym, aby umiejscowić "Borsuka" tam gdzie go nie było. Różnymi zabiegami próbuje również wykazać, że był on w czasie jego zniknięcia bardzo zajęty innymi ważnymi sprawami. I w tym właśnie celu powstało inne, z pozoru niewielkie kłamstwo.

Początkowo przez kilka lat zgodnie z prawdą Andrzej Kołodziej mówił o ważnej roli jaką odegrał nasz WZZowski przyjaciel Andrzej Butkiewicz w strajkującej Stoczni Gdynia. Był on tam praktycznie drugim obok Kołodzieja motorem całego przedsięwzięcia. To on uruchomił i prowadził tamtejszą drukarnię, znaną później jako Wolna Drukarnia Stoczni Gdynia. Ta prawda obowiązywała do czasu kiedy Andrzej Kołodziej postanowił skorygować ją na użytek borsukowego alibi. Sytuacja jest przy tym groteskowa.

Nowa wersja wydarzeń dotyczących drukarni w Gdyni powstała podczas wywiadu Borusewicza, ale co ciekawe, opowiedział ją, a właściwie wmówił mu ją, prowadzący wywiad Edmund Szczesiak. Autor wywiadu, mówiąc o znajomej Borusewicza, Marii Koszarskiej zwrócił się do niego: "Poprosił ją Pan, żeby spowodowała uruchomienie stoczniowej drukarni w Gdyni. To było w piątek piętnastego sierpnia. Pani Maria wytypowała Zygmunta Sabatowskiego, świetnego fachowca z Zakładów Graficznych. Pojechali do Gdyni. Sabatowski odpalił jedną maszynę po drugiej i zaczął drukować dwustronicowe ulotki. Pomagała mu młoda dziewczyna, Danuta Jakusz. Zajęła się składem. Dzięki nim tysiące druków schodziło codziennie z maszyn, by rozejść się po całym Trójmieście. - To mało znana historia".

Jeśli ta historia była mało znana to tylko dlatego, ze jest zwyczajnym kłamstwem. Niemniej wdzięczny Borusewicz odparł "skromnie": "Rzeczywiście, zapomniałem o tym". Dorzucił jeszcze kilka bezsensownych "faktów" i zadowolony z siebie ustalił w ten sposób następną historię według Borusewicza. Dla swoich celów wykreślił przy tym jednym pociągnięciem, jednego z najaktywniejszych działaczy WZZów Andrzeja Butkiewicza, z którym współpracował przez cały czas WZZów. Tak więc, od tego czasu Andrzej Kołodziej dopasował swoje relacje i nagle okazało się, że po wielu latach zaczęła obowiązywać absurdalna wersja Borusewicza.

Nie mam przy tym zamiaru odbierać niczego samemu Zygmuntowi Sabatowskiemu, z którym kilka miesięcy później przyszło mi pracować w drukarni MKZu Gdańskiego Solidarności. Był świetnym fachowcem i solidnym człowiekiem. W czasie stanu wojennego drukował w podziemiu za co trafił do więzienia. Mój szacunek dla niego nie zmienia jednak faktu, że drukarni w Stoczni Gdyńskiej nie uruchamiał. W tym wypadku jego osoba używana jest tylko do uwiarygodnienia Borusewicza.

Faktem jest, że drukarnie w Gdyni uruchomili i prowadzili Andrzej i Maciek Butkiewicz i takim samym faktem jest, że nie było tam Zygmunta Sabatowskiego. Andrzej i Maciek Butkiewicz przyjechali do Stoczni Gdyńskiej w piątek, kiedy stoczniowa drukarnia była jeszcze zamknięta.

To właśnie Andrzej negocjował z dyrektorem stoczni otwarcie drukarni. Kiedy ten odmówił, to on nadzorował jej otwarcie przez stoczniowców. Kiedy weszli do pomieszczeń drukarni nikogo tam nie było i maszyny nie były tego dnia używane. Początkowo we dwójkę, a po kilku godzinach z pomocą trzech młodych ludzi ściągniętych z zewnątrz uruchamiali maszyny. Ten proces zabrał kilka długich godzin, po których mogli wreszcie rozpocząć druk. Pomieszczenie drukarni było nieduże, a dostęp do niej miało tylko tych kilka wybranych osób. Drukarni pilnowało kilkunastu wybranych przez Kołodzieja stoczniowców. Jak on sam wspomina, nawet im samym nie wolno było wejść do drukarni bez zezwolenia. Nie wpuszczano tam absolutnie nikogo poza kilkoma osobami obsługi, które otrzymały specjalne przepustki. Zygmunta Sabatowskiego nie mogło więc tam być przed otwarciem drukarni i nie było go tam tym bardziej, kiedy uruchomili ją bracia Butkiewicz. Stwierdził to jednoznacznie Andrzej Butkiewicz i potwierdza to przez całe minione lata Maciej Butkiewicz.

W najbardziej pilnowanym pojedynczym pomieszczeniu w Stoczni Gdyńskiej nie można było nie zauważyć dodatkowej osoby. Cała ta historia jest absurdalna i została stworzona w celu uwiarygodnienia nieskładnych kłamstw Bogdana Borusewicza. Ani Andrzej ani Maciek Butkiewicz nigdy nie spotkali tam Zygmunta Sabatowskiego. Nie może też być mowy o pomyłce, gdyż Andrzej w kilka miesięcy później założył i prowadził drukarnię MKZ Solidarność w Gdańsku. Tą samą, w której po jakimś czasie zatrudniony został właśnie Zygmunt Sabatowski. Andrzej spotkał go tam po raz pierwszy w życiu(!)

Zygmunt Sabatowski i Andrzej Butkiewicz pracowali obok siebie w Solidarności Gdańskiej, spędzając wiele czasu na rozmowach. Ja sam brałem udział w tych rozmowach, pracując w tej samej drukarni, z tym samym Zygmuntem Sabatowskim, którego znałem zresztą kilka lat wcześniej, kiedy jako uczeń szkoły poligraficznej odbywałem praktyki pod jego nadzorem.

W drukarni MKZu Gdańskiej Solidarności było wiele strajkowych wspomnień. Zygmunt Sabatowski nigdy ani razu nie wspomniał, że uruchamiał gdyńską drukarnię. Zwyczajnie dlatego, że nie mógł.

Andrzej Butkiewicz był moim najbliższym przyjacielem aż do swej przedwczesnej śmierci w roku 2008. Spędziliśmy wiele czasu wspominając i nawet spisując wiele z tych wspomnień. Znam dokładne relacje z jego pobytu w Stoczni Gdyńskiej w czasie sierpniowego strajku. Andrzej zdecydowanie zaprzeczał, aby kiedykolwiek spotkał tam Zygmunta Sabatowskiego. Dokładnie taką samą relację składa do dziś jego młodszy brat Maciej, który w swych wspomnieniach wymienia dokładnie osoby, które w tamtym czasie pojawiły się choćby na chwilę w stoczniowej drukarni. Na jego liście również nie ma Zygmunta Sabatowskiego.

Przez całe lata powstało wiele takich właśnie, z pozoru wiarygodnych historyjek, mających na celu uwiarygadniać te duże i zasadnicze kłamstwa. Nie łatwo wykazać ich zakłamanie bez wchodzenia w całą masę drobnych szczegółów. Jest to jednak często niezbędne, gdyż te mniejsze kłamliwe opowiastki mają stanowić fundament dla tego zasadniczego fałszu wciskanego nam dziś jako jedyną prawdę.

Andrzej Kołodziej stając się nagle tak zdecydowanym obrońcą borusewiczowych kłamstw, przyjął na siebie rolę nie tylko niewdzięczną, ale przede wszystkim trudną. A to dlatego, że aby sprawiać wrażenie świadka choćby z pozoru wiarygodnego, musi często dokonywać prawdziwej ekwilibrystyki faktów.

Jeżeli więc człowiek o reputacji oddanego sprawie działacza decyduje się na tak absurdalne kłamstwa aby wystawić Borusewiczowi fałszywe alibi, to musi zastanawiać czemu ma to wszystko służyć?

Jeżeli mówi się nam od lat, że Bogdan Borusewicz powodowany dobrą wolą opozycyjnego działacza przygotował i spowodował sierpniowy strajk w Stoczni Gdańskiej, to skąd dzisiaj tyle pytań bez odpowiedzi, tyle zakłamań, tyle sprzeczności i tyle fałszywych świadectw, aby tą "oczywistość" obronić?

cdn

Lech Zborowski

W następnej części przedstawię prawdziwą postać Lecha Wałęsy z tamtego czasu. Jego postawę podczas przedstrajkowych przygotowań, jego drogę do strajku jak i kłamstwa, które wokół tych wydarzeń stworzył.

Lech Zborowski
 
Dodane przez prakseda dnia maja 28 2013 06:10:40 · 9 Komentarzy · 65 Czytań · Drukuj
 
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

Louisroano
14/10/2017 22:25
Czesc wszystkim mam na imie Kacper 21 lat i jestem z Kolobrzegu. Na serwerze wisze od czasow tak zamieszchlych ze co tu gadac. Jestem milosnikiem cs 1. 6, cs jego, imetina, lola. Zajmuje sie budowanie
LLK
11/02/2011 10:06
Gratuluję strony i oczekuję aktualizacji. Pozdrawiam LLK
Powered by PHP-Fusion copyright © 2003-2006 by Nick Jones.
Released as free software under the terms of the GNU/GPL license.